Vintilian
Twierdza Krasnoludzka - ogromna, przestronna i o dziwo jasna. Wszystko co się w niej znajdowało bezsprzecznie wskazywało na kompleksy zamieszkujących tu istot. Za wielkimi wrotami, których strzegło dwóch niskich, aczkolwiek postawnych Khazadów, znajdował się krótki, wysoki, hol prowadzący do samego centrum podziemi. W centrum Krasnoludzkeigo miasta stał okrągły podest, który w tej chwili był ciasno otoczony nie tylko Krasnoludami, bądź gnomami, ale całą gamą ras; począwszy od Elfów, przez Ludzi, na samych Niziołkach kończąc. Straży krasnoludzkiej nie brakowało, bo w końcu nie codziennie wpuszcza się tylu obcych do swego domu.
Na skrajach okrągłego i rzecz jasna wielkiego pomieszczenia, jeśli można nazwać było tak ten ogromny, podziemny plac znajdowały się różnego rodzaju sklepy, kuźnie i huty i miejsca upojeń tak alkoholowych jak i fizycznych.
W tym momencie cały tłum wzniósł różnego rodzaju okrzyki. Jedni podnosili ręce złorzecząc, inni natomiast klaskali, gratulując komuś, a kilka szczęśliwych osób, wyszło z tłumu głośno się ciesząc i ruszyło w kierunku najbliższej karczmy.
Po chwili mężczyzna stojący na podeście, ubrany w ciemny, niebieskawozielony płaszcz, na którego jakby z góry padało światło, podniósł prawą rękę i wypowiedział kilka imion. Sytuacja znowu się powtórzyła. Z tym, że teraz ci, którzy wcześniej złorzeczyli, teraz wybiegali ciesząc się i kłaniając pozostałym, zaś z tymi którzy wybiegli wcześniej wymienili złowrogie gesty.
Mężczyzna na podeście znowu wypowiedział jakieś imię. Tym razem jedno, a nie jak to było w poprzednich przypadkach, po cztery, bądź trzy. Szczęśliwy wybraniec wyszedł dumny i majestatycznym krokiem ruszył przed siebie. Ubrany był w czarny płaszcz...
Za chwilę tłok jaki panował wokół podestu zelżał i rozpłynął się, tylko po to by rozpocząć za chwilę na nowo zabawę. Z jednej strony oblewając za tych, którym się udało, a z drugiej zalewając się przez to, że się nie udało.
Muzyka, tańce, piwo, wódka, piwo i wódka. Tak najogólniej wyglądało to po pięciu minutach po rozpłynięciu się tłumu.
Mężczyzna na podeście dalej był tam, gdzie wcześniej. Nie stał, lewitował kilka cali nad ziemią. Miał siwą brodę i laskę w ręku. Uśmiechał się. Albreht i Bruno
Krasnoludzki karczmarz spojrzał na was. - Tak. Mam wskazać każdemu drogę tam, który ma taki o dziwne kulki jakie wy zapewne macie. Możecie iść prosto ściezkom, i byście zapewne trafili. Ino mamy też inną droge, znacznie szybszą. Ale aby zeń przejść musicie mieć przewodnika. Krasnoluda. Inaczej ni da rady. - westchnął karczmarz i popatrzył po was - Pogadajcie tutaj, bo i nie brak nas, a ja nie moge. Jak który bendzie chciał z wami iść, to pójdziecie, jok nie, znaczy nie warto wam ufać. takie zasady i tyla.
- To jak jeszcze dać piwa? Vanessa - To nie masz zamiaru iść do twierdzy? - zapytał po prostu mężczyzna - Czy może...? A jak nie, to gdzie masz zamiar iść?
Coś zaszumiało w pobliskich krzakach, a woda zafalowała... pewnie wiatr.
Ostatnio edytowane przez Sumar : 09-03-2008 o 19:46.
|