Alessandro leżał pogrążony w niespokojnym śnie. To co ostatnio się przydarzyło teraz nie dawało mu odpocząć w spokoju. Przewracając się z boku na bok i jęcząc cicho śnił swój koszmar, w którym ginęli jego towarzysze, rozrywani przez wampiry i hordy ich sług. A on nic nie mógł zrobić.! Zupełnie nic. Jego ciało było jak z ołowiu, nie mógł ruszyć choćby palcem, zdolny był tylko przypatrywać się okrucieństwom. Po chwili z przerażeniem zdał sobie sprawę, że teraz jego kolej. Szeroko otwartymi oczyma patrzył, jak gnijące twarze o zamglonych śmiercią oczach odwracają się w jego stronę. Monstra ruszyły w jego stronę, potwornie powolnym krokiem zbliżała się do niego śmierć. Kiedy dotknęła go pierwsza dłoń jednego ze stworów, nie wytrzymał. Krzyknął… i otworzył oczy. Ciężko łapiąc oddech wpatrywał się tępo w ścianę. Czoło obficie zroszone miał potem, który starł po chwili szybkim i nerwowym zarazem ruchem ręki. Spojrzał na swoje dłonie jakby niedowierzając, ze jest bezpieczny. To sen. " To tylko sen,. Głupi koszmar, całkowicie nieszkodliwy. Uspokój się durniu! Swoimi krzykami zapewne obudziłeś innych! " Roześmiał się w myślach. Drżenie rąk powoli ustępowało. Ale coś zdawało się być nie tak jak powinno. Wtedy usłyszał okrzyk, chyba Polaka, który ostrzegał przed wampirami.
Alessandro otworzył szeroko oczy i płochliwie rozejrzał się dookoła. Zaraz jednak na jego twarzy pojawiła się determinacja i zawziętość. Strach zastąpiony został gniewem. Tak, jak mysz zagnana do kąta przez kota kupiec postanowił walczyć o swe życie, nawet jeśli przeciwnik jest potężniejszy i z pozoru niepokonany.
Zerwał się na równe nogi i chwycił za rękojeść rapiera odsłaniając błyszczące srebrzyście w świetle gwiazd ostrze. Z ponurością wymalowaną na twarzy, ruszył w kierunku, z którego dochodziły hałasy. Jego krok był szybki, a w jego postawie nie było w nim nawet odrobiny niepewności.
„Mam dość już tej ciągłej ucieczki z miejsca na miejsce. Miarka się przebrała. Zabiję tylu, ilu zdołam, o ile rzecz jasna jakiegokolwiek zdołam choćby trafić. ” uniósł lewy kącik ust rozbawiony ironią własnego stwierdzenia „ Tak czy inaczej, nie poddam się bez walki. Po dobroci mnie nie wezmą. Tym razem się nie cofnę. ”
Wszedł do pomieszczenia, które za sypialnię wybrał sobie Carlos. Jedynym, kogo zastał był Michał. Polak wydawał się być zdezorientowany i jakby zdziwiony sytuacją.
-Uspokój się! Gdzie reszta? Słyszysz? Gdzie Lialam i Marco? Cholera! Już pierwszej nocy. Już teraz zaatakowali. Niech ich piekło pochłonie! Masz jakąś broń? Chodźmy razem tak łatwo nas nie wezmą. Szybciej, musimy znaleźć innych. –
Kupiec stanął w drzwiach rozglądając się po korytarzu i czekając na Michała. Wiedział, że stracił nad sobą panowanie, ale tym razem nie starał się okiełznać wściekłości, która płonęła w nim lodowatym ogniem. Teraz liczyła się tylko zemsta. Nie czekał dłużej wyszedł z pokoju, licząc na to, ze Polak pójdzie za nim.
„Muszę znaleźć Marca i Lialam. Muszę! Oby tylko nic im się nie stało. Oby.” |