Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 23-02-2008, 13:00   #22
Krakov
 
Krakov's Avatar
 
Reputacja: 1 Krakov ma wspaniałą reputacjęKrakov ma wspaniałą reputacjęKrakov ma wspaniałą reputacjęKrakov ma wspaniałą reputacjęKrakov ma wspaniałą reputacjęKrakov ma wspaniałą reputacjęKrakov ma wspaniałą reputacjęKrakov ma wspaniałą reputacjęKrakov ma wspaniałą reputacjęKrakov ma wspaniałą reputacjęKrakov ma wspaniałą reputację
Wampirzyca miała racje. Ładni z nich "wybrańcy". Mogłaby wyssać tego człowieka do końca, a oni może nawet nie ruszyliby się z miejsca. Nie ważne jak to tłumaczyć: szokiem, zmęczeniem czy czymś jeszcze innym popełnili błąd, który mógł kosztować kogoś życie. Navarro poczuł się jak szczeniak zbesztany za wybicie szyby okiennej. Czuł się winny i głupi. Może z resztą taki właśnie był. Na pocieszenie pozostawała myśl, że jednak nikomu nic się nie stało. Prawie.

Altari znów przybierała swą wampirzą postać. Czerwień jej oczu i obnażone kły, nie wróżyły niczego dobrego. Czyżby była na nich aż tak wściekła, by zaatakować? Nie... było w jej wzroku coś, co mówiło mu, że jest inaczej. Nie patrzyła na nich jak na przyszłe ofiary. Czekała. Tylko na co? Jego dłoń znów wędrowała w kierunku miecza, mięśnia napięły się w gotowości. Chyba już wystarczy biernego przyglądania się wydarzeniom. Był gotów działać, cokolwiek się stanie. Tak mu się przynajmniej wydawało.

Rzeczywistość okazała się odbiegać od jego imaginacji. Gdy na krótką chwilę zwrócił swój wzrok w kierunku sali by przyjrzeć się pozostałym ogłuszył go huk roztrzaskującego się okna. Drewniane części framugi wdarły się do środka z szybkością huragany. Jeden z nich przeleciał mu przed czołem boleśnie je obcierając. Zanim zdążył się poruszyć lub chociażby odwrócić głowę w tamtym kierunku, jakaś dłoń spoczęła na jego ramieniu i potężną siłą odepchnęła go sprawiając, że wylądował na kolanach jednego z pozostałych "wybrańców", wojownika, którego imienia nie zdążył nawet poznać, a który właśnie próbował wstać z krzesła. Ból, jaki dopiero do niego dotarł, kazał zastanowić się czy aby nie ma wybitego barku. Mimo wszystko mógł swobodnie poruszać ramieniem, miał wiec nadzieję, że wszystko jest w porządku. Gdy tylko sformułował w myślach ten wniosek poczuł, że krzesło, na którym nieopatrznie znaleźli się we dwóch, nie wytrzymuje tego obciążenia. Jego drewniane nogi głośno skrzypnęły, a oni runęli na ziemie wraz z rozpadającym się meblem.

Nie wiedział co się dokładnie stało, kim są napastnicy ani ilu ich jest. Bał się, jednak tym razem strach, nie działał na niego paraliżująco. Słyszał drwiący głos i śmiech stojącego nad nimi mężczyzny. Kpił z nich, jakby byli zupełnie bezbronnymi ofiarami, nie mającymi najmniejszych szans i skazanymi na jego łaskę. "I tym właśnie będziemy, jeśli natychmiast się stąd nie ruszymy". Poza tym wciąż leżał, na swoim domniemanym towarzyszu broni. Ten zaś nie miał możliwości powstania, dopóki bard z niego nie zejdzie. Tym bardziej należało szybko działać.

Niemal po omacku odszukał dłońmi podłogę, która stanowiła punkt podparcia. Natychmiast odbił się od niej zręcznie wstając i cofając się co nieco do tyłu. Zdziwiło go, że wampir jeszcze się na nich nie rzucił, wykorzystując swoją przewagę. Czyżby był aż tak pewny siebie? Myślał, że nie mają z nim szans nawet we dwóch i to bez względu na to co zrobią? Navarro spojrzał na leżącego i jego okazały miecz, dochodząc do wniosku, że jednak wolałby mieć ich obu obok siebie. Wykorzystując bierność przeciwnika zbliżył się nieco i wyciągnął rękę w kierunku mężczyzny. Wyglądał na kawał chłopa, jednak bard miał więcej krzepy niż wskazywałaby na to jego drobna budowa. Chwycił go za dłoń i nie spuszczając wzroku z napastnika pociągnął go w swoją stronę oburącz, stawiając go na nogi. Teraz dopiero wróg postąpił naprzód. Najwyraźniej znudziło go czekanie. Był spragniony rozrywki, krwi a najpewniej jednego i drugiego. Nie było czasu na lustrowanie całej sytuacji. Bard spojrzał tylko ukradkiem na stojącego obok wojownika i dobywając miecza, przesunął się nieco w lewo.

Patrząc na wampira i jego sztylet, ważył własny miecz w dłoni. Znał go dobrze, wiedział, że umie się nim posługiwać i to nie byle jak. W końcu długi czas szkolił się w posługiwaniu taką bronią. bronią. A jednak czuł się odrobinę niepewnie. Jakby dawno tego nie rozbił, lub był nie do końca przytomny. A przecież nie wypił ani grama dzisiejszego wieczora. Czyżby to efekt zdenerwowania i całej tej dziwnej sytuacji?

W oczach przeciwnika widział obłęd i głód. Tak mu się przynajmniej wydawało. W każdym bądź razie był najzupełniej przekonany, że z takimi nie ma żartów. Ostatnio widział podobny wyraz twarzy, gdy trzech ćpunów chciało go okraść jakiś czas temu. Nie był pewien co oznacza słowo "ćpun", przypominał sobie jednak całkiem wyraźnie, że krzyczeli do niego, by oddał im jakąś "komórkę". "Skup się lepiej na walce i na tej paskudnej mordzie przed tobą" zganił się w myślach.

Miecz mimo wszystko zdawał się słuchać jego dłoni. Gdyby tylko wykonywać te same ruchy, ale dwa razy szybciej. Bez względu na to jak mocno się koncentrował, ani ile silnej woli w to wkładał, nijak nie mógł poprawić tego stanu. Pozostawało zaatakować, przejąć inicjatywę dopóki jest ku temu okazja. Wszystko było lepsze od czekania, aż przeciwnik się na nich rzuci. Na tyle płynnie i szybko na ile było go stać wyprowadził mocne cięcie z prawej strony. Przeciwnik odparował je niejako z łatwością, szczerząc sie w paskudnym uśmiechu. Zupełnie jakby już od godziny wiedział, że Navarro wyprowadzi taki właśnie cios. Tym razem tamten zbliżył się gwałtownie zamachując sztyletem, jakby chciał dotrzeć do jego gardła. Człowiek zdołał jednak zasłonić się przed tym. Nie mógł jednak oprzeć się wrażeniu, że ten wampirzy cios nie był prawdziwy. Wróg nie wykorzystał całego swojego potencjału, jakby wiedział, że ofiara nie będzie wtedy miała żadnych szans. "Bawi się. Ten sukinsyn się ze mną bawi..." - myślał gorzko. Wzbierała w nim wściekłość. Znów przesunął się nieznacznie w lewo by mieć więcej miejsca. Odepchnął przeciwnika, wkładając w to nie mało energii i wyprowadził dwa uderzenia mieczem. Co prawda znowu zostały bez trudu sparowane, jednak wydawało mu się, że były o wiele szybsze. To dobry znak. Zdaje się, że wściekłość dobrze mu robiła.
 
__________________
Gdzieś tam, za rzeką, jest łatwiej niż tu. Lecz wolę ten kamień, bo mój.
Ćwierćkrwi Szatan na forumowej emeryturze.
Krakov jest offline