Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 16-02-2008, 09:38   #15
Ratkin
 
Ratkin's Avatar
 
Reputacja: 1 Ratkin jest godny podziwuRatkin jest godny podziwuRatkin jest godny podziwuRatkin jest godny podziwuRatkin jest godny podziwuRatkin jest godny podziwuRatkin jest godny podziwuRatkin jest godny podziwuRatkin jest godny podziwuRatkin jest godny podziwuRatkin jest godny podziwu
Brendan rozsiadł się w powozie, na tyle wygodnie na ile pozwolił mu wzrost. Pojazd był dla niego zdecydowanie za mały, dodatkowo komfortu jazdy nie poprawił fakt, że uprzejmy sir Ignatio usiadł na przeciwko młodej Lukrecji. Zajął on, oczywiście miejsce stosowne z punktu widzenia etykiety. Szkoda tylko, że było to zarazem jedyne miejsce na którym postawny mężczyzna nie musiałby siedzieć wygięty niczym paralityk. Kiedy powóz ruszył, Lukrecja z Sir Connorsem podjęli kurtuazyjną rozmowę. Oboje pozostawili wykręconego Szkota samemu sobie. Nieco ulgi w tej niewygodnej sytuacji przyniosło mu, może nieco niegrzecznie, wystawienie ramienia i głowy przez okienko powozu. Dyskomfort dawał się we znaki całemu jego ciału, lecz umysł już znalazł remedium. W pierwszym odruchu ogarnęła go obawa, że mógł zostawić swoje ukochane puzderko w Fundacji lub w bagażu, który obecnie kolebotał się na zydelku pod opieką woźnicy. Pierwsza fala ulgi przyszła już gdy jego ręka wyczuła, upragniony przedmiot w wewnętrznej kieszeni płaszcza. Wyjął go pośpiesznie, z wielka ostrożnością . Pudełeczko okazało się nieduże, wykonano je z misternie zdobnego srebra. Była to tabakiera, o dość nietypowym kształcie, standardowy owal zastosowano tu sześciokątem. Uwagę mogły przyciągnąć jej wyrafinowane zdobienia. Kiedy odbezpieczona klapka odskoczyła, ukazując przechowywany wewnątrz specyfik, na twarzy jej właściciela pojawił się lekki uśmieszek. Siedzący na przeciw sir Connors na ułamek sekundy zatrzymał wzrok na symbolu znajdującym się na wieczku. Porządek Rozumu, Krąg Hipokratesa – symbol najprawdopodobniej dobrze znany Synowi Eteru. Znak umieszczony na tak osobistym przedmiocie, należącym do doktora McAlpina, potwierdził tylko krążące plotki, co do jego domniemanej przynależności do tej frakcji. Kiedy powóz zwolnił na zakręcie, niedaleko bramy wjazdowej, Brendan skorzystał z sposobności. Przygotował sobie stosowną dawkę ciemnego, drobnego proszku z puzderka. Dla postronnego obserwatora nie był on niczym innym jak zwykłym tytoniem, używką powoli wychodzącą z mody w wyższych kręgach. Tabaka jednak stanowiła tylko część mieszanki. Zgodnie z brytyjskim trendem drobno zmielona i mocno aromatyzowana miętą, była tylko smakowym dodatkiem mającym złagodzić lekki szok, jaki następował po przyjęciu w tej formie reszty specyfiku. Zasadniczą jego część stanowiła specjalnie przygotowana, w laboratorium Brendana, mieszanka suszu z rozmaitych roślin halucynogennych. Lata badań i nie oszukujmy się, praktyki, pozwoliły doktorowi odnaleźć proporcje dające mieszankę o bardzo silnym, lecz krótkotrwałym działaniu. Początkowo miała ona być środkiem uspokajającym. Niestety jego terapeutyczne działanie nie występowało po innych formach aplikacji. Tak więc jego patent podszedł w odstawkę z racji małej przydatności. Po latach, zrozumiał, że preparat utrzymywał swoje właściwości tylko w jego rękach, a pożądane efekty wywoływała tylko Nawego własny organizm. Niestety, pewnej feralnej nocy, w narkotycznym widzie podarł wszystkie notatki dotyczące produkcji i składu tej niezwykłej mieszanki. Na ostatniej, ocalałej karcie, podsumowującej całe badania, zwilżając połamane pióro krwią kapiącą mu z nosa, naniósł krótki komentarz: "Moje wnioski są jednoznaczne. Moja chemia, jest różna od waszej szanowna Komisjo. Mój świat nie jest tym czym wasz, a moje prawa nie są już waszymi. Tak więc odrzucam wasze prawa. Brendan McAlpin, Alchemik..." Na jakiś czas przestał wtedy mieszać leki psychoaktywne z absyntem...Brendan jednym potężnym wdechem zaaplikował swojemu organizmowi przez nos potężną działkę proszku. Spojrzał przez okienko na otaczający go świat. Właśnie opuszczali ogród Lukrecji, kamienny faun wykrzywiał złośliwie, kamienna twarz, na pożegnanie. Uśmiechał się, sensie metaforycznym tylko dla toczącej, we wnętrzu powozu, rozmowę pary. Brendana faun obdarzył nie tylko krzywym uśmiechem ale, wyraźnie chciał jeszcze oddać coś od siebie. Niestety powóz dotarł już do bramy i kamienny bożek zmuszony był wstać z postumentu. W kilku susach dogonił uciekającego mu rozmówcę. Z jowialnym uśmiechem, wystawiając przed siebie wieńczącą jego kończynę raciczkę rzekł:

-Panie doktorze! Mnie też boli noga! Proszę obejrzeć moja kopytko... ale, co ja się proszę SKORO WŁASNEJ NOGI NIEPOTRAFISZ WYLECZYĆ KONOWALE!!!!!!!

Na twarzy Brendana odmalował się wyraz głębokiej konsternacji. Odwrócił się i z trudem skrył się powozie. Świat zewnętrzny przez chwilę przestał wydawać mu się interesujący, wyraźnie nie był to dobry dzień na eksperymentowanie z środkami relaksacyjnymi. Bał się odezwać do towarzyszy zanim, nie przejedzie pierwsza faza wizji. Poczekał, aż Pan Ignatio, znany, dobrze sytuowany właściciel fabryki sztućców, przestanie przypominać jeden z wyrobów swojej fabryki i wróci do swoich własnych kształtów. Kiedy gentleman raczył przestać przypominać, może elegancko ubrany, ale jednak widelec, Brendan stwierdził, że początkowe otumanienie przeszło. Zacząć czekać na dalsze efekty. Świat za oknem powoli zakryła mlecznobiała mgła, czy była w realnym świecie, czy była tylko kolejnym tworem jego pobudzonego umysłu, ciężko mu było określić. Zmiany w jego percepcji, był tego pewien, będą krótkotrwałe, jednak obecnie mogło mu się wydawać, że będę trwać całą wieczność. Ich podróż trwała może nieco ponad kwadrans, jednak Brendan zdążył już, co nie umknęło uwagi Lukrecji i Sir Ignasia, tuzin razy wyciągał swoją "cebulę" by sprawdzić dokładnie która jest godzina. Dla niego właśnie miała 4ta godzina jazdy, zgodnie z jego zegarem biologicznym czuł że jest późne popołudnie. Jego czy obserwowały jak ich powóz mknie z zawrotną prędkością przez ogarnięty mgłą, rozświetlony, ledwo przebijającymi się przez nią światłami latarni, Londyn w środku nocy. Nie patrzyła na zegarek bez przyczyny. Zaraz kiedy tylko zapadła noc, usłyszał małego zachęcającego do kupna wieczornego wydania brukowca, którym wymachiwał. Problem polegał na tym, że data którą usłyszał nie była dzisiejszą datą. To była noc popełnienia morderstwa na młodej Hermetyczce. Udało się. Przynajmniej tak sądził. Zaaplikowana Lukrecji dawka środka uspokajającego zadziałała nad wyraz dobrze i odcięła jej wizje w niedużej sferze snów, do której chyba właśnie udało mu się dotrzeć. Modlił się by nikt z jego towarzyszy nie wytracił go teraz z transu. Pomijając przerwanie wizji, ryzykował o wiele więcej. Przypomniał sobie niewybredne komentarze, co do tego, co zrobi z nim ten faun jeśli jeszcze raz go tam zobaczy. Groźby okraszone były obrazowymi epitetami, co do jego zainteresowania młodą panienką i prowadzenia się jego nieboszczki matki. Bardzo by nie chciał by w tym momencie dopadł go paradoks wynikający ze zdarzenia jego Geniuszu ze światem Śpiących... Na szczęście na razie wszystko szło zgodnie z planem. Może nie do końca, bo nie przyjdzie mu oglądać całej sceny z wizji Lukrecji z bliska, ale na pewno pozowali mu dowiedzieć się co takiego widziała dziewczynka. Zauważył , że już po raz trzeci powóz mknął długa ulicą, stanowiąca jeden wielki ciąg sklepików z najrozmaitszymi towarami. Czego ma szukać? Brendana zrozumiał dopiero wtedy, kiedy przestał przyglądać się szczegółom otaczającego go "świata". W witrynach mijanych sklepów, niczym w klatkach kinematografu odbijała się potworna scena morderstwa na uczennicy Lukrecji. Z powodu mgły nie widział szczegółów, twarzy mordercy czy nawet dokładnego przebiegu zdarzenia. Powóz jechał dla niego zbyt szybko, za każdym "okrążeniem" Szkot z zegarkiem w ręku oczekiwał kiedy przejadą kolejny raz ulica nierealnego Londynie przez który właśnie podróżował Nie stolicy Imperium Brytyjskim lecz Imperium Małej Lukrecji. Nagle usłyszał krzyk. Na ulicy, przed witrynami sklepów, których nadciągnięcia oczekiwał po raz dziesiąty lub jedenasty, stały dwie młode kobiety. Jedna była jeszcze dzieckiem, jakże mógłby nie poznać swojej małej Lukrecji. Drugiej nie znał, ale udało mu się choć na moment jej przyjrzeć. Była szczupła i wysoka, a czarna suknia w połączeniu z bladą cerą powodowały że wydawała się mieć jeszcze więcej wzrostu niż w rzeczywistości. Stała przerażona na przeciwko odwracającej się ku niej Lukrecji. Nie zobaczył dokładnie jej twarzy, ale zarejestrował ciepły brąz jakim mieniły się jej kręcone włosy. Targnięty niezrozumiałym odruchem krzyknął: -Stać! Stać do diabła! Zatrzymaj konie do cho... - nagle Brendan znalazł się z powrotem w centrum Londynu, o normalnej porze dnia. Tylko mgła pozostała równie posępna jak ta z jego wizji. Woźnica zatrzymał konie jednak bez pośpiechu, gdyż właśnie dojechali na miejsce. Sir Ignatio spojrzał na kompana jak gdyby widział go po raz pierwszy w życiu, z lekką trwogą o stan jego psychiki. Lukrecja nie odezwała się. Wiedziała, że Brendan z całą pewnością nie znał położenia celu ich podróży...

***

Minęło kilka chwil. Był osowiały kiedy wysiadali z powozu i kiedy wkraczali na teren posesji. Ożywił się dopiero kiedy zaczęła doskwierać mu noga. Rezonans Entropii był w tym miejscu wyraźnie wyczuwalny. Jednak dziwnie stłumiony, za słaby jak na to, czego spodziewa się po Fundacji Euthanatosów. Wyraźnie ktoś starał się zmienić charakter tego miejsca. Ucieszyło to Brendana, który miał na dziś dość problemów z chorą nogą, nadwyrężoną biegiem do majaczącej Lukrecji oraz uderzeniem Paradoksu. Podziwiał to przedziwne miejsce, w którym się znalazł. Cieszyło go tyle zieleni w otoczeniu, ta barwa zawsze go uspokajała. Zauważały jednak, że gdzie by się w tym miejscu nie obejrzał, jak kolwiek, nie padało by słońce i jak ciepłe barwy dobrano by do dekoracji wnętrza, wszystko wypadało jakby posępnie, a ciepło sprawiało wrażenie sztuczne. Natura miejsca walczyła z nowym wystrojem? Nieco go to uspokoiło, wiedział że Lukrecji nie wolno przebywać w miejscach o nadmiernie silnej aurze entropii. Jednak dziś nie starał się nawet kłócić z nią o przyjazd tutaj. Skarcił się w duchu za to, że jego tolerancja dla dzisiejszej wizyty w tym miejscu mogła być wynikiem jego chęci poznania sir Henry'ego. Ta sprawa mogła jednak poczekać. Stara służąca prowadziła ich teraz w kierunku oranżerii. Kiedy dotarli na miejsce chyba tylko sir Connors stał prosto na nogach. - Pani Hrabino, goście. Czy można już podawać herbatę i przekąski? – zaskrzeczała staruszka, kiedy przed przybyłymi pojawiła się młoda, odziana w czerń kobieta, o kasztanowych włosach. Brendan nie miał nawet chwili by się przemóc by coś zrobić lub powiedzieć. Nagle zrozumiał, że to najprawdopodobniej ta sama kobieta, którą zobaczył gdy sondował umysł swojej małej podopiecznej. Stał by tak pewnie, aż ktoś przerwałby ciszy, ale nagle stojąca obok niego Lukrecja osunęła się z jękiem na ziemię. Brendan zdążył złapać ją w ostatniej chwili za ramiona, co złagodziło nieco impet upadku. Przyklękał przy niej a na jego twarzy malowało się przerażenie. Znał jej kłopoty ze zdrowiem, teraz miał też świadomość jakim szokiem musiało być dla dziewczynki spotkanie z nieznajomą, odzianą w czerń damę z wizji. Nie chciał ryzykować, że to coś więcej niż szok. Nie mógł. -Na litość Boską! Wynieśmy ją stąd! -z trudem podniósł jej drobne ciałko na ręce. Nie czuł bólu w nodze, co znaczyło, że znów jego wewnętrzna siła zwalczyła chorobę. Na chwilę. Pośpiesznie ulokował ją w jakimś wygodnym miejscu i delikatnie zaczął cucić. Momentalnie znalazła się nad nim służąca ze szklanką wody. Brendan odtrącił jej rękę nieco zbyt mocno i naczynie wypadło z jej dłoni, rozbijając się głośno o posadzkę.

-Żadnej wody z tego miejsca! Zresztą, niczego z tego miejsca nie wolno jej jeść ani pić!-próbował się opanować. Przychodziło to z wielkim trudem. Nie zważając na otoczenie i niemiła atmosferę, którą jeszcze pogorszył, zaczął dokładnie oglądać małą pacjentkę. Sprawdził jej reakcje na bodźce i tętno, po czym z pewną ulgą odetchnął. Klęcząc przy Lukrecji, ze zwieszoną głową, zbierał siły. Wreszcie powoli wstał i odezwali się do nieznajomej.

-Proszę wybaczyć brak taktu z mojej strony, ale chyba sama panna... przepraszam, Pani, rozumie. Ubolewam nad moją porywczością i brakiem wychowania ale miałem powody by wszcząć taki raban. Pannie Lukrecji potrzebna jest chwila spokoju, ale pod żadnym pozorem nie wolno jej spożywać niczego z tego domu, nawet czystej wody jeśli była tu trzymana. Nawet to może zagrażać jej zdrowiu. Ech... jeszcze raz proszę o wybaczenie. Nazywam się Brendan McAlpin, osobisty lekarz panny Lukrecji...a ten gentleman, pozwolę sobie przedstawić, to jest pan Ignatio Connors, przyjaciel jej i jej rodziny.-Brendan nie wiedział co powiedzieć więcej w tak krępującej sytuacji...
 
Ratkin jest offline