Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 15-02-2008, 00:34   #84
Kelly
 
Kelly's Avatar
 
Reputacja: 1 Kelly ma wyłączoną reputację
Marco uścisnął rękę Carlosa. Nie był to uścisk ani mocny, ani słaby, ani serdeczny, ani obojętny:
- Mości panie, nie jesteśmy przyjaciółmi, bo na przyjaźń trzeba zjeść beczkę soli, my zaś zjedliśmy parę łyżek i to dziegciu. Może kiedyś ... choć, pewnie po tej sprawie rozejdziemy się do swoich, idąc własnymi ścieżkami, które się mają małe szanse skrzyżować. Jednakże jesteśmy towarzyszami broni, bo walczyliśmy ramię w ramię przeciwko wspólnemu wrogowi. Krew nasza płynęła ze zranionych ciał obok siebie. Dla mnie, człowieka parającego się wojenką, jest to bardzo ważne. Dlatego ujmuję twoją dłoń z szacunkiem. Na wzajemny pokój, zgodę oraz pohybel wrogom.

To prawda, Pizańczyk miał respekt dla towarzyszy broni. Nawet jednak, jeżeli miał poważne uwagi co do cygana mówił sobie: „Trudno, nieważne. Dla niej.” Tak, jak sobie obiecał wcześniej. Jeżeli mógł, chciał doprowadzić do pokoju, nawet jeżeli cygan stawiał warunki. Pizańczyk nie miał wielkiego doświadczenia w czytaniu fizjonomii, ale Carlos wydawał mu się szczery w tym co mówi. On naprawdę wierzył, że Marco obraził elfinę. Dla pełnego sprzeczności, pogmatwanego oraz targanego duszonymi namiętnościami serca Pizańczyka było to niezrozumiałe. Ba, wręcz zakrawało na obrazę, bo cygan uważał, że wie lepiej co Marco chciał powiedzieć, niżeli Marco. No i na skutek tego przekonania usiłował wymusić na nim kolejne przeprosiny elfiny. Pizańczyk zaś, jak chyba nikt, nie lubił, gdy ktoś usiłował go do czegoś zmusić. Nie lubił, ale „trudno, nieważne. Dla niej.” Dlatego zaczął odpowiedź:
- Natomiast co do przeprosin. Przyznaję, że byłem jeszcze przed chwilą wściekły, ale mogę zapewnić waści, że samo przeniesienie na tutaj nie miał z tym wiele wspólnego.
Tak, wiele to może nie miało poza tym, ze zapoczątkowało ów łańcuch wydarzeń, który się zakończył tym, ze Marco o mało nie dostał apopleksji widząc Carlosa złożonego na łonie elfiny. Owszem, wiedział, ze Carlos jest najsłabszy po walce, ze odniósł rany cięższe niżeli pozostali, ale przecież owe przenosiny ich wyleczyły, czyżby więc cygana nie udało się poleczyć? Marco, gdyby wiedział, pewnie dałby się pochlastać przez zombiech jeszcze mocniej, żeby tylko zastąpić Carlosa. Inne rzeczy także odegrały swoją rolę w chwili nie tyle gniewu, co załamania i frustracji, ale znacznie mniejszą. Mówił jednak:
- Możesz mi pan wierzyć, ze jestem szalenie wdzięczny Lialam za to, co zrobiła, podziwiam jej determinację i odwagę oraz mężnego ducha, który usadowił się w tak pięknym ciele. A im więcej dowiaduję się, jak wiele dla nas zrobiła, jak wiele musiała zaryzykować, tym bardziej wzrasta mój podziw. Gotowy jestem jej dziękować nie tylko raz, ale sto i tysiąc razy.
Odwrócił się w jej stronę przepraszając, ale tak naprawdę chyba czyniąc wyznanie, bo Marco po prostu mówił pozwalając, by go prowadziło wyłącznie serce:
- Nie wiem, co powiedzieć. Tak naprawdę, to w pierwszej chwili myślałem, iż powinienem powiedzieć ci parę ostrych słów, że użyłaś tak ryzykownej magii. Ale nie jestem twoim bratem, ani ojcem, żeby ci prawić kazania, tylko kimś, kogo dzięki tej magii wyrwałaś ze śmiertelnie niebezpiecznej pułapki. Chciałbym ci podziękować, ale to także nie jest to słowo, które wyraża to co czuję. Bo ja jestem wdzięczny, ale nie tylko za to, ale za każde twoje spojrzenie, za blask księżyca odbity w twym oku, za promień słońca zaplatany w twoje włosy, za odwagę i charakter, które potrafiłaś zachować tam, gdzie my strąciliśmy już nadzieję, za najmniejszy ruch twojej dłoni, za słodycz uśmiechu, za dźwięk pieśni i przeklinam język, w którym słów brakuje, żeby wyrazić to, co czuję do ciebie. I jak bardzo mi źle i wstyd, kiedy przysparzam ci choćby odrobinę smutku. Gdybym mógł, każdą jego cząstkę przyjąłbym na siebie. I teraz tak naprawdę drżę nie przed martwiakami, ale bojąc się o to, że kiedy sytuacja będzie znowu taka trudna, zdecydujesz się użyć równie niebezpiecznej dla siebie magii. A przecież, ty wiesz to samo co ja i nie lękasz się. Poszłaś wiedząc o przeciwniku więcej niż my. Miałaś 100 razy więcej powodów od nas, żeby się bać, ale poszłaś. Jesteś dzielna. Jesteś piękna jak dziki kwiat srebrzący się w księżycowej poświacie.
Marco mówił urywanym głosem, nawet nie wiedząc zbytnio co za słowa wypowiada. Czuł, ze słów brakuje, że nawet myśli nie są w stanie oddać jego miłości. Tak, miłości, bo powoli zaczął coraz bardziej utwierdzać się w przekonaniu, że on ją kocha. Nie, że jest jedynie zauroczony, chociaż także, nie, że tylko pociąga go fizycznie, chociaż musiałby być kamieniem, żeby tego nie czuć, nie, że go tylko fascynuje, chociaż to także była prawda, ale że ją kocha. Kocha miłością prawdziwą, może trochę szaloną, niepoukładaną, ale miłością, która opiera się nie tylko na porywach serca, czy burzy uczuć, ale oprócz powyższych, na trwałej bazie, że „tylko ta, albo żadna.”
 
Kelly jest offline