Ludzie rozeszli się. Sataniści zniknęli. Motocykliści odjechali szukać McDonalda. Na mokrej ulicy został tylko kaznodzieja.
Warkot silników odbijał się od ścian rzednących budynków. W końcu dojechali na przedmieścia. Gdzieniegdzie stały zniszczone domki, otoczone piaskowymi ogródkami. I tam stał. Jak mesjasz. Zaraz za miastem znajdowała się niewielka restauracyjka, do której tęskni każde dziecko, nawet w dzisiejszym, ponurym świecie, w którym szacunek do innego człowieka kończy się na strachu. Znajome logo „M” świadczyło co to za miejsce. Mogło trochę zdziwić, że nawet w tak małym miasteczku jak to, w którym obecnie się znajdowali postawiono budynek McDonald’s, ale były okoliczności temu sprzyjające. Można je było odczytać z białej tablicy o niebieskich literach: „Tokio 5,5 mil”.
Sądząc po świetle za szybami bar miał własny generator prądu.
__________________ "Precz z agresją słowną!
Przejdźmy do czynów!" - Labalve |