Joseph nie wtrącając się przysłuchiwał się dyskusji. *A więc to chodzi o mandragorę* - uśmiechnął się lekko, gdy z ust Abrahima padła nazwa korzenia.
Słyszał już w życiu kilka rzeczy na jej temat. W to, ze korzeń tej rośliny miał kształt człowieka, to potrafił uwierzyć, ale inne głupoty...
Na przykład o tym, że najlepiej szukać jej koło szubienicy, bo najsilniejsza wyrastała w miejscu gdzie spadała sperma wisielca.
Że pozyskanie jej było bardzo niebezpieczne, jako że przy próbie wyciągnięcia jej rękoma mandragora wydaje siebie przeraźliwy krzyk który może nawet zabić. A w związku z tym wydobywano ją cudzymi rękami. Albo wyciągano za pomocą psa.
Że alrauna daje posiadaczowi odporność na złe moce.
Że przynosi bogactwo, sławę oraz szczęście w miłości.
Niektórzy wierzyli nawet, że korzeń mandragory chroni przed śmiercią. I może podążać za tym, kogo uzna za swego pana... *Widać ta alrauna niebyt się przywiązała...* - skomentował w myślach. *Ciekawe tylko, jak się uzależnił... Obgryzał? Żuł? Gotował kawałki?*
Ale o to postanowił spytać przy okazji Abrahima. Skoro wiedział, jak się leczy uzależnionych, to penie mechanizm uzależnień też zna...
Słysząc głos rycerza obrócił się w jego stronę.
I z trudem pohamował skrzywienie. *Następny nawiedzony* - pomyślał. - *Jak taki ubzdura sobie misję wyznaczoną przez Panią Jeziora... W dodatku nieźle zarozumiały...*
Z drugiej strony imć Giles mówił prawdę... Zwykle przychylnym okiem patrzy się na rycerza. Chyba, że za bardzo zadziera nosa, co się nagminnie zdarzało...
I z pewnością miał rację co do Leonarda. Więzień uzależnień to niczym topór nad karkami towarzyszy... |