Mariusz przymierzył strzelił i ... jeździec padł martwy z rozwaloną głową, a właściwie ochłapem który po niej pozostał, resztki rozchlusnęły się po towarzyszach zmarłego wzbudzając tym większy popłoch i przerażenie. Nie czekał długo, wskoczył na konia i z kłusu w galop wszedł za wrogiem. Część rzecz jasna próbowała się bronić, Mariusz przez krzyż ciął napotykając się z zasłoną szlachcica z wilkiem sterczącym w herbie. Kolejny cios na głowę Mariusza leciał, lecz ten zbił szablę i ciął przez ramie zbrojne wroga, chwilę później skończył z nim poprawiając cięciem w twarz. Nim jednak zdołał dopaść kolejnego to jeden z bandziorów – mieszczan pewnie, bo nie herbowy, widząc walkę ruszył z boku zajeżdżając, niemal by dźgnął Mariusza, lecz chwilę wcześniej niż cios zadał spadł z konia postrzelon w bebechy z półhaka. Zdążył jeszcze jednego szlachcica dopaść, a wił się ten i kombinował w walce co nie miara i mimo, że towarzyszy już kilku Mariusz miał przy sobie to sam skończył rozpoczęte dzieło wstrzymując niepotrzebne interwencje. Już dawno nie miał okazji podszkolić się prawdziwie, a że bandziorowi źle z oczu patrzało tym lepszym był celem. Po kilku chwilach jednak bandzior widząc w jakich już tarapatach się znalazł zaczął popełniać karygodne błędy. Mariusz nie przedłużając przedstawienia zakończył marny żywot zbója, krew z szabli wytarł, załadował broń i wrócił ze swoimi do mości Pana Ligenzy. Po drodze spojrzał na pole bitwy – "Wielu braci, szlachetnej krwi zginęło. Po co ? Dla kilku beczek soli i śledzi? Szkoda było tej krwi tu przelanej, gdy za granicami Rzeczpospolitej tylu wrogów czyha. Jednak lepiej, żeby ich tu nie było wcale, niźli mieliby grasować po traktach i łupić ludzi." Dopiero po chwili wyszedł też z transu w którym tkwił od momentu wystrzału i pogoni za wrogiem. Teraz przypominał sobie równy oddech, precyzyjne ciosy, całkowite skupienie na walce i jeździe. Analizował tez błędy, aby więcej się nie powtórzyły – wolał spojrzeć prawdzie w oczy, niż żyć w zakłamaniu i zginąć przez zadufanie. |