Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 04-03-2008, 02:32   #153
Tammo
 
Reputacja: 1 Tammo ma wspaniałą reputacjęTammo ma wspaniałą reputacjęTammo ma wspaniałą reputacjęTammo ma wspaniałą reputacjęTammo ma wspaniałą reputacjęTammo ma wspaniałą reputacjęTammo ma wspaniałą reputacjęTammo ma wspaniałą reputacjęTammo ma wspaniałą reputacjęTammo ma wspaniałą reputacjęTammo ma wspaniałą reputację
Rozdroża prowincji Ayo, terytorium Klanu Kraba; 2 dzień miesiąca Hantei; wiosna, rok 1114.

Wypatrując pennagolanów, trójka towarzyszy powoli wycofywała się ku traktowi. Fukurou milcząc podał swój łuk Manjiemu, który równie milcząco go przyjął, gdyż jego własny został przy Rinoko. Teraz nie było potrzeba wiele słów.

Pennagolany. Stworzenia, którymi nianie straszą niegrzeczne dzieci. Dzieci jednak wyrastają z czasów straszenia, wtedy też zwykle pennagolany tracą swą moc, stając się, jak wiele innych bajek, wspomnieniami.

Rozsądni rodzice nie pozwalają na to. Pennagolany bowiem, to jedyne stworzenia mrocznego kami, które potrafią znaleźć się w całym Cesarstwie. Walczy się z nimi na ziemiach Feniksa i Jednorożca, Smoka i Kraba. Walczy się z nimi także w centrum Cesarstwa, z jednym, zacnym wyjątkiem. Otoczone mocnymi zaklęciami najpotężniejszych z onmyoudou, obwarowane glifami strażniczymi Yogo, wreszcie otoczone niezliczonymi zaklęciami Isawa i Seppun, jak i ołtarzami strażniczymi do Siedmiu Fortun czy wielkich kami, potomków Słońca i Księżyca, jest jedno miejsce w całym Cesarstwie, gdzie o pennagolanach jedynie słyszano, i to od co najmniej paru pokoleń.

Otosan Uchi. Miasto Syna Niebios, potomka dynastii Hantei, władcy Rokuganu.

Ale najwspanialsze miasto Szmaragdowego Cesarstwa zupełnie nie interesowało teraz żadnego z trójki bushi. Byli - słusznie zresztą - zajęci czymś innym, daleko bardziej przyziemnym i daleko mniej wspaniałym.

Choć Mirumoto Fukurou - gdyby wiedział co teraz dzieje się w Otosan Uchi - mógłby wyrazić zupełnie odmienne zdanie.


Otosan Uchi, stolica Szmaragdowego Cesarstwa; 2 dzień miesiąca Hantei; wiosna, rok 1114.


Ulicami dzielnicy świątynnej przechodził orszak pod monem czarnego smoka, otulonego wokół błyskawicy. Niosący ów mon młodzian czujnie rozglądał się dokoła, śląc chojrackie uśmiechy do co piękniejszych kobiet, nie widząc, jak ściąga tym na siebie coraz częstsze i coraz uważniejsze spojrzenia dowódcy.

- Yomei-san - Kitsuki Yasu z kolei spojrzenia dowódcy swej eskorty widział doskonale. Zresztą, prawdą było, że komuś tak biegłemu w naukach szkoły śledczych Smoka niewiele umykało. - On ma dopiero naście lat.
- Mój syn również, Kitsuki-sama. I był już na Murze Cieśli.
- Musisz być zeń dumny?

Nie bez powodu Yasu uczynił ze swych słów pytanie. Yomei był małomównym i milczącym samurajem. Pomimo wysokiej pozycji w swoim klanie, ów Mirumoto niewiele zdradzał na temat swojej rodziny. Zaś po ostatnich plotkach milczek stał się jeszcze bardziej milczący. Yasu był człowiekiem przenikliwym. Chlubił się tym. Dlatego podczas swoich okazjonalnych wizyt w stolicy zawsze prosił, by to sam Yomei był dowódcą jego eskorty. I powoli, nieustępliwie rozpracowywał tego zamkniętego w sobie człowieka. Korzystając z takich jak ta sytuacji. Oraz ze swego statusu przyszłego daimyo całej rodziny Kitsuki, który pozwalał mu na pewne poufałości względem tego oficera, nawet pomimo tego, że ten sobie tego nie życzył. Czego Mirumoto Yomei nie zdradzał, będąc człowiekiem dobrze wychowanym i znającym swe miejsce w Niebiańskim Porządku.

- Ubił dopiero jedno oni.

Odpowiedź była chłodna i spostrzegawczy obserwator dostrzegł by w niej naganę. Kitsuki Yasu był kimś więcej. Był synem człowieka równie małomównego i równie zamkniętego w sobie jak bushi koło niego. Uśmiechnął się więc, mówiąc nieco głośniej:

- Dopiero jedno? A jakie? Pewnie jakieś niewielkie?
- Oni no Kyoso - rzucił Yomei tym samym twardym i rzeczowym tonem. Strażnicy po bokach spojrzeli z zadziwieniem i uznaniem. Dla nich to nie było 'dopiero jedno oni'. Już nie.
- Powiedz mi, Yomei-san, co masz zamiar zrobić z synem teraz?
- Nie rozumiem, Kitsuki-sama.
- Pogromca oni. Całkiem niezła reputacja. Jeśli nie znajdziesz dla niego zajęcia, ja jakieś znajdę.
- Dziękuję, szlachetny panie. Będę pamiętał.

Próżno byłoby szukać w głosie hardego Mirumoto jakiejś wdzięczności. Spostrzegawczy dosłyszałby tam ślad niechęci. Dziedzic pierwszego pomiędzy Kitsuki jednak zachowywał się tak, jakby najwyraźniej to przeoczył...


* * *

- To ten?
- Ten? Znaczy?
- Ten obok Kitsuki Yasu.
- On właśnie.
- I co mam z nim zrobić? Upokorzyć? Zdobyć sekrety?
- Nie, moja droga. Tylko zabić. Nic więcej.
- Mówisz o dobrze wyszkolonym bushi Mirumoto. Wysokim rangą oficerze. Na Dworze Cesarskim.
- Naprawdę?! - drugi głos aż ociekał jadem i udawanym zdziwieniem - Poważnie, moja droga?! A to nie jest dzieciak z rodu Shinjo na swoim wspaniałym rumaku na Płonących Piaskach?! No popatrz popatrz. Nigdy bym się nie domyślił!

Zapadła chwila ciszy, gdy właścicielka pierwszego głosu przewiercała wzrokiem towarzysza, rozszerzonymi oczyma sypiącymi skry gniewu kwitując jego sarkazm. Ten jednak nie przejmował się tym zbytnio, spokojnie kontynuując:

- Masz miesiąc. Po upływie miesiąca Yomei ma nie żyć, albo być skompromitowany tak, by w hańbie wyjechać z Otosan Uchi. To mój warunek. Spełnij go, a uleczę Twego syna. Możesz oczywiście odmówić i nadal prosić o pomoc tego nadętego Seppuna. A nuż w końcu dotrzesz do jego pokoi, Matsu-san. Do którego przedpokoju już dotarłaś? Trzeciego? Jak na pół roku czekania to imponujący rezultat. Wkrótce zaczniesz sypiać z urzędnikami, bo wątpię, byś miała jeszcze coś na łapówki. Kobieta, która żeni się tak, jak Ty się ożeniłaś, nie jest w łasce wśród Matsu. Nie licz na pomoc sióstr. Kitsu nic nie pomogli, inaczej nie byłoby Cię tutaj, nie próbowałabyś wyjednać łaski u pana Czterech Świątyń. A Seppun Daiori ma wiele na głowie. Wieeelee.

Długa chwila ciszy zapadła po tych słowach. Orszak Smoków zdołał przejść mimo, Kitsuki Yasu o coś pytający zdawkowo odpowiadającego oficera w zielonej zbroi. Przewinęło się paru chłopów, niosących jakichś palankin. Ruch - podczas przejścia orszaku daimyo Kitsuki przyczajony na skraju ulicy - teraz powrócił by szeroką rzeką rozlać się na całą tejże ulicy szerokość.

Matsu milczała. To ten pierwszy głos odezwał się ponownie, ten, którego właściciel opierał się o ścianę domu, akurat między oknami, akurat tam, gdzie padał cień wystarczający, by z ulicy jego sylwetka była całkowicie niewidoczna, by nawet stojąca trzy kroki od niego samurai-ko Matsu nie mogła dojrzeć jego twarzy. Jedynie słyszeć jego głos.

- Czekam tydzień na Twoją odpowiedź, Matsu-san. Mogę czekać dłużej. Ja mogę czekać nawet miesiącami. Ale Twój syn może nawet nie mieć tego tygodnia. Jeśli mam go leczyć, powinienem zacząć już zaraz. To daje mu największe szanse.

- Ja... - Matsu zaczęła chrapliwie, by umilknąć. Tamten nie mówił już nic. Nie chciał się zdradzić. Obawiał się, że jeśliby ją pogonił czy zachęcił, jeśliby się po prostu do niej odezwał, zdradził by go głos, nabrzmiewający rozpierającym go poczuciem triumfu. Znalazł. Znalazł, nareszcie znalazł odpowiednie narzędzie...


Rozdroża prowincji Ayo, terytorium Klanu Kraba; 2 dzień miesiąca Hantei; wiosna, rok 1114.

Wielu wie o istnieniu pennagolanów. Sporo osób wie, jak podstępne to kreatury i jak złowrogie. Podobnie duża ilość osób zdaje sobie sprawę z tego, jak odrażająco wyglądają: odcięte, unoszące się w powietrzu głowy ciągnące za sobą napełnione krwią wnętrzności. Stwory te brzydziły samym wyglądem i kto raz je ujrzał doskonale rozumiał, czemu księżniczki i inne piękne kobiety z opowieści mdlały na ich widok tak często. Były jednak pewne rzeczy, które znane były znacznie węższej publice.

Jak na przykład to, że pennagolany konserwowały swoje flaki w occie. Jak to, jak wysoko potrafiły latać i jak szybko. Jak to, że zwykle piły krew, lecz czasem, w chwili wielkiego głodu, mogły jeść mięso. Oraz jak to, że dało się je zabić zwykłą bronią, a ich dotknięcie, choć czyniło człowieka nieczystym, bardzo rzadko przynosiło Skazę.

Akito był jednym z takiej węższej publiki. Fukurou nie pamiętał dokładnie jak można było zabić pennagolana, a ostrożność kazała mu myśleć o pewnikach - kryształowych ostrzach, ostrzach poświęconych lub broni pokrytej jadeitem - te bowiem działają na praktycznie każdą kreaturę Cienia. Manji pomylił innych nieumarłych Rokuganu z pennagolanami, w jego wyobrażeniu wampiry założyły maski porcelanowe, jakie ma każdy zombie.

Pomimo jednak ponurych myśli Kraba, który szacował ilość pennagolanów na kilkadziesiąt... bushi dostali się na trakt bez problemu.


Zejście z Shiro Togashi, terytorium Klanu Smoka; 3 dzień miesiąca Onnotangu, wiosna roku 1114.

Wybicie się ujawniłoby obserwatorom małej Togashi zręczność dziewczyny. Pytanie, czy podyktowaną okolicznością i niewątpliwym zagrożeniem? Być może, ale nawet jeśli nie, nic straconego, nikt bowiem w okolicy teraz nie był jakoś obserwacją zainteresowany. Kozice uciekały aż się kurzyło, niczym ostatni idioci susami podążając w dół zbocza, co sama Kyoko bardzo rozsądnie wykluczyła jako trasę ucieczki, jeszcze nim zdołała powstać z powrotem na nogi.

Bieg w bok zbocza wcale nie był łatwy. Zdawało się, sama góra postanowiła sprzymierzyć się ze schodzącą zboczem białą falą śmierci. Kyoko bowiem widziała teraz ścianę, potężną, śmiercionośną, szybką, o wiele za szybką. Biegnąc, ściskając w dłoniach tubus, katanę i wakizashi dziewczyna w ostatniej chwili dostrzegła i przesadziła niewielką zapaść śnieżną, by zaraz potem kolejnym skokiem przesadzić jakąś zaspę i... stanąć, desperacko machając ramionami, zatrzymując się dokładnie na skraju kilkudziesięciometrowej przepaści.

Wzbity przez jej pęd śnieg białym obłokiem opadał w dół białym obłokiem, a Kyoko poczuła szybko budujący się w niej strach, ucisk krtani i łomoczące serce czy pulsującą głośno, niemal zagłuszając świat i lawinę, krew w skroniach.

Poczuła narastającą panikę. Jasnym stało się, dlaczego kozice mknęły w dół. Nawet one nie miały tutaj ścieżki.

Biały pył ogarnął dziewczynę. Grzmot stał się całym światem. Na moment, niczym łaska skazańca, pokazał się spomiędzy chmur zabłąkany promień. A zaraz po nim susem wylądował zaraz za dziewczyną klnący jak szewc ojiisan.

- Nie zatrzymuj się teraz, kretynko!!

Poczuła jeszcze potężne, oburącz pchnięcie w plecy a potem uderzyło ją w twarz powietrze...


Kosaten Shiro, Zamek Rozdroży, terytorium Klanu Żurawia; zima, rok 1113, 13 dzień miesiąca Psa

- Taak - przeciągnął to słowo złośliwie się uśmiechając Doji - Potrafię sobie wyobrazić Feniksa, wystawiającego odpowiednich mediatorów. Takich, na których ciężko byłoby krzyczeć tudzież którym ciężko byłoby grozić... przynajmniej niektórym - akcent na niektórym był wyraźny - samurajom Klanu Lwa. Skoro zaś taki starzec jak ja to widzi, to jestem też pewien, że będzie to widział ktoś w Klanie Lwa. Zatem, Lew może wystawić do negocjacji Matsu.

Doji Yasuhiko wpił się spojrzeniem w młodego bushi:

- Rozmawiałeś kiedyś z Matsu? Głośnym, aroganckim i pysznym samurajem, przekonanym o swojej nad Tobą przewadze? Rozmawiającym z Tobą z pozycji siły, NAWET, jeśli jej nie posiada, nie dającym sobie wytłumaczyć pewnych rzeczy a nade wszystko wierzącym w Cesarza i chwalebną śmierć na polu bitwy? Rozumiejącym wojnę jako przedłużenie dworu a dwór jako przedłużenie wojny? Czy sądzisz, drogi Shiba Hiroshi, że spokój przeważy, jeśli rozmówcami będą Matsu?

Yasuhiko zarechotał żabio, zadowolony ze swej perory.

- Mi się to widzi ciekawym sparowaniem - złośliwie dodał. - Spokojne Feniksy i hałaśliwi, napastliwi Matsu. Czy to nie na Waszych ziemiach, drogie Feniksy, powiada się iż należy unikać głośnych i napastliwych bo są udręką ducha?
 
__________________
Zamiast PW poślij proszę maila. Stare sesje:
Dwanaście Masek - kampania w świecie Legendy Pięciu Kręgów, realia 1 edycji
Shiro Tengu
Kosaten Shiro

Ostatnio edytowane przez Tammo : 28-07-2008 o 02:44. Powód: Literówka
Tammo jest offline