Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 22-02-2008, 09:15   #147
Tammo
 
Reputacja: 1 Tammo ma wspaniałą reputacjęTammo ma wspaniałą reputacjęTammo ma wspaniałą reputacjęTammo ma wspaniałą reputacjęTammo ma wspaniałą reputacjęTammo ma wspaniałą reputacjęTammo ma wspaniałą reputacjęTammo ma wspaniałą reputacjęTammo ma wspaniałą reputacjęTammo ma wspaniałą reputacjęTammo ma wspaniałą reputację
Rozdroża prowincji Ayo, terytorium Klanu Kraba; 2 dzień miesiąca Hantei; wiosna, rok 1114.

Wiosenny wiatr rozwiewał włosy samurajów, wciskał się im w szczeliny między zbrojami, drażnił nozdrza Akito i Fukurou zapachem octu, krwi i odorem rozgryzionego brzucha i flaków wraz z zawartością. Ochłodził głowy. A wraz z tym przyszło to, co niedawno buchająca do głów gorąca krew przez moment przesłoniła.

Klacz Skorpiona została na szlaku. Niedaleko stąd. Płochliwe zwierzę na pewno nie nadawało się do podjeżdżania pod takie sceny. Sam zapach mógł spowodować pełne protestu rżenie, wywracanie ze strachu ślepiami i zarywanie się kopytami w ziemię.

Subayai pasł się spokojnie nieopodal, odkąd Mirumoto się zeń zsunął by zrugać kompana, konik spokojnie schylił łeb i pasł się na skąpych kępkach trawy przed wądołem. Wprawny myśliwy wiedziałby jednak (niestety takiego nie było w grupie trzech bushi), że spokój konia nie jest podyktowany niczym innym jak tym, że ten, stojąc po zawietrznej, nie miał szans poczuć zapachów, które wiatr obecnie tak hojnie zanosił nosom Kraba i Smoka. Krótka zmiana wiatru, chwila ciszy, pozwalająca odorom roznieść się po okolicy, i spokój kucyka mógł skończyć się w mgnieniu oka, pozostawiając Smoka na piechotę i bez wszystkich tych rzeczy, jakie pieczołowicie, przez pracę u kwatermistrza, sobie wyjednał i zapakował. Jak na przykład mapę, czy papiery podróżne, jedno i drugie trzymane w podręcznym tubusie przy siodle. Dłuższy powiew wiatru to samo uczyniłby ze zwierzęciem Skorpiona.

Pośpiech? Po utracie koni byłby nierealny.

Wierzchowiec Kraba jako jedyny czuł zapach. Ktokolwiek by na niego spojrzał, byłby zdumiony przemianą. Koń rozdął chrapy, drżał w gotowości, oddychał chrapliwie, lecz spokojnie, i tylko jego dzikie, pełne ognia oczy, sterczący niczym szczotka ogon i sztywne, gotowe do uderzeń nogi mówiły, że zapach go nie przerażał, a rozwścieczał. Konie kurierskie Kraba, o czym nie wiedział żaden z bushi, były szkolone tak, by zapachy Wroga nie otumaniały ich ani ich nie przerażały. Z tego jednak Akito dopiero miał sobie zdać sprawę w przyszłości, choć niekoniecznie w takich okolicznościach, w jakich chciałby.

Tymczasem jednak, wiatr załopotał czymś przy pasie Kraba, który odwracając ciało gałęzią mimowolnie zerknął na skrawek materii. Niewielka chusta z monem jego rodu musiała się nieco wysunąć zza obi. Teraz, jej kawałek powiewał, łopocząc silnie.

Mon rodowy nadawano za zasługi. Mon Akito powiązany był oczywiście silnie z jednostką, która nadawała sens życia jego rodzinie, z kompanią Czerwonych Wachlarzy, ciężką piechotą rodu Hida. Mon też każdego z synów rodu przyozdabiany był zwykle niewielkim rozbryzgiem szarości. A to szarym paskiem, a to chmurą, a to kwiatkiem. Zawsze w dolnym lewym rogu, przy monie, lecz także na sztandarach czy sashimono. Przywilej takiego zdobienia mieli tylko studenci Sunda Mizu Dojo, najstarszego dojo na ziemiach Kraba, choć nie najbardziej znanego, bo ledwie drugiego w kolejności. Najbardziej znanym dojo Kraba... był Mur.


Sunda Mizu Dojo, terytorium Klanu Kraba; początek wiosny, cztery lata wcześniej.

- Co widzisz, uczniu?
- Krew, Hiruma-sensei.

Hiruma Kogane był ikoną szkoły. Człowiek-legenda, weteran czterdziestu lat udanej służby na Murze, na wszystkich rodzajach misji jakie można było wymyślić. Jeśli o kimś można by było rzec ‘zjadł na tym zęby’, to o nim. Szczupły, nigdy nie mówił nawet jednego słowa za dużo, uczył wszystkiego. Nieformalny przywódca szkoły i jej szara eminencja. Hiruma walczyli pomiędzy sobą o honor bycia jego studentem, także dlatego, że powiadano, że odkrył ponownie jedną z zaginionych technik Hiruma. Powiadano zresztą o nim wiele. Także to, że był stary.

Teraz piętnastu najlepszych z rocznika Akito patrzyło weń jak w tęczę, wyczytując z każdego jego ruchu każde możliwe znaczenie.

Lekcja zaczęła się, bo któryś z uczniów odkrył ślady krwi na trawie i wszczął alarm, proponując wyprawę ratunkową.

- Co to oznacza?
- Że ktoś został ranny, sensei. - odpowiadał cały czas ten sam uczeń, tylko na niego bowiem patrzył stary Hiruma.

Konwersacja z Kogane często brzmiała infantylnie, ale młodzi uczniowie nauczyli się już, że należy zaczynać od rzeczy oczywistych. Ci, którzy próbowali 'zgrywać mądrali' przestawali być pytani, czy zauważani przez sensei, a tego nikt nie chciał. Poza tym, nawet jeśli to miało być oczywiste, a sensei kazał powtórzyć, to na pewno coś w tym było, szeptali uczniowie między sobą. Były wyjątki. Okazjonalnie, Hiruma pytająco unosił brwi i patrzył po klasie. Wtedy kto się odezwał, przejmował pałeczkę, i to on odpowiadał na dalsze pytania.

Tak było i teraz. A Akito uważał, że ma coś ciekawego do powiedzenia:

- Niekoniecznie ktoś. Może coś. To nie musi być człowiek.

Sensei popatrzył na niego i skinął poważnie głową, zaczynając wyliczankę:

- Pułapka. Napad. Rajd. Skaleczenie. Jaki błąd popełniłeś?

Uczeń, który zasugerował wyprawę ratunkową zawiercił się niespokojnie pod spojrzeniem sensei.

- Eee... założyłem, że to ktoś ranny i trzeba mu pomóc.

Sensei potrząsnął głową:

- Zbyt dokładnie.

- Nie pomyślałem? - niepewnie podsunął uczeń.

- Teraz. Wtedy owszem - głos sensei był spokojny, choć niektórzy cicho zaśmiali się z uwagi, biorąc ją za ironiczną. Uczeń zarumienił się, ale pod wpływem spojrzenia nauczyciela wykrztusił:

- Nie wziąłem pod uwagę innych możliwości.
- Dokładniej.
- Jak na przykład...
- Nie. Nie wymieniaj. Ujmij dokładniej.

Wiercenie Kogane powodowało u człowieka pustkę w mózgu. Już parę osób padło tego ofiarą i nikt jeszcze nie wyszedł z tego z twarzą, młody Hida nie był wyjątkiem. Pozostali nie próżnowali, każdy z nich zastanawiał się nad odpowiedzią. Nie raz już Kogane-sensei przerzucał się z męczenia na kogoś, kto nie uważał...

- Poszedł za pierwszym pomysłem. - Śmieszka. Ona jedna wtrącała się kiedy tylko uważała, że należy. Obrywała za to czasem po nosie, ale nie tak często, jak można by się tego spodziewać. Młoda dziewczyna przezwisko zawdzięczała częstemu śmiechowi, ale przez ten sam śmiech była też swego rodzaju faworytą.

Szarpnięcie głową i przyszpiliło ją spojrzenie jastrzębich oczu pod nawisem siwych już brwi:

- Dobrze. - Zapadł wyrok. Po czy Kogane powiódł wzrokiem po grupie i rzekł - Dokładnie tak. Pierwszy pomysł, pierwsza myśl, to instynkt. Instynkt może mieć wojownik. Weteran. Ja mogę mieć instynkt. - On się nie chwalił. Tak jak poprzednio nie ironizował. On stwierdzał fakty. - Wy możecie się pomylić, nie wziąć czegoś pod uwagę, lub czegoś nie wiedzieć. Dzisiejszą lekcją jest ostrożność, bo młode Kraby najczęściej giną na własne życzenie. Idąc za instynktem. Ranny? A jeśli wróg? Jakiej pomocy jesteście mu w stanie udzielić? Jeśli walczy tu niedaleko, słyszelibyście. Jeśli nie, to możecie iść ostrożnie. Jest tu jaki shugenja? Ja nim nie jestem. Jeśli jest ciężko ranny, to czy mu pomogę teraz, czy za chwilę, wielkiej różnicy nie będzie. A jeśli spiesząc mu na pomoc, wpadnę w dół, potknę się, skręcę nogę czy inne, jesteśmy najpewniej obaj straceni. Przeżyj, byś mógł walczyć jutro.


Rozdroża prowincji Ayo, terytorium Klanu Kraba; 2 dzień miesiąca Hantei; wiosna, rok 1114.


Drewniany kształt persymony zdawał się ciążyć Akito niczym kamień, a ostre słowa taisy Hiruma paliły jak żywy ogień. Choć może to palił wstyd?

Misja ważniejsza niż życie, osobiste dostarczenie rzeźbionego owocu, posłania i listów a on? On poszedł za śladem, nawet nie myśląc co może go spotkać na drodze. Nawet jeśli uratuje chłopa, czy samuraja, czy nawet dziesięciu, to czy to wypełni jego misję? Dostarczy jego posłanie?

Miał ochotę posłać nieprzychylne spojrzenie Skorpionowi. "Naraziłeś moją misję przez naszą przyjaźń." Wiedział, że to niesprawiedliwe, ale ochota nadal gdzieś tam była.

"Podobnie musi czuć się Fukurou", uświadomił sobie Krab. "On spieszy się przecież na wezwanie. Położenie tu życia, z racji przypadkowej pułapki to coś, na co żaden z nas nie może sobie pozwolić."

"Ale przecież to nie moja wina!" zaprotestowała część Kraba. "To Manji nie chciał nas słuchać, pognał na łeb na szyję!" Lecz inna część doskonale wiedziała, że to nie tu leżał problem. Manji nie był Krabem. Był Skorpionem. Kiedy pomknął tak rączo po śladach, to rolą Akito było wydrzeć się niczym gunso na apelu osadzając go. To rolą Akito było przypomnieć mu o chorągiewkach, o których tamten najwyraźniej nie pamiętał, jako o nowym nawyku.

- Ślady krwi w cieniu Kaiu Kabe - rozbrzmiał w głowie Hidy nieżyjący już Hiruma Kogane-sensei - przede wszystkim oznaczają niebezpieczeństwo i Wroga.

Akito czuł, że zawiódł. Siebie i towarzyszy. Celnie ujął to Mirumoto. Niemniej to twoje rodzinne strony. Ty więc wiesz najlepiej, co czynić w takich przypadkach, Akito-san.

Spoglądając po masywnym zarysie największej budowli Cesarstwa Akito przypominał sobie zasłyszane przy różnych okazjach incydenty.

Czterech ludzi zabitych, dwu rannych, kiedy natknęli się na szamana goblinów odprawiającego rytuał pod strażą paru trolli. Dzień drogi od Shiro Kaiu.

Śmierć Temaru i Gozaru. W takim spokojnym, zdawałoby się miejscu. Gdzie nikt nie spodziewał się nieprzyjaciela. I gdzie nieprzyjaciel jednak dotarł. Sześć dni w głąb terytorium Kraba. Mur, widziany stamtąd, był po prostu podwyższonym horyzontem. Niczym więcej. Tutaj, był potężną, imponującą budowlą ciągnącą się z południa na północ, wkomponowaną w przedgórze Gór Zmierzchu i wcale nie ginącą na ich tle. Od tego czasu ojciec prawie nigdy nie rozstawał się ze zbroją.

Spalona wioska pod Czwartą Strażnicą. Rajd dwu kapłanów Fu-Lenga, którzy złożyli większość mieszkańców w ofierze swemu Mrocznemu Bogu. To był głośny rajd, zginął ktoś ważny. Albo dziecko kogoś ważnego?

"Nagły, krótki rajd oni i nie żyjemy, jeśli tak będziemy się zachowywać. Kto powinien to wiedzieć, jeśli nie ja? Chyba uśpiło mnie to, że jak sprawdzałem tropy, to były tylko jedne odciski stóp. Biegnącego. A przecież, żeby daleko nie szukać, pieprzone krwiopijce latają."

Wtedy go oświeciło. No tak. Pennagolany. Wampiry Rokuganu. Cholerne, rypane krwiopijce, co jak są głodne, to potrafią nie tylko pić, ale... Pokiwawszy głową po rozwiązaniu zagadki, Hida kontynuował swe poprzednie rozważania. To nie Manji powinien wypatrywać zagrożenia w każdym cieniu, nie on powinien znać opowieści o pułapkach, eksplodujących ciałach w których coś się kryło, lub POD którymi coś się kryło. Tutaj były tylko dwa trupy, z czego z dziecka została tylko główka i strzępki mięsa na pogryzionych poważnie kościach, a mężczyzna był poważnie nadjedzony, choć nie od pleców. Akito zaczynał uzmysławiać coś sobie. Mężczyzna musiał powstać, próbując biec dalej, kiedy te stworzenia go opadły. I jak już powstał... one rzuciły się na niego, otoczyły go wielką, skłębioną masą i...

Dalsze wyobrażenia były czystą makabrą. Akito porzucił temat, odtworzenie ostatnich chwil życia tego heimina i jego dziecka nie zmieniało nic. Oboje nie żyli. Nie pasowało tylko to, że cokolwiek żarło półludzi, zostawiło plecy drwala w całkowitym spokoju. Krab nie umiał pojąć, dlaczego.

Doskonale za to pojmował, że na ziemiach Kraba to on powinien pełnić rolę przewodnika. Każdy z nich był na Murze i poza nim. Ale nikt nie miał jego wiedzy, jego przygotowania. Oraz jego misji.

"Potrzeba nam też przywódcy..." pomyślał, wspominając kłótnię. Fukurou dobył broni i pilnował okolicy. Ale nikt nie stał z łukiem. Pennagolany atakowałyby z góry. Łucznik przydałby się bardziej, no i dobra byłaby też broń drzewcowa...



Wewnętrzne dojo posesji Karo Toritaka Takatsukasa, Tani Hitokage - terytorium klanu Sokoła, poranek, koniec miesiąca Shinjo, rok 1110

- To dobre założenie, Basura-kun. Lecz, zerknij proszę na to...

Na mapie, długim, pobliźnionym wskutek chyba oparzenia palcem wskazującym lewej dłoni, gunso wybrał jeden punkt, potem drugi, potem trzeci, by wreszcie spocząć na czwartym, odległym o dzień szybkiej jazdy od ich obecnej lokacji.

- Hayabusa. Yotogi. Tatsune. Tamahome.

Poważnym głosem Hatsushita podawał jedno imię przy każdym wskazanym punkcie. Mapa niestety nie była opisana, a imiona... nie były nazwami. To były imiona. Pierwsze dwa były proste, znał je każdy godny swego miana Sokół. Hayabusa i Yotogi byli założycielami Klanu Sokoła. Pierwszy osłonił Cesarskiego Doradcę własnym życiem, drugi, jako syn bohatera, został wyniesiony do samurajskiego stanu i otrzymał we władanie ziemię, jak i pozwolenie na założenie rodu. Stąd, do rodu Toritaka, jak i Klanu Sokoła, nie było daleko. Dalsze dwa jednak imiona nieco zaskoczyły młodzieńca. Tatsune? Tak nazywał się jeden z jego kuzynów. Ostatnie zaś było mu kompletnie nieznane, poza bohaterem jednej z opowiadanych dawno temu przez którąś z niań bajek, hen, w domu matki.

- Co powiesz, Basura-kun? Zaczniemy od najdalszych?

Basura drgnął, uświadomiwszy sobie, że nieco zbyt długo myślał. Zostało jeszcze trochę decyzji do podjęcia... i wiedział też, że te imiona to jakiś test. Inaczej sensei nie kładłby na nie takiego nacisku.



Rozdroża prowincji Ayo, terytorium Klanu Kraba; 2 dzień miesiąca Hantei; wiosna, rok 1114.

Niejeden Akito przemyśliwał teraz sprawę. Także Mirumoto Fukurou, z obnażonym ostrzem swego wiernego i poczerniałego już no-dachi, podsumowywał ostatnie wydarzenia, rozdarty między irytacją i zawstydzeniem.

Pytanie "czemu nie zajechałem mu drogi" wciąż tłukło się niespokojnie w głowie Smoka. Był przecież na koniu. Żaden problem powstrzymać impulsywnego narwańca. Zawołać za nim. Cokolwiek.

"Miast tego pojechałem za nim, a potem nawrzucałem mu bez opamiętania. I jeszcze dobyłem broni. Dobyłem broni, podszedłem do samuraja i zacząłem go rugać. Równego mi rangą i umiejętnościami bushi, a nie mojego podwładnego. Nie tak postępuje się zwracając uwagę. Yomei-sama nigdy tak by nie stracił kontroli. I do tego... To Skorpion tamtego dnia pobiegł po pomoc."

Dwie ostatnie myśli bolały. Aspirujący do zachowań ojca Fukurou nie pamiętał, by temu zdarzyło się na kogoś krzyczeć. Nawet podwładnych trzymał w ryzach bez unoszenia głosu.

Oczywiście Fukurou wiedział, że dobył broni nie po to, by zadźgać czy nawet zagrozić swemu skorpioniemu towarzyszowi. Ale jak to musiało wyglądać oczyma Skorpiona? Smok spróbował sobie wyobrazić swoją reakcję, gdyby podjechał doń rozgniewany Skorpion, zsunął się z konia, dobył broni i ruszywszy szybkim krokiem ku niemu, zaczął nań krzyczeć. Musiał sam przed sobą przyznać, że wizja wywołała niepokój.

Owszem, należało zwrócić uwagę Skorpionowi, ale forma, w jakiej to zrobił była fatalna. Niewiele brakło, a wszelka więź między nimi mogła zostać zerwana, a nawet pomimo nieufności wobec przedstawiciela Klanu Tajemnic, Fukurou w głębi duszy czuł, że potencjał, jaki może ta więź mieć, nawet się jeszcze nie objawił.

Znacznie bardziej zadowolony był ze swojej dalszej rozmowy, choć przyznawał, że to Akito przyjął tu rolę mediatora. Krab. Hida. Mediatorem między Mirumoto jego pochodzenia i Bayushim. Śmiać się chciało, gdyby nie fakt, że uwaga Hidy o przywoływaniu Fortun na próżno jak i uwaga o tym, by nie krzyczeć, były absolutnie trafne, ta druga bardziej niż ta pierwsza. Nieraz Mirumoto słyszał, jak samurajowie różnego pochodzenia czy statusu powołują Fortuny na świadków swoich słów. Zawsze znakomicie zwiększało to ich wagę. Nie ulegało jednak wątpliwości, że człowiek, którego jeszcze niedawno Fukurou osądzał za utratę kontroli nad sobą przy wyjeździe z Twierdzy Ostrza Blasku teraz pokazał mu jego własne niedostatki.

Czas spędzony na Murze, wspólne tam przeżycia, wszystko to uprawniało Skorpiona do innego traktowania. Do zwrócenia na zimno uwagi, owszem, lecz bardziej do opowiedzenia o wagi misji, podkreślenia kwestii bezpieczeństwa czy zbędnego narażania życia.

A sama sytuacja prosiła się o większy praktycyzm. Zadbanie o klacz Skorpiona. Zajechanie mu drogi, kiedy puścił się biegiem. Dobycie łuku i ubezpieczanie dwu towarzyszy z daleka, skoro wiadomym było, że oni obydwaj dobędą broni białej.

Fukurou miał ochotę wykrzywić twarz w grymasie. Nie wiedział tylko, czy irytacji, czy zawstydzenia.


Zejście z Shiro Togashi, terytorium Klanu Smoka; 3 dzień miesiąca Onnotangu, wiosna roku 1114.

Ojiisan na pewno pozostawał niedaleko. Jego 'opieka' była jak najbardziej daleka od tej innych opiekunów. Kiedy naprawdę był potrzebny, oddalał się. Kiedy był zgoła niepotrzebny, wracał. Niczym klątwa czy zły urok. Oczywiście, by móc tego dokonać, musiał być gdzieś blisko. Obserwować ją. I była w tym pewna otucha, jak rzeczy pójdą naprawdę źle, to zapewne się pojawi... A przynajmniej taką pielęgnowała w sobie nadzieję. Nieśmiałą, bo jak dotąd, jego osobistym celem zdawało się być zadrą w życiu małej Togashi, która z każdym jego pojawieniem się niemal wypatrywała oznak jego wielkiej satysfakcji z jej potknięć, nawet tych niewielkich.

Fakt jego nieobecności jednak był złą wróżbą. Kamienie były złą wróżbą. Brak zwierząt nawet, czy fakt, że promienie Amaterasu ponosiły klęskę w starciu z mgłą otulającą szlak i snującą się po nim, też były złą wróżbą.

Dlatego Kyoko ostrożniej niż wczoraj rozpoczęła marsz, zziębnięta i zesztywniała. Rozglądając się uważnie, nasłuchując. Wcale się nie zdziwiła, kiedy dostrzegła tu głębsze śniegi.

Schodzenie trwało już dwie godziny, gdy zdarzyło się coś zupełnie dziwnego. Najpierw usłyszała grzmot za sobą. Potem, minęło ją stado pędzących na łeb na szyję w dół kozic. Kyoko musiała zrewidować swe wczorajsze poglądy o ich umiejętnościach, zwierzęta uciekając wczoraj były wolniejsze. Niewiele, ale zauważalnie.

Potem zawibrowała ziemia, a Kyoko ponownie przedłożyła jazdę na siedzeniu nad schodzenie o własnych nogach. Zupełnie tego nie planując.


Dwa ri na południe od Inari Mura, terytorium klanu Lwa; koniec miesiąca Onnotangu, wiosna roku 1114, godzina Bayushi.

Zmierzchało się. Keiko uznawała ten stan rzeczy za bardzo odpowiedni do własnych, dość ponurych myśli. Do myśli o dwóch, gnających z wiatrem w zawody samurajach w fiolecie, o podróżującym z mnichami dziecku, o zaginionej dziewczynie i rannym samuraju. Myśli, gdzie śmiały się Kamienie, Lwy (z jednym, drobnym wyjątkiem) a wujek Etsuya miał już być tylko jej lekcją, więc zabierał ze sobą netsuke, które miał jej ofiarować.

Nakarmiony i podkuty wałach raźnie stąpał, żwawo przebierając nogami, nie mając pojęcia jaka burza przemyśleń szalała teraz w głowie dosiadającej go kobiety. Ta zaś wyrwana została ze swoich myśli dość nagle, hałasem na drodze przed sobą. Grupa bushi ze znakami jednej z armii Lwa właśnie spędzała pod niedalekie drzewo trzech więźniów. Ci łkali, głośno obiecywali poprawę i wzywali Jizo, na przemian z obietnicami wiernej służby.

Keiko uniosła głowę, widząc zator. Rozglądnęła się. Żaden z Lwów nie wydawał się zainteresowany drogą. Paru trzymało konie towarzyszy, którzy na piechotę zaganiali płaczących pod drzewo. Jeden z Lwów, zza pleców którego sterczało brązowe sashimono z jakimiś malunkami na nim, rozmawiał... nie, przemawiał do korzącego się przed nim półczłowieka. Wyglądało to na prawdziwą tyradę, ale tamten nie podniósł głosu, a wręcz przeciwnie. Przynajmniej tak sytuację oceniała Keiko, do której wyraźniej dochodziły głosy żołnierzy czy więźniów, niż sztandarowego.


Rozdroża prowincji Ayo, terytorium Klanu Kraba; 2 dzień miesiąca Hantei; wiosna, rok 1114.

Gdy krew opadła, powrócił rozum. Bayushi Manji pochodził z rodu, który trzymał rozum w wysokiej estymie. Szybko zatem sobie coś uświadomił. Np. jaką broń dobył Mirumoto Fukurou. Nie tą na ludzi. Skorpion dziwił się, że to przeoczył. Ale nie to było największym problemem...

Chata Pustelnika, gdzieś na terytorium Klanu Skorpiona; 24 dzień miesiąca Shiby; lato, rok 1111, godzina Akodo.


Lekcja dopiero miała się zacząć, więc grupka młodych Skorpionów siedziała i przekomarzała się między sobą. Bayushi Katsumata - ich sensei - w zamyśleniu czytał list przyniesiony dziś rano przez posłańca bez monów. Jedynie posłańcy bez monów trafiali do Chaty Pustelnika i każda taka wizyta oznaczała garść nowin, ciekawostek. Często Katsumata-sensei stawiał swoich podopiecznych wobec wyimaginowanych sytuacji, które potem okazywały się odzwierciedleniem tych opisanych w liście. Czasem sensei czytał list, by potem przepytywać uczniów z jego treści, możliwych ukrytych znaczeń lub intencji autora. Czasem nic z listu nie pojawiało się na lekcji. Tak miało być i teraz, ale o tym młodzieńcy mieli dowiedzieć się dopiero wieczorem.

- Powiedzcie mi, moi uczniowie - zaczął Katsumata, a na polanie zapadła cisza, gdy rozmowy umilkły jak przecięte nożem - jaka jest największa wada bycia Skorpionem?

Zapadła cisza, kiedy pięć głów szukało ukrytego dna w pytaniu, przygotowywało się na możliwe podstępy i odrzucało oczywistą odpowiedź, jako zbyt prostą. Milczenie przerwał niepewnym zgadywaniem Maekuri, bardzo dziewczęco przekrzywiając głowę:

- Skorpionom się nie ufa?

Bayushi Katsumata spojrzał nań. Jego brązowe oczy patrzące spod krótkiej grzywki drapieżnie objęły oblicze Shosuro.

- A dlaczego to jest problemem?

I się zaczęło. Opowieści o utrudnieniach przy negocjacjach. O nieufności każdego przy choćby prostej wizycie, co dopiero przemarszu oddziału, czy ściganiu bandyty. Maekuri opowiedział o sześciu różnych zerwanych negocjacjach, zerwanych tylko z tej racji, że emisariusze Skorpiona nie zdołali przekonać swych rozmówców, że na przymierzu z nimi można dobrze wyjść. Katsu zaskoczył wszystkich opowieścią o swoim dalekim kuzynie, który za sam fakt bycia Skorpionem został zabity na ziemiach Lwów przez dwójkę Matsu.
Ktoś w zamęcie rzucił przyrównanie do Moto. Neragawa przypomniał powiedzenie z okolic Zamku Ułudy, mówiące "Oszukuj. Jeśli się tego spodziewają, to gorzej wyjdziesz na byciu uczciwym" oraz pochodzenie tegoż, przytaczając legendę o Skorpionie, co zmarł z głodu. Neragawa i Manji opowiedzieli o maskach i trwałoby to naprawdę do wieczora, gdyby nie Kansai, który swoim śpiewnym charakterystycznym dlań głosem Skorpiona pochodzącego z okolic Ryoko Owari rzekł:

- Sensei... ale czego to nas uczy? Wszyscy to wiemy.
- Wiecie? - zastanowił się Katsumata - Może i masz rację, uczniu. Może wiecie. Na pewno słyszeliście. Może nawet kiedyś tego doświadczyliście. Ale Twoje pytanie, Kansai-kun, jak i milczenie Twych senpai patrzących ku mnie po odpowiedź zdradza mi jedno. Nie przyswoiliście sobie tej lekcji. Czas więc, by to się stało. Bo nie można być Skorpionem, nie wiedząc o tej wadzie. To jakby uczyć człowieka szermierki, kiedy nie umie poprawnie uchwycić miecza.

Sensei potoczył wzrokiem po ich twarzach, coś ważąc w myślach, coś niemal mrucząc. I rozpoczął przydziały:

- Saimonji-kun, rozmawiasz z mnichem Togashi, który strzeże wejścia do świątyni, gdzie właśnie kremują ciało opata. Musisz dostać się na pogrzeb, by upewnić się że pewne zwoje spłoną z nim. Myśl.

Saimonji wytrzeszczył oczy. Katsumata już jednak nań nie patrzył:

- Kansai, przekonaj studenta Toshimoko, że Twoja siostra jest dlań dobrą partią. Katsu, Lwi generał każe Ci iść inną drogą z Twoim oddziałem, z dala od granic, inaczej rozkaże swoim ludziom otworzyć ogień...

Każdy dostał przydział. Każdy, poza Manjim. Po chwili milczenia, sensei rzekł:

- Manji, jesteś tu najkrócej. Masz więc najłatwiejsze zadanie. Zdobądź przyjaźń tego tu Kraba.

A potem każdy miał swoją chwilę próby. Sensei stawiał klepsydrę, na którą nawet nie patrzył, ale której ziarnka piasku nie mogły przesypywać się dłużej niż dwie, góra trzy minuty. A potem Lew otwierał ogień, Żuraw rzucał wyzwanie na pojedynek, Smok zamykał bramy opactwa... Jeden za drugim, uczniowie Katsumaty kończyli swe próby ze zwieszonymi głowami.

Aż wreszcie...

- Manji.

Wymieniony skinął głową poważnie i zaczął jowialnie:

- Hida-san, człowieku, z którym wspólnie zabiłem oni! Jak...
- Dość, zdałeś. - Przerwał mu obcesowo sensei. - W przypadku Kraba to wystarczy. To zresztą naprawdę dobry gambit. W Cesarstwie nie ma miejsca na przyjaciół. Jeśli się jest Skorpionem, Twoim przyjacielem jest Twój klan. Ale za Murem, lub w walce z pomiotem Cienia, można zdobyć uznanie i przyjaźń Kraba. Nie tylko Kraba zresztą. Wspólne przeżycia zbliżają, więc nieraz będziecie długi czas blisko ludzi, których zaufanie będziecie mieli zdobyć. Ale wspólne zabicie oni, to niemal pewna przyjaźń Kraba.

Katsumata długo jeszcze rozmawiał z nimi na ten temat. Ucząc ich tego, o czym mało kto opowiadał. O innych powodach, dla których tak często Skorpion oferował rzeczy, których honorowymi środkami nie dało się zdobyć. O środkach, jakie służyły do osiągnięcia wielu celów. I o tym, jak ważne było, by zachować pozory. Bo dopóki zachowujemy pozory, nic nam nie można zarzucić.

- Kansai, byłeś protekcjonalny wobec Kakity. Więc cię wyzwał. Saimonji. Cwaniakowałeś, a nie pragnąłeś szczerze asystować przy pogrzebie. Neragawa. Szyderstwo? Szyderstwo możesz stosować mając nóż na czyimś gardle, inaczej odpowiedź wypiszą ci własną krwią. Katsu. Nasze siły zbrojne na naszych ziemiach mogą chodzić gdzie zechcą... Bardzo ładne zdanie. Bardzo prawdziwe. Ale bardziej pogrzebać się mogłeś tylko plując mu w twarz. Ty go sprowokowałeś do takiego zachowania, niemal wołałeś do niego by ostrzelał Twoich żołnierzy. Ogółem - fatalnie. Jesteście szczyle, którym wydaje się, że są sprytnymi Skorpionami. Dla klanu Wasze zachowanie przyniosłoby jedynie porażkę. Nie znacie tych, którzy wam nie ufają, którzy was nienawidzą, którzy pragną was zniszczyć. Nie znając ich, podkładacie im się, jak na tacy. Nasza jedyna broń to wiedza. Sojusze jakie mamy są rzadkie, więc dwakroć, nie, trzykroć cenne. Szanujcie sprzymierzeńców, pokażcie im, co znaczy lojalność Skorpiona. Żurawie mogą być protekcjonalne, Lwy mogą być aroganckie, Feniksy przemądrzałe, a Jednorożce ignoranckie. Skorpion musi być uosobieniem bushido. Albo to, albo Skorpion zostanie opluty, znieważony, zabity, lub ośmieszony przy najmniejszym pretekście. Żuraw i Lew potrafią zapomnieć o wrogości tylko po to, by zjednoczyć się przeciw Skorpionowi? Śmieszne? Tragiczne. Żaden z Was nie miał być lepszy od przeciwnika. Mieliście cel do zrealizowania. I zawiedliście, bo chcieliście Chwały. Skorpion nie szuka Chwały. Któryś z Was rzucił dziś imieniem Moto. Wiecie, kim są Moto? Moto to swoisty postrach Rokuganu. Rodzina zhańbionych, której większa część jest po drugiej stronie Muru. Poza ich klanem niewielu ma ochotę na choćby konwersację z nimi, albo przebywanie pod tym samym dachem. Czemu? Bo zaraz po przybyciu Jednorożca do Rokuganu, daimyo rodziny Moto stwierdził, że Ziemie Cienia należy podbić. Zebrał więc swoją rodzinę i pojechał. Rozumiecie? Ot tak, po najprostszej linii oporu. Nie gnał tylko za Chwałą, zważcie... Wielu wojskowych ma do dziś podobne podejście, że należałoby ruszyć na Ziemie Cienia solidną ekspedycją... Ale na pewno była to część jego motywacji. Historia mówi wprost, co się stało. Moto do dziś naprawiają skutki tego błędu, borykając się z nieufnością, czasem nawet nienawiścią innych. Ale czemu ja wam to mówię uczniowie moi?

Katsumata potoczył wzrokiem po zebranych, dopóki Neragawa nie odrzekł:

- Sensei, byśmy nie szukali Chwały w naszych misjach.
- Też, ale nie tylko dlatego.
- Dlatego, że nasza sytuacja nie jest wiele lepsza? - Maekuri
- Hmmm... ciekawe zdanie, w niektórych okolicznościach nawet prawda. Ba, poszedłbym nawet dalej. W niektórych okolicznościach to Moto mają lepiej! - Widząc niedowierzające spojrzenia, jakie jego uczniowie wymieniali między sobie, Katsumata kontynuował - Nie wierzycie? To powiedzcie mi, co bardziej jest warte niechęci i piętna, jedna nieudana ekspedycja wojskowa przeciw największemu z wrogów Cesarstwa, czy tysiąc lat knucia, spiskowania i zdrady? Dodam, wczujcie się w takiego Matsu, zanim odpowiecie. Albo w takiego prostego Daidoji.

Trafiło to do nich. Dało się to poznać po pewnej nagłej niepewności, która poruszyła nimi, jak wiatr rusza trawami. Zawiercili się niespokojnie w miejscu i milczeli. On zaś kontynuował:

- Słyszałem nieraz śmiechy naszych współbraci. Z honoru, z bushido. Tymczasem, gdyby nie ten honor i to bushido, nasz klan by już nie istniał. Powiedzmy to sobie wprost, do waszych zadań w przyszłości będzie należeć eliminacja tych, którzy nie idą drogą bushido. Którzy nie przestrzegają Niebiańskiego Porządku, przedkładają prywatę i żądzę władzy nad interes Rokuganu. To może być niepopularny pogląd teraz, w naszym klanie, ale bushido to dobry kodeks, a podążający nim to wielcy samuraje. Wasze zadanie na najbliższy tydzień, to kierować się ściśle przykazaniami kodeksu bushido. Poznacie ten kodeks i rozterki żyjących według niego, by w razie czego samemu móc stać się kimś takim. Honorowy zawsze rozpoznaje honorowego, a postępowanie według bushido da wam niechętny szacunek, co wystarczy, by z kimś porozmawiać.

Odchodząc, Katsumata zatrzymał się i dodał:

- Aha, wieczorem odczytam list tym z was, którzy wyrecytują poprawnie cały kodeks.


Rozdroża prowincji Ayo, terytorium Klanu Kraba; 2 dzień miesiąca Hantei; wiosna, rok 1114.

Manji spoglądając wstecz, na niedawną sytuację, pojął parę rzeczy. Nie miał być lepszy od Kraba i Smoka, miał być z nimi, miał pokazać swoją przydatność, a nie indywidualnym działaniem zmusić ich do podążania za sobą. Zwiadowca? Zwiadowca tutaj porzucił chorągiewki - Skorpionowi wydarło się krótkie spojrzenie, pełne zaambarasowania, ku Akito, który niedawno tak cierpliwie ich uczył jak tym drobiazgiem machać i co które machnięcia oznaczają - pognał na łeb na szyję do przodu, w dodatku biegł z kataną, a nie z łukiem. Zwiadowcy mieli obowiązek powiadomić pozostałych o sytuacji. Zanieść bądź przekazać wiadomość. Łuk i meiteki na cięciwie, gwizdek, wachlarz czy chorągiewki - to bronie zwiadowców. Katana dopiero potem.

Zlekceważył Kraba i jego zalecenia w odległości parunastu ri od ziem Wroga. Zlekceważył Smoka, na wyprawie, która Smoka właśnie najwięcej mogła kosztować. "Potrzebujemy dowódcy." Miał też jedną myśl tutaj, ta jednak uciekła gdy Akito przewrócił ciało i ujawnił makabryczne resztki dziecka.


Rok 1113 wg Kalendarza Isawa; okolice Shiro Tengu, terytorium Klanu Żurawia; 21 dzień miesiąca Onnotangu, wiosna.

Powolny marsz poczynał wyczerpywać dziewczynę. Jej zmagania z niewygodą fizyczną, niepokój o przyjaciółkę, jak i o własne oko, wcale nie poprawiały sytuacji. Yuuki i tak wiele zawdzięczała temu, co usłyszała w nocy, ponieważ przez długie parę godzin skupiała się na układaniu strzępów informacji w sensowną całość, próbując łączyć je z tej, lub tamtej strony. Ale nadal... nadal zbyt wiele brakowało.

Imię Sumiko nie mówiło jej nic. Znaczy, była jedna Sumiko w twierdzy, Yuuki mgliście pamiętała kogoś takiego, lecz była to zamężna, pulchna matrona, matka dwójki dzieci i pomijając już to, że ciężko było wyobrazić ją sobie jako przedmiot romansu jej pana, przede wszystkim żyła i miała się dobrze, więc Trzynaście Kciuków raczej nie chadzałby na jej grób. Yuuki też nie umiała ocenić wieku bandyty. Głos bywał zwodniczy w takich sprawach. Co zaś wiedziała o swoim panu? Odludek, wojennik, mężczyzna, który zasługami doszedł do obecnego stanowiska. Mało. Tego wszystkiego było ciągle mało...

Pogoda zaczynała się zmieniać. Spragniona Yuuki wiedziała, że trochę deszczówki pomoże, więcej ją opóźni. Nie dbała jednak o to. A przynajmniej przestała, gdy poczuła dym. Oznaczało to, że jest przy sadybach węglarzy, skąd doskonale już wiedziała, jak trafić do rodzinnego Shiro Tengu…
 
__________________
Zamiast PW poślij proszę maila. Stare sesje:
Dwanaście Masek - kampania w świecie Legendy Pięciu Kręgów, realia 1 edycji
Shiro Tengu
Kosaten Shiro

Ostatnio edytowane przez Tammo : 24-02-2008 o 12:13. Powód: obiecana kontynuacja
Tammo jest offline