- To oni? - upewnił się. Ich dwóch... Z pewnością nie zasną... W namiotach lekko z sześciu.... Ciut dużo...
Spojrzał na Turyli.
- Wiesz może, ilu ich było? I powiedz, jak wygląda ten twój luby. Żeby go nikt czasem nie utłukł w zamieszaniu.
Spojrzał ponownie na dwóch opryszków, śmiejących się nie wiadomo z czego. - Podejść ich nie sposób. Odciągnąć? To można by zrobić... Ale wymagałoby to trochę odwagi... Albo i poświęcenia.
Popatrzył na Turyli, potem na Lili.
- Z pewnością by się ruszyli, gdyby piękna niewiasta poprosiła ich, czołgając się na skraju polany, o pomoc. Gdyby jeszcze błysnęła atrybutami - spojrzał całkiem jednoznacznie na kształtny biust Turyli - to polecieliby nie zwracając uwagi na nic.
Uśmiechnął się. - O wołaniu kumpli nawet by nie pomyśleli. - Problem polega na tym, że nie wiem, czy oni cię znają. Jeśli nie, to ktoś - nie musiał tłumaczyć, kto - musiałby cię zastąpić... A to wymagałoby poświęcenia...
Wolał nawet nie myśleć o tym, jaką awanturę zrobi mu za chwilę Lili. Mam tylko nadzieję, że nie wydrapie mu oczu... - Inny pomysł, to błyskawiczny atak. Hugo poczęstowałby jednego z nich błyskawicą. Ja bym ruszył na drugiego... Zanim reszta by się zerwała, siły byłyby ciut wyrównane...
Oczywiście było to trochę desperackie, ale na razie innego pomysłu nie miał. |