Jeff nie uwierzył w ani jedno słowo sir Ranorda. Na własne oczy widział, jaki cios zadał rycerz uciekającemu. I nie był to cios zadany żartem.
Dość nikłe efekty tego ciosu też były dla Jeffa zaskoczeniem. I z przyjemnością zamieniłby kilka słów z tym całym Mortadellą. Co nie byłoby możliwe, gdyby ten został zasiekany przez osiłków księcia.
Mimo wszystko nie zamierzał potwierdzać słów sir Ranorda. Przynajmniej nie bezpośrednio...
- Wasza Wysokość - powiedział. - Nie znam tego człowieka. Ale z zachowania idealnie pasuje do owej grupy wędrownych żartownisiów, którzy włóczą się od turnieju do turnieju, od dworu do dworu, sztuki różne pokazując i facecje odstawiając.
- Być może chciał przed samym księciem się popisać i sławę w ten sposób zyskać. A że trefnisiów zwykle nikt nie tyka, to i bezkarności dla swych wyczynów był pewien.
Spojrzał na Mortadellę i trzymających go strażników księcia. - Z drugiej strony - silny być musi. Może też i w cyrku występował i sztuczek różnych się nauczył. A takiego artysty szkoda... Może zechciałby jakimś występem o przebaczenie i życie poprosić...
Nie był pewien, czy jego słowa zdołają ugłaskać wściekłego księcia. Ale warto było spróbować. Złość księcia ponoć szybko wybuchała, ale i szybko mijała. |