Ambers wściekł się. "Cholerne urzędasy!" - krzyczały jego myśli podczas gdy ręce odruchowo cisnęły telefonem o łóżko. Podniósł go natychmiast i odruchowo obejrzał, czy nic się z nim nie stało. Następnie starannie założył rękawiczki i poprawił po sobie pościel, wygniecioną lekko krótkim siedzeniem na boku łóżka. Podniósł notes i szybko zapisał adres firmy i wszystkie ważniejsze informacje wyciągnięte z krótkiej rozmowy. Do tego wszystkiego usłyszał:
-Nastąpił pożar, ale sytuacja jest pod kontrolą. Proszę jednak spokojnie udać się do schodów przeciwpożarowych. Dla waszego bezpieczeństwa zostaną państwo ewakuowani. Zarząd Hotelu Pennsylwania postara się wynagrodzić państwu tą niedogodność.
-Szlag! – nerwowo przeczesał włosy. Ruch ten w dziwny sposób uspokoił go nieco. Wstał i wyszedł, zamykając pokój. „Oznacza to, że będę musiał pojechać do firm osobiście” – po chwili rozwiązanie to wydało mu się dużo lepsze. Nie znosił jałowych rozmów przez telefon i gadek z sekretarkami.
Przed drzwiami zatrzymał się na chwilkę. ”Zaraz, czy o czymś nie zapomniałem? A! Partner!” – pomyślał z niecierpliwością. Zdecydowanie zbyt dużo wydarzeń nie działo się dzisiaj po jego myśli by pamiętać o wszystkim. „Gdzie ten pieprzony mnich się podział?” – Przez chwilę miał ochotę ruszyć do samochodu i tam spokojnie na niego poczekać. Zrobił krok i dopadły go wyrzuty sumienia: ”A co, jeśli biedak się spali? Nie, muszę go odnaleźć” – uśmiechnął się krzywo. Sam sobie wydawał się patetyczny. Bohater, który chce zdobyć kolejny medal - pomyślał kpiarsko – „ A tymczasem pewnie ktoś nie dogasił peta”
Mimo wszystko spróbował odnaleźć schody i ruszył na górne piętra, patrząc po korytarzach. Gdyby ktokolwiek próbował go zatrzymać, pokazywał odznakę i mówił:
- Mój partner jest na górze, nie mogę go zostawić – po czym wykorzystywał impet swojego szybkiego marszu. |