Yerald poszedł do stajni po swoją klacz, gdy dziewczyna rozliczała się z karczmarzem. -Kto zrozumie te istoty... Kobiety... Bogowie po co je stworzyliście?-spytał z wyrzutem. Tylko wodzą nas na pokuszenie, prowokują do grzechu i znikają. Skaranie boskie z nimi-rozmyślał wiedźmin wyprowadzając klacz. -Ale czasem sie na coś przydadzą-dodał po chwili z filuternym uśmiechem, wspominając noce z pannami z Moulin Rouge. -Nie da się jednak bez nich żyć-zakończył filozoficznie, widząc oczyma wyobraźni Sophie. Swoją Sophie.
Wstrząsnął się i podszedł do drzwi. Czekał z klaczą przy wyjściu ze stajni, lecz Nil ciągle nie przychodziła. -Podejrzanie długo-pomyślał.
Wiedźmin, nie wiedząc co zrobić, z nudów wyciągnął ziele i zapalił je. Gdy skończył dziewczyny nadal nie było. Yerald poczuł irytację. -Na co ona czeka? Jakieś zaproszenie mam jej wysłać? A może czerwony dywan zamówić?-myślał wzburzony Yerald.
Ostatnio edytowane przez Geralt z Rivii : 04-03-2008 o 12:01.
|