Daniłłowicz starał się nie przemęczać. W kierunku tłumu wrogów oddał tylko parę strzałów, dosyć niedbałych, raczej zajmując się pykaniem idealnych kółeczek z fajki. Bo i po co broń niszczyć, gdy każdy z jego towarzyszy za dwóch pruł ku oponentom?
Gdy zaś przyszła odpowiednia pora, z pewnością chętnie poderwałby się i wskoczył na konia, gdyby tylko mógł to zrobić. Ba, nawet próbował- niestety, jego brzuch tak obciążył przód jego ciała, że legł na ziemi jak kulą w łeb powalony, że aż wstający obok pan brat spojrzał, czy aby Władysławowi nic się nie stało.
W końcu, przy próbie czwartej, wspierając się na gałęzi, powstał i tryumfalnie rozejrzał się po okolicy. Jego towarzysze dawno już tańcowali w sercu starcia, on zaś dopiero wezwał swego konia. Na szczęście rumak darowany mu przez samego Szatana spisywał się znakomicie i klęknął niczym dla panienki, by zmęczony powstawaniem warchoł mógł wskoczyć na jego grzbiet.
A potem ruszyli- koń zdawał się doskonale wiedzieć, jak jechać. Omijał co większe grupki walczących, pędząc ku temu, co rozkazy wśród nich wydawał. Pułkownik Rożyński nie zauważył nawet jadącej w jego kierunku postaci z szablą w prawicy i pistoletem w lewicy, która pragnęła ponad wszystko świętego spokoju od gierek szatańskich. A na to mogła pozwolić mu śmierć pułkownika.
__________________ Kutak - to brzmi dumnie.
Ostatnio edytowane przez Kutak : 27-02-2008 o 23:25.
|