Pani Leracher stała nieopodal przy swoim koniu. Młoda czarna klacz, z szerokim wysokiej jakości była objuczona kilkoma tobołkami.
-
Volstaghu ma pan 10 minut do odjazdu. Proszę zarzucić swój ekwipaż na konia i zaraz wyruszamy. Mam nadzieję, że reszta jest już gotowa. - Marianne prawiła ostatnie porządki przy koniu, nie dopuszczała stajennych do niego, chociaż i tak przy karczmie miała go zmienić na innego wierzchowca. Widocznie takie przyzwyczajenie. "Jeśli coś ma być zrobione dobrze, zrób to sam", może i tak, ale reszta towarzyszy pozwoliła służbie przygotować konie. Po chwili już przed stajnią zebrali się wszyscy. Jedynie Garnicka Adelaida brakowało. Korgan zobowiązał się go przyprowadzić i już po chwili ciągnął prawie za fraki Granicka, który ubolewał nad tym że nie zdążył się spakować.
- Żałosne - szepnął Purchawek w ucho Volstaghowi.
- Żałosne - stwierdziła Marianne tak aby tylko Leekan i Elaraldur słyszeli.
- Żałosne - potwierdził minstrel.
- Żałosne - skomentował Renwald Hraqual do Malwina.
- Żałosne. - stwierdził głośno, dobitnie i z nieukrywaną niechęcią Korgan gdy przywlekł "rycerza".
-
Panie Adelaid. Takie zachowania się już nigdy nie powtórzą, albo panowie krasnoludowie będą musieli panu wytłumaczyć zasady działania tego typu grupy operacyjnej - Na te chłodne słowa Korgan przytaknął ochoczo.
-
Za chwilę ruszamy. Ostatnie pytania, wątpliwości i w drogę. - Dopiero gdy jasne było, że wszelkie wątpliwości są rozwiane, a przynajmniej tak wynikałoby z braku pytań, Marienne wsiadła na konia i razem z Elaraldurem, Leekanem, oraz Volstaghiem przed sobą ruszyłą w drogę.
Drogi w mieście były gęsto zaludnione o tej porze dnia. Marienne prowadziła ich przez tłumy i miejscami gdzie najmniej by się rzucali w oczy. W ten sposób, prawdopodobnie niezauważeni wyruszyliście z miasta, a waszym oczom ukazał się malowniczy Cormyrski krajoobraz. Słońce grzało przyjemnie, zieleń była wszechobecna. Zapowiadała się całkiem przyjemna wycieczka...