Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 08-03-2008, 17:32   #599
abishai
 
abishai's Avatar
 
Reputacja: 1 abishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputację
Bagna, Starożytne ruiny

Aeterveris z nadzieją w sercu zanurzyła się ciemności prowadzące w głąb labiryntu murów. Mury twierdzy wiły się niczym wąż... A wymarłe budowle wydały się być grobowcami...Az trudno uwierzyć, że kiedyś w tej twierdzy było bujne życie. Kobieta z każdym krokiem stwierdzała, że to miejsce jest pełne kontrastów. Z jednej strony, można było gdzieniegdzie natrafić, na wpółzatarte płaskorzeźby węży i przedstawienia wymyślnych tortur ...Z drugiej zaś strony natykała się na zmurszałe gobeliny przedstawiające Heliobala Triumfującego i zsyłającego ludziom światło. Inne przedstawiały rycerzy z płonącymi mieczami w dłoniach i z malunkiem płonących mieczy na tarczach i zbrojach. Rycerze z gobelinów gromili demony, diabły i nieumarłych. Gdzieniegdzie leżały szkielety martwych humanoidów, głównie ludzi i jaszczuroludzi...czasem, stworzeń których nimfa nie mogła rozpoznać. Zaschnięta przed wiekami krew świadczyła o bitwie, jaka się tu rozegrała. od czasu do czasu słyszała krakanie, które prowadziło ją w głąb starych zabudowań. Wkrótce dotarła do budowli w odmiennym stylu, od reszty zabudowań twierdzy. Była to katedra Jaśniejącego, na wpół zawalona. Jednak główna kopuła nadal była nietknięta. Aeterveris ostrożnie weszła do środka... W głównej sali, wśród grobowców znamienitych osób, stała kobieta z rasy ludzi.

Była stara...bardzo stara. Zmarszczki pokrywały jej twarz, tak bardzo, że znamię w kształcie miecza na tle słońca, jakie miała na czole, było ledwo widoczne. W szarej szacie opierając się na kosturze wydawała się krucha i bezbronna. Choć krótki miecz u jej pasa świadczył o czymś innym. Kruk wylądował na jej dłoni, a kobieta spojrzała na niego w skupieniu. Dopiero po chwili zauważyła Aeterveris i rzekła.- A co ty tu robisz dziecko? Nie należysz do tutejszych nimf, prawda? Przychodzisz spoza Bagna Zapomnianego Boga? Na pewno, znałam wszelkie istoty jakie żyły na tym bagnie...Och...Od wieków nie miałam wieści spoza bagna...Podejdź bliżej, nie bój się. Och...A gdzie moje maniery? Wybacz starej kobiecie. Jak jedyne towarzystwo na jakie można liczyć to jaszczuroludzie, to łatwo zapomnieć o manierach...Jestem Liircha z domu Gamedi, wielka magini Wężowej Twierdzy i członkini Zakonu Płonącego Miecza. A jak ciebie zwą dziecko?

Na szlaku, na bagnach

- Jak myślisz, ona zamierza napuścić nas na mieszkańców tej wioski? To kiepski pomysł, by stać tak na otwartym polu, jeśli mamy atakować. Dla łucznika jesteśmy teraz "jak na tacy". Po za tym, nie mam pewności, czy chcę atakować mieszkające tam istoty. Pomogliśmy kobiecie z dobrego serca, ale odwet to nie nasza sprawa - mówił spokojnym głosem, niczym mówca, który z dawna zaplanował sobie, co będzie mówił.
- Teraz za późno na wycofanie się...w cokolwiek żeśmy wdepnęli.- rzekła Ilmaxi, nerwowo przestępując z łapy na łapę.
- No to mamy impas - rzekł do Ilmaxi po czym wysunął się na przód grupy z ręką lekko opartą na rękojeści zdobionej szabli.
- Jak myślisz, co powinniśmy zrobić? - zapytał bardziej siebie, niż lamię. - Moim zdaniem powinniśmy pertraktować... Tylko nie wiem czy z jaszczuroludźmi, czy z tą kobietą.
- Wszystko jedno...- odparła lamia.- ...z kim. Stojąc w miejscu, marnujemy tylko czas. Z nią się nie dogadałeś spróbuj z jaszczurkami. Zajmij się wyjaśnianiem sprawy...z naszej trójki wyglądasz na najsł...na najbardziej pokojowego.
Gaalhil podszedł w kierunku jaszczuroludzi ze schowanym mieczem i z dłońmi w górze...Wiedział bowiem, że wszelkie potencjalnie agresywne gesty mogą sprowokować jaszczuroludzi do ataku.
Jeden z nich...największy. Rzekł łamanym kupieckim. - Wy obce...wy iść stąd...to ziemie Czarna Łuska...Nie ludzi. Wy odejść na ziemie ludzi.Według oceny Gaalhila stwory miały w swoich rękach wszelkie atuty, liczebność, lepszą pozycję zarówno do obrony jak i do ataku, znajomość terenu (śliskiego jak i niepewnego)...Zaś atutem trójki "najeźdźców" była tylko lamia.

Las na obrzeżu Hyalieonu

-Skąd ten gniew, ta wrogość? Dlaczego zaatakowałeś mnie i mojego towarzysza? Nie mogliśmy w żaden sposób zagrozić tobie ani twoim rodakom. -Gwaenhvyfar zwróciła się bezpośrednio do skrępowanego rycerza
-Po co ta nienawiść? Wszak jesteśmy elfami, jesteśmy z jednej krwi...- w jej głosie nie było śladu złości, tylko bezgraniczny smutek.
- Jednej krwi?- rzekł więzień spluwając w jej stronę.- To powiedz mi siostrzyczko krwi...Gdzie był twój lud, gdy moich przodków brutalnie mordowały hobgoblińskie hordy, gdzie był twój lud, gdy Eylewillers desperacko się broniło przed najazdem? Powiem ci gdzie...Siedzieli na swych zadkach w zaciszu swych lasów. Żadne elfie królestwo nie ruszyło nam na pomoc. Mylisz się suko...Nie ma między nami żadnej wspólnej krwi. Lud Tagosai znalazł sobie lepszą rodzinę.
- Powiadają, że elfy z Tagosai zawarły pakt z demonami i diabłami by odzyskać swe królestwo...I że płynie w nich demoniczna krew. Oczywiście, to tylko niesprawdzone plotki, jako że każdy kto wdarł się do ich królestwa by je potwierdzić lub im zaprzeczyć. Ginął obdzierany żywcem ze skóry. A potem jego zwłoki zawieszane były na drzewach granicznych Tagosai, jako przykład dla innych.- wtrącił gnom.
- A skąd ty to wiesz?- spytał Mordraghor.
- Służyłem Imperium Młota jako najemny mag...Stamtąd do granic Tagosai jest niedaleko. Widziałem drzewa obwieszone gnijącymi trupami hobgoblinów i nie tylko, jak owocami. Paskudny widok.- rzekł gnom.
- Nie powinniśmy tracić czasu...Lord Olorkion musi zostać jak najszybciej zawiadomiony. - rzekł Mourn Irrthalar wstając.
- W sumie to i nam się spieszy.- rzekł Mordraghor. - Prawda Akramedzie?
Akramed potwierdził słowa Mordraghora skinieniem głowy. Tak więc grupa pod przewodnictwem Mourna ruszyła do Enyalie.

Obrzeża Enyalie

Grupka magów pod wodzą bardki i tropiciela, z więźniem popędzanym przez krzyki Vilgitza wkrótce dotarła do obrzeży osady. Gdy tylko cała grupka zbliżyła się do osady , ukryciu dotąd wśród konarów drzew elficcy wojownicy i skryci wśród gęstych krzewów gnomi kusznicy otoczyli całą grupkę. Jeden z elfów rzekł.- Witajcie...Mourn, lady Gwaenhvyfar. Czekajcie tutaj i nie róbcie żadnych gwałtownych ruchów.
-Miła okolica, nie ma co.-rzekł Mac'Baeth.
- Cóż...rzeczywiście, ich zachowanie jest...dość...niecodzienne.- rzekł Mordraghor.
Po kilkunastu minutach przybył lord Olorkion w towarzystwie elficy o ostrych rysach twarzy, w długiej powłóczystej śnieżnobiałej szacie z wykutym z elektrum diademie ozdobionym drobnymi klejnotami.

Gwaen szybko zorientowała się, że tej kobiety, jak dotąd nie miała okazji zobaczyć w małej osadzie. Gdzie ona się skrywała podczas jej pobytu?
- Lady Gwaenhvyfar nie spodziewałem się ciebie ujrzeć tak szybko...- rzekł Olorkion. Zaś kobieta przymknęła oczy. Olorkion zaś zwrócił się do przewodnika.- Co się stało, Mourn?
- Panie, mam złe wieści...-rzekł przewodnik.- mamy więźnia z rasy Tagosai...Oni planują atak na nasze królestwo.
- Kolejne nieszczęście jakie nas dotyka w tym dniu.- rzekł poirytowanym tonem głosu Olorkion...Tymczasem towarzyszka elfa szepnęła mu coś na ucho. Olorkion skinął głową w odpowiedzi. Po czym zwrócił się do przybyszy.- Cóż, witajcie w Enyalie. Wybaczcie to, że gościnność z jakiej słynęła ta osada nie jest tak wielka jak kiedyś. Mourn, udaj się do kapłanek Kwiatowej Boginki. Więźnia...hmm...Na razie wtrącić do karceru. Zaś resztę gości zapraszam do siebie...Z wyjątkiem ciebie gnomie...Przykro mi, ale nie zostaniesz wpuszczony. Nie jesteś bowiem godzien zaufania. Dostarczone ci zostanie jadło, skromne co prawda...Ale nastały ciężkie czasy dla nas wszystkich.
- Rozumiem.- rzekł Mac'Baeth w odpowiedzi.

Phalenopsis, Koszary, Plac Apelowy

- Gedwar, uniżony sługa Krzewiciela Nadziei, w pełni się z tobą zgadza panie. Czemuż panowie tej cytadeli nie wydali stosownego dekretu? Na nic szlachcie zdadzą się oddziały, gdy horda przedrze się za mury. Może istnieje choć cień szans, że zmienią zdanie? Być może mógłbym jakoś zaradzić? Wycieńczony na nic nie zdam się na murach, muszę zaczerpnąć tchu. Chyba, że masz dla mnie inne rozkazy Panie. - rzekł w odpowiedzi Gedwar.
-Rzeczywiście, wyglądasz na zmęczonego.- odparł mistrz Lucian.- Jeśliś głodny, daj się do refekta...znaczy się do jadalni. Czasami zapominam, że nasz dom zakonny przepadł wraz z Dzielnicą Świątynną. Możesz też po prostu udać się na spoczynek.
Usiadł następnie na pobliskiej ławie i kontynuował. - Panów cytadeli nie obchodzi los miasta. Za murami zamku Arsiviusa jest dość sił i magii, by odeprzeć siły dziesięciokrotnie większe niż te, które nas oblegają...Ale wrota twierdzy Arsiviusa są zamknięte, a petenci, nawet z rady miejskiej, brutalnie przepędzani. Jest jeszcze trochę wojska w mieście...Są to siły porządkowe dzielnicy kupieckiej. Ale Wielka Rada Gildii do którą te prywatne siły porządkowe podlegają, wielokrotnie odmawiała oddania tych oddziałów do obrony miasta. Chyba wierzą, że te siły wystarczą by zniechęcić potwory do rabunku ich dzielnicy, gdy miasto padnie. Możesz spróbować ich przekonać, ale zaprawdę...Zmarnujesz tylko czas.

Dzielnica Rzemieślnicza ? okolice domu Turama ? zaułek?

O CO CI CHODZI?
"Jesteś tak głupi, czy tylko takiego udajesz? DOBRZE ŻE WIESZ, O CO MI CHODZI! ODPOWIEDŹ MASZ PRZED OCZAMI!"- usłyszał w myślach Beriand.
Lina się przesunęła w dół i szczury dobrały się do stóp elfa. Beriand wrzeszczał...krzyczał z bólu nie potrafiąc się opanować. Gdy drobne, acz ostre zęby gryzoni obgryzały jego stopy, kawałek po kawałku...Podkulenie nóg nic nie dało, lina obniżyła się bardziej.
Tymczasem przed Beriandem unosił się rapier...Obniżył wysokość, tak samo jak lina.
 
__________________
I don't really care what you're going to do. I'm GM not your nanny.

Ostatnio edytowane przez abishai : 28-03-2008 o 07:39.
abishai jest offline