Nagła i wyglądająca na niezorganizowaną ucieczka musiała wyglądać przekonująco. Starą lisowską – a może husarską sztuczką, Mariusz tak prowadził konia, aby jak najwięcej tumanów kurzu wzbić za sobą i to jeszcze do innych w pobliżu zakrzyknął. Zasłona z kurzu utrudni właściwą ocenę sytuacji, uchroni przed dostrzeżeniem ich gdy wracać będą a i wrogów bardziej przekona, że to paniczna ucieczka a nie sztuczka jakaś. Oczywiście nic w nadmiarze bo ten gorszy niż niedomiar.
Znowu więc pędził pan Mariusz tyle że tym razem tyłem do przeciwnika – co nie często mu się zdarzało, chyba, że z rozkazu. Zejście z koni dziwnym mu się wydało – nie taki bowiem powrót zamyślał, jednak komenda to komenda, posłusznie zsiadł i zaczął powrót. Broń palną miał pod ręką, znalazł większy głaz z pola bądź rzeczki wyciągnięty za nim to się schwał i pilnie lustrował okolicę. Przez moment przyjrzał się głazowi – większy otoczak – bo tak chyba zwały się kamienie rzeczne. Wydobyty może przy regulacji wody i wyrzucony na skraj lasu, bo na pole to podwójna robota by była. Chłop który kiedyś to zrobił, pewnie w życiu by nie przypuszczał, że ten niepozorny kamień może komuś życie chronić. Mariusz rozłożył się w miarę wygodnie, wyciągnął uwierające gałęzie na których się ułożył i zaczął celować do przeciwników. Czekał na sygnał wcześniej upatrując sobie szlachcica tym razem znów konnego – taka już była jego taktyka. Starał się najpierw najsilniejszych załatwić, bo ze słabszymi to i pobawić się szablą można a z lepszymi – komu życie miłe - to już się nie da. Na każdego przyjdzie pora, ale Mariusz wolał aby na niego przyszła jak najpóźniej.
Ostatnio edytowane przez Eliasz : 16-02-2008 o 16:27.
|