Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Inne > Archiwum sesji z działu Inne
Zarejestruj się Użytkownicy

Archiwum sesji z działu Inne Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemach innych (wraz z komentarzami)


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 23-02-2008, 08:06   #21
Marchosias
 


Poziom Ostrzeżenia: (0%)
Trevora zdziwiła nagła agresja ze strony wampirzycy. Wyraźnie nie podobało jej się zachowanie domniemanej drużyny. Jej wzrok, gdy ripostowała słowa zebranych, gdy patrzyła prosto na jego twarz. Niepokoił się, jednocześnie coś mówiło mu, że nie powinie się przejmować, zignorować fochy kobiety.
Jej wzrok jednak nie pozwalał mu na posłuchania swojego, jak się zdawało, instynktu. Z każdym słowem źrenice w jej krwistoczerwonych oczach rozszerzały się, powoli wypełniając szkarłatną masę.
Gdy wpatrywał się w ten wzrok, zdał sobie sprawę, że jego, jak i reszty beztroskie zachowanie doprowadzało Altari do gniewu.

Gdy miał już doprowadzić się do porządku, stając w pionie, okno w sali z impetem posypało się do wnętrza sali w akompaniamencie głośnego bicia szkła. Nie zdążył nawet ruszyć ręką, gdy pokaźnych rozmiarów stół leciał w jego kierunku. Instynkt zawodził go ponownie, budząc znacznie większy niepokój, niż dotychczas.
Nie był w stanie utrzymać równowagi po tak silnym ciosie, który w błyskawicznym tempie zwalił go z nóg. Ledwo udało mu się ochronić głowę, która wylądowała na twardych dłoniach. Ręce wygięte pod karkiem bolały jak diabli, szybko musiał je wyjąć, jeśli chciał dalej nimi sprawnie operować.
Przed oczyma miał wielki blat stołu, który chciał jak najszybciej odsunąć. Z całej siły, jakie mógł zebrać w tej chwili, odepchnął stół, który z hukiem przewrócił się na bok.
Rozejrzał się po sali, jednak wciąż czuł skutki bliskiego kontaktu z gruntem i stołem. Nie widział dokładnie, obraz lekko wirował i zamazywał się w niektórych miejscach.
Widział jak postawny mężczyzna ściska ledwie przytomnego młodzieńca, gdy nagle zobaczył kotkę i wampira zaraz za nią, trzymającego nóż wbity w jej ciało. Jak bardzo by nie chciał się teraz skupić, nie potrafił. Mieszały się w nim różnorakie uczucia, w głębi toczyła się walka o kontrolę. Tylko z kim?
Trevor nie wiedział, co się z nim dzieje, nigdy dotychczas nie tracił panowania tak łatwo. Czuł się tak, jakby kierował nim ktoś inny. Ktoś zupełnie obcy, spontaniczny.

Szybkim ruchem ustawił się w pozycji przykucniętej, podpierając się prawą ręką. Błyskawicznie wybił się z ziemi, jeszcze w locie otwierając paszczę. Gdy był już blisko ramienia wampira, zdał sobie sprawę, jak nierozsądnie postępuje. Wiedział, że bezmyślne ataki na nic się nie zdadzą, jednak teraz pchała go do tego jakaś siłą, mocniejsza niż zdrowy rozsądek.
Miał już zatopić kły w ramieniu napastnika, gdy ten nagle osunął się na bok, unikając ostrych szczęk. Wyskok był tak silny, że omal nie uderzył w stojące na drodze krzesło.
Coś jednak uzyskał tym atakiem, wampir już nie trzymał noża, który bezwładnie tkwił w ciele Nali. Teraz jego uwaga była skupiona na szarym wilku, który chciał wbić się w jego ramię. Wyraźnie bawiła go ta sytuacja, uśmiechał się, przekładając wzrok co chwila z wilka na kotkę.

Długo nie trzeba było czekać, aż Trevor ponowił atak, tym razem doskoczył do przeciwnika, próbując uderzyć go pięścią. Zupełnie zatracił się, zapominając o zaczepionym za pasem mieczu oraz ostrzu na nadgarstku. Wampir wychwytywał każde potknięcie, ripostując silnymi kontrami.
Walka wymykała się wilkowi spod kontroli, sam nie wiedział, dlaczego nic mu nie wychodzi. Nigdy nie miał problemu z atakiem i obroną, nie były rzeczą, którą mógł zapomnieć. Kierowało nim coś silniejszego od samej Domeny Ziemi, coś co potrafiło sprawić, że tracił rozeznanie w sytuacji.
Gdy spojrzał na Nali i wbity w ramię sztylet.
„Jak mogłem zapomnieć!” - od razu zdał sobie sprawę z faktu, że gdyby wampir miał nóż w ręku, już dawno pożegnałby się z tym światem. Jednocześnie przypomniał sobie o swoich broniach, których do tego czasu w ogóle nie używał.

Miał już sięgnąć po miecz, jednak próba ta została brutalnie przerwana przez wampira, który mocnym, mierzonym ciosem uderzył Trevora w brzuch. Ledwo łapał dech, zdając sobie sprawę, że sam jest sobie winien. Bez namysłu i jakiejkolwiek taktyki młócił pięściami i z takim samym nieprzemyśleniem sięgnął po miecz. Coś psuło mu walkę, sprawiało, że stał się bezużyteczny w tym boju. Jeśli szybko nie da mu spokoju, marny jego los.
 

Ostatnio edytowane przez Marchosias : 23-02-2008 o 08:09. Powód: Drobny błąd
 
Stary 23-02-2008, 13:00   #22
 
Krakov's Avatar
 
Reputacja: 1 Krakov ma wspaniałą reputacjęKrakov ma wspaniałą reputacjęKrakov ma wspaniałą reputacjęKrakov ma wspaniałą reputacjęKrakov ma wspaniałą reputacjęKrakov ma wspaniałą reputacjęKrakov ma wspaniałą reputacjęKrakov ma wspaniałą reputacjęKrakov ma wspaniałą reputacjęKrakov ma wspaniałą reputacjęKrakov ma wspaniałą reputację


Wampirzyca miała racje. Ładni z nich "wybrańcy". Mogłaby wyssać tego człowieka do końca, a oni może nawet nie ruszyliby się z miejsca. Nie ważne jak to tłumaczyć: szokiem, zmęczeniem czy czymś jeszcze innym popełnili błąd, który mógł kosztować kogoś życie. Navarro poczuł się jak szczeniak zbesztany za wybicie szyby okiennej. Czuł się winny i głupi. Może z resztą taki właśnie był. Na pocieszenie pozostawała myśl, że jednak nikomu nic się nie stało. Prawie.

Altari znów przybierała swą wampirzą postać. Czerwień jej oczu i obnażone kły, nie wróżyły niczego dobrego. Czyżby była na nich aż tak wściekła, by zaatakować? Nie... było w jej wzroku coś, co mówiło mu, że jest inaczej. Nie patrzyła na nich jak na przyszłe ofiary. Czekała. Tylko na co? Jego dłoń znów wędrowała w kierunku miecza, mięśnia napięły się w gotowości. Chyba już wystarczy biernego przyglądania się wydarzeniom. Był gotów działać, cokolwiek się stanie. Tak mu się przynajmniej wydawało.

Rzeczywistość okazała się odbiegać od jego imaginacji. Gdy na krótką chwilę zwrócił swój wzrok w kierunku sali by przyjrzeć się pozostałym ogłuszył go huk roztrzaskującego się okna. Drewniane części framugi wdarły się do środka z szybkością huragany. Jeden z nich przeleciał mu przed czołem boleśnie je obcierając. Zanim zdążył się poruszyć lub chociażby odwrócić głowę w tamtym kierunku, jakaś dłoń spoczęła na jego ramieniu i potężną siłą odepchnęła go sprawiając, że wylądował na kolanach jednego z pozostałych "wybrańców", wojownika, którego imienia nie zdążył nawet poznać, a który właśnie próbował wstać z krzesła. Ból, jaki dopiero do niego dotarł, kazał zastanowić się czy aby nie ma wybitego barku. Mimo wszystko mógł swobodnie poruszać ramieniem, miał wiec nadzieję, że wszystko jest w porządku. Gdy tylko sformułował w myślach ten wniosek poczuł, że krzesło, na którym nieopatrznie znaleźli się we dwóch, nie wytrzymuje tego obciążenia. Jego drewniane nogi głośno skrzypnęły, a oni runęli na ziemie wraz z rozpadającym się meblem.

Nie wiedział co się dokładnie stało, kim są napastnicy ani ilu ich jest. Bał się, jednak tym razem strach, nie działał na niego paraliżująco. Słyszał drwiący głos i śmiech stojącego nad nimi mężczyzny. Kpił z nich, jakby byli zupełnie bezbronnymi ofiarami, nie mającymi najmniejszych szans i skazanymi na jego łaskę. "I tym właśnie będziemy, jeśli natychmiast się stąd nie ruszymy". Poza tym wciąż leżał, na swoim domniemanym towarzyszu broni. Ten zaś nie miał możliwości powstania, dopóki bard z niego nie zejdzie. Tym bardziej należało szybko działać.

Niemal po omacku odszukał dłońmi podłogę, która stanowiła punkt podparcia. Natychmiast odbił się od niej zręcznie wstając i cofając się co nieco do tyłu. Zdziwiło go, że wampir jeszcze się na nich nie rzucił, wykorzystując swoją przewagę. Czyżby był aż tak pewny siebie? Myślał, że nie mają z nim szans nawet we dwóch i to bez względu na to co zrobią? Navarro spojrzał na leżącego i jego okazały miecz, dochodząc do wniosku, że jednak wolałby mieć ich obu obok siebie. Wykorzystując bierność przeciwnika zbliżył się nieco i wyciągnął rękę w kierunku mężczyzny. Wyglądał na kawał chłopa, jednak bard miał więcej krzepy niż wskazywałaby na to jego drobna budowa. Chwycił go za dłoń i nie spuszczając wzroku z napastnika pociągnął go w swoją stronę oburącz, stawiając go na nogi. Teraz dopiero wróg postąpił naprzód. Najwyraźniej znudziło go czekanie. Był spragniony rozrywki, krwi a najpewniej jednego i drugiego. Nie było czasu na lustrowanie całej sytuacji. Bard spojrzał tylko ukradkiem na stojącego obok wojownika i dobywając miecza, przesunął się nieco w lewo.

Patrząc na wampira i jego sztylet, ważył własny miecz w dłoni. Znał go dobrze, wiedział, że umie się nim posługiwać i to nie byle jak. W końcu długi czas szkolił się w posługiwaniu taką bronią. bronią. A jednak czuł się odrobinę niepewnie. Jakby dawno tego nie rozbił, lub był nie do końca przytomny. A przecież nie wypił ani grama dzisiejszego wieczora. Czyżby to efekt zdenerwowania i całej tej dziwnej sytuacji?

W oczach przeciwnika widział obłęd i głód. Tak mu się przynajmniej wydawało. W każdym bądź razie był najzupełniej przekonany, że z takimi nie ma żartów. Ostatnio widział podobny wyraz twarzy, gdy trzech ćpunów chciało go okraść jakiś czas temu. Nie był pewien co oznacza słowo "ćpun", przypominał sobie jednak całkiem wyraźnie, że krzyczeli do niego, by oddał im jakąś "komórkę". "Skup się lepiej na walce i na tej paskudnej mordzie przed tobą" zganił się w myślach.

Miecz mimo wszystko zdawał się słuchać jego dłoni. Gdyby tylko wykonywać te same ruchy, ale dwa razy szybciej. Bez względu na to jak mocno się koncentrował, ani ile silnej woli w to wkładał, nijak nie mógł poprawić tego stanu. Pozostawało zaatakować, przejąć inicjatywę dopóki jest ku temu okazja. Wszystko było lepsze od czekania, aż przeciwnik się na nich rzuci. Na tyle płynnie i szybko na ile było go stać wyprowadził mocne cięcie z prawej strony. Przeciwnik odparował je niejako z łatwością, szczerząc sie w paskudnym uśmiechu. Zupełnie jakby już od godziny wiedział, że Navarro wyprowadzi taki właśnie cios. Tym razem tamten zbliżył się gwałtownie zamachując sztyletem, jakby chciał dotrzeć do jego gardła. Człowiek zdołał jednak zasłonić się przed tym. Nie mógł jednak oprzeć się wrażeniu, że ten wampirzy cios nie był prawdziwy. Wróg nie wykorzystał całego swojego potencjału, jakby wiedział, że ofiara nie będzie wtedy miała żadnych szans. "Bawi się. Ten sukinsyn się ze mną bawi..." - myślał gorzko. Wzbierała w nim wściekłość. Znów przesunął się nieznacznie w lewo by mieć więcej miejsca. Odepchnął przeciwnika, wkładając w to nie mało energii i wyprowadził dwa uderzenia mieczem. Co prawda znowu zostały bez trudu sparowane, jednak wydawało mu się, że były o wiele szybsze. To dobry znak. Zdaje się, że wściekłość dobrze mu robiła.
 
__________________
Gdzieś tam, za rzeką, jest łatwiej niż tu. Lecz wolę ten kamień, bo mój.
Ćwierćkrwi Szatan na forumowej emeryturze.
Krakov jest offline  
Stary 23-02-2008, 13:43   #23
 
Kelly's Avatar
 
Reputacja: 1 Kelly ma wyłączoną reputację


- Cholera, ja mam dopiero 19 lat – szeptał Stephen, którego czerwone błyski nienawiści w oczach wampira pozbawiały niemal resztek przytomności, którą jeszcze posiadał po tete-a-tete z A ... coś tam. Nie pamiętał imienia wampirzycy, a ze strachu nawet nie miał sobie ochoty przypominać, rozpaczliwie usiłując coś wymyślić. Wiedział, iż ma szanse marne. Wierzgał, ale oczy i kły czyniły niemal plastelinę z jego osłabionych kończyn. Te obrzydliwe fangi z pyska brodatego wampira zbliżały się do jego szyi i mimo szamotaniny zdawały się po prostu odwlekać moment, gdy przebiją mu tętnicę, tylko dla zabawy. Smród z wampirzego pyska niemal mdlił go.
- To bydlę powinno używać Colgate z fluorem – wyrwała mu się durna myśl. Tylko co to jest ten Colgate. Colgate, colgate, colgate. Wreszcie załapał „cool-gate”, zapewne jakąś odlotowo zrobiona brama miejska wyposażona we fluor, cokolwiek to jest. Pewnie jakąś broń antywampirza, o której gdzieś słyszał albo czytał i dlatego teraz, w momencie próby, przypomniał sobie o niej całkiem niespodziewanie. Niestety, jednak nie miał przy sobie bramy z fluorem, a to bydlę było prawie, prawie przy jego szyi ... kiedy przerażony, popiskujący strachem umysł nagle doznał wizji.
- Rany, wampirzyca! Dawała mu znak. Próbowała ratować. Krzyczała w jego umyśle: „Czuły punkt!
Krzyk bezgłośny, a przecież przenikający wszystko.
- Czuły punkt. Czuły punkt. Tak! Czuły punkt! - Rozpacz oraz przerażenie zadziałało na Stephena niczym najlepsza dawka eliksiru odwagi. Czuły punkt! Wysilił się, napiął i ostatkiem sił ... wsadził kciuk w błyszczące złowrogą czerwienią oko.

Ryk! Ryk ogłuszający towarzyszył jego lotowi ku najbliższej ścianie. Ból dla wampira był czymś, co dotykało go równie, jak człowieka. Bał się go, unikał, uciekał. Z kciuka porucznika ciągle kapała galaretowata maź, która jeszcze przed chwila była okiem owego śmierdzącego krwiopijcy. Człowiek po czymś takim byłby niezdolny do walki, a wampir, wampir wył, wrzeszczał szaleńczym krzykiem nienawiści, a z jego pustego oczodołu kapała krew. Jednak dalej stał, jeszcze bardziej szalony i niebezpieczny, niż przed chwilą.

BÓL!. Właśnie rypnął w ścianę. Ból, który przebił się nawet przez jego zamroczenie. Pierwszy raz po wypadku z wyssaniem pomyślał o wampirzycy z jaką taką mieszana sympatią. Jej rada, gwałtowna, szalona rada ocaliła mu głowę. Tylko dlaczego kazała mu kopnąć w to oko? Przecież chyba widziała, ze ów Merik trzymał go za wszarz, a nie za nogi? Kopać w oko? Cóż za absurdalny pomysł. Waląc jednak w ścianę pomyślał, ze nawet wampiry poddane stresowi nie myślą logicznie, a niewątpliwie pojawienie się kolejnych krwiopijców było dla dziewczyny zaskoczeniem totalnym.

Chaos, wrzask, potworna szamotanina i ciosy zewsząd. Ktoś z drużyny wrzasnął trafiony. Drużyny?
- "Pieprzyć takich towarzyszy! Jeżeli wyjdzie cało z tej jatki, zwiewa stąd gdzie pieprz rośnie" - postanowił. No, ma nawet wymówkę. Jest w końcu wojakiem, oficerem. Musi słuchać rozkazów. Nie ma nawet mowy, żeby im zaufał. Banda, która nie chciała mu pomóc, kiedy, był już całkowicie przekonany, ze wampirzyca go dorwie. Szczerze powiedziawszy, wolałby już ją, niż całą resztę na zasadzie przysłowia: „wolę ludzi złych od nienormalnych, bo po tych pierwszych przynajmniej wiem, czego się spodziewać.” A oni byli w jego przekonaniu nienormalni, nieobliczalni, no, może poza bardem, który wydawał się równie przestraszony jak on sam i choć może chciał coś zrobić, to przerażony trzymał buzię na kłódkę. Byli silni, potężni, lepsi od niego pod niemal każdym względem, ale to nie czyniło z nich drużyny. Stephen w wojsku nauczył się, że być wielkim bohaterem, to nie znaczy umieć wygrywać. Ci osobnicy niewątpliwie byli wielcy i wspaniali, ale zbyt wielcy i wspaniali, zbyt niezwykli, jak dla niego, totalnie przeciętnego osobnika, który chciał po prostu normalności. A on, jak widać, zbyt mały był, słaby i obojętny, jak dla nich.

- ŁUP! – Kolejny raz szczątki stołu rozwaliły się o ścianę. Ktoś rzucał. Nie wiedział kto. Zamieszanie. Mignęła mu twarz elfa oraz kolejny złowrogi pysk wampira. Nawet nie wiedział, jak znalazł się na nogach i przestraszony odskoczył do tyłu. "Strach poczwarza siły", jak mówi przysłowie. Widocznie stanowił dobitny przykład mądrości ludowej, bowiem jego przypadek potwierdzał do idealnie.

Skok w tył. Gwałtowny, uchylając się jednocześnie od nogi go stołu. Tfu. Coś mu zapruszyło oczy, a obok walnął żyrandol wywołując wielki rumor. Tak wielki, ze na chwilę stłumił dźwieki bitwy. Jeszcze jeden odskok.
- ŁAŁ!!! – Jakiś potwornie piszczący głos wydarł mu się prosto do ucha. Kobiecy głos. Spojrzał pod nogi. Szlak trafił. Miał wrażenie, że właśnie nadepnął na czyjś pieprzony ogon. Rozpalona gniewem twarz oraz błyszczące miodem oczy przez chwilę chciały go przyszpilić do podłogi. Wściekle przez kogoś popchnięty poleciał do przodu wpadając na jakieś plecy. Człowiek? Wampir? Wampir! Zaskoczony nie spodziewał się takiego ataku i ktoś walczący z nim zadał jakiś skuteczny cios, bo ryk z krwiopijczego gardła niemal nie ogłuszył go totalnie.

Padł. Niemal ślepy i głuchy u stóp walczących. Nawet nie miał siły sięgnąć na plecy po miecze, jeżeli w tym całym zamieszaniu jeszcze tkwiły w pochwach. Jego dłoń trafiła na jakiś sztylet. Leżał na ziemi, gdy Stephen zacisnął dłoń na jego rękojeści, dźgając wampira w nogę, by w jakiś sposób wesprzeć walczącego. Nawet nie wiedział kto to był.

- „Rany! moi ludzie”! – przeleciało mu przez głowę
- Kurwa, pierdolona, jebana, obsrana cholera! – Głośno powiedział, po czym zaklął szpetnie.
- „Ładnym im byłbym dowódcą, gdybym zostawił chłopaków. Może tam są, może włalczą, może jeszcze się bronią?” – Stawiał sobie w myśli pytania. Kręciło mu się w głowie.
- Wstać! – Wydawał sobie rozkaz. Próbował, ale miał problem. Szedł więc na czworakach. Czasem czołgał. Obity, okrwawiony, zbryzgany gorącą czerwienią swoją i wampirzą, która trysnęła mu na twarz z wykłutego oka krwiopijcy oraz z nogi dziabniętego stwora. Wiedział, że trwa walka, ale nie widział jej. Był zbyt wymęczony. Gapił się tylko w dół. Chciał dojść do drzwi. Szedł, jednak w chwili jakiegoś nagłego olśnienia załapał, ze nawet nie spojrzał, gdzie jest to upragnione wyjście.

- AUU! – Ręka go zabolała. Ukłucie. Krew na dłoni. Róża. Leżała na podłodze. Rozbity dzbanek, Woda. Pogniecione kwiaty. Tylko ona. Leżała w środku, jakby kpiła sobie z rozgrywającej się wokół straszliwej walki. Leżała. Piękna, dumna, zimna, czysta, oraz z kolcami, jak ... jak owa dziewczyna, której ja niedawno ofiarował.
- Prawda, genialny prezent - mruknął do siebie sarkastycznie. - Czerwona, jak jej piękne oczy. Piekne? Jakie piękne? Wampirze! Jednak mimo to naprawdę piękne - przyznawał przed sobą.

Podniósł kwiat. Przecież nie mógł dopuścić, by ten ostatni kawałek kwietnego piękna został zbezczeszczony podobnie, jak cała reszta zawartości flakonu. Znów próbował się podnieść trzymając różę w wymęczonej dłoni. Stanął! Chwiał się, ale stał. Niczym ktoś kto walczy z burzą. Wokół była jakaś bitwa, ale jego wyczerpany zmysły jej nie chwytały normalnie. Rejestrowały jedynie, ze coś się wokół działo. Chyba działo, bowiem był po prostu zbyt obolały oraz bardzo zmęczony.
 

Ostatnio edytowane przez Kelly : 23-02-2008 o 13:56.
Kelly jest offline  
Stary 23-02-2008, 13:50   #24
INNA
 
Nami's Avatar
 
Reputacja: 1 Nami ma wspaniałą reputacjęNami ma wspaniałą reputacjęNami ma wspaniałą reputacjęNami ma wspaniałą reputacjęNami ma wspaniałą reputacjęNami ma wspaniałą reputacjęNami ma wspaniałą reputacjęNami ma wspaniałą reputacjęNami ma wspaniałą reputacjęNami ma wspaniałą reputacjęNami ma wspaniałą reputację


Słowa pogardy jakie docierały z ust wampirzycy były dość bezmyślne. Nala zastanawiała się czy ta kobieta potrafi myśleć mózgiem, czy jak faceci, jedynie penisem. Choć, nie można była stwierdzić, że kobieta ma owego członka, to na pewno miała coś, co myślało za nią w sposób idiotyczny. Sam gniew wampirzycy był głupi, a składało się na to kilka kwestii. Ona sama nie wie czego od nas chce! Najpierw, że jesteśmy grupą i musimy sobie zaufać, zaś potem złości się, że nie ucięliśmy jej tego parszywego łba! Oj Altari, już Ty się nie martw. Gdy tylko umrzesz, od razu wyśle Cię do Zielonej Przystani...powinno spotkać Cię potępienie za tą Twoją bezmyślność. - myśli kotki były gniewne, gdyż w taki stan wprawiła ją sama wampirzyca. Dlaczego zareagowaliśmy tak, a nie inaczej? Niech sama odpowie sobie na to pytanie. "(...) przyjazn, zaufanie" , dobre sobie. Ta jej przepowiednia . . . czy ona w ogóle ją słyszała? . . . - przemyślenia kotki przerwał nagły huk pękającego szkła. Odruchowo zasłoniła twarz przedłokciami rąk, a gdy poczuła się już bezpiecznie wyjrzała by przyjrzeć się dokładniej co się stało. Widziała grupę wampirów, która bez wątpliwości wtargnęła tutaj by ich zniszczyć.

- Zdrajczyni!! - krzyknęła oskarżycielsko do Altari zupełnie jakby nie dbała teraz o jej dobro. Wiedziała o nas i powiedziała nam to by zniszczyć nas...by dostarczyć sobie rozrywki i przyjemności. - gniewne myśli kotki opętały cały jej umysł do tego stopnia, że złość na kobietę wymalowała się aż na jej, do tej pory, radosnej buźce. Z gniewu dziewczynie na wierzch wyszły małe, kocie kiełki, zaś wargi zaczęły dygotać w geście wściekłości.

- Dziw...a-aaaaać - Nala nawet nie zdążyła wypowiedzieć do końca obelgi gdy poczuła jak sztylet miękko zanurza się w jej ramieniu. Ból przeszył całą jej rękę i nie wiedziała do końca co ma z tym zrobić. Chciała szybko wziąć swoją kosę, jednak ból zaczął promieniować po jej ciele i nie mogła ruszyć ręką.

- Ty...auch... - jej jęk brzmiał jak zachwyt rozkoszy, a to dlatego, że głos, jaki posiadała był nadzwyczaj słodki. Nagle w Nali obudziło się coś, czego sama nie znała. Nie wiedziała skąd to się wzięło, ale zaczęła złościć się na wampira...i to głośno złościć...

- Zasrana decho klozetowa! Jak ja Cię pierdolne z buta to Ci penis w krtani utknie!! Ty zafajdany skurwysynie, TY!!!! - podczas tych wrzasków Nala próbowała się jakoś szarpnąć jednak poczuła, że ma ograniczoną możliwość ruchu. W pewnej chwili dzięki jej szamotaninie udało się pociągnąć za wielką, białą wstęgę, która rozwiązując kokardę szarpnęła kosą, która to drewnem poleciała do jej małej rączki, na której dopiero teraz dało się dostrzec ostre, cienkie pazury. Dzwoneczek zacisnęła obie łapki na broni, gdy nagle wilczek rzucił się na wampira, który właśnie ją zranił. Dziewczyna szybkim ruchem, jednak z przeszywającym jej ramię bólem, wyciągnęła sztylet i schowała go za jeden z pasów przy jej udzie. Podniosła wstęgę i z pomocą pyszczka i całkowicie zdrowej ręki opatrzyła sobie ranę i zatamowała krew mocnym materiałem wstążki.
W duchu dziękowała wilkowi, jednak nie czuła potrzeby pomagania mu, a to głównie z dwóch powodów. Pierwszym powodem było to, że osobnik był i tak znacznie większy i silniejszy od niej, a po drugie pomoc ze strony takiej małej i drobniutkiej kotki boleśnie tknęła by w jego godność, którą swoją drogą w aktualnej sytuacji powinien schować gdzieś głęboko i niekoniecznie w miejsce tak wszystkim znane i ciemne.
Wzrok kotki spoczął nagle na wampirzycy, do której w aktualnej chwili czuła wstręt. Paskudna...obleśna...intrygantka! - zakołatało się w myślach Nali gdy z kosą gotową do ataku dała cichy krok w kierunku miejsca gdzie stała ta, w jej mniemaniu, parszywa zdzira. Kątem oka dostrzegła że za nią wilk szamocze się z wampirem jak opętany. Jego nieprzemyślane ruchy sprawiają, że sam stacza się na dno, mimo swej siły. Kotka odłożyła na bok swoją nieufność, co do wampirzycy i postanowiła pomóc temu, który pomógł jej. Gdy wilk prawie, że klęczał przed wampirem, bez względu na to czy szykował się do ataku czy właśnie przełykał gorzką ślinę porażki, Nala niespodziewanie, chcąc zaskoczyć przeciwnika wyskoczyła zza pleców wilka i wziąwszy ostrożny, acz mocny, zamach kosą sieknęła wampira w celu obcięcia mu głowy.
Albowiem, jakby nie patrzeć, kosa jest najlepszym narzędziem do pozbawiania łbów, takich nieludzkich istot jak te, które w bezczelny sposób, naruszyły spokój tego miejsca, zupełnie jakby miały do niego jakiekolwiek prawo.
 
__________________
Discord podany w profilu

Ostatnio edytowane przez Nami : 23-02-2008 o 14:05.
Nami jest offline  
Stary 23-02-2008, 19:38   #25
 
John5's Avatar
 
Reputacja: 1 John5 ma wspaniałą przyszłośćJohn5 ma wspaniałą przyszłośćJohn5 ma wspaniałą przyszłośćJohn5 ma wspaniałą przyszłośćJohn5 ma wspaniałą przyszłośćJohn5 ma wspaniałą przyszłośćJohn5 ma wspaniałą przyszłośćJohn5 ma wspaniałą przyszłośćJohn5 ma wspaniałą przyszłośćJohn5 ma wspaniałą przyszłośćJohn5 ma wspaniałą przyszłość


Adam spojrzał na wampirzycę odrobinę zaskoczony gwałtownością jej wybuchu. Przez moment owo zdziwienie malowało się na jego twarzy, by po chwili ustąpić kamiennej masce spokoju, choć pod nią kryła się złość.

Idiotka! Nie potrafi dostrzec o co naprawdę mi chodziło. Co jej po wieku skoro nic on nie przynosi? Walka nie ma sensu jeśli przez nią nic się nie zyska. Zabijać teraz, by potem walczyć w szóstkę, lub mniej osób. Głupota.

W milczeniu przysłuchiwał się jak Altari ruga kolejno każdego, kto zabrał głos. W myślach szykował się do odpowiedzi, był zły niesprawiedliwym osądem. Zły na to, że wampirzyca mimo wieku i doświadczenia nie potrafi przyjąć pomocnej dłoni jej podanej. Wstał, chcąc zabrać głos i to prawdopodobnie uratowało mu skórę. Odłamek framugi wielkości styliska od siekiery z głuchym trzaskiem zniszczył krzesło, na którym przed momentem siedział. Elf lekko zdezorientowany rozejrzał się dookoła, na panujący wszędzie chaos. Wilkołak zbierał się właśnie spod resztek stołu, którym w niego ciśnięto. Nala trzymała się za ramię, z którego sterczała rękojeść sztyletu, zaś dwa mężczyźni starali się obronić przed trzecim z wampirów. Adam szybko ocenił sytuację i miał już ruszyć, by komuś pomóc, kiedy drogę zastąpił mu czwarty wampir. Z tą różnicą, że ten na jego oczach zaczął zmieniać kształt. Twarz zaczęła mu się wydłużać, elf aż za dobrze znał podobne objawy.

Zmiennokształtny wampir. Cholera! Ostatnia rzecz jakiej bym się spodziewał po wrogu. Ale dobrze, skoro tak, to niech będzie. Wilk przeciwko wilkowi, bo na miecz zbyt mało tutaj miejsca. Zobaczymy na ile dobre jest szkolenie Szermierzy.

Elf zamknął na moment oczy sięgając w głąb świadomości, szukając tej odpowiedzialnej za czworonogiego łowcę. Kiedy ją odnalazł, zaczął jak najszybciej ją wybudzać. Wiedział, że to może być niebezpieczne. Przemiany nie powinno się przeprowadzać gwałtownie, ale nie miał wyboru, przeciwnik miał nad nim te parę sekund przewagi. Jeśli chciał go dogonić musiał zaryzykować. Twarz szybko wydłużyła się i zwężały, czemu towarzyszył chrzęst kości. Zęby stały się ostrzejsze, pojawiło się więcej kłów. Szaro białe futro poczęło rosnąc na całym elfie. Po chwili opadł na kolana, nie mogąc utrzymać się na dwóch łapach, w które zamieniły się jego nogi. Jako ostatni zamianie uległ korpus. Po kilkunastu sekundach naprzeciw siebie stały dwa wilki warcząc i okrążając się wzajemnie. Elf wyszczerzył zęby i warknął, krótko na wroga. Wiedział, że walka nie będzie łatwa, wypatrzywszy potencjalnie słabsza stronę przeciwnika nagłym skokiem rzucił się mierząc zębami w prawy bark. Już w locie dostrzegł swoją pomyłkę. Wszystko było zręcznie zastawioną pułapką. Wampir chciał, by elf zaatakował pierwszy i specjalnie udawał, że jego prawa strona jest słabsza. Bez większego problemu uniknął zębów Adama samemu pozostawiając długą, ranę na jego boku. Na szczęście elf zdążył uskoczyć w porę i dzięki temu, była ona zaledwie powierzchowna. Krople krwi skapywał powoli na podłogę, kiedy wilki znowu zaczęły się okrążać. Mężczyzna powoli zaczynał się denerwować, rana choć lekka, to jednak doskwierała i wiedział, że nie może sobie pozwolić na długą, wyczerpującą walkę.



Łypiąc okiem na przeciwnika dostrzegł na jego barku kilka czerwonych kropel. Wyszczerzył żeby w parodii uśmiechu. Widać wampirowi, nie do końca udał się plan. Pole ich walki powoli przesuwało się w kierunku jednej ze ścian i w tym mężczyzna dopatrywał swojej szansy. Zaraz też, gdy tylko Zbliżyli się na odpowiednia odległość rzucił się w kolejnym skoku. Cios wyglądał, jakby wymierzony w lewą stronę wampira, tą bliższą ściany. Nagle Adam zrobił coś, co jak miał nadzieję zaskoczy odrobinę wampira i da mu szansę na udany cios. Odbił się od ściany zmieniając trajektorię i mierząc teraz znowu w prawy bark przeciwnika.
 
__________________
Jeśli masz zamiar wznieść miecz, upewnij się, że czynisz to w słusznej sprawie.
Armia Republiki Rzymskiej
John5 jest offline  
Stary 23-02-2008, 20:01   #26
Banned
 
Reputacja: 1 Revan wkrótce będzie znanyRevan wkrótce będzie znanyRevan wkrótce będzie znanyRevan wkrótce będzie znanyRevan wkrótce będzie znanyRevan wkrótce będzie znanyRevan wkrótce będzie znanyRevan wkrótce będzie znanyRevan wkrótce będzie znanyRevan wkrótce będzie znanyRevan wkrótce będzie znany


Nie zaprzeczył, a słowa kobiety, wręcz ociekające sarkazmem skwitował lekkim uśmieszkiem. Nie podobało mu się to, wcale a wcale, jednak nie mógł zebrać się na to, by odpowiedzieć coś konkretnego, ograniczył się wyłącznie do gestu. Jednak gdyby chciała ich dawno powybijać, dawno by to zrobiła, nie liczył na jakiekolwiek szanse w walce z nią. Coś kombinuje, czuł to. Wampirzyca widać doskonale czuła się w roli nauczycielki, oraz mentorki, traktując ich jak dzieci, które zawiniły samą swoją obecnością. To było dziwne uczucie, zupełnie, jakby jakaś cząstka jego samego nie chciała się go słuchać, a przy tak oczywistym zagrożeniu rzuciłby się w jej kierunku bez zastanowienia. Teraz dla niego wszystko było obojętne, stracił wszystkich, których kochał i szanował. Kobieta znowu się zmieniła, wyczekiwała czegoś…

Nim zdążył cokolwiek zrobić, przez okno wleciała banda ludzi, gotów powybijać wszystkich. Jeden z nich przewrócił stół wraz z nim i bardem. Wylądował kilka metrów dalej, zakurzeni, obolali, strzaskani. Revan czuł w sobie wzbierając wściekłość. Tracę refleks, pomyślał, weź się kurwa w garść! Czuł, jak boli go głowa i plecy od kontaktu z podłogą. Odgarnął włosy z czoła, i chcąc zorientować się, co się dzieje, zobaczył dłoń barda. Bez namysłu chwycił ją, i podnoszą się do pionu rozejrzał się po przeciwnikach. To nie są zwykli ludzie, to są wampiry. Może wezwała swoich przyjaciół, aby wspólnie się nimi pożywić? W takim wypadku byli totalnie udupieni, jednak kątem oka dostrzegł Altari przemawiającą do jakiegoś mężczyzny, trzymającego porucznika. Może nie wszystko jest stracone?

Przez myśl przeleciała mu jedna rzecz, jest bezbronny. Spojrzał na rękojeść swojego pistoletu i miecza, potem na walczących. Za wampirem w szczątkach stołu zobaczył szarą pochwę z wystającą z niego srebrną rękojeścią. Rzucił się w jej kierunku, roztrącając walczącego grajka oraz jego przeciwnika. Swój płytki skok zakończył efektownym przewrotem. Capnął w tym momencie swój miecz, i wracając do pionu wysunął go ze zgrzytem. Jego oczom ukazała się lśniąca klinga miecza, z wąskim wgłębieniem biegnącym pośrodku na sztychu. Miała około półtorej metra długości. Zważył broń w dłoniach, i ułożył swoje długie, kościste palce wzdłuż rękojeści, prawą rękę przy jelcu, a lewą na końcu przy głowicy. Wykręcił zgrabny młynek, broń wymierzył w wampira walczącego z bardem. Znał się trochę na wojaczce, ale widać, że nie do miecza jego ręce. A Revan? On był zawodowym szermierzem, fechtmistrzem. W tym wypadku nie mógł przepuścić, by pokazać się od swojej najlepszej strony, tej, w której wręcz nie ma sobie równych. Jednak obawiał się, czy nawet jego umiejętności zdadzą egzamin w walce z wampirem. Zerknął na Navarro, dając mu znak, aby odstąpił mu przeciwnika.

Uważając na pozostałych walczących, szybkim krokiem dopadł do wampira, i zdradzieckim pchnięciem zamierzał przebić go na wylot. Przeciwnik wydawał się tylko na to czekać, odskoczył w bok. Na tym jednak nie zamierzał poprzestać, gdyż okrążył fechtmistrza. Revan wrócił do pionu, i trzymając miecz wymierzony w przeciwnika, wodził nim, zataczając kręgi w powietrzu. Poruszał się wokół niego raz szybciej, raz wolniej, starając się tym samym zdekoncentrować przeciwnika.

Był dość spięty, dokładnie obserwował ruchy wampira. Wyczekiwał na jego atak, by następnie zbić cios i oddać mu z nawiązką. Jednak ten głupi nie był, i robił dokładnie to samo, co Revan. Po krótkiej jednak chwili postanowił zmienić taktykę, gdyż wydawało mu się, że uderzenie w głowę było mocniejsze, niż przypuszczał i dalsza walka nie da mu wiele korzyści. W niemalże szaleńczym skoku dopadł przeciwnika na odległość miecza, markując cios z boku, i ciął po pachwinie. Wampir z nadzwyczajną zręcznością zbił cios, i wyprowadził kontratak. Fechtmistrz poczuł, jak zimne srebro rozorało mu policzek, a rana piekła nieznośnym bólem. To tylko spotęgowało jego wściekłość. Nie dał wiele czasu na odpoczynek swojemu przeciwnikowi, i korzystając z faktu, że jego ręka znajdowała się tuż obok jego głowy, chwycił ją, i pociągnął go do przodu, chcąc wywrócić wampira. Ten jednak poleciał dalej, i wpadł na barda.

Nie zastanawiał się, co mu zrobił, że ten zgiął się nagle wpół. Obrócił się, i zwarł się z nim ponownie. Korzystając z faktu, że tamten walczył tylko małym sztylecikiem, a on dwuręcznym mieczem, starał się uważać na jego kocie ruchy. Na początku walki z łatwością dopadł do fechtmistrza, omijając miecz, był nadludzko szybki. Jednak rana, którą dostał naprawdę go wkurzyła, co mogło skutecznie go dekoncentrować. Wykonał serię ciosów, trzymając wroga na dystans, ten sukcesywnie omijał miecz i cofał się do tyłu. W pewnym momencie napotkał ścianę, o co chodziło Revanowi. Chciał go przybić do niej, lecz ten nagle rzucił się w jego nogi, zwalając go znowu na podłogę. Brzdęk upadającego miecza towarzyszył upadkowi. Błyskawicznie dopadł jego twarzy, obnażając swoje kły w przerażającym uśmiechu. Czuł na twarzy jego oddech. Wampir zacisnął rękę na jego szyi, wydawało się, że gdyby chciał, z łatwością by mógł ją zgnieść. Palce drugiej ręki zacisnął w pięść. Domyślał się, że chciał mu zwyczajnie w świecie wgnieść szczękę w mózg. Widział w jego oczach błysk, złowrogą iskierkę, sygnalizującą najgorsze. Zamknął odruchowo oczy i…

W sali rozległ się donośny huk wystrzału, który przejął wszystkich w niej. Z „wilczej” lufy jego pistoletu unosił się szary dym. Dookoła zapachniało czarnym prochem. Zobaczył, jak jego przeciwnik wybałuszył gały na drugą stronę, a z kącików pociekły mu krwawe łzy. Nie wiedział jednak, czy to jego wystrzał zabił wampira, czy chwilę potem nagłe bard, który odciął mu od tyłu głowę.
 
Revan jest offline  
Stary 23-02-2008, 22:46   #27
Konto usunięte
 
Midnight's Avatar
 
Reputacja: 1 Midnight ma wspaniałą reputacjęMidnight ma wspaniałą reputacjęMidnight ma wspaniałą reputacjęMidnight ma wspaniałą reputacjęMidnight ma wspaniałą reputacjęMidnight ma wspaniałą reputacjęMidnight ma wspaniałą reputacjęMidnight ma wspaniałą reputacjęMidnight ma wspaniałą reputacjęMidnight ma wspaniałą reputacjęMidnight ma wspaniałą reputację


Tak tez mozna. Pomyslala widzac ruch Stephen'a. Co prawda niekoniecznie o to jej chodzilo, ale przynajmniej Merik byl teraz calkiem jej. Wsciekly Merik, dodala w myslach slyszac ryk, jaki mezczyzna wydobyl ze swojej pokaznej piersi. Ciezko dyszac odwrocil sie w jej strone z furia na twarzy.

- Och.... Ty wciaz oddychasz. Jakiez to slodkie i takie.... ludzkie.

Rzucila usmiechajac sie z pogarda. Jednoczesnie katem oka sledzila sytlacje na sali. Do glowy przyszla jej mysl, ze beda mieli szczescie jak chociaz jedno przezyje. Zle sie stalo, ze ich wytropiono. Za wczesnie, zbyt nagle. Lilith wiedziala doskonale co robi. Rozbicie druzyny na samym poczatku. Pokrecila glowa z uznaniem. Moze nie jest takak glupia jak o niej myslalam.
Stephen wyladowal na scianie, lecz widac mial szczescie nie lamiac sobie niczego. Przyjela to z ulga. Czula sie za niego odpowiedzialna po tym co mu zrobila.

- Zdrajczyni!!

Okrzyk Nali sprawil iz zamarla. Zdrajczyni? Ja? Uwazali ze.... Bol... Potworny bol szarpnal jej cialem gdy ostrze sztyletu zatopilo sie w jej cialo tuz przy sercu. Zaskoczona spojzala w zdrowe oko bylego kochanka.

- Wspaniala Altari....

Smial sie jej w twarz poprzez furie jaka nim owladnela, a ona ..... Ona czula, ze jej dopiero narasta. Uplyw krwi, taj niewielkiej dawki jaka odebrala towarzyszowi przyspieszal proces. Uniosla glowe oddajac mu spojzenie zabarwione szkarlatem.

- Jak zwykle masz klopoty z trafieniem we wlasciwe miejsce Meriku....

Lewa dlonia pochwycila nadgarstek mezczyzny i zacisnela na nim swe dlugie palce. Nie byl to delikatny uscisk jakim obdarzyla Stephena. Tym razem z premedytacja zwiekszala sile upajajac sie naglym strachem i kolejna dawka bolu jaki ogarnial wampira. Powoli wyciagnela ostrze ze swego ciala.

- Widzisz, wciaz niczego sie nie nauczyles.


Wsrod halasu walki rozlegl sie trzask lamanych kosci i dzikie wycie. Upajala sie tym. Czerpala sile, ktorej tak potrzebowala. Pozwolila mu na wyrwanie dloni. Miala ochote pobawic sie troche, a pozniej.... Demoniczny usmiech rozjasnil jej twarz. Pozniej uzupelni zapasy.

- Wieki odebraly ci rozum Altari... Przeciez wiesz dobrze, ze nie wygrasz... Przyjdz do Niej, a ofiaruje ci wszystko co zechcesz nawet caly swiat. Wiesz dobrze, ze jej na tobie zalezy, ze jemu zalezy.....


Nie powinien tego mowic o czym zdal sobie sprawe gdy tylko slowa opuscily jego usta.

- Zalezy?! Jemu na niczym nie zalezy, a juz szczegolnie na mojej osobie, a ona.... Ona polegnie tak jak i on bo taka jest wola bogow. Zrobie wszystko co w mojej mocy aby sie spelnila, a zaczne od uszczuplenia jej zastepow o pewnego glupca.

Mowila z zimna furia. Jak smial o Nim wspominac przy niej. Cholerny glupiec zaplaci za to... Oj zaplaci. Poczeli wirowac wokolo niby w tancu do ktorego przygrywala im smierc. Wszyscy wokolo znikneli. Byl tylko on, jego sztylet, krew buzyjaca w ciele. Czy zdawal sobie sprawe, ze zaraz zginie? Miala nadzieje, ze tak. Usmiechala sie radosnie dajac poniesc wspanialemu uczuciu walki. Stal uderzyla o stal. Walczyl lewa reka, o dziwo szlo mu to calkiem dobrze. Czy to dlatego, ze nie chcaiala aby szybko padl... mozliwe. Pierwsze, plytkie ciecie zaskoczylo go i wprawila we wscieklosc. Krew wolnym strumieniem skapywala wzdluz lewego policzka. Zwiekszyla tempo smiejac sie cicho i zadajac rane za rana. Szalony ped, dzika radosc. Wirowali niczym opetani kochankowie, ktorymi kiedys byli. Jakze dawno nie miala takiej przyjemnosci. Krwawil coraz bardziej. Zapach vitae draznil jej usta tym bardziej, ze ubytek jej wlasnej powoli dawal sie we znaki. Czas byl najwyzszy zakonczyc zabawe. Odpowiedni moment nadarzyl sie dosc szybko. Glosny huk wystrzalu wstrzasnal sala. Zaskoczony zgubil rytm co ona natychmiast wykorzystala przylegajac cialem do jego ciala unieruchamiajac w niemal milosnym uscisku rak.

- Zawsze zastanawialo mnie co czuje wampir gdy nadchodzi kres jego zywota.

Wzbili sie nad walczacych. Co prawda pomieszczenie nie bylo nazbyt wysokie jednak jej to nie przeszkadzalo.

- Zegnaj moj slodzki Meriku.

Chcial sie wyrwac. Nie zdazyl. Ostre kly wbily sie w jego szyje, silne ramiona nie dawaly szansy na ruch. Pierwszy lyk, coz za slodycz. Czula, ze posilal sie tuz przed przybyciem do karczmy. Swierza krew niewinnej ofiary. Kim byla?.. Zapewne jedna z dziewczat tego miasteczka. Niewazne. Spijala lyk po lyku czujac wracajace moce. Wreszcie wraz z ostatnim haustem rozpadl sie w pyl.

Rozpostarla ramiona pozwalajac mu uleciec w przestrzen. To bylo.... piekne. Okruchy wirowaly opadajac w dol wprost na roze i trzymajacego ja Stephena niczym delikatny, wiosenny deszczyk opadal na nia gdy wzrastala. Pojedyncza lza splynela jej po policzku. Radosc odeszla pozostawiajac po sobie pustke. Kolejny z tych, ktorzy mogli nosic miano jej towarzysza odszedl z jej dloni. Spojzala na reke, w ktorej wciaz opadal proch.

- Z prochu powstales w proch sie obrocisz....

Slowa same wyplynely z ust. Wydawalo sie jej, ze wylapala je z umyslu tego mlodzienca. Coz.. doskonale pasowaly do sytlacji. Spojzala z gory w oczy mlodzienca dostrzegajac w nich burze uczuc ukryta za zaslona, ktora oslonil sie przed tym wszystkim. Nie wiedziala jak dlugo to trwalo gdy wreszcie blysk swiadomosci przedarl sie przez te okowy. Dlon z roza powoli wysunela sie w jej strone. Usmiechnela sie i skinela mu glowa lecz nie wyciagnela po nia reki. Jeszcze za wczesnie.... Walka pod nia wciaz trwala w najlepsze. Skinela z uznaniem glowa gdy dostrzegla jak wspaniale, chociaz chaotycznie sobie radza. Z trzech przeciwnikow zostal juz tylko jeden, ktory walczyl wlasnie z wilkiem. Nie trudno bylo odroznic, ktore z tych dwuch zwierzat bylo smiertelne. Zastanawiala sie wlasnie czy powinna pospieszyc z pomoca gdy rozlegl sie glosny lomot. Ktos usilnie staral sie dostac do pomieszczenia od strony glownej izby karczmy. Dopiero teraz zdala sobie sprawe jaki potworny halas musieli uczynic ta walka. Gladko splynela na dol katem oka dostrzegajac, jak ostatni wampir wycofuje sie z walki i umyka ta sama droga, ktora przybyl. Dobrze.... Czas uciekal.
Szybkim ruchem otworzyla odrzwia stajac twarza w twarz z wlasciwielem przybytku. Nim zdazyl cos powiedziec uwiecila jego wzrok i nakazala stanowczym glosem.

- Przygotuj podrozne jadlo i wode dla szesciu. Kaz to spakowac i przyniesc nam do tej sali. Pospiesz sie czlowieku.


Po czym zatrzasnela mu drzwi przed nosem odwracajac sie do reszty. Dlugo mierzyla ich wzrokiem. Byli w roznym stanie. Jedni ranni, inni w pelni sil. Nie dalo sie ukryc, ze byla tym faktem zaskoczona. Z tak slabym przygotowaniem powinni stac sie drobna przekaska.

- Musimy ruszac. Jedno z moich domostw lezy w poblizu tego miasteczka. Zatrzymamy sie tam, a jutrzejszej nocy ruszymy dalej. Naszym celem bedzie twierdza w Srebnym lesie, gdzie w spokoju bedziemy mogli cwiczyc nawzajem poznajac swoje umiejetnosci. To czego tu dokonaliscie.... To bylo wiecej niz moglam sie spodziewac.


Ostroznie omijajac Nale podeszla do szafki z ksiegami stojacej w kacie i wyjela z niej pergamin i pioro z kalamarzem. Pospiesznie skreslila pare slow, po czym zdjela jeden z pierscieni noszonych na prawej dloni.

- Nie wszyscy jestescie panami swego czasu. Poruczniku oto list dla twojego przelozonego. Oficjalnie zostales wezwany przez Ksiezne Altarani ze Srebnego lasu. Ten pierscien uprawomocni to wezwanie.

Wyciagnela oba te przedmioty w strone mlodzienca jednoczesnie zwracajac sie do wszystkich.

- Nie jest to odpowiedni czas na pytania i dyskusje. Mimo to jezeli jest cos, czego chcecie sie niezwlocznie dowiedziec... Pytajcie.

Nastepnie kierujac chlodne spojzenie na Nale dodala sucho.

- Twoj ogon Nekromanto.... Zdaje sie, ze ktos ci go ...... przydepnal

Dokonczyla ze zlosliwym usmiechem na ustach. Slowa "Zdrajczyni" wciaz brzeczaly w jej uszach. Ponownie przeniosla wzrok na Stephena, ktory nadal sciskal biedny kwiat.

- Powinienes tez wczesniej opatrzyc dlon.

Nie chciala do niego podchodzic. Wszystko bylo nadal zbyt swierze. Odlozyla list z pierscieniem na szawke i cofnela sie w strone jednej ze scian. Czekala.
 
__________________
[B]poza tym minął już jakiś czas, odkąd ludzie wierzyli w Diabła na tyle mocno, by mu zaprzedawać dusze[/B]
Midnight jest offline  
Stary 24-02-2008, 01:50   #28
Banned
 
Reputacja: 1 Revan wkrótce będzie znanyRevan wkrótce będzie znanyRevan wkrótce będzie znanyRevan wkrótce będzie znanyRevan wkrótce będzie znanyRevan wkrótce będzie znanyRevan wkrótce będzie znanyRevan wkrótce będzie znanyRevan wkrótce będzie znanyRevan wkrótce będzie znanyRevan wkrótce będzie znany


Revan leżał na podłodze. Czuł, jak nagle ciężar wampira począł maleć, aż znikł zupełnie. Zdziwiony otworzył oczy, jeszcze nigdy nie widział takiego widoku. On po prostu… rozpłynął się w powietrzu, miliony małych iskierek nagle popłynęły jakby z wiatrem, i zwyczajnie się rozpadły. Ręka z pistoletem opadła na podłogę. Chwilę leżał tak dalej, próbując skupić się nad tym co się właściwie z nim dzieje. Ból narastający w jego głowie był nie do zniesienia, wydawało się, że zaraz wysadzi mu ją od środka. Jak przez ścianę słyszał, jak cichły odgłosy walki, jak wszystko się kończy. Odwrócił głowę, i zobaczył, jak zmiennokształtny uciekł przez okno. Odwrócił się na bok, i wstał, ledwo, o własnych siłach. Walka z wampirem była męcząca, nie mógł się oprzeć wrażeniu, że gdyby ten skurwysyn nie zlekceważył go, już dawno byłby martwy. To już nie było dla niego obojętne, gdyż życie jest najwyższą stawką, o jaką może walczyć.

Podniósł się, otrzepał z pyłu, zabrał pistolet z ziemi i wetknął go za pas. Odnalazł miecz i wsadził go do pochwy. Podszedł do ściany, która wydawała się dla niego jedynym rozsądnym oparciem. Claymore wymsknął mu się z ręki, cudem też utrzymał się na nogach i nie poleciał w bok. Ściągnął skórzaną rękawicę, najeżoną ćwiekami. Palcami lewej ręki dotknął piekącego miejsca z tyłu głowy. Następnie obejrzał je, całe czerwone od krwi. Dobrze, że to tylko rozcięcie, a nie wstrząśnienie mózgu, pomyślał. Nie mógł się za bardzo skupić. Walka już się skończyła, a w tym czasie wampirzyca zdążyła nawet pogadać z karczmarzem.

W co dał się wciągnąć, czuł, że powinien naładować swój pistolet i strzelić Altari prosto w serce, za to w co ich wciągnęła. Nawet nie pytała ich o zdanie, a sam fakt, że już ktoś zdołał ich zaskoczyć oznaczał, że nie mógł się wycofać.

- Nie jest to odpowiedni czas na pytania i dyskusje. Mimo to jeżeli jest cos, czego chcecie się niezwłocznie dowiedzieć... Pytajcie.

W głowie Revana, która mimo wszystko nadal sprawnie funkcjonowała, kłębiło się jedno, zasadnicze pytanie. Po co to wszystko? Czy, na wzór każdej bajki dla dzieci, oni musieli akurat zostać herosami gotowymi poświęcić wszystko i wszystkich, aby uratować świat? Prawdę mówiąc, miał teraz ogromną ochotę sięgnąć po tego cholernego papierosa. Już zdążył przywyknąć do tego uczucia, jednak wciąż nie mógł się powstrzymać przed natrętnym sprawdzaniem kieszeni, czy aby się jakiś nie zapodział. Co ja robię… przecież nawet nie wiem, co to jest. W swoim mniemaniu zachowywał się jak idiota. W końcu zdobył się na jakieś pytanie.

- Altari… czy to naprawdę jest sprawka bogów? – stwierdził, że będzie najodpowiedniejsze. Był ateistą, nie wierzył w żadnych bożków. Uważał, że religia to po prostu jedno z najpotężniejszych narzędzi, służących do manipulacji ludem. Jednak skoro teraz miał możliwość dowiedzieć się tej rzeczy od kogoś, kto liczył sobie ponad 1000 lat, pokusa była ogromna, a pewnie posiadała wiedzę na ten temat. To tak, jakby spotkać anioła. Albo diabła.

Jego uszy ukłuło jedno słowo, nekromanta. Spojrzał na nią swoimi srebrnymi oczyma, i wiercił ją tak przez chwilę. Jego oczy nie zdradzały żadnych emocji, były jak lustra, w których odbiciu można było zobaczyć tylko samego siebie. I swój lęk. Nienawidził nekromantów, a po części także wszelkich magików. Moc, którą posiadają jest wysoce nieadekwatna do wysiłku, w jaki trzeba w to włożyć. Nie przepadał także za światłymi rycerzami, oraz druidami. Ci ostatni potrafili być bardzo upierdliwi, dlatego na osobistej liście Revana zarekwirowali sobie dopisek, uciekać, gdy tylko pojawią się w zasięgu wzroku. Jeżeli go oczy nie myliły, był z nimi taki ktoś, a właściwie likantrop, elf. Świat schodzi na psy, pomyślał, przy okazji podnosząc wzrok na wielkoluda.
 
Revan jest offline  
Stary 24-02-2008, 11:55   #29
 
Kelly's Avatar
 
Reputacja: 1 Kelly ma wyłączoną reputację


Byli dobrzy, naprawdę dobrzy. Wilko - elfy, mistrzowie miecza, nawet ta kici kici znali się na swojej robocie. Nic dziwnego,. Nekromatka! Aż się wzdrygnął od myśli o tym, że ona jest czarownicą parającą się taką ohydą. Tfu, oby tą kocicę pchły oblazły.

Ale faktem jest, ze walczyli świetnie. Kiedy on ledwo zdołał dziabnąć jednego w nogę i wykluć oko drugiemu, ale to tylko dzięki podpowiedzi wampirzycy, oni załatwili dwóch wrogów, a jeden musiał uciekać z podkulonym, ogonem. On naprawdę nie nadawał się do tego towarzystwa. Z żalem pomyślał, że wolałby dostać jakichś miłych zbójców do ścigania, którzy tylko gwałcili, zabijali, mordowali etc. A nie jakaś prastara Lilith, która chciała zniewolić świat. On naprawdę chciał odejść. Bał się, po prostu się bał i miał dosyć, a wiedział, że na owych pseudokamratach polegać nie może. Owszem, walczyć to mogą wspólnie, tu nie wątpił, ale bardzo wątpił, czy przyszliby mu z pomocą, skoro teraz tego nie zrobili. Ba, nawet to olali. Tak, właśnie chciał po bitwie odejść z drużyny, gdy okazało się, ze rozkaz, który dla żołnierza prawdziwego, jest rzeczą najważniejszą, uwiązał go niczym psa.

Teraz jednak mniej myślał o wojsku, a bardziej o ręce. Z jakiegoś powodu go kłuła. Spojrzał i zmartwiał. Opętany słabością i wirem walki stał niczym manekin niezdolny do reakcji na najprostsze bodźce. Obok trwał bój, chaos, walka. Huk, krzyki, spojrzenia, które były zdolne ładunkiem swojej nienawiści rozpuścić nawet kamień. Ciosy padały, przeciwnicy rzucali się do gardeł sobie, krew tryskała. A on stał. Potem zaś wyciągnął kwiat do niej i w takiej pozycji zamarł. Powoli łapał oddechy. Wokół coś się działo. Jedni się zastanawiali, inni rozmawiali.

Nagle zrobiło się cicho. Trzech wrogów padło z ich ręki, a on stał wyciągając do niej rękę z kwiatem, nawet nie wiedział dlaczego. Zrozumiał, ze dawała mu pisemne polecenie, które powinien przekazać sierżantowi. Ale nie podchodziła. On także, dopóki ...
- AAAAAAA PSIK! – Kichnął głośno niczym z armaty. Coś zakręciło go w nosie. Kichnięcie jednak jakby przywróciło mu świadomość. Zamglone oczy chwyciły nieco więcej obrazu niżeli wcześniej, zaś umysł zaczął normalnie przetwarzać informacje. No, względnie normalnie. Dalej bowiem był zmęczony oraz potwornie obolały. No i czym kichnął?
- Jasny gwint! – wyrwało mu się. Stał obsypany pyłem stanowiącym jeszcze niedawno ciało byłego kochanka Altari. Nagle zastanowił się:
- Jak u ciorta kochają się wampiry? Kochanek? Uf, pewnie przypomina to jakiś perwersyjny do granic absurdu seks połączony z wzajemnym wysysaniem się. Albo nawet bez seksu i tylko wysysanie? Błeeee – aż przeszedł go dreszcz kiedy myślał o tym. Miał szczęście, że był zbyt zdrętwiały, żeby się to uwidoczniło czymś bardziej niż lekkim drżeniem dłoni, które przecież mogła wziąć się także ze zmęczenia czy wysiłku. No i nagle zrozumiał przyczynę kichnięcia. Pył wampira dostał mu się do nosa i to on tak zakręcił mu w nozdrzach, ze aż wywołał głośne „PSIK!”
- Niech to gęś! Co ze mną jest? Najpierw wyssano mnie, a potem potraktowano jeszcze tym. Chyba jestem pierwszym człowiekiem, który kichał wampirem – uśmiechnął się, ale nie był to uśmiech zbyt promienny.

Nagle uświadomił sobie, ze ma mokrą dłoń, w której trzyma różę. Mokrą, lepką, nabrzmiałą bólem. Bólem, którego pod wpływem całego potwornego napięcia nie zauważał. Widział już takie rzeczy. Gnani podczas walki adrenaliną żołnierze nieraz poruszali się mimo ran, które powaliłyby ich w każdym innym momencie. Tak było i z nim. Długie, zadziorne kolce pięknej królowej kwiatów wdarły się w jego ciało sącząc krew tak samo, jak wcześniej mlecznobiałe kiełki wampirzycy. Czerwone krople zbierały się u nasady dłoni, a potem kapały na podłogę jedna po drugiej. Bolało, ale z jakichś przyczyn ni chciał wypuścić kwiatu. Nie podchodziła. Lecz podszedł on. Dlaczego? Dlaczego nie obawiał się powtórki? Och, obawiał się, bał, bardzo bał, ale jednocześnie odczuwał jakąś fascynacje połączoną ze współczuciem. Tak, nagle uświadomił sobie, że żałuje tej młodej kobiety, której odebrano wszystko, którą stłamszono, zniszczono, rozerwano na strzępy, by złączyć je potem w postać okrutnego wampira. Och, to nie to, że jej ufał. Wała! Ale biorąc nawet pod uwagę czynnik zaufania i tak należała do czołówki wśród tutaj zgromadzonych. Wolałby zwiać, gdyby nie ten pieprzony rozkaz. Ale rozkaz był i dlatego jeszcze nie stał za drzwiami krzycząc na żołnierzy by zerwali się i gnali co koń wyskoczy, tylko podszedł i wręczył kwiat.

Zdziwiona przyjęła. Oczy błysnęły jej, ale po chwili przygasły. Napięcie na twarzy, zaciśnięte prze mgnienie usta odprężyły się. Zmarszczone przez chwilę brwi wygładziły. Pokręciła głową ruchem łączącym w sobie przyzwolenie, jak i dezaprobatę:
- Nie rób tego nigdy, młody człowieku – wyjęła delikatnie kwiat z jego okrwawionej dłoni i zbliżyła do twarzy. Wciągnęła aromat i znowu zalśniła czerwienią oczu. Domyślił się, że wcześniej mogła podziwiać piękno kwiatu, a teraz wyczuwała aromatyczny zapach róży połączony z upajającą wonią krwi. Opanowała się jednak błyskawicznie. – Nigdy nie dawaj wampirowi szansy i nigdy nie podchodź do niego, kiedy krwawisz. Nigdy, jeżeli chcesz żyć.
- Zapamiętam, ale „młody człowieku”? Wobec pani wszyscy są młodzi
– mruknął.
- I nigdy nie wymawiaj niewieście lat, bo to jest jeszcze bardziej niebezpieczne niż drażnienie krwią wampirów. Te dwie rady masz jako podziękę za ten dar i za to, że ... że wcześniej nie wytrzymałam i ... poczekaj chwilę – nagle pochyliła się do jego ręki. Zauważyła, ze jego dłoń gwałtownie zesztywniała – nie martw się, tym razem to nie to. Ja także zapamiętałam twoją radę i jeżeli, jeżeli ... jeżeli będę potrzebowała, to poproszę.

Nie wiedział, co robią inni, ale przypuszczał, ze w tym momencie zmartwiali. Ale wampirzyca rzeczywiście nie zatopiła kłów w jego tętnicy. Rzeczywiście nie ssała. Zamiast tego dotknęła ustami jego okrwawionej ręki muśnięciem tak delikatnym, jak poranna mgiełka rozwiewająca się na wietrze w wiosenny dzionek. Nagle poczuł się głupio, bardzo głupio. No, wyglądało, że ona całuje mu dłoń. Kobieta rękę faceta!!!??? Eee, usiłował wyciągnąć rękę:
- Nie ruszaj jej, przeszkadzasz mi. Nie chcesz wyzdrowieć? Róże mają kolce.
- „Wampiry kły
” – przeleciało mu, ale nie powiedział tego na głos. Chyba bowiem rzeczywiście nic złego nie zamierzała mu zrobić. Wręcz przeciwnie. Jej usta przemierzały okrwawioną skórę i czuł, przysiągłby, ze czuł pieszczotliwe dotkniecie języka. Delikatne swędzenie. Aż przeraziła go własna myśl, ze mu się to nawet podoba i ... nie to niemożliwe. Szybko ukrył w najgłębszym zakamarku pamięci tą kretyńską myśl i pomyślał, że zdecydowanie będzie się starał trzymać od niej z daleka.
- Już zrobione – usłyszał nagle i szybko wyrwał rękę. Tym razem mu nie broniła, a on podniósł dłoń do oczu:
- Zdrowe – wyjąkał. – Tu nie ma żadnej rany.
- Przez jakiś czas możesz czuć w niej swąd, lecz i to szybko minie
- rzekła Altari. – A teraz, jeżeli nie masz nic do roboty zanieś list swojemu sierżantowi. Niedługo wyruszamy.

No więc tak zrobił dalej nie mogąc wyjść ze zdumienia, co się stało.
 
Kelly jest offline  
Stary 24-02-2008, 13:07   #30
 
Krakov's Avatar
 
Reputacja: 1 Krakov ma wspaniałą reputacjęKrakov ma wspaniałą reputacjęKrakov ma wspaniałą reputacjęKrakov ma wspaniałą reputacjęKrakov ma wspaniałą reputacjęKrakov ma wspaniałą reputacjęKrakov ma wspaniałą reputacjęKrakov ma wspaniałą reputacjęKrakov ma wspaniałą reputacjęKrakov ma wspaniałą reputacjęKrakov ma wspaniałą reputację


Bard był odrobinę zaskoczony znakami jakie otrzymywał od wojownika. Bądź co bądź we dwóch mieli większe szanse w walce z wampirem. Revan jednak dobywszy już miecza, był najzupełniej zdecydowany zająć się nim samodzielnie. W gruncie rzeczy wyglądał na kogoś, kto nie jest w tej walce pozbawiony szans na wygraną, tak więc Navarro nie widział powodów by się sprzeciwiać. Cofnął się nawet, by nie przeszkadzać walczącym.

Lewą dłonią dotknął swego czoła. Piekło jak diabli, jednak nie było rozcięte. Następnie zaczął rozglądać się po sali w poszukiwaniu pozostałych wrogów. Z jednej strony zobaczył dwa wilki. Chyba wcześniej mignęły mu nawet przed oczami dwie postacie zmieniające kształt. Nie był tego jednak pewien podobnie jak nie miał pojęcia, który z nich jest którym. Wampirzyca całkiem skutecznie opiekowała się tym z przeciwników, który wcześniej trzymał porucznika. Właśnie, a gdzież on? Navarro odnalazł go czołgającego się po podłodze. Przyszło mu na myśl, że źle z nim jest i przydała by mu się pomoc. Zanim jednak zdążył zareagować, ranny wstał o własnych siłach i, o dziwo, udawało mu sie utrzymać pion. To był dobry znak. Odszukał jeszcze wzrokiem ostatniego z przeciwników, jednak i tam nie było dla niego nic do roboty. Postanowił więc obserwować pojedynek Revana i w razie potrzeby dopomóc mu w walce.

Zanim jednak zdążył skoncentrować swój wzrok na walczących poczuł ukucie w lewym boku i potężny cios w okolice żołądka. Wampir sprawiał wrażenie, jakby wpadł na niego przez przypadek, mimo to jednak zdążył mu zadać tak potężny cios. "Ożenił mi kosę..." - pomyślał z przerażeniem czując pulsującą w ranie krew. Ból sprawił, że zgiął się w pół z trudem utrzymując równowagę. Miecz wypadł mu z dłoni i z cichym, niemal nie dosłyszalnym wśród odgłosów walki brzdękiem, upadł na drewnianą podłogę. Przeciwnik ruszył znów do ataku pozostawiając barda w spokoju. Ten zaś spojrzał na miejsce, w którym jeszcze przed chwilą tkwił srebrny sztylet.

- To tylko draśnięcie. Na pewno tylko draśniecie... - szeptał zdenerwowany. Co prawda rana w istocie nie wyglądała groźnie, ból jednak był dosyć dotkliwy. Tak czy owak "draśniecie" brzmiało nie najgorzej i dodawało mu otuchy. Dotknął dłonią rany przez chwilę ją uciskając a następnie schylił się po miecz. Patrząc przed siebie zrozumiał, że była to najwłaściwsza chwila by dobyć broni i zainterweniować. Przyparty do mury wampir zdołał jeszcze rzucić się na fechmistrza rozbrajając go. Jego sytuacja wydawała się opłakana. Navarro nie zwlekając ruszył do przodu. W tej części sali było teraz więcej miejsca, mógł więc spokojnie zakręcić mieczem w powietrzu szeroki łuk, wysoko go unosząc. "Obciąć głowę mówiła... zobaczymy" Dla zwiększenia siły ciosu objął miecz oburącz i wkładając w to całą swoją energię pociągnął go w dół, nie przestając się wpatrywać w wampirzy kark. Rozpędzone ostrze, z niewielkim oporem, przy akompaniamencie trzaskającego kręgosłupa szyjnego oddzieliło głowę od reszty wampirzego ciała. Niemal jednocześnie rozległ się huk wystrzału i w głowie barda zaświtała absurdalna myśl, że przeciwnik powinien teraz eksplodować. To co stało się z truchłem, było może mniej spektakularne, a jednak dosyć osobliwe. W końcu gdy pierwszy raz widzi się postać rozsypującą się w pył, musi być to interesujący widok. Mężczyzna spojrzał na swój przyozdobiony szkarłatem miecz. Wampirza krew również obróciła się w popiół i opadła, sprawiając, że ostrze znów było czyste i lśniące.

Znów się rozejrzał. Jedyny pozostały przy życiu przeciwnik umknął wyskakując przez okno. Miał nadzieję, że nie przyniesie to żadnych zgubnych konsekwencji. Co się zaś tyczy pozostałych "wybrańców" to sprawa nie wyglądała najgorzej. Mniej lub bardziej zmęczeni, ranni lub nie, przede wszystkim jednak żywi. I chyba trzymali się nie najgorzej. Myśl, że pomimo zaskoczenia udało im się przetrwać i pokonać wrogów była budująca. "Może jednak ten team ma szansę przetrwać?" Odpuścił sobie dumanie nad tym czym jest ów "team" Zaczął powoli przyzwyczajać się do tych dziwnych słów i myśli jakie przychodziły mu do głowy. Nie umiał ich powstrzymać był wiec zmuszony ignorować je w nadziei, że w końcu ucichną.

Czegoś mu brakowało. Przez chwilę zastanawiał się co to takiego i nagle zdał sobie sprawę, że nieopodal leży jego plecak pokryty fragmentami drewnianej okiennicy. Podniósł go i po pobieżnym otrzepaniu zarzucił sobie na ramiona.

-Czy to nie problem, że jeden z nich nam uciekł? - zapytał patrząc na wampirzycę. Niepokoiło go to i nie mógł się oprzeć wrażeniu, że byłoby lepiej gdyby zabili wszystkich.

Tymczasem zbliżył się do niej porucznik i Navarro był świadkiem ich kolejnej rozmowy. Gdy Altari znów zbliżała jego dłoń do swoich ust, pomyślał, że nie może się temu drugi raz przyglądać. Zrobił nawet krok naprzód, jednak w tym samym czasie uwolniła rękę mężczyzny najwyraźniej nie czyniąc mu tym razem żadnej krzywdy, a wręcz przeciwnie, pomagając mu odzyskać sprawność. Widok krwi przypomniał mu o własnej ranie, na którą postanowił rzucić okiem. Zadarł nieznacznie skórzaną kamizelkę i koszulę, na której pojawił się teraz niewielki, szkarłatny wzór. Rana, tak jak mu się wydawało, była bardzo powierzchowna. Krew zdążyła już zakrzepnąć a ból był już ledwie wyczuwalny. Bardziej doskwierał mu obolały brzuch. Biorąc pod uwagę stan porucznika lub kociej nekromantki i tak mógł chyba mówić o sporym szczęściu.
 
__________________
Gdzieś tam, za rzeką, jest łatwiej niż tu. Lecz wolę ten kamień, bo mój.
Ćwierćkrwi Szatan na forumowej emeryturze.
Krakov jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 11:17.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172