Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 08-03-2008, 15:20   #8
K.D.
 
K.D.'s Avatar
 
Reputacja: 1 K.D. ma z czego być dumnyK.D. ma z czego być dumnyK.D. ma z czego być dumnyK.D. ma z czego być dumnyK.D. ma z czego być dumnyK.D. ma z czego być dumnyK.D. ma z czego być dumnyK.D. ma z czego być dumnyK.D. ma z czego być dumnyK.D. ma z czego być dumnyK.D. ma z czego być dumny

1.
Imię i nazwisko:
Karagöz Hacivat
Ksywa: Doug
Pochodzenie: Nie twój zasrany interes!(Wszechstronność do kwadratu[Jeśli ma silnik, to ruszy])
Profesja: Monter(Zapałki i agrafka)
Choroba: Syndrom Obcego

2.
Karagöz to wysoki(184 centymetry od pięt po czubek czaszki), szczupły(76 kilogramów wagi), ale nabity żylastymi, twardymi jak rzemienie mięśniami(11,3% tłuszczu w masie ciała) przedstawiciel rasy wschodnioeuropejskiej, płci męskiej.
Zawsze zmęczone, półprzymknięte oczy osobnika wiecznie niewyspanego, tudzież wiecznie nawalonego, głęboko osadzone w pobrużdżonej, opalonej słońcem i wiatrem twarzy, błyszczą jak dwa płonące węgielki spod ciemnych, włochatych brwi rzucając to groźne, to obojętnie, to znów roześmiane spojrzenia – wielu uznałoby je za oznakę gorączki, niesłusznie zresztą. Czarne jak smoła włosy, które zachowują się tak, jakby za nic miały prawa grawitacji czy higieny, zawsze utrzymując ten sam stan i fryzurę, staromodne wąsy, szczeciniasty zarost na podłużnej, kanciastej szczęce, proste, lekko tylko pożółkłe zębiska – wszystko to prezentuje się bardzo kameralnie. Co prawda nie da się powiedzieć, że pan Hacivat wzbudza zaufanie, ale kto w tych zasranych czasach może się pochwalić, że mu się to udaje?
W ciuchach Doug przebiera w zależności raczej od pogody, niż nastroju. Ciężki płaszcz na burzę, biały podkoszulek na pustynię, i jego nieśmiertelny, wyblakły sweter-golf z owczej wełny na klimat umiarkowany – w pysk strzelił przedwojenny, najpewniej zakonserwowany w słoiku albo coś. Karagöz stara się żyć zgodnie z wymogami higieny – teraźniejszej, oczywiście, ale i tak nie jest najgorzej – pierze ubranka i doprowadza samego siebie do stanu znośności w towarzystwie w miarę potrzeb i środków – gdy tylko ma okazję.

3.
Facet ma silny, głęboki głos, co w czasach, kiedy co druga persona rzęzi przeżartym alkoholem, zdławionym dymem tytoniowym, albo zatrutym spalinami głosikiem robi wrażenie. Kiedy przemówi – a robi to z akcentem starającym się naśladować ten ze stron osoby słuchającej, dla wygody rozmówcy, co niezgorzej mu wychodzi – po prostu masz wrażenie, że nie zagłuszyłbyś tego człowieka choćby i pierdnięciem hegemończyka, nawet, jeśli nie podnosi głosu. Twarde spojrzenie, mocne struny głosowe, wyprostowana sylwetka – oto człek z charakterem, żaden leszczyk, ino człek z żelaza, tudzież innego wytrzymałego tworzywa. To wrażenie potęguje fakt, że mężczyzna rzadko się uśmiecha – i dobrze, bo uśmiech pasuje mu na twarz jak .22 LR do Wildeya. To jeden z tych, którzy uśmiechają się oczami…
"Ale o czym my to? Ah… trzeba przyznać, że stary Doug nie jest skurwielem w podręcznikowym przykładzie tego słowa – nie zajebie cię gazrurką po nerach dla garści nabojów… co robisz takie oczy? Ja bym tak zrobił, wierz mi. To jeden z tych porządnych – jeśli minie cię na pustyni, to nie ozdobi tobą zderzaka dla zabawy, tylko grzecznie i po dżentelmeńsku wyminie. Złoto, nie człowiek. Może dlatego niewielu tak naprawdę ma z nim porządnie na pieńku – facet to w gruncie rzeczy pomocna dłoń. Zajrzyj przez okno, na podwórko – widzisz ten samochód? Tak, chodzi o tego rozdrapanego wraka, tam z boku. A widzisz to miejsce, gdzie powinny być drzwi? No, to Doug mi kiedyś klamkę przymocował. Zupełnie za darmo. Pół roku starym sedanem jeszcze śmigałem, zanim mi go z dymem puścili. Po grzyba załatwiać takiego gościa? Zresztą… kurwa, nie mów nikomu, że to powiedziałem, bo cię przybiję za jajca do ściany, ale nie sądzę, żeby każdy leszcz się odważył. Doug to niebezpieczny typ z ciężką ręką i szybkim palcem wskazującym, ale mniejsza o to, bo przecież każdego można zajść na sodomitę, od tylca, i palnąć mu w potylicę. Doug ma coś, co czyni go prawdziwym szczęściarzem – dobrych znajomków. Nie chodzi tu o to, że pracuje dla nich na pełen etat, albo co – po prostu sporo ludzi ceni go sobie przy kufelku, albo w konwoju, albo do przytachania cię do wyrka po popijawie. On tak działa na ludzi – nawet nie strach go zawieść, czy zdradzić, ino wstyd. W tych czasach taki facet, na którym można polegać, to rzadki towar. I cenny. A propos, widzę, że masz ładną furę, a mnie akurat by się przydały cztery kółka… Dobry chłopiec, oddaj kluczyki. Nawet nie sięgaj po glocka, ja nie żartuję. Mam dziś dobry dzień, wiesz? Pożyjesz jeszcze parę lat, synu. No co? Nie każdy jest taki miły, jak nasz kochany Doug, ale doceń moje starania. A tak przy okazji, jeśli go kiedyś spotkasz, powiedz mu, że cię przysłałem – może odpali ci rower, albo nawet podrzuci do cywilizacji. Mówiłem już, że to, normalnie, dusza człowiek?"

4.
"Nie wiem, skąd jest Doug – nigdy go nie pytałem. Chodzą słuchy, że to, za, tfu, przeproszeniem, ojropejczyk, jako dziecię przewieziony do ZSA, tuż zanim spadły pierwsze bomby. Kiedyś, przed wojną, każdy leszcz mógł wsadzić dupę w samolot, jak jeden z tych wielkich wraków co leżą w Vegas, albo w statek i hasać sobie z kontynentu na kontynent, wyobrażasz sobie? Ci, co pamiętają, jak świat wyglądał, zanim Czajnik zrobił nam łubudu, twierdzą, że to ruski, albo inny zafajdany muzuł z turbanem, ale ja tam swoje wiem – Doug jest swój, choćby był i z Kanady. Sam wiem najlepiej. Zanim go poznałem, kręcił się pewnie po wybrzeżach jak każdy szczeniak bez starych i własnej chałupy. Głośniej się o nim zrobiło, jak osiadł między tymi pomylonymi patriotami z Nowego Jorku. Miał tam ten swój warsztat, a że zdolny był, na brak chętnych i czeladników nie narzekał. No właśnie, zbyt zdolny – jak każdego, prędzej czy później, ‘wojsko’ wywiezło go na front, co by im maszyny naprawiał. Tam go poznałem. Do dzisiaj zadaję sobie pytanie, co mnie podkusiło żeby porzucić kochaną, spokojną Hegemonię i ganiać za czajniczkami po północy… W każdym razie, facet uratował kiedyś całej jednostce dupska. Transporter siadł nam podczas wycofywania się na z góry upatrzone pozycje i z całą drużynę pewnie dziś można by pochować w jednym pudełku na parabellum, gdyby nie Doug. Wysiadł, skubany, zniknął na trzy sekundy pod maską, kiedy nasi właśnie zbierali się do tego, żeby dać dyla na nogach, i nagle pieprzony transporter odpalił. Chuj wie, co on tam z nim porobił, ale wywiózł nas z tamtego piekła do HQ. Byliśmy mu wszyscy diablo wdzięczni. Widzisz tę bliznę, tu, na klacie? Drasnął mnie odłamek, gdy przebił ściankę wozu. Sekunda czekania dłużej i rakieta jebnęła by w sam nasz środek.
No, to byłyby jakieś trzy lata na północy spędzone, zanim ja i on, już weterani, wróciliśmy zobaczyć, jak się żyje teraz na Południu. Niewiele lepiej, przyznam. Ponieważ Doug był cywilnym specem, a nie wojskowym, nie przysługiwał mu, tfu, żołd, ale mówiłem już, że Nowojorczycy to pomyleńcy – na do widzenia podarowali mu taką wielką puchę na kółkach, czołg prawie. Oczywiście następne dwa miesiące spędziliśmy, próbując cholerstwo doprowadzić do stanu używalności, bo jebani wyciągnęli go z jakiegoś zniszczonego bunkra – i, niech mnie, udało się. Rzuciliśmy kapslem – ‘orzeł’ to Zachodnie wybrzeże, ‘reszka’ Wschodnie. Wypadło to drugie i pierwszym przystankiem było Vegas… Ah, Vegas. Dobre czasy. Zabawiliśmy tam przez moment, ale rozstaliśmy się krótko po przyjeździe. Ja miałem chętkę zabawić dalej na Południe, zobaczyć, co u chłopaków, a Doug koniecznie chciał do N.Y. Umówiliśmy się, że spotkamy się kiedyś ponownie, i każdy poszedł w swoją stronę.
Niedawno doszły mnie słuchy, że w N.Y. szykuje się coś naprawdę fajnego – WKW, Wielki Kurwa Wyścig, największa impreza tego typu w ZSA. To coś dla prawdziwych twardzieli – podróż z N.Y. do San Francisco. Stawką miały być grube gamble i nielicha reputacja, więc umyłem swojego kochanego sedana w jeziorku i ruszyłem z wiadomym zamiarem na Wschodnie wybrzeże. A po drodze, w Saint Louis, kogo kurwa spotykam? Douga i jego puszkera! Uradowałem się, nie ma co. Przewaliliśmy kilka piwek i od słowa do słowa wyszło, że obaj zmierzamy na ten sam wyścig. Doug jest moim przyjacielem, więc po przyjacielsku dopiliśmy piwo i pojechaliśmy innymi drogami – normalnie bym potencjalną konkurencję przylepił sobie do zderzaka, jak każdy zresztą.
Ja miałem coś do załatwienia po drodze, a Doug chciał jak najszybciej dotrzeć do N.Y., więc znowu każdy pojechał w swoją stronę. Z tym, że mój sedan miał po drodze małą awarię, bo mi ganger uszkodził podwozie, jak pod koła wpadł, biedny pijaczyna, i miast ścigać się teraz, siedzę tu z tobą na zadupiu i czekam, aż jakiś kurier będzie przejeżdżał, co to się z nim zabiorę..."


5.
Doug, jak sama nazwa wskazuje, jest złotą rączką – przykręci, dopasuje, zmodyfikuje, naprawi, a nawet zbuduje, jeśli go ładnie poprosić. Na samochodach zna się jak mało kto - daj mu pół dnia, to rozbierze twojego harleya na części pierwsze, i drugie pół, to złoży go z powrotem w rower wodny. Ale nie ogranicza się do tego – wszakże czasami trzeba popracować na lodówką, radioodbiornikiem, albo innym urządzeniem – nawet bronią. Chociaż nie jest zawodowym rusznikarzem, spreparuje podstawową amunicję, i sklei z powrotem gnata, który sypnął ci się w rękach. Poza tym, jest świetnym kierowcą i niezgorszym strzelcem, jak każdy zresztą w tych czasach, który dożył trzydziestki piątki. Jak więc widać, to niezły spec, o czym najlepiej świadczy jego skustomizowany MaxxPro – każdą modyfikację czy naprawę popełnił sam.
No, to na tym Doug zna się dobrze. A na czym nie?
Głupio trochę mówić, na czym Doug się nie zna. A nie zna się na fizyce kwantowej, obce są mu tajniki medycyny, gastronomii, architektury, astrologii, literatury, informatyki i tak dalej. Próżno kazać mu kogoś wytropić, oszukać w karty czy zaparzyć kawę. Ważne, że wie, jak sprawić, by coś odpaliło, zadziałało albo zaczęło jeździć, i odwrotnie – jak coś popsuć, pociągając za odpowiedni kabelek albo waląc kulkę we wrażliwe miejsce. Tyle mu w życiu do szczęścia było potrzebne. Poza tym, Doug cieszy się pewną dozą doświadczenia i roztropności, które przychodzi z wiekiem i podróżowaniem, to jest spotykaniem różnych ludzi, odwiedzaniem ciekawych miejsc i wykonywanie dla nich często wymagających zleceń.

6.
-
International MaxxPro MPV(kuloodporne szyby, przeróbka miejsca dla pasażerów na przestrzeń mieszkalną) 580g
-Pinio, dwie butelki po 10 porcji 20g
-M-72 LAW 75g
-Nóż bojowy Fairbairn-Sykes 10g
-Mossberg 590m(12 nabojów .12) 94g
-30l paliwa średniej jakości 150g
-Żywność, woda 30g
-Koc 5g
-Kompas 5g
-Lornetka 30g

Łącznie 999g.
 
__________________
"Uproczywe[sic] niestosowanie się do zaleceń Obsługi"

Ostatnio edytowane przez Cedryk : 08-03-2008 o 23:03. Powód: Kolor czerwony wyłącznie do moderacji forum.
K.D. jest offline