Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 29-02-2008, 23:29   #119
Arango
Banned
 
Reputacja: 1 Arango jest na bardzo dobrej drodzeArango jest na bardzo dobrej drodzeArango jest na bardzo dobrej drodzeArango jest na bardzo dobrej drodzeArango jest na bardzo dobrej drodzeArango jest na bardzo dobrej drodzeArango jest na bardzo dobrej drodzeArango jest na bardzo dobrej drodzeArango jest na bardzo dobrej drodze
Łąka nad Sołynką

Tłum zawył i rzucił się do panicznej ucieczki, a na ich karkach jechali Panowie Bracia tnąc i siekąc bez miłosierdzia, tak że trup gęsto zaścielił błonie i jeno kilku ludzi, głównie konnych uszło z życiem.

Pan Daniłłowicz wypatrzył i skoczył w kierunku "pułkownika", ale wyprzedził go pan Czetkowski. Gonili za nim we dwójkę, tak że odbierzali znacznie od reszty. Wtedy widząc, że szlachcicom nie ujdzie zawrócił ku nim konia herszt. Spiął rumaka, wzniósł szablę do ciosu i rzucił się nań pan Jan. Diabelskim jakimś sposobem odbił, zda się niechybny cios zbój, po czym wyszarpnął krócicę i strzelił wprost w twarz młodzieńcowi. Ten jeno ręce do oblicza podniósł, zakrzyknął strasznym głosem "Jezus, Maryja" i zwalił na ziemię.

Obrócil sie teraz Rożyński ku panu Władysławowi, popędził karego ogiera i z szabliskiem naprzód wysuniętym, godząc w pierś szlachcica, runął na niego.
Dziwna jakaś miękkość objęła członki Pana Brata, gdy chciał cios zbója odeprzeć, zadrżało po silnym ciosie w jego ręku ostrze. Ścieli się raz i drugi i pojął pan Władysław, że ciężką bedzie miał przeprawę. Ciął herszta z zamachu na odlew, ale ten odbił i cięciem szkaradnym, zwanym "polskim" odpowiedział. Poczuł pan Daniłłowicz, jak w oczach mu ciemnieje, po czym opadł czołem na końska grzywę i zsunął z konia.

Na łące kończono robotę. Kilku powiązanych zbójów siedziało podle wozów, hajducy znosili na kupę pobitych napastników. Zabit był tylko jeden z sabatów ligęzowych, rannych dwóch, a z ludzi co na pomoc im przybyli nikt nie ucierpiał, bo juz na rozproszonych uderzyli. Witali sie tedy z panem Tomaszem, co pomoc sprowadził serdecznie, gdy podjechał k'nim rycerz jakiś młody jeszcze, przystojnie ubrany, lecz poważny nad wiek.



Starosta jurydyczny Piotr Wolski

- Czołem Waszmościom ! Pan Niewiarowski po drodze mnie spotkał i o opresji Waszmość panów powiedział. Tedy zaraz z ludzmi jakich, przy sobie miał, skoczyliśmy na ratunek. No, umknął nam wszetecznik zda się, ale krótka jego ucieczka, wnet dopadnę go i za łeb na sąd przyprowadzę. A kto owym taborkiem dowodzi ?

- Pan Ligęza - odpowiedziano mu zgodnie z prawdą.

Twarz szlachcica bladość powlekła i rozkazał.

- Do wozów - żywcem brać !!! Nie stańcie Waszmościowie przeciw prawu, bo ja na tego infamisa wyrok mam, ale go protekcja pana Bełzeckiego chroni i na jego ziemiach nic mu uczynić nie mogę. Ale tu granica ziem pana chorążego sanockiego - wskazał na Sołynkę - a tabor już na królewskiej stoi. No i co ? - krzyknął do swoich i zniecierpliwiony przepędził konia przez rzeczkę.

- Ni żywego ducha nie masz ! - odkrzyknięto mu.

- Jeno to - i pachołek pokazał dwie ręce ucięte przy łokciu.

- I to - w drugiej trzymał bukłaczek chlupoczący i złotego czerwonego.

Szlachcic z alteracji pobladł jeszcze bardziej, kołpaczek z głowy zerwał i o ziemię nim prasnął.
- Przebóg szukać dobrze ! Kto go najdzie temu talara nie poskąpię !

- Waszmość tak się zwijasz jako nie przymierzając pchła na łańcuchu. Zatchniesz się Waść, a szkoda by była - dobiegł zza pleców Panów Braci spokojny głos i wysunął się spośród koni pan Ligęza.

Jak rzeczkę przebył nie mogli pojąć, bo hajdawery suche miał, zresztą nie myślano nawet o tym, bo zdumienie wszystkich ogarnęło. Hajducy jego czapki w górę wyrzucili z radości po czym kopnęli się zaraz wedle potoku i skupili przy nim.

- Waszeć nie choleruj, tylko nad rzeczką siędzmy i tokaju przedniego co mam w namiocie antałek schowany zażyjmy. Pobiliśmy razem łajdaków, przeto w gniewie się nie rozchodzmy - zaproponował infamis.

Boczył sie pan starosta, na to, ale że namawiać go zaczęto silnie, sam pan Niewiarowski mu klarował rzecz spokojnie (a widać, że znali się onegdaj) wreszcie przystał.
Ale że na ziemie pana Bełzeckiego wejść nie chciał, a pan Ligęza na drugi nie mógł iść, tedy przyniesiono dwie kłody i tak na obu brzegach siedli. Hajduk jeden wino rozlewał do pucharków co je na łące pozbierano i tak przepijali do siebie zrazu w milczeniu, czekając na powrót na panów Daniłłowicza i Czetkowskiego, potem rozmowę prowadzić zaczęli. Młody szlachcic wypytywać zaczął o napaść, ale nagle w czoło sie palnął i zerwał z pniaka.

- Przebóg ! Wybaczcie Waszmosciowie żem grzeczności uchybił ! Jestem Piotr Wolski herbu Prawdzic - starosta jurydyczny ziem tutejszych z kim mam honor ? Bo tego Waszmości znam - wskazał na pana Ligęzę, na co ten jeno się pod wąsem uśmiechnął.
 

Ostatnio edytowane przez Arango : 01-03-2008 o 08:32.
Arango jest offline