Ferin nie zważając na słowa rannego dobiegł do polany. To co zobaczył na chwilę go zatrzymało. Przed nimi znajdowały się trzy demony. Po ich minach i zachowaniu należało się spodziewać iż nie chcą nikogo zaprosić na obiad. No chyba że to drużyna byłaby obiadem, chociaż to mało możliwe. Plotki na temat sług Płonącego Legionu były mocno przesadzone. Te o ich niezwyciężalności również należało obalić. Czemu by nie tu i teraz?
Wędrowiec zerknął na towarzyszy. Elf powiedziawszy coś do drzew zaatakował największego demona, a ork wykonywał jeden ze swoich rytuałów, klnąc przy tym siarczyście. Krasnolud ujął mocniej topór. Wtem zobaczył jak jeden z ogarów zachodzi Mablunga. Z jego ust wyrwał się straszliwy okrzyk wojenny w starym, krasnoludzkim języku. Wziąwszy solidny zamach uderzył niebieskawego stwora z rozpędu, celując w jego plugawy łeb. |