Artemis
Twoje rozmyślania przerwałeś z chwilą kiedy uświadomiłeś sobie, że głośne rozmowy zmieniły się nagle w szepty. Rozejrzałeś się dyskretnie, zobaczywszy jakie miny mają wszyscy wokół, zrozumiałeś że zmiana atmosfery ma coś wspólnego z tobą. Do tawerny weszło troje ludzi. Grubasek z wąsem i rozmierzwioną brodą, barczysty drab o mordzie strasznie pokancerowanej, oraz dość wysoki blondyn co chyba kulał...
-
To jest nasz stół kurwa twoja mać! -ryknął barczysty drab na całą sale plując ci do resztek jedzenia i wylewając wino.
No i znów się posrało... -myślisz próbując się odsunąć, ale już grubas stoi z twojej drugiej strony, a blondyna nie widzisz stoi gdzieś za tobą. Ciągle siedzisz... Ludzie udają że nie widzą co się dzieje i starają się być niewidzialni - śmiesznie to wygląda jednak cała ta sytuacja cię wcale, ale to wcale nie śmieszy.
Grunther
Wychodząc z karczmy minąłeś w wejściu trzech mężczyzn, drabów jakich tu wielu. Grubas cię szturchnął ramieniem w przejściu i sklął od razu. Ty na to nie zwróciłeś uwagi. Wyszedłeś w mrok wąskiej ulicy rozświetlanej dwoma pochodniami na jej końcach. Smród uderzył cię w nozdrza, ulica wydała ci się pusta. Chwile tak stałeś przyzwyczajając wzrok do skąpego światła i ruszyłeś. Przeszedłeś jedną ulicę i potem kolejną, doszedłeś do ciągu kamienic o niebo lepszej architektury, gdzie jedna się wyróżniała różowawą barwą fasady oświetlanej jedyną tutaj sprawną latarnią... „Różowa pończoszka”
Erich "Stark" Schuster
Zaskoczyłeś drabów zmianą oręża, odniosłeś dziwne wrażenie że jeden z nich nawet się odprężył. Zbóje a było ich siedmiu zaczęło cię okrążać. Zacząłeś ich bluzgać Jeden największy zaczerwieniał na twarzy na twe słowa.
Zamilcz psia jucho zaraz zdechniesz! -krzyknął, zaraz drugi się przyłączył -
Podsmażymy cię kochanieczku za to coś zrobił naszym kamratom i w tym momencie rzucili się na ciebie jak sfora wygłodniałych psów. Zaparłeś się nogami i jeszcze zanim cię dostali ruszyłeś na nich ze śmiercią w rękach pomiędzy wirującą stal... I wtem usłyszałeś tenten kopyt, jakieś strzępy kobiecych słów wypowiedzianych w zapamiętaniu. I jeszcze zanim się zorientowałeś czterech drabów czmychnęło w pobliski las ile sił w nogach... Za tobą stał koń a na tym koniu siedziała kobieta ubrana po męsku na żołnierską modłę. W rękach trzymała stal godną szlachcica i właśnie koronkową chusteczką ścierała z klingi krew.
Fortuna pluje mi w twarz, Ulryk zsyła wybawienie... pomyślałeś patrząc jak zahipnotyzowany.
Liv von Aschendorf
Wykrzyczawszy swoje słowa zaszarżowałaś. W mgnieniu oka byłaś już przy walczących. Stratowałaś pierwszego zbira który już miał zajść woja z tyłu. Kwik konia i odgłos mlaskania spod kopyt doszedł twych uszu. Lekko się wychyliłaś z siodła i usiekłaś kolejnego draba, tnąc go przez pierś.
Mor ucieszy się z moich darów dziś. Ledwo chwila minęła, a było już po walce. Opadający kurz i ponad półtuzina trupów na leśnym trakcie. Rumak jeszcze tylko prychnął za umykającymi zbirami.
Niezła ruchawka z tego była, ale zbyt krótkawa jak na mój gust. Przeszło ci przez myśl. Potem spojrzałaś na wojownika, który notabene wpatrywał się w Ciebie od dłuższej chwili. Widzisz, że walka, którą przed chwilą odbyliście z grasantami pozostawiła wyrwy w jego tunice i kolczudze, a po ramieniu leniwie ściekała krew żołnierza. Nieświadomy chyba tego, że ma ranę...