Joseph bez większych emocji obserwował początek zajścia między Gilesem a Leonardem. Jeśli między członkami drużyny miały być jakieś starcia, to lepiej by było, gdyby wszystko załatwiono zanim wyprawa się zacznie.
W dodatku nie bardzo wiedział, po co Leonard zamierza z nimi ruszać, skoro jest tak negatywnie nastawiony do całej misji.
Osobiście wolałby, by miłośnik korzenia trzymał się jak najdalej od nich. Podróż z szaleńcem - jak inaczej można było nazwać Leonarda - to dobrowolne ściąganie sobie na kark dodatkowych kłopotów. A tylko głupcy coś takiego robili... *Niepotrzebnie się wtrącają* - pomyślał.
- Zostawcie ich w spokoju - powiedział głośno. - Lepiej, że to się rozstrzygnie teraz...
Ten, który przegra, jeśli przeżyje, zostanie pod opieką elfów. A w drużynie zapanuje spokój. Przynajmniej przez jakiś czas.
Nie potrafił zrozumieć, czemu tamci dwaj za wszelką cenę chcą zabierać z sobą Leonarda... Jeśli ktoś nie pasował do kompanii...
Wzruszył ramionami.
Widząc, że nikt go nie słucha stanął nieco z boku. Nie miał zamiaru przypadkiem oberwać podczas próby interwencji. Wtrącających się było dosyć...
Na widok szczerzącego kły wilka położył dłoń na rękojeści miecza. Nie był pewien, co oznacza przybycie zwierzęcia - poparcie dla Gilesa, czy wprost przeciwnie... |