Słowa krasnoluda były niezwykle kojące.
Fala myśli naleciała do głowy Leonarda, przypominając mu, z kim jest i co nakazały im zrobić elfy. Zdjął rękę ze sztyletu, którego gotów był sięgnąć i zaatakować nim krasnoluda. Gdyby nie puścił go w porę, zostałby wyjęty, kiedy Santiego przytrzymał jego ręce. *Tak, tak, tak... Już sobie przypominam*
Nawet nie czuł, jak Estalijczyk go trzyma. Zorientował się dopiero po chwili, spojrzał na niego i rozbawiony powiedział -Puść mnie camarada, nic mi nie jest – sam obcował kiedyś z grupą Estalijczyków, znał kilka zwrotów, które niechciane, wryły mu się w pamięć.
Rozejrzał się jeszcze raz, dla pewności. Chciał sięgnąć do kieszeni, w nadziei, iż coś tam znajdzie, jednak nie pozwalał mu na to uścisk Santiego. -Puszczaj!
Szarpnął, by wyzwolić się z uścisku człowieka. -Jeśli będę chciał cokolwiek brać, to sam o tym zdecyduję!
Widać, że powoli wpada w histerię. Ciężko powiedzieć, czy lepiej by było go trzymać jeszcze mocniej, czy po prostu puścić, żeby trochę ochłonął. |