Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 23-02-2008, 13:43   #23
Kelly
 
Kelly's Avatar
 
Reputacja: 1 Kelly ma wyłączoną reputację
- Cholera, ja mam dopiero 19 lat – szeptał Stephen, którego czerwone błyski nienawiści w oczach wampira pozbawiały niemal resztek przytomności, którą jeszcze posiadał po tete-a-tete z A ... coś tam. Nie pamiętał imienia wampirzycy, a ze strachu nawet nie miał sobie ochoty przypominać, rozpaczliwie usiłując coś wymyślić. Wiedział, iż ma szanse marne. Wierzgał, ale oczy i kły czyniły niemal plastelinę z jego osłabionych kończyn. Te obrzydliwe fangi z pyska brodatego wampira zbliżały się do jego szyi i mimo szamotaniny zdawały się po prostu odwlekać moment, gdy przebiją mu tętnicę, tylko dla zabawy. Smród z wampirzego pyska niemal mdlił go.
- To bydlę powinno używać Colgate z fluorem – wyrwała mu się durna myśl. Tylko co to jest ten Colgate. Colgate, colgate, colgate. Wreszcie załapał „cool-gate”, zapewne jakąś odlotowo zrobiona brama miejska wyposażona we fluor, cokolwiek to jest. Pewnie jakąś broń antywampirza, o której gdzieś słyszał albo czytał i dlatego teraz, w momencie próby, przypomniał sobie o niej całkiem niespodziewanie. Niestety, jednak nie miał przy sobie bramy z fluorem, a to bydlę było prawie, prawie przy jego szyi ... kiedy przerażony, popiskujący strachem umysł nagle doznał wizji.
- Rany, wampirzyca! Dawała mu znak. Próbowała ratować. Krzyczała w jego umyśle: „Czuły punkt!
Krzyk bezgłośny, a przecież przenikający wszystko.
- Czuły punkt. Czuły punkt. Tak! Czuły punkt! - Rozpacz oraz przerażenie zadziałało na Stephena niczym najlepsza dawka eliksiru odwagi. Czuły punkt! Wysilił się, napiął i ostatkiem sił ... wsadził kciuk w błyszczące złowrogą czerwienią oko.

Ryk! Ryk ogłuszający towarzyszył jego lotowi ku najbliższej ścianie. Ból dla wampira był czymś, co dotykało go równie, jak człowieka. Bał się go, unikał, uciekał. Z kciuka porucznika ciągle kapała galaretowata maź, która jeszcze przed chwila była okiem owego śmierdzącego krwiopijcy. Człowiek po czymś takim byłby niezdolny do walki, a wampir, wampir wył, wrzeszczał szaleńczym krzykiem nienawiści, a z jego pustego oczodołu kapała krew. Jednak dalej stał, jeszcze bardziej szalony i niebezpieczny, niż przed chwilą.

BÓL!. Właśnie rypnął w ścianę. Ból, który przebił się nawet przez jego zamroczenie. Pierwszy raz po wypadku z wyssaniem pomyślał o wampirzycy z jaką taką mieszana sympatią. Jej rada, gwałtowna, szalona rada ocaliła mu głowę. Tylko dlaczego kazała mu kopnąć w to oko? Przecież chyba widziała, ze ów Merik trzymał go za wszarz, a nie za nogi? Kopać w oko? Cóż za absurdalny pomysł. Waląc jednak w ścianę pomyślał, ze nawet wampiry poddane stresowi nie myślą logicznie, a niewątpliwie pojawienie się kolejnych krwiopijców było dla dziewczyny zaskoczeniem totalnym.

Chaos, wrzask, potworna szamotanina i ciosy zewsząd. Ktoś z drużyny wrzasnął trafiony. Drużyny?
- "Pieprzyć takich towarzyszy! Jeżeli wyjdzie cało z tej jatki, zwiewa stąd gdzie pieprz rośnie" - postanowił. No, ma nawet wymówkę. Jest w końcu wojakiem, oficerem. Musi słuchać rozkazów. Nie ma nawet mowy, żeby im zaufał. Banda, która nie chciała mu pomóc, kiedy, był już całkowicie przekonany, ze wampirzyca go dorwie. Szczerze powiedziawszy, wolałby już ją, niż całą resztę na zasadzie przysłowia: „wolę ludzi złych od nienormalnych, bo po tych pierwszych przynajmniej wiem, czego się spodziewać.” A oni byli w jego przekonaniu nienormalni, nieobliczalni, no, może poza bardem, który wydawał się równie przestraszony jak on sam i choć może chciał coś zrobić, to przerażony trzymał buzię na kłódkę. Byli silni, potężni, lepsi od niego pod niemal każdym względem, ale to nie czyniło z nich drużyny. Stephen w wojsku nauczył się, że być wielkim bohaterem, to nie znaczy umieć wygrywać. Ci osobnicy niewątpliwie byli wielcy i wspaniali, ale zbyt wielcy i wspaniali, zbyt niezwykli, jak dla niego, totalnie przeciętnego osobnika, który chciał po prostu normalności. A on, jak widać, zbyt mały był, słaby i obojętny, jak dla nich.

- ŁUP! – Kolejny raz szczątki stołu rozwaliły się o ścianę. Ktoś rzucał. Nie wiedział kto. Zamieszanie. Mignęła mu twarz elfa oraz kolejny złowrogi pysk wampira. Nawet nie wiedział, jak znalazł się na nogach i przestraszony odskoczył do tyłu. "Strach poczwarza siły", jak mówi przysłowie. Widocznie stanowił dobitny przykład mądrości ludowej, bowiem jego przypadek potwierdzał do idealnie.

Skok w tył. Gwałtowny, uchylając się jednocześnie od nogi go stołu. Tfu. Coś mu zapruszyło oczy, a obok walnął żyrandol wywołując wielki rumor. Tak wielki, ze na chwilę stłumił dźwieki bitwy. Jeszcze jeden odskok.
- ŁAŁ!!! – Jakiś potwornie piszczący głos wydarł mu się prosto do ucha. Kobiecy głos. Spojrzał pod nogi. Szlak trafił. Miał wrażenie, że właśnie nadepnął na czyjś pieprzony ogon. Rozpalona gniewem twarz oraz błyszczące miodem oczy przez chwilę chciały go przyszpilić do podłogi. Wściekle przez kogoś popchnięty poleciał do przodu wpadając na jakieś plecy. Człowiek? Wampir? Wampir! Zaskoczony nie spodziewał się takiego ataku i ktoś walczący z nim zadał jakiś skuteczny cios, bo ryk z krwiopijczego gardła niemal nie ogłuszył go totalnie.

Padł. Niemal ślepy i głuchy u stóp walczących. Nawet nie miał siły sięgnąć na plecy po miecze, jeżeli w tym całym zamieszaniu jeszcze tkwiły w pochwach. Jego dłoń trafiła na jakiś sztylet. Leżał na ziemi, gdy Stephen zacisnął dłoń na jego rękojeści, dźgając wampira w nogę, by w jakiś sposób wesprzeć walczącego. Nawet nie wiedział kto to był.

- „Rany! moi ludzie”! – przeleciało mu przez głowę
- Kurwa, pierdolona, jebana, obsrana cholera! – Głośno powiedział, po czym zaklął szpetnie.
- „Ładnym im byłbym dowódcą, gdybym zostawił chłopaków. Może tam są, może włalczą, może jeszcze się bronią?” – Stawiał sobie w myśli pytania. Kręciło mu się w głowie.
- Wstać! – Wydawał sobie rozkaz. Próbował, ale miał problem. Szedł więc na czworakach. Czasem czołgał. Obity, okrwawiony, zbryzgany gorącą czerwienią swoją i wampirzą, która trysnęła mu na twarz z wykłutego oka krwiopijcy oraz z nogi dziabniętego stwora. Wiedział, że trwa walka, ale nie widział jej. Był zbyt wymęczony. Gapił się tylko w dół. Chciał dojść do drzwi. Szedł, jednak w chwili jakiegoś nagłego olśnienia załapał, ze nawet nie spojrzał, gdzie jest to upragnione wyjście.

- AUU! – Ręka go zabolała. Ukłucie. Krew na dłoni. Róża. Leżała na podłodze. Rozbity dzbanek, Woda. Pogniecione kwiaty. Tylko ona. Leżała w środku, jakby kpiła sobie z rozgrywającej się wokół straszliwej walki. Leżała. Piękna, dumna, zimna, czysta, oraz z kolcami, jak ... jak owa dziewczyna, której ja niedawno ofiarował.
- Prawda, genialny prezent - mruknął do siebie sarkastycznie. - Czerwona, jak jej piękne oczy. Piekne? Jakie piękne? Wampirze! Jednak mimo to naprawdę piękne - przyznawał przed sobą.

Podniósł kwiat. Przecież nie mógł dopuścić, by ten ostatni kawałek kwietnego piękna został zbezczeszczony podobnie, jak cała reszta zawartości flakonu. Znów próbował się podnieść trzymając różę w wymęczonej dłoni. Stanął! Chwiał się, ale stał. Niczym ktoś kto walczy z burzą. Wokół była jakaś bitwa, ale jego wyczerpany zmysły jej nie chwytały normalnie. Rejestrowały jedynie, ze coś się wokół działo. Chyba działo, bowiem był po prostu zbyt obolały oraz bardzo zmęczony.
 

Ostatnio edytowane przez Kelly : 23-02-2008 o 13:56.
Kelly jest offline