Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 11-03-2008, 00:07   #15
Eliasz
 
Eliasz's Avatar
 
Reputacja: 1 Eliasz ma wspaniałą reputacjęEliasz ma wspaniałą reputacjęEliasz ma wspaniałą reputacjęEliasz ma wspaniałą reputacjęEliasz ma wspaniałą reputacjęEliasz ma wspaniałą reputacjęEliasz ma wspaniałą reputacjęEliasz ma wspaniałą reputacjęEliasz ma wspaniałą reputacjęEliasz ma wspaniałą reputacjęEliasz ma wspaniałą reputację
El Turgas

Rosół który zamówiłeś smakował wyjątkowo. Pewnie z powodu użytych przypraw z jakimi do tej pory się nie spotkałeś. Potrawa – mimo wyraźnie innego smaku była smaczna. Podobnie rzecz miała się z gotowaną piersią kurczaka. Po posiłku udałeś się szybko na spoczynek po niewiarygodnie ciężkim dniu.

Rankiem postanowiłeś podpytać karczmarza o pozostałych gości – którzy wyróżniali się na tle zwykłych mieszczuchów czy chłopów.

Zagajony karczmarz wyraźnie spochmurniał – chyba rozmowy o jego gościach, szczególnie tych wciąż wynajmujących u niego pokoje, nie należały do ulubionego kręgu tematów. Zortek zasępił się na chwilę po czym odrzekł.

- Wybacz Panie, lecz nie jest mi zbyt wiele wiadomo na temat gości „Złocistego Bażanta” . Jeden wygląda mi na rycerza, ale nie chciałbym zgadywać profesji czy zajęcia pozostałych osób.

Gdy przybyłeś do świątyni w wejściu przywitał Cię El Tornado, jednak to nie on miał Cię dziś torturować ćwiczeniami. W wir nauki tym razem wciągnął Cię El Granmur. Kapłan rozpoczął od porannej ceremonii w której uczestniczyłeś jednocześnie pomagając. Na poranną mszę przyszło kilku wiernych. W większości wyglądali jak typowi zabijacy, do ogólnego wizerunku brakowało jeszcze tylko wyciągniętych i zakrwawionych noży. Spojrzenia jakie rzucali w Twoim kierunku przywodziły na myśl „pośpiesz się kurw… , ile jeszcze?”. No ale czemu tu się dziwić skoro Morghlith w takich wyznawcach miał swych ulubieńców.

Po skończonej ceremonii dostałeś opasłe tomiszcze do opracowania. Jest w nim historia kultu Morghlitha, położenie największych świątyń, oraz ręcznie dopisanych kilkanaście pomniejszych – ze wskazaniem gdzie się znajdują. Najważniejsze wydarzenia w dziejach kultu, największe sukcesy. O porażkach nie ma ani słowa, lecz wyraźna niechęć do dobrych bóstw bije od każdej stronicy – wskazując, że na styku Twojej religii i przedstawicieli dobrych bóstw musiało niejednokrotnie dochodzić do konfliktów. Na wielu stronach – zapełnionych obowiązkami wobec boga, są mniej lub bardziej ważne wskazania. Niektóre są obowiązkiem inne przyzwoleniem. Jednak w przeważającej części to czysty panteon złych uczynków wpisany jest w powinność wyznawcy. Im gorzej tym lepiej.

Najbliższe dni poświęciłeś w całości treningowi. Na zmianę wpajano Ci zasady i obowiązki kapłańskie oraz powinności i umiejętności gwardzisty. Po kilku dniach El Tornado zmienił taktykę – ty sam zaś odczułeś wyraźny przypływ sił po ostatnich treningach, bez których nie podołałbyś obecnym ćwiczeniom. Przeszedł też do fechtunku – jeszcze lata praktyki oddzielały Cię od sposobu w jaki władał bronią oraz umiejętnością które posiadł. Mimo to – a może właśnie dzięki temu nauka przebiegała sprawnie. Wysiłek fizyczny równoważony był przez wysiłek umysłowy. Kapłan nie dawał Ci chwili wytchnienia, po jakimś czasie zlecał Ci już osobiste odprawianie porannych modłów – podczas gdy sam smacznie spał. W prostych czynnościach wysługiwałeś się chodzącym szkieletem – przy okazji dowiadując się, że kapłan gotów jest nawet zapłacić symboliczną kwotę za przywiezienie i dostarczenie zwłok. Tylko tak aby nikt nie widział…co musiało być jednak trudne zważywszy na strażników pilnujących wjazdu do miasta. Dowiedziałeś się też, że ten jeden szkielet uzyskał pozwolenie na istnienie dopiero po kilku miesiącach uporczywych starań jakie podjął kapłan wobec rady miejskiej. Za życia był to jeden z pomocników kapłana, co przy zachowaniu szczątkowej pamięci ułatwiało kościotrupowi wykonywanie podstawowych obowiązków jakie miał za życia. Zastanawiałeś się nawet czy i Ciebie spotka podobny los…

- Gdybyś jakimś sposobem wystarał się o kolejne zezwolenie mógłbyś liczyć na nagrodę. Wiem jednak, iż na razie będzie to wyjątkowo trudne – skoro nawet mi, ci głupcy z rady nie chcą przyznać większego limitu szkieletów. Nie rozumiem tego, nie ma przecież tańszej siły roboczej…

Aby bardziej Cię przygotować i przygnieść pracą, kapłan dorzucił jeszcze traktat „O mrocznej stronie życia„ – autorstwa El Smuteliona, w połowie składającego się z opisów mordów i tortur a w drugiej połowie z opisu przyjemności jakie płyną z wykonywania pierwszej części traktatu. Niezwykle dołująca i przygnębiająca lektura dla każdego zwolennika dobra, na Twoje szczęście do takich nie należysz.

Kapłan nauczył Cię też kilku nowych czarów, które znacząco podniosły Twoją wartość. Czułeś, że z każdym zaklęciem zbliżasz się do upragnionego poziomu, mocy i potęgi – droga jednak była jeszcze bardzo długa. Cała seria nowych umiejętności zarówno tych kapłańskich jak i płynących od gwardzisty sprawiła po dwóch tygodniach, iż poczułeś się wszechstronnie przygotowany na obu ścieżkach. Pod koniec ćwiczeń już sam odprawiałeś główna mszę, zdołałeś też zapamiętać nielicznych odwiedzających Was wyznawców. Szczególnie jeden brodaty człowiek – zapowiadał się dość mrocznie. Przychodził niemal na każdą mszę – przelewał swą krew do naczynia ofiarnego przysięgając, albo zemstę albo morderstwo – w zależności od tego na co miał zapał. Po tygodniu jednak znikł zupełnie – kapłan szybko Ci wyjaśnił, że zapewne – tak jak i wcześniej wyruszył do innego miasta lub wsi, aby dokonać tego co przyrzekał. Na mocy układu jaki świątynia zawarła z radą miejską, kapłani Morghlitha byli zobligowani pilnować swych wyznawców do czynienia zła daleko poza granicami miasta. Układ był o tyle „dobry” że pozwolił na wybudowanie w tym miejscu świątyni, bez tego ograniczenia świątyni w Bogenhafen po prostu by nie było.

- Oczywiście ten zakaz, czy tez nakaz jest jedynie częściowo respektowany. Oficjalnie jednak jest respektowany w pełni, a radę i nas interesuje przecież tylko oficjalne stanowisko… Nie mniej jednak, nie chcemy utracić możliwości sprawowania swoich funkcji w tym mieście – bezpieczniej jest odsyłać nadgorliwców z dala od miasteczka. Oczywiście wszelkie złe działania które pozostaną w ukryciu – lub też nie będzie między nimi a nami żadnych powiązań, które można by udowodnić… no cóż są dozwolone. – kapłan uśmiechnął się szczerze i szeroko, otwarcie szydząc z rady.

Obiady dostarczano Ci w południe jadłeś wraz ze gwardzistami i kapłanem. Wieczorem zbyt zmęczony na cokolwiek dość szybko zasypiałeś. Znalazłeś też kilka chwil, które mogłeś wykorzystać na zwiedzenie miasteczka czy też inne sprawunki.



Tan Walnar


Twój trening był ciężki, choć pozbawiony upodleń jakich niegdyś doświadczałeś. Tan Gortmund Czarny był wyjątkowo wymagającym nauczycielem. Nie licząc posiłków – niemal nie widziałeś miasta i ludzi w przeciągu dwóch tygodni, jakie spędziłeś na intensywnych treningach. W przeciwieństwie do nowopoznanych towarzyszy – przychodziłeś wyraźnie później od innych, z karczmy zaś wychodziłeś jako pierwszy by zdążyć na codzienne zajęcia. Pewnego dnia pojechałeś z nauczycielem na łowy – starając się znaleźć jakieś gobliny, wargi czy inne paskudztwo. Na nic nie natrafiliście – nie był to jednak zmarnowany dzień. Umiejętność walki na koniu była jednym z podstawowych obowiązków rycerzy – przynajmniej tych żywych. Zdołaliście upolować sarnę – strzał Tan Gortmunda nie pozostawiał wątpliwości co do faktu, że jest wyśmienitym strzelcem. Sarna dostała strzałą w szyję tak, że po kilku skokach padła na ziemię – gdy do niej dotarliście wciąż jeszcze żyła – dusząc się przebitą strzałą. Bez zbędnej zwłoki pozbawiłeś ją życia, po czym zabraliście się za jej przyrządzenie.
Mogłeś nieco lepiej poznać nauczyciela, który zwierzył się także z własnych doświadczeń.

- Cóż to znaczy być Czarnym Rycerzem? – zapytał retorycznie.
- Przecież gdybym miał świecącą jasną zbroję i udawałbym palladyna, większość za niego by mnie wzięła – prawda? – znów zapytał retorycznie , nie oczekując odpowiedzi.

- A palladyn? Czy jest taki jasny i dobry jak o nim mówią? Pewnie nie raz meczą go dylematy pomiędzy tym co należy zrobić a jak to zrobić. Jak można szerzyć porządek w świecie pełnym przemocy – nie uciekając się do niej? Jak można ratować czyjeś życie, nie odbierając go złoczyńcom którzy nań nastają?

- Jestem Czarnym Rycerzem gdyż uznałem, że tylko w ten sposób mogę zaprowadzić porządek w swoim życiu – pilnując jednocześnie, aby otoczenie przestrzegało prawa i porządku. Skrupuły, sumienie – to emocjonalne przeszkody, blokady, które utrudniają podjęcie i wykonanie właściwej decyzji. Palladyn jest tym obarczony, przed zadaniem ciosu – musi wiedzieć czy postępuje właściwie. Czarny Rycerz po prostu to wie.

- Niepowodzenia kształtują charakter i uczą więcej niż pasmo sukcesów. Przyjmuj z pokorą i radością każde niepowodzenie – bo daje Ci szansę na naukę, a jeśli pomimo upadku wciąż żyjesz to znaczy, że otrzymałeś podwójne błogosławieństwo. Nie pozostawiaj jednak za sobą świadków swoich niepowodzeń – jad z ich ust, może być gorszym zmartwieniem niż niejedna otwarta walka.

- Ważne tez jest dlaczego obecnie wciąż jesteś Czarnym Rycerzem, nic nie stoi na przeszkodzie byś porzucił tą drogę, poszedł łatwiejszą – zwykłego rycerza. Co wciąż Cię trzyma przy tej drodze Tan Walnarze? To znacznie ważniejsze pytanie od tego co Cię na nią sprowadziło. Ale zastanów się dobrze nim odpowiesz, nie musisz odpowiadać mi na to dzisiaj.


Przy pieczonej sarninie opowiedział Ci jak sam wraz z bratem i innymi młodymi synami rycerzy i czarnych rycerzy – znaleźli się w elitarnej szkole dla giermków. Były to pierwsze etapy nauki a służyli bezpośrednio dla oddziału czarnych rycerzy – zgrupowanych w chorągwi „Czarne serca”.

- Było to okrutne zgrupowanie, giermkowie często obrywali cięgi, dostawali baty, wykańczano nas psychicznie i fizycznie. Z początku nie mogłem zrozumieć po co to wszystko. W końcu gdy stwardniałem na zewnątrz i wewnątrz zrozumiałem. Szkolono nas w atmosferze okrucieństwa i przemocy byśmy sami nie wahali użyć się najgorszych rzeczy czy sposobów, aby tylko osiągnąć cel.
Jak jest więc różnica między nami a złoczyńcami? Ha ha, sam się głowię nad tym nie od dziś i czasami zastanawiam się czy nie przekroczyłem już tej delikatnej i cienkiej linii dzielącej Czarnego Rycerza od bycia Czarnym Złoczyńcom. Myślę, że to nasz wewnętrzny wstręt przed chaosem. Przed bezrozumnym szerzeniem głupoty i nieprawości. To nasza wewnętrzna potrzeba szerzenia sprawiedliwości…naszej sprawiedliwości – gdyż ta zewnętrzna bywa często w życiu zawodna. Oczywiście i ogólne prawa należy szanować – bardziej jednak traktując je jak wskazówki niż ścisłe polecenia. To nas różni od palladynów – oni za wszelką cenę gotowi są przestrzegać prawo – nawet za cenę własnego życia. Ja natomiast mówię – złam prawo i żyj dziś – byś mógł wrócić i naprawić sytuacje jutro i by suma twych uczynków wspierających ład i porządek przewyższyła te nieliczne uczynki pozbawione takiego charakteru.


- Jest jeszcze jedno co chcę abyś dobrze zapamiętał.
Uczono Cię zapewne jak wielki i przydatny potrafi być gniew. Jak ogromną ma siłę i moc. Potrafi z niemal martwej istoty wykrzesać na tyle siły by mogła zadać śmiertelny cios przeciwnikowi. Kobietę może naładować taką mocą, iż nawet mężczyznę pokona. Mówię tu jednak tylko o fizycznym aspekcie gniewu. Uważam, że rzeczywiście jest przydatny, ale tylko przy umiejętnym jego zastosowaniu. Potrzebę gniewu i siłę z niego płynącą przywołuj jedynie w sytuacjach, gdy naprawdę będziesz tego potrzebował. Sam gniew jest jak ogień – może Cię ogrzać, wzmocnić, ale potrafi też spalić i to żywcem. Długo utrzymywany gniew – jest niczym ognisko, do którego dorzuca się opału bez opamiętania. W takiej sytuacji nietrudno o pożar. Jak więc widzisz umiejętność kontroli czy panowania nad gniewem jest dla nas nie mniej ważna od umiejętności rozpalenia i utrzymania ogniska a jest to tylko jedna z emocji z którymi musimy nauczyć sobie radzić w życiu. Na wyższych kręgach porozmawiamy jednak o innych.


Siedziałeś i słuchałeś w milczeniu, nauczyciel przypomniał Ci o wydarzenia z dzieciństwa – gdzie fale gniewu były niczym te na wzburzonym morzu. Domyślałeś się, że Tan Gortmund podczas służby u „Czarnych serc” raczej nie mógł mieć lepiej. Była to jednak przeszłość a w tej chwili formowałeś teraźniejszość, aby wykuć przyszłość. Nauka przebiegała sprawnie i zdołałeś dowiedzieć się bardzo wiele. Tan Gortmund nauczył Cię nie tylko nowych umiejętności. Pokazał Ci jak można spoglądać na tą ścieżkę, jakie masz możliwości wyboru na niej, wyjaśnił niepewności dotyczące konkretnych okoliczności – a dokładnie tego jak powinien się zachować Czarny Rycerz w ich obliczu. Jedyną regułą zdawało się być to, że reguły ustanawia rycerz.

Zdołałeś odebrać zamówione rzeczy: jedwabną koszulę, spodnie z kaszmiru oraz skórzane wysokie buty. Wszystko pasowało idealnie, miękki materiał miło przylegał do skóry – podkreślając umięśnienie, choć nie w prowokujący sposób. Buty wygodnie leżały na nogach – zauważyłeś też, że zostały zaimpregnowane przed deszczem. Krwiście czerwone spodnie z pewnością będą przyciągały uwagę na niejednym balu. Ogólnie byłeś zadowolony z usługi – cena ubrań, wywindowana przez cenę materiału i tak była prawie o połowę tańsza – niż gdybyś zamawiał w innym mieście.



El Saline


Po pierwszym dniu nauki – gdy El Snori rzucił Ci na biurko stos ksiąg i własnoręcznych zapisków zrozumiałaś, że czekają Cię pracowite dni. Na pamięć kazał Ci się nauczyć stosu tabelek pokazujących jakie ceny za jakie materiały można osiągnąć w różnych miastach W ciągu kilku dni musiałaś opanować co skąd i dokąd najbardziej opłaca się przewozić, później te dane zostały uzupełnione o potencjalne niebezpieczeństwa związane z przewozem towarów. Kupiec szokował Cię ogromem zebranej wiedzy. Jeśli jego ustalenia i zapiski były prawdziwe i aktualne – to sama wiedza którą zawierały była bardzo cenna, przynajmniej dla osób zajmujących się tym fachem.
El Snori nauczył Cię też kilku przydatnych sztuczek i sposobów negocjacji – jako, że sam zbyt urodziwy nie był, doskonale uzupełniał Twoją dotychczasową wiedzę. Pokazał jak udawać obrażonego, jak zrywać negocjację – zostawiając sobie furtkę do ich ponowienia. Jak psychicznie oddziaływać na klienta lub sprzedawcę, aby osiągnąć zamierzony rezultat. „Lepsza sakiewka w ręku niż kwota na papierku” – to była jego dewiza odstraszająca przed przyjmowaniem czeków, czy tez innych potwierdzeń bankowych. Kupiec został uczulony przez doświadczenie – gdyż dwukrotnie już papiery jakie otrzymał były zwykłym fałszerstwem – niestety dość porządnie wykonanym.

- Byłoby dobrze gdybyś posiadała pełnię praw miejskich tam gdzie zamierzasz handlować. Prawa mieszczan są niezwykle silne w miastach – choć niewielu o tym wie. Niestety by w pełni z nich korzystać trzeba się wpierw przebić przez stosy wyroków wydanych w tym mieście – nie ma bowiem nic silniejszego niż wykazanie, że Twój wniosek ma już odpowiednik w dotychczasowej praktyce danego sądu, wykazanie, że w podobnej sytuacji sąd zadziałał na korzyść wnioskującego, niemal zapewnia Cię , że i w Twojej sytuacji sąd postąpi ponownie. Mamy tu dość uczciwego sędziego Tan Volframa – możesz u niego liczyć na sprawiedliwość, w większych miastach gdzie jest kilku sędziów – bywa już z tym różnie.


Nie obyło się też bez nauki dotyczącej twojej specjalności – kamieni szlachetnych. El Snori również zdradzał umiejętności jubilerskie – poparte wieloletnią praktyką, w pewnych zakresach wiedzy musiał Ci jednak ustąpić. Potrafił poprawić twoje techniki obróbki materiału, jednak przy samym oszacowaniu wartości, lub przy rozpoznawaniu z czym macie do czynienia – przewyższałaś go szybkością i dokładnością w ocenie.


Wojownik – El Guliwer – rosły i dobrze umięśniony człowiek był mało rozmowny. Był jedna z niewielu osób których nie fascynowała Twoja uroda, nawet nie próbował CIe podrywać podczas nauki. Poświęcił się całkowicie nauczaniu. Młynki, obroty, postawa – miałaś wrażenie, że godzinami powtarzasz jedną czynność. Pilnował perfekcji wykonania, nie miałaś prawa trzymać broni nawet centymetr niżej lub wyżej niż powinnaś. W postawie bojowej – odpowiednie ułożeniu nóg i rąk oszczędzało Ci czas na zadanie lub sparowanie ciosu. W sytuacji gdzie liczyła się każda chwila – ta perfekcja była na wagę złota.

- Wyżej ręce ! Nie zasłaniaj sobie widoku ramionami. – podszedł poprawił
- Teraz dobrze, wytrzymaj tak jedną klepsydrę – postawił ją obok i odwrócił. Przy jednej czwartej klepsydry nie wytrzymałaś bólu ramion i opuściłaś zastawę, za co od razu zostałaś zrugana. Po tygodniu doszłaś już do połowy klepsydry, po dwóch tygodniach byłaś już prawie w stanie wytrzymać ją całą – co jednak wystarczyło by zadowolić nauczyciela.

- Zobacz , trzymając broń w tej pozycji ( uniósł miecz tak, że ostrze poziomo leżało nad jego czołem) może z łatwością sparować każdy cios jak i wyprowadzić własny. Nie tracisz czasu na podniesienie rąk do góry. Oszczędzasz może sekundę lub dwie – ale ta chwila może zadecydować o życiu bądź śmierci. Pamiętaj też, że cios wroga jest wymierzony wprost w Ciebie, nie gdzieś na prawo czy lewo od Twojego ciała. Sama gdy trafiasz, też nie uderzasz gdzieś w bok – tylko prosto na przeciwnika. Gdy ten szarżuje na ciebie – proste zejście na bok sprawi, że przeleci a ty będziesz miała z przodu jego bok lub plecy –a to już ogromna przewaga.

Nauczył Cię jak schodzić z linii ciosu – był w tym wyjątkowo dobry. Krok jaki do tego ułożył – zmienił całą twoją pracę nóg jakiej dotychczas byłaś nauczona. Nigdy nie stawałaś w takiej postawie jaką Cię nauczył. Mimo, że z początku była to trudna technika, to pod koniec treningu byłaś już przekonana, że jest lepsza i efektywniejsza od twojej dotychczasowej. Zwinne zejście z linii ciosu przypominało taneczny ruch. Prawa noga kroczek w prawo – z dociągnięciem lewej podczas półobrotu. Lub odwrotnie gdy schodziłaś na lewą stronę. Godzinami ćwiczyłaś ten ruch by wykonać go płynnie i odruchowo podczas walki.

[ukryj=Redone]

( Technicznie masz plus 5 do uników i parowania przy użyciu odpowiedniej zdolności wojownika, Twoja obrona na stałe rośnie też o 5, o ile nie zaniechasz techniki to z każdym poz wojownika będziesz miała dodatkowy 1 pkt obrony )
[/ukryj]


El Kathryn



Nic nie poprawiało Ci humoru. Wpatrywałaś się w chłodną ciszę nocy. Koty grasowały po dachach i uliczkach, przechodnie tak liczni za dnia pochowali się w domostwach. W oknach kolejno gasły świeczki lub lampy a ciemność powoli ogarniała miasto.
Ten dzień nie przyniósł oczekiwanych niespodzianek. Właściwie to oczekiwanie – w przypadku Kathryn nie było właściwym określeniem. Ona niczego już nie oczekiwała, była właściwie przekonana, że jedynym czego może jeszcze oczekiwać to wszechogarniająca nuda i apatia. Już dawno żadna sytuacja nie wzburzyła krwi płynącej w żyłach, nawet dość ostra wymiana zdań z rycerzem nie przywróciła jej dawnego wigoru i zapału. Większość osób żyła by tym jeszcze tygodniami, ale dla Kathryn ta burza w szklance wody skończyła się niemal tak szybko jak się zaczęła.

Monotonne i przewidywalne szkolenia również nie polepszały jej nastroju. Na pytania które zadawała nauczycielowi, iluzjonistka miała już własne odpowiedzi – a te które słyszała od nauczyciela przyswajała jedynie wówczas, gdy zgadzały się z jej wewnętrzna opinia. Ciężko było znaleźć jakiś punkt łączący te dwie osoby. Aż dziw brał, że jeszcze ze sobą nawzajem wytrzymywały. Dążenie do prawdy – było swego rodzaju misją czy też powołaniem Tan Salomona. Starszy człowiek przykładał większą wagę do odczuwania rzeczywistości i otaczającego go świata niż na szukanie odpowiedzi na różne pytania.

- Jestem już tym zmęczony, przez lata stawiałem pytania a kolejne poświęcałem na szukanie odpowiedzi – które jedynie przynosiły jeszcze więcej pytań.

- Zbyt dużo na to czasu poświeciłem zamiast na przyjemności i radość z życia. Teraz kiedy stawy i kości dają o sobie znać nie mam już siły i chęci na takie rozrywkowe życie. Ty jednak jesteś jeszcze młoda, pomimo, że dorównujesz mi wiekiem, to jednak możliwości twojego ciała dopiero się rozkręcają – podczas gdy mój organizm gwałtownie już hamuje. To różnicuje nasz światopogląd i spojrzenie na pewne sprawy. Wyobraź sobie na moment, że masz już starczą skórę i wiek, że dożywasz kresu wieku jaki Twojej rasie jest dany. Z tej perspektywy spójrz na swoje życie obecne. Może znajdziesz w tym cos pocieszającego, a może nie… Ja wolę dalsze ćwiczenie które czasami stosuję dla poprawy samopoczucia. Wyobrażam sobie, ze jestem
niesiony w trumnie, kondukt żałobny, rozpacz bliskich mi osób i z tej perspektywy – leżącego w trumnie człowieka przypatruję się obecnym problemom. Wszystkie tracą na znaczeniu, aż dziw bierze na myśl jak człowiek za tym wszystkim goni, za czymś co jest bez znaczenia z perspektywy wiecznej wolności jaką przynosi śmierć. Jest mi smutno i dołuję się otaczającą rzeczywistości? No cóż osobnik w trumnie kazałby się bić głową o ścianę za takie myśli, za niedoceniania każdej chwili w jakiej możemy żyć.


Salomon cieszył się z rozmów i niemal się nie denerwował, gdy otwarcie nie zgadzałaś się z jego zdaniem. Nie zamierzał Cię do niczego przekonywać, wiedział, że i tak się nie dało. Po prostu pokazywał Ci sposób w jaki on sam żyje, a przynajmniej jego życiowa filozofię licząc, że przekaże Ci lub wpoi w Ciebie choć jej część. Sam również słuchał Twojego zdania, jednak podobnie jak jego słowa do Ciebie, tak i Twoje słowa nie robiły na nim większego wrażenia. Po prostu się z nimi nie zgadzał choć czasami przyznał Ci w czymś rację, szczególnie jeśli tyczyło się to jego własnego zachowania. Był wyczulony na samoobserwacje, dlatego każda uwaga z Twoich ust podwójnie go koncentrowała. Gdy się myliłaś nie czynił wyrzutów, gdy miałaś rację – doceniał wkład wniesiony przez Ciebie w jego samoulepszenie.

Na kolejne dni przekazał Ci książkę-opowiadanie. Nie było tam ani tytułu ani nazwy autora. Sama opowieść była zaś zręcznie zrobionym kalamburem, którego nie rozwiązałaś pomimo upływu dwóch tygodni. Mistrz zlecił Ci ją jako ćwiczenie – miałaś odszukać w niej autora a także tytuł. Kolejnym kłopotem na drodze był fakt, że opowieść roiła się od kłamstw i niezgodności. Wilk który pożarł wnuczkę wcale jej nie pożarł. Wnuczka była ukrytym zabójcą, który jednak był jedynie szpiegiem. Wilk działał na zlecenie potężnego druida – który z kolei był kochankiem babci. Zdrada, intryga, morderstwo – kotłowały się mieszając ze sobą wzajemnie. Po kilkunastu stronach pogubiłaś wątek a im dalej w las…Gdy byłaś już w połowie odkryłaś w końcu chociaż jedną rzecz – wilk naprawdę istniał, fabuła i ogólne założenia powieści – o ile były jakieś założenia – nie pozwalały na nieistnienie wilka. Co więcej oprawa książki była przyozdobiona fragmentami wilczej skóry – co również upewniało Cię co do istnienia wilka – a także wskazywało które z zakończeń powieści było prawdziwe. Książka zawierała bowiem kilka zakończeń – które pasowały lub nie w zależności od możliwości umysłowych czytelnika. Głupcom pasowało każde zakończenie, osoby mądrzejsze zauważały już w niektórych pewne niezgodności. Jednak odgadniecie jej całej i przejrzenie na wylot mogło zająć nawet miesiące.
Pod koniec szkolenia mogłaś jednak z nieukrywaną dumą wskazać autora – El Bartolomeo
oraz tytuł powieści „Czerwona dziewczynka” – z reakcji jaką wyczytałaś z twarzy nauczyciela wcale jednak nie mogłaś być pewna swoich odpowiedzi. Salomon przytaknął Ci jednak tak jakbyś się nie myliła, choć coś w jego spojrzeniu mówiło, że odpowiedź w pełni właściwa nie jest. Słowa które przyzwalały Ci na dłuższe zatrzymanie księgi również zdawały się to potwierdzać.



Tan Alander


Nauka przebiegała systematycznie i skrupulatnie…przynajmniej u maga. Godziny spędzone przy różnorakich formułach, badania eksperymenty. Magia aż huczała dźwiękiem bez głosu. Czuć było jego wibracje. Uczyłeś się kontroli, skupienia poznałeś też rewelacyjne techniki magii. Tan Eldirion Dalabera zwrócił Ci uwagę, że większość tradycyjnych czarów opiera się na podobnych gestach i ruchach. Jak wiadomo należy trzymać rękę na nośniku energii – najczęściej amulecie, z którego czerpie się moc a drugą w tym czasie kreuje się zaklęcie z jednoczesnym wypowiedzeniem formuły.

- Lata badań nie tylko nauczyły mnie skracać czas włożony w rzucanie zaklęć, jak i sposób i energię jaką w to władam. Na początku musisz jednak opanować właściwą postawę…

Spędziłeś wiele „dodatkowych” godzin na wytrzymanie pozycji rąk i nóg, pozycji która po kilkunastu minutach powodowała już ból ramion i cierpnięcie nóg. Chwila przerwy, medytacja i powrót do wcześniejszej pozycji. W tym samym czasie trening umysłowy, zagadki, testy pamięci, koordynacji. Mag nakazał Ci owiązanie amuletu wokół dłoni a z czasem zamówienie branzoletki z kryształem mocy wewnątrz. Ważne aby klejnot dotykał dłoni lub okolic.

Po tygodniu zdarzył się też drobny wypadek, wiązka energii która wyrwała się spod kontroli uderzyła w butelkę mocnego trunku – o czym przekonaliście się po buchnięciu ognia jaki wywołał. Skończyło się na dużej ilości dymu i huku, opuściliście pomieszczenie śmiejąc się z całej sytuacji, podczas gdy drobny eksperyment wywołał falę niepokoju w miasteczku.
[ukryj=Cedryk]

Po kilkunastu dniach, we właściwej pozycji mogłeś już sporo wytrzymać. Przygotowanie w walce z użycie tej techniki, pozwala (na razie) skrócić czas rzucenia zaklęcia o 1 segment, czas ten jednak nie może być mniejszy niż 1.
[/ukryj]

Gildia złodziei…to z pewnością było za dużo powiedziane. Trzech miejscowych rzezimieszków, nie wyróżniali się niczym. Zwykłe szare twarze, ubranie mieszczuchów, wyraz twarzy również. Zastanawiałeś się czy to jakiś żart.

- Ponoć jesteś złodziejem i szukasz nauki. Prawda to?

Kiwnąłeś głową potwierdzając, nie wyglądali na groźnych, choć dobrze wiedziałeś, że w ty zawodzie pozory bardzo często mylą.

- Dobra, z magusem się jeszcze rozliczymy, a teraz słuchaj. Jestem Pazur, to Szczur i Hiena - wskazał na towarzyszy. Pazur był trzydziestoletnim człowiekiem, nieco pulchnym mieszczuchem – na takiego wyglądał… Szczur był niezwykle chudy, młody chłopak z piegami na nosie, jeszcze pewnie spija mleko matki. Hiena… tak on sprawiał niezwykłe wrażenie. Pół-ork wydawał się być prawdziwym przywódcą bandy. Był kimś kto faktycznie sam mógł zgnieść konkurencję. Był nie tylko solidnie umięśniony, milczący, ale również niebezpiecznie zręczny. Było to widoczne we wszystkim co robił. To on przejął wprowadzanie Cię w arkana zawodu. Na początku, nim się zorientowałeś, podstawiano Ci pod rabunek ugadane ofiary. Gang „Podrzynaczy gardeł” miał wielu współpracowników na terenie całego miasta. Właściwie żadna cudza kradzież nie przechodziła bez ich uwagi, mimo niewielkiej liczebności. Nazwa budziła niemiłe skojarzenia, może nawet odrazę… i o to chyba chodziło, mieszkańcy miasta nigdy nie słyszeli o tego typu morderstwach i nie przejmują się zbytnio. Nie śmieją się jednak powtarzając tą nazwę, co samo w sobie działa odstraszająco dla konkurencji. Całą prawdę zna pewnie Hiena… ale czy to on jest szefem? W tego typu organizacji nigdy nie wiadomo.

Pół-ork nauczył Cię wszystkich niezbędnych umiejętności, popisując się przy tym własną sprawnością.

- Nie kradnę, aby się wzbogacić. Już dawno mógłbym z tym skończyć i czerpać radość ze zgromadzonych dóbr. Nie o to chodzi. Dla mnie to dreszcz emocji i swoista misja. Największą wartość przekazuję tym, którym odbieram rzecz którą ubóstwiają. Widziałeś pewnie takie rzeczy, kobiety zakochane w kryształowych lusterkach, czy biżuterii. Wojownikach chełpiących się swą magiczną bronią czy innymi trofeami. Emocje są tak silne, że wpadają w sidła owych przedmiotów. Z czasem stają się ważniejsze niż naprawdę ważne sprawy. Tak naprawdę to przywracam im wolność, a im ciekawsze wyzwanie tym lepiej.


Mag na koniec nauki pozwolił Ci wybrać jeden z podstawowych czarów. Zostałeś wyposażony w specjalną sakwę na zioła. Mag wypożyczył Ci też specjalistyczny nożyk do ich ścinania.

- Tylko go nie zgub, więcej nie mam a pomaga przy zbieraniu. Widząc twe zdziwione spojrzenie dodał, po prostu jest wyjątkowo ostry i precyzyjny – rzeczywiście po przyjrzeniu się wyglądał na idealnie przystosowany do odcinania delikatnych łodyg i liści.


Tan Tishalulle



Czas jaki upłynął wydawał się być jedynie smukłą nutą puszczoną na wietrze. Trening, wysiłek, przyjemność, śpiew, muzyka – to wszystko przepełniało ostatnie dwa tygodnie życia.
Tan Gotrik – był silnym mężczyznom, przykładającym wiele uwagi do odpowiedniej tężyzny fizycznej. Na tym polu nie miałaś za wiele do popisu, jednak zręczność i gracja ruchów nadrabiały siłowe braki. Podczas tego dwutygodniowego treningu zaczęłaś zastanawiać się nad tym jak weszłaś na obie profesje. Przez ostatnie dwa tygodnie ręce czasami tak Cię bolały ze zmęczenia, że nie byłaś w stanie grać. Śpiew raczej także był wyłączony z możliwości treningu – z uwagi na długotrwałe ochrypniecie barda Po tygodniu mógł już normalnie mówić, ale na śpiew nie mógł się jeszcze zdecydować. El Dragorus postanowił więc w ramach szkolenia, obarczyć Cię nauką kilku ważnych pieśni – na różne, specjalne okazje. Pokazał nowe chwyty na lutni i innych instrumentach, podszkolił też w grze na nich – szczególnie, jeśli nie potrafiłaś sobie z czymś radzić. Jego główną przesłanką szkolenia była „wszechstronność” co dało się zauważyć i odczuć.

- Dobry bard, musi być nie tylko dobrym muzykiem, ale i pisarzem, inaczej wszystko co w życiu odtworzy to będzie tylko cudza twórczość. Nawet nie będzie wiadomo, czy publiczność oklaskuje wykonanie czy treść utworu. Prawdziwy sukces mierzy się miarą braw i oklasków za wykonanie własnego utworu.


Praktycznie nie było Cię w mieście. Pogoda sprzyjała na miłe wyprawy w okoliczne lasy. Wspólnie z El Dragorusem przemierzaliście okoliczne tereny umilając sobie czas grą. Był to najprzyjemniejszy trening z wszystkich jakie odbyły się w ostatnich dwóch tygodniach. Oczywiście tą sielankę co jakiś czas burzył Tan Gotrik zaganiając Cię do ćwiczeń, ćwiczeń i jeszcze raz ćwiczeń. Nie mogłaś się właściwie doczekać uwolnienia od katorgi, no ale zawsze pod koniec wojowniczego treningu pojawiał się bard. Dawał odpocząć twoim mięśniom jednocześnie ćwicząc Twój umysł. Uznał za właściwe, abyś była zorientowana przynajmniej ogólnie w polityce.

- Bard to jedyna profesja która może wstrząsnąć i to skutecznie możnowładcami tego świata. Nasza profesja ma siłę oddziaływania na masy, a tylko te mają siłę wpływać na zmiany. Pojedyncza jednostka niknie w gąszczu urzędników oraz prawa i bezprawia. Jesteśmy jak pierwszy kamyk lawiny. Naszym obowiązkiem jest wręcz wpływać, bardziej lub mniej dyskretnie na gawiedź. Oczywiście ciąży na nas też najwyższa odpowiedzialność. Nie jest problemem zbuntowanie ludności przeciwko złemu możnowładcy. Tylko jak przyjmie Twoje sumienie fakt, że na skutek buntu wszyscy zostaną zabici?
Niestety musimy zachowywać niezwykłą ostrożność przy tego typu działaniach.


Ta rozmowa, jak też wiele innych utknęły Ci w pamięci, nie mniej niż nowe sposoby zadawania ciosów, unikania czy parowania. Jak szybko wpadłaś w wir nauki tak szybko też musiałaś go opuścić wyruszając na ustaloną misję.


-----------------------------------------------------------------------------


Miasto zdawało się żyć własnym życiem, odległym od dużych jak i mniejszych miast. Na pozór istniał tu ustalony porządek rzeczy w głębi jednak ułuda beztroskiego spokojnego miasteczka powoli zaczęła być rozrywana. „Gildia” złodziei, wyznawcy złych bóstw, więźniowie, podejrzanie niskie ceny, niezwykła uprzejmość. Każdy z Was wychwycił coś co mu nie pasowało do zwykłego wyobrażenia miasteczka tej wielkości.

Zortek wydawał się być w porządku. Zawsze uprzejmy, zawsze inkasujący należność nazajutrz – przynajmniej tym którzy wykupili nocleg. W ciągu dwóch tygodni najbardziej chyba zaczął się spoufalać z El Kathryn, nie bez wzajemności. Drobne dowcipy, docinki, pewna nonszalancja wprowadzona do wzajemnych stosunków. Ork był dość miłym właścicielem karczmy. Zainteresowani dowiedzieli się, że był tez członkiem rady miasta. Był to zresztą dość liczny organ miejscowej władzy, skupiający zresztą wszystkie klasy społeczne, choć wcale nie w równej ilości.

Miasteczko poruszone było wieścią o zbliżającym się sądzie nad krasnoludem. W zasadzie wszystko już dawno powinno się rozwiązać, jednak w obliczu surowego prawa, sędzia z niezwykłą łagodnością pozwolił na przygotowanie się do obrony prawnikom krasnoluda. Kupiec który brał udział w polowaniu, był również członkiem rady miasta, prawo było po stronie miejscowego przedstawiciela władzy. To krasnolud musiał udowodnić, że nie chciał zrobić krzywdy El Vergozowi, co oczywiście z natury rzeczy było niezwykle trudne. Prawo miasta zezwalało również na swoistą ugodę pomiędzy ofiarą a sprawcą. Być może to teraz przewlekało wyrok.

- Krasnal jest dość majętny a kupiec to sknera, żerujący na drobnych handlarzach z tutejszego rynku. No cóż, sytuacja pewnie trochę potrwa, dam znać gdy usłyszę nowinę. – Zortek powiadamiał zainteresowanych

W miasteczku wybuchł też „pożar”. Ponoć niemal spłonęła wieża maga podczas jakiegoś strasznego eksperymentu. Plotki głoszą o demonicznym ryku i płomieniu, jakby sam piekielnik się ponoć pojawił i stąd ten dym i siarka w powietrzu. Inni mówią, że mag pewnie tak się spił, że zapomniał o magii i się rozpełzła, jak gdyby mówili o nie dopilnowanym ognisku. Nikt jednak zbyt poważnie nie bierze sobie tego do serca a przeróżne wersje wydarzenia służą raczej zabiciu nudy przez gawiedź.

Dowiedzieliście się też, że wkrótce powinna tez przyjść dostawa srebra z niedaleko położonej wioski Impur-Kir.

- Jest tam kopalnia srebra, a jego dostawa umożliwi tańszy zakup kruszcu, jak i zniżkę na gotowe produkty – karczmarz uśmiechnął się przy tym niezwykle czarująco do dam, ukazując jednocześnie drobne braki w uzębieniu.

W ciągu dwóch tygodniu ze wspólnych rozmów i lekko rzuconych półsłówek okazało się, że gości karmy łączy więcej niżby mogli sądzić.

Pochodzące z Olgrionu elfki mają wspólnych znajomych – mimo iż nie spotkały się nigdy osobiście, słyszały o sobie sporo. Obie obracały się przecież pośród bogaczy.

Walnar przypomniał sobie gdzie słyszał o Kathryn dopiero, gdy półelfka w rozmowie z karczmarzem rzuciła pieszczotliwe zdrobnienie, jakim obdarzał ją kiedyś jej przyjaciel z młodości – Katika. Katika była jedną z pierwszych miłości jego wuja Tan Denthora, do której ten zawsze wracał z sentymentem i lekkim uśmiechem na twarzy.

Tishalulle słyszała o Turgasie, który zabił własnego opiekuna, Alander zaś spotkał go nawet osobiście, gdy został „poproszony” o odzyskanie i wycenę pewnych przedmiotów dla świątyni.

Alander i przyjaciel Saline Tan Artus – mają wspólnego wroga – ród Karrar. O których także Saline wyraża się z pewną niechęcią, jego przedstawiciele próbowali kiedyś zniszczyć reputację Tan Artusa.

Turgas był świadkiem jak za młodu Walnar przyczynił się ku chwale Morghlitha Grupa bandytów okradła świątynię tego właśnie wyznania. Dokonali tez wielu innych rozbojów. Pojawili się w okolicy a po niedługim czasie zostali wytropieni i pojmani. Tylko nieliczni z Turgasem włącznie wiedzieli, że schwytani idą do kamieniołomów…należących akurat do świątyni…

Alander reprezentował swojego mistrza magii w negocjacjach z Yazonem jakieś dziesięć lat temu, tam miał styczność z jego milczącym cieniem nazywanym Sol, który nosił twarz Kathryn. Pomiędzy kupcem i Sol istniała bardzo silna więź, choć Alander nie mógł być pewny charakteru relacji jaka ich łączyła.

Co ciekawe, wszyscy byli dwa lata temu na Wielkim Festiwalu w Tagarze Szarej. Ktoś komuś mógł tam mignąć, ktoś z kimś zamienić kilka przypadkowych słów.


Rankiem po spakowaniu rzeczy i przyszykowaniu się do drogi zjedliście jeszcze wspólnie śniadanie, rozliczyliście się z Zortekiem i wyruszyliście…w tym samym wschodnim kierunku.
 

Ostatnio edytowane przez Eliasz : 25-03-2008 o 23:19.
Eliasz jest offline