Wątek: Dziecię Chaosu
Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 18-02-2008, 23:19   #21
Revan
Banned
 
Reputacja: 1 Revan wkrótce będzie znanyRevan wkrótce będzie znanyRevan wkrótce będzie znanyRevan wkrótce będzie znanyRevan wkrótce będzie znanyRevan wkrótce będzie znanyRevan wkrótce będzie znanyRevan wkrótce będzie znanyRevan wkrótce będzie znanyRevan wkrótce będzie znanyRevan wkrótce będzie znany
*** Diego i Thalgrim ***

Dosyć szybko znaleźliście karczmę, dość obskurną, ale jednak. Drzwi wisiały na pordzewiałych zawiasach, wyglądały, jakby miały się za chwilę rozpaść. W środku nie było lepiej, na brudnych od kurzu, oraz sadzy ścianach można było zobaczyć czasem jaśniejsze miejsca, kształtem pasujących do fizjonomii człowieka. Sporo drewnianych krzeseł oraz stolików, dość marnie wykonanych, niektóre noszą ślady licznych uszkodzeń. Widać karczmarz nei zadaje sobie trudu, i po prostu reperuje meble rozbite przez biesiadników. Było tutaj dość pusto, tradycyjnie kilku ciemnych typków siedziało po kątach w karczmie. Podeszliście do kontuaru, gdzie stała dość solidna kobieta, która pucowała brudną szmatką drewniane i kamionkowe kufle. Nie była zbyt rozmowna, a na pytanie o Toressach pokiwała przecząco głową. Widać, nie w tym mieście ich szukać pewno, albo wystarczy zapytać właściwą osobę. Pośród tego motłochu to jednak trudne zadanie.

Trochę zgłodnieliście, a zapach z kuchni dodatkowo potęgował uczucie głodu. Diego zamówił to, co tak ładnie pachniało, i po kilku chwilach na waszym stoliku wylądował miska pieczonych ostryg, dodatkowo bochenek chleba, i dzban piwa. Mimo całego nastroju przybytku, jedzenie było całkiem smaczne, a kucharka gotowała akuratnie drugą porcję, więc też się skusiliście. Krasnoludowi zaś wybitnie nie smakowały tutejsze szczyny, co ja piwem zwali, i jadł na sucho, ale kiedy poczuł jak niektóre ostrygi potrafią być piekące, szybko uchylił pół dzbanka.

Diego zobaczył błysk w oczach ludzi przy stoliku w kącie. Chwilę potem wyszli, ciągle nie zdejmując ciemnych kapturów, którymi nakryli swoje głowy. Dziwne, w taki upalny dzień to coś podobnego na wzór samobójstwa. Uregulowaliście zapłatę w wysokości pięciu durosów, i wyszliście na zewnątrz. Możecie iść, gdziekolwiek chcecie, być może jednak ten wieczorny "pokaz" wyjaśni wiele spraw?

*** Wulryk Person ***

- Jak tak, to wspaniale. – skinął głową, akceptując propozycje. Pip ruszył ochoczo do kuchni, a khazad za nim, pokazując mu co gdzie jest. Potem poszedł na zaplecze, i wyturlał dębową beczkę. Postawił ją, młotkiem wbił kurek w kołek wbity wcześniej. Podstawił kufel, i odkręcił kurek, a z niego polał się złocisty płyn, przywodzący na myśl morze skąpane w pomarańczowych promieniach zachodzącego słońca, czy choćby wypchany Karlami mieszek. Nalał do 3 kufli, i postawił je na stoliku. Usiadł wygodniej na krześle, a papuga sfrunęła prosto do beczki, usadawiając się na niej niczym strażnik strzegący skarbu, i bystro obserwowała gawędzącą parę. Po chwili w izbie rozległ się smakowity zapach smażonych ryb oraz gotowanej kapusty.
- Cholerni rasiści. – zaczął Grimm, gdy uchylił pół kufla.
- Jeszcze tak niedawno byliśmy ludziom za pan brat, mimo iż wykorzystywali nas jak tylko mogli, wszakże wojownicy z nas świetni, rzemieślnicy wyborni, i lichwiarze uczciwi, ale nagle zapragnęła im się jedność narodowa, i czystki porobili, posrańcy, dobrze, że jeszcze mi karczmy nie spalili, chociaż ostatnio wieczorem żem widział kilku opryszków z pochodniami. W imperium słyszałem, ze nie gorzej, wszakże wszyscy ci samozwańczy rewolucjoniści, władcy ziemscy też pozwalają na rzeź innych ras, chcąc przypodobać się ludziom. To się wręcz modne stało. Jedynie ci z południa są na tyle mądrzy, że wiedzą iż z nami zwady szukać nie warto. – zagaił rozmowę, użalając się lekko. Nalał do już dwóch opróżnionych kufli. Piwo, jak zapewniał khazad, było wyborne, przyjemnie orzeźwiające i smaczne.
- Magister pan powiadasz. Magik, znaczy się, i to ognia. Miło poznać. Widziałem ja kiedyś takiego, co z rudą czupryną chodził, na froncie orków siekł ognistym mieczem. Źle mu się z oczu patrzyło, ale tylko w stronę zielonych, a w piciu nawet naszym dorównywał. Zremisowaliśmy, bo piwo nagle się skończyło, ale pewniakiem dalej by pewno ciągnął tą zabawę, takie miał gardło. Tedy ja się pytam, czy to dlatego, że gusła uprawia, a on mi, że go krasnoludy wychowały, hehe. – krasnolud szczerze się zaśmiał przy tym.
- Tera jak ktokolwiek by to usłyszał, pewniakiem by go do powiesili. Toż to wręcz do rangi herezji urosło, tfu, tfu. A wieści… wieści są takie, że się kurwa źle dzieje, tak ci powiem przyjacielu. – pewniakiem chciał coś dalej powiedzieć, ale przerwały mu nagle upadające na stół miski z jedzeniem. Smażone ryby z plasterkami cytryny, kapusta, chleb, trochę sera z czerwoną posypką, papryka pewno. Narobił tego jednak sporo, jak na małego człowieka. Krasnolud przyjrzał mu się dokładniej.
- A twój towarzysz, wybacz ciekawość, to gnomem jest? Bo trochę za mały na niziołka, a powiadają, że siedliska gnomów w imperium wybili doszczętnie.

*** Elizabeth i Jeremił ***

Po skończonym posiłku Elizabeth udała się na górę przebrać. Jeremił czekał na nią, dopijając resztkę wina, gdy przysiadł się do niego pewien człowiek z długą brodą, kapitańską czapką, oraz szarym, mocno wytartym mundurem. Spoglądał na ciebie spod podkrążonych oczu, tuląc brodę.
- Aye, szczurze lądowy! – mrugnął jednym okiem, na drugim miał opaskę. Zza pazuchy wyjął skórzany mieszek. – Chcesz zagrać, ze starym wilkiem morskim? Cholerna blokada, nawet wypłynąć nigdzie nie mogę. Co powiesz na partyjkę w kości? No nie smęć tak, tylko raz, daj tą uciechę staremu wilkowi i daj się ograć, hehe.
Wyrzucił kości z woreczka na stół. Wypadły same szóstki na trzech. Kapitan wyszczerzył zęby w uśmiechu, kilka z nich lśniło się na złoto, kilka na srebrno. Zauważył schodzącą Elizabeth.
- Słuchaj no, widziałem ciebie z tą damą, jak z nią jadłeś, twoją kobietą, znaczy się. Zagrajmy więc. Mam statek, szybka bestia, piękna karawelka, nazwałem ją na cześć syreny, której imię w jej języku zapomniałem, ale na nasz to Sophia będzie, takie miano nosi. Stawiam mój statek, za noc z nią. Co ty na to. – rozparł się na krześle, a nogi położył na taborecie obok, zawadiacko się uśmiechając. Liczył sporo wiosen, jego pokryta zmarszczkami twarz pewno niejedno widziała. Oferuje statek, statek! Jedyna rzecz, jaka stoi na przeszkodzie, to Elizabeth, normalnie byś zagrał, ale co, jeśli przegrasz. Zresztą ten facet dziwnie się uśmiechał, był pewny swego. Jednak gdy tylko zdejmą kwarantannę, będziesz mógł odpłynąć, gdzie cię oczy poniosą… wystarczy tylko wygrać.
 
Revan jest offline