Carlos od przybycia do krainy elfów był praktycznie niewidoczny. Nie odzywał się jeśli nie musiał. Wydarzenia przepływały obok niego jakby go nie dotycząc, ogień w jego oczach przygasł i zapadł sie głęboko w źrenice. Był ciągle zamyślony i jakby nieobecny myślami. Piękno i czystość elfiej krainy zamiast działać na niego kojąco wyraźnie go dręczyły. Czuł że nie pasuje do tego miejsca, że te jasne lasy budzą w nim raczej niechęć niż podziwi radość. Od srebrnego światła wolał czerwonawy odblask ognia z kominka karczmy. Od muzyki fletów ostre tony gitary. Poza tym... Kiedy nie miał żadnych zajęć wracały do niego obrazy... Obrazy ze snu który miał w karczmie tej nocy gdy zginął ksiądz. Wspomnienia mroku, pragnienia i smaku krwi gdy to pragnienie zaspokajał... Tak więc wyruszenie w drogę Cygan przyjął z ulgą. Miał nadzieję, że w drodze, kiedy będzie miał zajęcie uparte myśli opuszczą go i dadzą spokój. I faktycznie w drodze Carlos ożywił się czując wiatr na twarzy. Chata, posiłek i wreszcie udanie się na spoczynek. Kładąc się w niedużym ale dość wygodnym łóżku Cygan zadrżał. Przerażony zauważył, że oprócz obawy że sen wróci pojawiło się drugie uczucie... Jakaś cząstka jego duszy chciała by sen wrócił... Bijąc się z własnymi myślami usiadł na posłaniu. Teraz już nie zamierzał spać... Nie kiedy łapał się na czymś takim. Opierając sie plecami o ścianę wlepił wzrok w małe okienko. Prawą dłonią zręcznie otwierał i zamykał navaję. Trzask... Trzask... Trzask... W miarę jak mijały godziny nocy ostrze otwierało sie coraz wolniej i wolniej a głowa Carlosa chyliła się coraz niżej i niżej na pierś. Wreszcie Jego oczy zamknęły się. Zasnął.
__________________ Oj Toto to już chyba nie jest Kansas...
"Ideologia zawsze wynika z przyczyn osobistych, ja nie podaję wrogowi ręki chyba, że chcę mu połamać palce" |