Lysander zszedł na dół nie oglądając się za siebie czy jeszcze ktoś idzie za nim. W myślach się pomodlił do Pana Niebieskiego za pomyślny tok rozmowy z armią.
Wiedział, że nie będzie łatwo, wiedział w duszy co się szykuje. Jak wyjdzie to zapewne rzucą go na glebę lub poproszą grzecznie o rzucenie broni. "Grzecznie", oby tak było.
Powoli schodził na dół i zbliżał się ku głównym drzwiom. Nie zwracał uwagi czy ktoś siedzi na dole czy nie. Nie interesowało go to w tym momencie ... Otworzył drzwi, światło dzienne nie było jeszcze zbyt mocna. Mógł się dokładnie przyjrzeć z czym będzie się mu zmierzyć. Szczęściu ludzi plus pułkownik. To było pierwsze spostrzeżenie.
Gdy przeszedł przez próg usłyszał w głowie : "sir proszę oddać broń". Czyżby ten, który to powiedział znał Kościół Wiecznego Gniewu, czy po prostu był taki kulturalny? Nie chciał denerwować wojskowych tym bardziej wiedział, że szukają pewnej rzeczy. A gdy czegoś szukają to potrafią być bardzo nerwowi. Lysander bez zastanowienia odłożył broń na ziemi po czym spojrzał w kierunku pułkownika. Złapał za róg kapelusza na znak przywitania. - Co się tu dzieje pułkowniku? Nie wiedział czy Grey był tuż za nim, czy w tym momencie odkładał broń. Wiedział tylko tyle, że będzie trzeba dobrze bajerować i użyć swoich zdolności perswazyjnych na dowódcy. Ale jak wszystkim wiadomo nie będzie to takie proste zadanie.
Pułkownik spojrzał w kierunku pytającego. Nie odpowiedział na pytanie tylko sam od razu przeszedł do rzeczy : - Co tu robicie, skąd przyjechaliście i co robi rozbity hammer 4mile stąd?
Był bezpośredni. Będzie ciężko pomyślał kaznodzieja. - Nie jesteśmy wrogami pułkowniku. Jestem Lysander Shrike z Kościoła Wiecznego Gniewu i jechaliśmy z północy na południe bo słyszałem, że tam zaczynają wyłazić mutki, a gangi szaleją coraz bardziej. Gdy byliśmy w trakcie drogi zobaczyliśmy eksplozje, potem kolejną mniejszą. Zatrzymaliśmy auto. Było słychać wystrzały z ciężkiej broni. Niestety większość z nas była zmęczona więc ładowanie się w nie swoje tarapaty było nie na miejscu. Musiałem myśleć o reszcie. Postanowiliśmy się udać w takim przypadku do najbliższej mieściny, która mieliśmy akurat na horyzoncie. Czyli trafiliśmy tutaj. Do tej pory nie mam pojęcia jak sie ta dziura nazywa. Chcieliśmy zjeść, wypocząć i ruszyć dalej na południe w kierunku Hegemony, a dokładniej mówiąc granica texasu i hegemończyków. Czy zadowala pułkownika taka odpowiedź i czy pułkownik pozwoli mi przejść i moim ludziom. Chcielibyśmy zająć się w końcu swoimi sprawami. A poza tym jak wiadomo nie raz Kościół pomagał wam w walce z mutantami, gangami i samym wujaszkiem molochem.
No ew. jeśli pułkownik ma problem to możemy usiąść przy stoliku, wypić po szklaneczce czegoś mocniejszego i sprobować zaradzić problemom. Kościół zawsze był skłonny pomagać wojskowym ... oczywiście za odpowiednią zapłatą. Bo cuda od Pana Niebieskiego, modlitwa, no i zbrojne ramię jest w cenie.
__________________ Miarą sukcesu jest krew : twoja lub wroga !!! |