Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 09-03-2008, 20:44   #600
Markus
 
Markus's Avatar
 
Reputacja: 1 Markus wkrótce będzie znanyMarkus wkrótce będzie znanyMarkus wkrótce będzie znanyMarkus wkrótce będzie znanyMarkus wkrótce będzie znanyMarkus wkrótce będzie znanyMarkus wkrótce będzie znanyMarkus wkrótce będzie znanyMarkus wkrótce będzie znanyMarkus wkrótce będzie znanyMarkus wkrótce będzie znany
Bagna Zapomnianego Boga
“Zrujnowana twierdza”


Aeterveris powoli szła przed siebie, coraz głębiej zanurzając się w wszechogarniającej ciemności. Choć jej ruchy były pełne gracji, a kroki ciche, jak stąpanie kota, to i tak czuła się dziwnie bezbronna. Nawet dotyk zimnej rękojeści rapiera nie dodawał otuchy jak niegdyś. Tu w mroku była idealną ofiarą dla dowolnej istoty, która była zdolna widzieć w ciemnościach. A takich potworów w Tais z całą pewnością nie brakowało.

Labirynt murów działał na dziewczynę przytłaczająco. To nie były rozległe równiny, lasy pełne majestatycznych drzew, czy krystalicznie czyste jeziora. Na łonie natury Aeterveris czuła się wolna i swobodna. Tu ze wszystkich stron ograniczały ją sterty kamieni, blokując jej jedne drogi, a otwierając inne.

Dziewczyna podążała do przodu częściowo kierując się słuchem i odgłosem trzepotu skrzydeł, a częściowo nie odrywając lewej dłoni od zimnych kamieni. Dzięki temu wciąż mogła zachować pewne wyczucie swojego aktualnego położenia i tego dokąd zmierzała. No i co najważniejsze, gdyby ptak jej uciekł, zawsze mogła wrócić do punktu, w którym weszła do ruin.

Najwyraźniej jednak znalazła sobie odpowiedniego przewodnika. Ptak zdawał się ją prowadzić do jakiegoś miejsca, choć Aeterveris nie miała pojęcia dokąd. Ilekroć kobieta była pewna, że zgubiła zwierze, nagle z ciemności rozlegało się krakanie, które wskazywało kierunek dalszej wędrówki. I choć nawoływanie gawrona zdawało się nieść po całym bagnie, to Aeterveris zupełnie się tym nie przejmowała. Nie w tym momencie. Nawet gdyby gnolle dotarły aż tutaj, sporo czasu powinno im zabrać znalezienie drogi wśród ruin.

Co jakiś czas dłoń dziewczyny natrafiała na dziwne wypukłości w murze, które dość szybko Aeterveris nauczyła się rozpoznawać jako płaskorzeźby. Większość mijała nawet im się nie przyglądając, bo już po paru pierwszych miała dziwne wrażenie, że żołądek wywróci się jej na drugą stronę. Niemal zawsze przedstawiały dokładnie to samo. Motywy węży, tortur, składania ofiar z ludzi, a parokrotnie nawet stosunków pomiędzy ludźmi, a wężami. Aeterveris wolała nie próbować się domyśleć, co działo się tu przed wiekami.

Dopiero po dłuższej chwili wędrówki dłoń kobiety natrafiła na coś nietypowego. Materiał? Z całą pewnością coś nie będącego częścią ściany i znacznie bardziej miękkiego niż kamień. Na krótką chwilę Aeterveris zapomniała o swoim przewodniku i dalszej wędrówce. W ciemnościach nie mogła dostrzec zbyt wiele, ale wytężając wzrok w pewnym stopniu mogła odróżnić parę rzeczy. Dzięki dość dokładnej obserwacji dziewczyna zorientowała się, że w dłoni trzyma gobelin, znacznie nadszarpnięty przez czas. Wydawało jej się, że dostrzega sylwetkę mężczyzny opartego na jakimś przedmiocie, otoczonego jakby... łuną światła?. Wojownik opierał się chyba na mieczu, choć trudno było powiedzieć na pewno. U jego stóp leżało coś, co z początku Aeterveris wzięła za część krajobrazu, jakąś stertę kamieni, lub coś w tym rodzaju. Dopiero po chwili zrozumiała, że tak naprawdę jest to istota i choć kobieta nie mogła rozeznać szczegółów, była niemal pewna, że twórca tego dzieła starał się oddać jakąś okropną maszkarę. Może jakiegoś czarta? Wyglądało wiec na to, że gobelin przedstawiał jakiegoś herosa, który tryumfował nad pokonanym potworem, zapewne uosabiającym zło. Jednak co to robiło na ścianie pośród płaskorzeźb okrutnych mordów? Nijak Aeterveris nie mogła tego zrozumieć.

Kolejny raz donośne krakanie oznajmiło dziewczynie, że powinna ruszać. Jeszcze przez chwilę przyglądała się gobelinowi, ale nie mogąc dostrzec nic więcej ruszyła przed siebie. Parokrotnie jej dłoń natrafiała na stary materiał, z którego powstały dawne dzieła sztuki. Jednak już ani razu więcej dziewczyna nie zatrzymała się, a jedynie przez krótką chwilę spoglądała w kierunku malunków, gdy je mijała.

Tak cudownie przedstawieni rycerze walczący z siłami rodem z piekła, przyciągali uwagę zagubionej i zafascynowanej równocześnie dziewczyny. W końcu, pomimo panujących ciemności, Aeterveris dostrzegła, że wszystkich wojowników łączy ten sam znak. Symbol niemal od razu skojarzył się dziewczynie z dawno rozwiązanym Zakonem Płonącego Miecza. To wyjaśniałoby wiek tych ruin, które swoją drogą i tak zachowały się nadzwyczaj dobrze, jak na taki szmat czasu.

Aeterveris szła dalej, nieustannie nawoływana przez gawrona. Usilnie próbowała sobie przypomnieć wszystko o Zakonie, o dacie jego rozwiązania, czy legendarnych bitwach z nim związanych. Połączenie ciemności i nieuwagi, jak zwykle musiało zaowocować czymś szczególnie nieprzyjemnym.

Stopa kobiety zahaczyła o coś twardego, ale dziewczyna zorientowała się zbyt późno. Rozległ się trzask pękających kości, połączony z odgłosem gwałtownie wydychanego powietrza i łomotem padającego ciała. Gdyby nie ręce wystawione przed siebie, Aeterveris rozwaliłaby swój zgrabny nosek o kamienną podłogę. Na całe szczęście zamortyzować upadek rękoma, ratując się przed poobijaniem. Kobieta przez moment leżała jeszcze nieruchomo, w myślach przeklinając swoje niezdarstwo i nieuwagę. Dopiero po chwili zorientowała się, że ledwie chwilę temu słyszała dziwny trzask towarzyszący jej upadkowi. Lekko zaskoczona spróbowała poruszyć nogami, ale okazało się, że z nimi jest wszystko w porządku. Spojrzała wiec w dół, zastanawiając się o co się potknęła i dostrzegła... szczerbatą czaszkę, zdawałoby się, że wykrzywioną w parodii uśmiechu. Zapadło całkowite milczenie w czasie, którego Aeterveris nie mogła odwrócić oczu od pustych oczodołów. Miała dziwne, irracjonalne wrażenie, że czaszka śmieje się z jej zaskoczenia, podobnie zresztą, jak gawron, który znów zaczął wściekle krakać.

Większość kobiet już dawno uciekałaby z krzykiem, ale Aeterveris stanowczo się do nich nie zaliczała. Skoro był tu jeden trup, mogło ich też być więcej, a kobieta wolała nie zakłócać ich spokoju. Dość nasłuchała się historii o ludziach budujących domy na starych, zrujnowanych cmentarzach i kurhanach. Takie opowieści nigdy nie kończyły się dobrze, a Aeterveris nie chciałaby, żeby ktoś znalazł ją później w płytkim grobie i stwierdził, że została zakopana żywcem.

Powoli i ostrożnie podnosząc się na nogi, kobieta rzuciła ostre spojrzenie w kierunku ptaka. W myślach obiecała mu, że gdy tylko go dorwie, to mu wszystkie pióra z tyłka powyrywa za zafundowanie wycieczki do tej przeklętej nekropolii. Co prawda doskonale wiedział, że jej szanse na złapanie gawrona są właściwie żadne, a nawet gdyby się jej udało, to i tak nie zdobyłaby się na wyrządzenie mu jakiejkolwiek krzywdy. No, ale groźba, nawet jeżeli wypowiedziana tylko w myślach, zawsze nieco poprawiła samopoczucie.

Spotkanie z ciałem, a właściwie kośćmi człowieka, wywarło dość znaczne wrażenie na Aeterveris. Wszystko teraz zdawało się bardziej obce. Do tej pory dziewczyna myślała, że całe te bagna to jedno wielkie cmentarzysko. Teraz zrozumiała, że tak naprawdę dopiero weszła na obszar prawdziwej nekropoli. A ta myśl wcale nie dodała jej otuchy. W takim momencie, jak ten Aeterveris cieszyła się, że nie jest wróżbitką. Gdyby doznała wizji tej olbrzymiej bitwy, która musiała zniszczyć to miejsce, śmierci tych wszystkich istot, ludzi i nieludzi, ich cierpienia i strachu... wolała nawet o tym nie myśleć. Lepiej, żeby przeszłość pozostała przeszłością i już nigdy więcej się nie powtórzyła.


Bagna Zapomnianego Boga
“Ruiny świątyni Jaśniejącego


Przekraczając prób wielkiej, zrujnowanej katedry, Aeterveris nie była pewna, czy postępuje rozsądnie. Z jednej strony, wspaniała budowla rysująca się w ciemnościach, w dziwny sposób zdawała się przyciągać do siebie dziewczynę, z drugiej napawała lękiem, że to święte miejsce mogło zostać sprofanowane przez jakiś czarci pomiot. Jednak pomimo obaw, Aeterveris ostatecznie zdecydowała się wejść do środka. W końcu to tam wleciał ptak, a jej nie pozostało nic innego, jak podążać za nim i ufać we własne szczęście.

Olbrzymie kamienne filary podtrzymywały to co pozostało z katedry, przypominając ramiona gigantów wyciągające się z ziemi ku niebu. Słabe światło, którego źródła Aeterveris nie potrafiła się domyślić, wpadało przez kopułę budowli, oświetlając liczne groby. Kamienne płyty zdobiły wizerunki znamienitych rycerzy, którzy kroczyli po tych ziemiach przed wiekami. W oczach Aeterveris zdawali się jedynie spać w oczekiwaniu na promienie nowego dnia. W całej budowli panowała nienaturalna cisza, pełna wyczekiwania, jakby zaraz miało się coś stać. Coś ważnego i doniosłego.

Aeterveris powoli ruszyła do przodu, w całkowitej ciszy tak, by nie zakłócić spokoju bohaterów. Starannie unikała wszystkich grobów, tak by swym dotykiem nie skazić tego świętego miejsca. Choć kobieta nie była zbyt religijna, to wręcz czuła, jak nastrój tego miejsca wypełnia każdą cząsteczkę jej duszy, napełniając ją spokojem i dziwnym uczuciem... uczuciem, którego nigdy nie doznała i nie potrafiła zrozumieć. Było to dla niej coś nowego. Czy tak czuł się jej ukochany, gdy oddawał część swojemu bogu? Czy to właśnie była ta mistyczna siła, którą śmiertelnicy nazywali wiarą?

I wtedy właśnie dostrzegła ją. Stała pośród tych wszystkich grobów, sama cicha i nieruchoma, niczym posąg. Długa, szara szata, siwe włosy, zmarszczki, wszystko to dodawało jej powagi i wieku. Oparta o kostur trzymany w jednej ręce, z półprzymkniętymi powiekami zdawała się bezbronną staruszką, którą nawet leciutki wietrzyk mógłby powalić na ziemie. A jednak było w niej coś niesamowitego, zupełnie jak w tym starożytnym miejscu. Starożytnym? Czy ta kobieta też zasługiwała na to miano?

Wtedy znowu rozległ się trzepot skrzydeł i gawron zleciał na wolną rękę starej kobiety. Aeterveris nerwowo oblizała wargi nie do końca wiedząc co powinna zrobić. Ostatecznie ruszyła w kierunku staruszki, z rapierem w ręku. Jednak broń już chwilę po tym znalazła się w pochwie, ponieważ dziewczyna dostrzegła ledwo widoczny symbol na czole staruszki. Nikt kto nosił znak Jaśniejącego nie mógł być zły.

Gdy Aeterveris znalazła się zaledwie kilkanaście kroków od kobiety, staruszka przeniosła spojrzenie na nowoprzybyłą. Zanim młoda dziewczyna zdążyła cokolwiek zrobić, staruszka odezwała się, a jej głos pomimo wieku brzmiał pewnie i donośnie. Choć może to tylko przez wielkość budowli taki się wydawał?

- A co ty tu robisz dziecko? Nie należysz do tutejszych nimf, prawda? Przychodzisz spoza Bagna Zapomnianego Boga? Na pewno, znałam wszelkie istoty jakie żyły na tym bagnie...Och...Od wieków nie miałam wieści spoza bagna...Podejdź bliżej, nie bój się. Och...A gdzie moje maniery? Wybacz starej kobiecie. Jak jedyne towarzystwo na jakie można liczyć to jaszczuroludzie, to łatwo zapomnieć o manierach...Jestem Liircha z domu Gamedi, wielka magini Wężowej Twierdzy i członkini Zakonu Płonącego Miecza. A jak ciebie zwą dziecko?

Pierwszy raz od bardzo dawna Aeterveris nie wiedziała co powiedzieć. Tyle dni, a może nawet tygodni, bez kogokolwiek do kogo mogłaby się odezwać, a teraz nie potrafiła wydusić z siebie słowa. W końcu jednak Aeterveris zdobyła się na odwagę i podeszła do staruszki. Zaskoczył ją zapach, który wtedy wyczuła. Jakby stare księgi, które przez wiele lat kurzyły się bibliotece, a teraz ktoś zechciał je na nowo otworzyć. Był to zapach starości. Nimfa skłoniła się przed kobietą, nie dlatego, że tak wypadało, bo Aeterveris nie przejmowała się zasadami śmiertelników, lecz dlatego, że czuła prawdziwy szacunek do tej wiekowej kobiety, której oczy musiały tak wiele zobaczyć.

- Witaj pani, jestem Aeterveris. Po prostu Aeterveris.- dziewczyna w duchu sama się okrzyczała za tak niezręczne powitanie- Ja... ja nie jestem jedną z tutejszych nimf. Ja, chyba w ogóle nie jestem już nimfą. Zbyt wiele czasu spędziłam wśród ludzi, zbyt wiele siebie oddałam im i zbyt wiele od nich przyjęłam, by móc powiedzieć, że wciąż jestem częścią mojego ludu.

Aeterveris znowu zamilkła. Tym razem nie dlatego, że nie wiedziała, co ma powiedzieć. Wiedziała bardzo dobrze, tylko nie miała pojęcia jak. W końcu znalazła kogoś żywego, kto nie życzył jej śmierci. W końcu ktoś z kim mogła porozmawiać, kogo mogła poprosić o pomoc. Ale wciąż pamiętała o ścigających ją gnollach. Nie wiedział, czy zdołała ich zgubić, czy może dalej byli na jej tropie, ale i tak nie mogła ukrywać przed staruszką, że ściga ją banda istot uważanych za najzdolniejszych tropicieli na całym Tais.

- Przybyłam tu właściwie nie z własnej woli. Wiele dni temu, gdzieś poza bagnami rozegrała się bitwa, w której i ja brałam udział. Stałam po stronie prostych istot, które chciały tylko znaleźć nowy dom, a naprzeciw nas stała armia, która chciała im odebrać wszystko, co jeszcze mieli. W czasie bitwy zabiłam dowódcę oddziału gnolli, którego towarzysze uważali za wybrańca ich mrocznego boga. Od tamtej pory uciekam przed nimi, zapuściłam się tu na bagna licząc, że łatwiej ich zgubie, że nie ośmielą się za mną pójść. Niestety, ale pomyliłam się. Najpewniej wciąż idą moim śladami i choć zdołałam uśmiercić jeszcze trójkę z nich, sześciu wciąż pragnie mojej krwi. Obawiam się pani, że trafią wkrótce również tutaj. Nie chcę narażać ani ciebie, ani tego miejsca, dlatego mam tylko jedną prośbę, poczym opuszczę to miejsce... oczywiście, jeżeli zechcesz mnie wysłuchać.
 

Ostatnio edytowane przez Markus : 10-03-2008 o 16:07.
Markus jest offline