Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 30-10-2004, 13:55   #3
Qbista
 
Qbista's Avatar
 
Reputacja: 1 Qbista ma wyłączoną reputację
Dawno nic się w dziale nie działo, więc dorzxucam kolejną częśc sagi. Trzecia też jest już gotowa, lecz dorzucę ją później

Egzekucje

To było najgorzej urządzone mieszkanie, jakie w życiu widziałem. Pełne nadmiernego, niepotrzebnego przepychu, zagracone kiczowatymi rzeźbami, obrazami. Wszędzie walały się teatralne kostiumy i scenopisy, a podłogę ścielił obrzydliwy, czerwonawy dywan.
Ja stałem, z szyderczym uśmiechem na ustach, bronią w ręku i papierosem w ustach. A ona klęczała, wpatrzona w czarną pustkę lufy, błagając o litość, o życie. Ale wciąż grała. Było to zauważalne. Prawdziwy ciemny wykreowany przez mistrza gry trząsłby się w tej chwili, błądził oczami po pokoju szukając jakiegoś ratunku, jego głos drżałby, a po podłożu ciekłaby żółtawa, mętna strużka.
Takie było życie. Ale ona jedynie grała. Klęczała, błagała, ale... Nie było tego przerażenia w głosie, w jej oczach nic się nie zmieniło. Zresztą – co miało się zmienić? Dla jasnej była tylko kartką papieru z zapełnioną danymi i fikcyjnymi personaliami. Najwyżej pójdzie do kosza. Zrobi sobie nową, ale...
Ona odejdzie.
-Błagam – niby wyjąkała, ale było to tak sztuczne, że zachciało mi się śmiać. – Proszę, oszczędź...
Pociągnąłem za spust.
A potem wyszedłem, jakby nigdy nic, z tego ohydnego mieszkania, zszedłem schodami na dół, opuściłem kamienicę. Wsiadłem do taksówki, pojechałem przed siebie. Pierwsza postać jasnych nie żyła.
Czas dopaść następne.

* * *

Pokój. Za oknem mrok, wieczór, nadchodząca noc. W środku rozjaśniająca ciemność świeca osadzona w finezyjnym, tulipanopodobnym świeczniku. Pada. Krople znaczą szyby, łączą się, tworząc fantastyczne wzory.
On stoi przy oknie i wpatruję się w ciemność majacząca za szybą. Stracił powołanie, pasję. Poczuł, że nic z tego nie będzie, że nie warto się wysilać, że to nie jego mocna strona.
Zaczął zabijać. I co gorsza zauważył, że sprawia mu to przyjemność. Pierwsza pod ogień poszła aktoreczka. Kula w łeb, i już. Karta spłonęła, popiół zniknął w czeluściach kosza na śmieci.
Uśmiecha się, szyderczo. Przyszedł czas na szpiega, nowego w drużynie, potem antykwariusza. Farmer, już i tak z nadszarpniętymi nerwami siedzi w psychiatryku. Towarzyszy mu przemiła była pani psycholog, które wydarzenia z ostatniej przygody przemieniły z lekarki w pacjenta.
Jasna siedzi przygnębiona na zielonym tapczanie, nogi podciągnęła pod siebie. Myśli, żałuje. Jeden z jasnych nie szczędzi jej kąśliwych uwag, drugi, ten od szpiega robi z siebie idiotę.
Mistrz milczy. Obmyśla strategię, intrygę, rysuje sobie w myślach miejsce zbrodni, wygląd ofiary. Może nie jest idealnym narratorem. Ale byłby z niego świetny zabójca. Zabójca artysta.
Światło miga i faluje. Świeca płonie.
Mistrz wznawia opowiadanie.

* * *

Takiej pogody w Mieście nie było chyba nigdy. Piękne, bezchmurne niebo, nie za ciepło, ale także nie za zimno, przyjemny, ciepły wiatr.
Zapadłe rudery przerodziły się w odrestaurowane, świeżo pomalowane kamienice dodające szklanemu Miastu smaku, powybijane szyby zostały cudownie, wszystkie na raz wymienione.
Jaśni zastanawiają się teraz, dlaczego aktoreczka milczy. Dzwonią, pukają do drzwi, pytają sąsiadów. Mistrz zamknął za mną drzwi. Usunął ślady. Jest profesjonalistą. Jak i ja.
Praca w Biurze Likwidacji Ciemnych, jak to sobie ową organizację nazwałem, przynosi same profity. Przede wszystkim – nie muszę obawiać się zmiany stanu życia w ciągu ułamków sekundy, nie muszę spamiętywać setek nazwisk, którymi się do mnie zwrócą; nie muszę opowiadać jasnym jakichś bzdur, które i tak im się na nic nie zdają.. Wreszcie, radość, ekstaza, jaką wywołuje u mnie widok czekającej na śmierć istoty.
Jak dotąd jedynie Ciemnych. Jak dotąd.
A teraz, kiedy Mistrz nareszcie zaczął zabijać jasnych... Warto było. Poświęcić główną rolę, pracę sprzątacza, być może perspektywę zostania w kolejnej przygodzie i bogaczem, i głównym bohaterem. Warto było. Naprawdę.
Spaceruję powoli tłocznymi ulicami miasta, w czarnym garniturze, przeciwsłonecznych okularach, ręką w kieszeni. Mam kilka chwil wolnego. Mistrz wreszcie przyśle tam policję, wyważy drzwi, zwróci ich na fałszywy trop. Jasna milczy, dostała polecenie. Potem ich rozdzieli. I do akcji wkroczę ja.
Jestem Smith. I jestem wolą samego Mistrza Gry.

* * *

Szpiega dopadłem tegoż samego dnia, wieczorem.
Rozstał się z archeologiem pod wieczór, zmęczony i nieco przygnębiony przebiegiem dzisiejszego dnia – a zaczęło się przecież niewinnie. Od głupiego przyjęcia na cześć właściciela teatru, w którym aktoreczka grywała. A potem się zaczęło.
Śledztwo, obawy, podejrzenia... Lecz nie mogli przecież biegać po Mieście w nieskończoność. Wystarczyło czekać. Opłacało się.
Gdy przekręcił klucz w zamku, byłem już w środku (ach, jak ja uwielbiam Przejścia...), i czekałem na niego. Na pistolet wkręciłem tłumik. Cicho i szybko. Profesjonalnie.
Mieszkał w wieżowcu, na ostatnim, dziesiątym piętrze. W apartamencie numer 303. Obszerne M4. Do tego całkiem pokaźnym rozmiarów wykafelkowana łazienka, kuchnio-jadalnia większa od całego mojego małego mieszkanka.
Salon w stylu francuskim - kremowe ściany, drewniana podłoga, fikuśna lampa, kominek atrapa, na nim złote, nigdy nieużywane świeczniki. Szklany stół, ogromny telewizor Philipsa przytwierdzony bezpośrednio do ściany, ustawiona gdzieś na wysokim regale, w towarzystwie francuskich książek, mini-wieża z Aiwy. Rząd francuski musiał mu nieźle płacić za sprzedawanie tajnych informacji.
W sypialni wielkie, małżeńskie łóżko, choć mieszkał sam. Ściany w kolorze łososiowym, na podłodze kolorowe dywan. Małe pomieszczenie pełniące funkcję garderoby.
Tam się zaczaiłem.
Nieświadomy niczego, po wcześniejszym skorzystaniu z toalety, padnięty, rzucił się na tapczan, z błogim westchnieniem faceta po ciężkim dniu w pracy.
Otworzyłem drzwi garderoby.

* * *

Mistrz tłumaczy, mówi dużo i szybko, a on mało rozumie. Siedzi na dziwnym, metalowym krześle w kuchni Mistrza, przy brązowym stole/blacie. Słucha z kamiennym wyrazem twarzy. Choć sam dobrze wie, co się święci. Wie, dlaczego Mistrz wyprosił go na chwilę z pokoju i ich rozmowa przeniosła się tutaj.
-Nasłuchiwanie – wypala Mistrz Gry, a on, zniechęcony, zagląda do karty.
-Sześćdziesiąt pięć – odpowiada. Mało, jak na szpiega. Mistrz wykrzywia w twarz w obrzydliwym grymasie, jakby znał już wynik rzutu. Podaje mu dwie przeźroczyste, dziesięciościenne kostki.
Rzuca. A potem wstaje, zrezygnowany, pewny tego, co za chwile nastąpi. Zdający sobie sprawę z tego, jak blisko, i jak daleko był od sukcesu. Mógł go usłyszeć, mógł spróbować się bronić. Wyciąga z szafki szklankę, podchodzi lodówki, raczy się zimnym sokiem pomarańczowym. Mistrz pozwolił, udostępnił im wszystko, co znajduje się w jego domu na czas przygody. Więc korzysta. Zresztą, musi odreagować.
Nie ma już po co rzucać na uniki, nie ma co próbować dosięgnąć broni, którą porzucił gdzieś w salonie, w kieszeni marynarki.
Stracił szpiega.
Mistrz opowiada wszystko ze szczegółami, scena śmierci wydaje się niebywale dokładna, przemyślana. Zrzuca całą winę na obcy wywiad, który zidentyfikował go, odnalazł, zlikwidował. Żaden z jego opisów nie był tak dokładny jak ten. Opis tragedii. Śmierci jego najlepszego przyjaciela. Cząstki siebie.
Dopija sok do końca, przekazuje Mistrzowi Gry kartę.
Wracają do ciemnego pokoju, oświetlanego jedynie przez drobną, białą świecę. Wracają do świata fantazji, świata wykreowanego przez szaleńca, żądnego śmierci ich samych, tyle, że w innej postaci.
W oświetlonej blaskiem żarówki kuchni, zdającej się być już jakby częścią innej rzeczywistości, na brązowym stole leżą dwie przeźroczyste kostki. Przygotowane specjalnie na taką okazję. Wskazują liczbę wyrzuconą przez ostatniego z jasnych.
Sześćdziesiąt siedem...

* * *

Rozpadało się. Lecz był to deszcze ciepły, wiosenny, mżawka. W oknach szklanych budynków zapłonęły światła, tworząc na mokrej powierzchni asfaltowej drogi naprawdę piękny efekt.
Został antykwariusz. Ale miałem jeszcze chwilę czasu, by powspominać, pomyśleć, może nawet pomodlić się? Nie znam żadnych Bogów. Ale co z tego?
Niech Mistrz nieco zagmatwa fabułę, pozwoli mu się jeszcze pocieszyć życiem jego postaci, już prawie rozwiązaną zagadką, skończoną przygodą.
Nie zdąży. Mistrz Gry byłby doskonałym zabójcą.

* * *

Cmentarz. Chyba jedyne miejsce w mieście, od którego nie bije nowoczesność. Stare, kamienne nagrobki, zatarte napisy, poniszczone tablice. I jedna, majacząca gdzieś na samym skraju cmentarzyska krypta. Obok tablica. Nowa, świeża, nienaruszona. Na niej wyryte trzy nazwiska. Williams, Baker, Jones.
Odziany w czarny garnitur jegomość podchodzi, kładzie na ziemi czerwoną różę, przystaje na chwilę, widocznie modli się. Potem odchodzi, zamyślony, z wzrokiem wbitym w ziemię.
Pada. Jest to jednak ciepły, wiosenny deszcz. Mżawka, można powiedzieć.
-Dziękuje, że mnie zwerbowaliście – szepce przechodząc przez pordzewiałą bramę cmentarza, skręcając w kierunku zabudowań – nie wiecie, ile mi daliście.

* * *

-Czterdzieści pięć – rzuca z niedowierzaniem Mistrz Gry, przypatrując się przeźroczystym kostkom. – zdałeś.
Na twarzy Jasnego wredny uśmiech.
-Zdałem – oznajmia jeszcze raz – zobaczyłem, i usłyszałem.

* * *

Małe, ciemne pomieszczenie, pełno antyków, jedna ściana całkowicie przeznaczona na regał z książkami. Większość mebli przykryta białą płachtą. Prawie zacząłem się bać. Prawie.
Drewniany stół, jak dla mnie XVI – XVIII wieczny. Za nim ja, z pistoletem w ręku. Naprzeciwko mnie, niezdarnie trzymający drobny pistolet, antykwariusz. Nie spodziewałem się, że będzie taki młody. Wyobrażałem sobie raczej łysawego dziadka z okularami grubymi jak dna butelek na nosie, lekko przygarbionego, wpartego na lasce. A tu stoi całkiem młody facet, ma może trzydziestkę na karku, obcięty krótko, w okularach, to fakt, ale całkowicie zwyczajnych. Nieogolony, z kozią bródką.
-Czego chcesz – wyparował. Nie bał się. Nawet się uśmiechał. Od razu mi się spodobał. Byłby ciekawym nabytkiem dla BLC. Szkoda, że jest jasnym. Takich nie da się zaangażować.
-Cóż, po tym, co stało się z Twoimi przyjaciółmi, powinieneś wiedzieć – odwzajemniłem uśmiech. Przesunąłem się dwa kroki w bok, pod fotel, nie spuszczając go z muszki.
-Dla kogo pracujesz?
-A czy to przesłuchanie, przyjacielu?
-Jak dla mnie to egzekucja, bracie? - wysilił się na sarkazm. Świetny chłop, jak nic... – Dla kogo pracujesz?
-Dla wpływowego człowieka – po części mówiłem prawdę, ale i tak nie uwierzy, to pewne.
-Kłamiesz. Wszyscy zabójcy kłamią.
Dopiero teraz usiadłem. Chciał rozmawiać, nie strzelać. Niech mu będzie. Pogadajmy.

* * *

Świeczka gaśnie. Dwoje Jasnych, pozbawionych swych postaci, siedzi na zielonej rogówce. Myślą. Czekają. Mistrza, jak i ostatniego „pozostałego przy życiu” Jasnego, nie ma.
Wyczekują.
Za ścianą, w kuchni, przy brązowym blacie trwa pogawędka. Przyjazna, ciepła. Nie jest to jednak rozmowa Jasnego i Mistrza.
To rozmowa antykwariusza i zabójcy.

* * *

Ten dom opuściłem z antycznym świecznikiem w ręku, zadowolony z przebiegu wydarzeń.
W tej grze nie ma zwycięzców czy przegranych. Są tylko żywi lub martwi. Antykwariusz przeżył, bo był wart życia. Zdał test.
Odchodzę z jego mieszkania z uśmiechem na twarzy, choć jednego żałuję. On jest jasnym. A byłbym świetnym nabytkiem dla BLC.
 
__________________
MG, P+, G++, SG++, SS, SD++, K, p, Z, S---, H, D+, K, f-, h, w-, cp--, sf+, L+, NS+++, SC -, Kon+, D++, Gaz+, T+, SU?; ZC, WoD, SW, GS
Qbista jest offline