Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Inne > Archiwum sesji z działu Inne
Zarejestruj się Użytkownicy

Archiwum sesji z działu Inne Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemach innych (wraz z komentarzami)


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 27-02-2008, 20:41   #11
 
Dhagar's Avatar
 
Reputacja: 1 Dhagar ma wspaniałą reputacjęDhagar ma wspaniałą reputacjęDhagar ma wspaniałą reputacjęDhagar ma wspaniałą reputacjęDhagar ma wspaniałą reputacjęDhagar ma wspaniałą reputacjęDhagar ma wspaniałą reputacjęDhagar ma wspaniałą reputacjęDhagar ma wspaniałą reputacjęDhagar ma wspaniałą reputacjęDhagar ma wspaniałą reputację
Tłum przewijających się ludzi. Kupcy, mieszkańcy, podróżni, ladacznice. Biedota, mieszczanie i szlachta. Wszystko to dawało mieszankę większą niż w niejednym kotle.
Gdy kroczył uliczkami miasteczka wrócił na chwile wspomnieniami do młodych lat...

... Był wtedy jeszcze giermkiem. W pocie czoła harował wykonując polecenia ojca i starszego brata. Wtedy niemal codziennie spotykał się z takimi osobami. Rozmawiał z rzemieślnikami, gawędził czasami z kurtyzanami. Nawet grywał z innymi giermkami w kości. Można by rzec, że znał ten świat od podszewki, a może tylko mu się zdawało. Lubił jednak bywać wtedy w tym tłumie, flirtować, targować się i bawić. Ojciec jednak nie pochwalał tego zachowania. Był surowy i srogi w karach. Czas jednak nie wymazał tamtych chwil z pamięci ...

Zatrzymał się na chwilę w okolicach ratusza. Budynek mógł lecz nie musiał kryć wiele tajemnic skoro strażnicy kręcili się w pobliżu. Krasnoludzki więzień zwrócił jego uwagę. Tan Walnar ciekaw był czegóż to brodacz dokonał, podszedł więc do strażnika.

- Kim jest i co takiego zrobił ów krasnolud w więzieniu ? - zapytał zbrojnego. Ten spojrzał na rycerza i skłonił się lekko.
- To Alrik Krongham, strzelec z Oria-garu panie. Trzy dni temu wziął udział w polowaniu na wilki ogłoszonemu przez jednego z kupców. Strzelając ze swej kuszy zabił wilka przebijając go na wylot i zranił poważnie kupca. Teraz czeka na sąd.
Walnar spojrzał z lekkim niedowierzaniem na strażnika.
- Z kuszy ? Na wylot ? Cóż to była za broń, chyba nie kusza wałowa - w głosie brzmiała nuta sarkazmu.
- Nie, nie panie. - strażnik pospiesznie zaczął wyjaśniać - Kusza była dziełem krasnoluda, podobnie jak bełty. Potem ją testowaliśmy dla upewnienia się. Przebijała kirys z odległości 200 kroków. W tej chwili należy do rannego kupca El Vergozy jako zadośćuczynienie. Krasnoluda czeka albo 25 lat ciężkich robót albo odcięcie dłoni. Jeszcze nie ustalono wyroku.

- Prawo jest prawem. Nawet gdy wydaje się zbyt surowe -
rzekł i ruszył dalej. "Nawet jeśli w tym wypadku była bezsensowna, zwłaszcza że to był wypadek na polowaniu. A może chodziło o coś więcej..." - przemknęło mu przez myśli. - "Swoją drogą ciekawa jaka to kusza. Z pewnością mogła być warta swej ceny".

Idąc dalej czasami odpowiadał uśmiechem na zaloty panien. Choć niektóre były zaiste urodziwe to jednak wszystkie szybko uleciały z widoku, gdy ujrzał boginię kroczącą ulicą. Widział ją przez krótką chwilę, lecz utkwiła mu w pamięci. A może to była tylko zjawa, nie był do końca pewien.

Zielarz, winnica kusiły lecz nie miał ochoty zbytniej na takie specjały. Z usług krawca jednak skorzystał. Zamówił sobie jedwabną koszulę, spodnie z kaszmiru oraz skórzane wysokie buty. Zapasowe ubranie zawsze się przyda na lepsze okazje jak bale czy przyjęcia.

- Mam nadzieję, że się nie rozczaruje - rzekł Tan Walnar do krawca płacąc i przyglądając się mu uważnie.

- Wszystko będzie wedle życzenia szanowny panie. Na pewno będzie pan zadowolony - mówił kłaniając się nisko mężczyzna zadowolony, że rycerz zechciał skorzystać z jego usług. - Będą gotowe na czas.

Opuściwszy sklep krawca powoli ruszył w drogę powrotną. Zapamiętał jednak umiejscowienie sklepu "Hokus - Pokus". Miał nadzieję, że go odwiedzi gdy rozwiąże się problem z Kurtem.

Dotarłszy do karczmy od razu rzucił mu się w oczy zmieniony wizerunek wnętrza. El Dragorus miał talent, jego muzyka poruszała do głębi, no prawie. Dla Tan Walnara brakowało w tej muzyce czegoś nieuchwytnego, lecz nie mógł skojarzyć czego. Nie był bardem i może to dlatego. Nie umknęła jednak jego uwadze obecność urodziwych dam. El Saline, drugiej dorównującej jej urodom elfki oraz ów bogini, którą widział przechadzającą się po miasteczku w ciągu dnia. Teraz, w świetle płonących świec nic nie traciła na urodzie.
Gdy skończył się występ rycerz mógł wrócić do posiłku oraz rozmowy z siedzącymi przy stole osobami...


Taak, wieczór całkiem przyjemny. Zwłaszcza po rozmowie z Saline. Dziewczyna miała potencjał, a znajomość z nią może mu wiele dać w przyszłości.
Nie można było jednak tego samego powiedzieć o drugiej dziewczynie, z którą zamienił parę słów. A raczej ona z nim. Półelfka zdawała się przekręcać to co słyszała, do tego zmierzała w tym samym co on kierunku. Podróż zapowiadała się zatem interesująca.
Dopiwszy wino z kielicha skierował się na górę odpocząć przed kolejnymi dniami pełnymi ćwiczeń u mentora. Ale jakże pożytecznymi ćwiczeniami.
 
__________________
"Nie pytaj, w jaki sposób możesz poświęcić życie w służbie Imperatora. Zapytaj, jak możesz poświęcić swoją śmierć."

Ostatnio edytowane przez Dhagar : 02-03-2008 o 20:35.
Dhagar jest offline  
Stary 02-03-2008, 20:01   #12
Patronaty i PR
 
Redone's Avatar
 
Reputacja: 1 Redone ma wspaniałą reputacjęRedone ma wspaniałą reputacjęRedone ma wspaniałą reputacjęRedone ma wspaniałą reputacjęRedone ma wspaniałą reputacjęRedone ma wspaniałą reputacjęRedone ma wspaniałą reputacjęRedone ma wspaniałą reputacjęRedone ma wspaniałą reputacjęRedone ma wspaniałą reputacjęRedone ma wspaniałą reputację
Dość przytulny i cichy pokój był miłą odskocznią od gwaru karczmy i ulic. Siedząc przy małym stoliczku Saline rozłożyła wszystkie swoje przyrządy - ledwo się zmieściły. Potrafiła spędzać mnóstwo czasu dbając o swoją urodę i nie lubiła pokazywać się ludziom w kiepskim stanie. Zawsze trzeba o siebie dbać, już dawno nauczyła się, ze to przynosi spore profity.

W mieście przechadzała się zaglądając do różnych sklepików i rozmawiając z wieloma ludźmi. Kupiła trochę winogron, które zjadła z wielkim apetytem, w końcu spędzi w mieście trochę czasu a do kolacji jeszcze daleko. W końcu jednak zajrzała do tej części miasta, która ją najbardziej zainteresowała. Oto miejsce gdzie znajdzie coś odpowiedniego an dzisiejszy wieczór.

Weszła do pierwszego sklepu i od razu zjawił się przy niej właściciel proponując swoje towary. A to piękna suknia, a to koszula z najlepszego jedwabiu, ale Saline wiedziała czego szuka, i od razu zauważyła, że tutaj tego nie znajdzie. Udała się do kolejnego sklepu, tu już poszczęściło się jej bardziej. Bardzo miły, ale nie nachalny sprzedawca, oferował towary od dobrej jakości i przystępnej cenie. A do tego czarował klientów pięknym uśmiechem, robienie wrażenia wyglądem nie jest bardzo trudne gdy jest się elfem. Z El Isante, bo tak nazywał się sprzedawca, dogadała się świetnie w melodyjnym języku elfów. Kupiła od niego wygodną, zieloną suknię z dekoltem nie odsłaniającym zbyt wiele, ale dającym możliwość popuszczenia wodzy fantazji. U El Isante kupiła też ubranie podróżne, jej obecne jest już trochę sfatygowane, dobrze mieć zapasowe.

W kolejnym sklepie kupiła czerwoną suknię ze złotymi lamówkami wzdłuż dekoltu i mankietów szerokich rękawów. Do tego dobrała kolczyki, gdyż sprzedawca miał także dość spory wybór biżuterii. Jednak jak się okazało, kompletnie nie zna się na minerałach, sprzedał Saline kolczyki z Czerwonego Opalu za śmiesznie niską cenę, gdyż sądził, że to zwykły Realgar! Głupiec, przecież Realgar jest łupliwy i ma inny połysk. Kupiec miał też kolczyki z Zielonego Opalu Błyskowego, i te też sprzedał za niższą cenę niż wskazuje ich prawdziwa wartość. Saline nie miała zamiaru mówić mu co tak naprawdę sprzedaje i ile powinno to kosztować, było jej to bardzo na rękę, że jej sakiewka nie zubożeje aż tak bardzo.

Elfka zaszła do jeszcze kilku sklepów ale nie znalazła już nic ciekawego. W końcu nadszedł czas by wracać do karczmy, słońce znikało już za murami miasta. Wracając mijała ludzi spieszących się do swoich domostw, na ogół uprzejmych, ale czasem i gburowatych. Na przykład wpadła przypadkiem na jakiegoś Tana i uprzejmie przeprosiła, a ten tylko rzucił jej pogardliwy wzrok i przeszedł dalej nie racząc nawet jej odpowiedzieć. Ale swoją drogą nie wyglądał jak tutejszy, pewnie zajechał tu z jakiegoś Ostrogaru czy innego miasta i myśli, że wszyscy tu to motłoch.

"Tępy gbur, gdzie się tacy rodzą?". Myślała Saline dochodząc już do karczmy. Nie lubiła sytuacji, w której była traktowana jak śmieć, miała nadzieję, że reszta wieczoru pozwoli jej zapomnieć o tym niemiłym incydencie. Gdy weszła do sali od razu poczuła się lepiej. Znajomy już gwar był miły dla jej uszu i zapowiadał ciekawą noc. Udała się do pokoju by ubrać swoją nową czerwoną suknię i zejść na kolację.

Przygotowania zajęły jej tylko kilka minut. Suknia leżała idealnie a kolczyki i naszyjnik pięknie dopełniały jej strój. Chciała też kupić jakąś ciekawą bransoletę, ale nikt nie miał nic ciekawego, a byle czego elfka nosić nie będzie. Schodząc ze schodów znowu spora część ludzi spojrzała się w jej kierunku. Jakie to typowe. Usiadła przy wolnym stole i zamówiła jedzenie oraz wino. Rozejrzała się za Tan Walnarem lub Tan Alanderem ale nigdzie ich jeszcze nie widziała. Za to było tu kilka pięknych kobiet, a jedna wręcz była zachwycająca. Bogowie nie skąpili jej urody.

Po chwili do karczmy wszedł Tan Walnar i rozejrzał się po sali. Gdy spostrzegł elfkę skierował się w jej stronę i skłonił się na powitanie.
- Witaj droga El Saline. Mam nadzieje ze miło spędziłaś dzisiejsze popołudnie - rzekł uśmiechnąwszy się lekko.
Saline odwzajemniła uśmiech i gestem pokazała Walnarowi by usiadł.
- Witaj panie. Tak, moje popołudnie bylo przyjemne, a widzę ze i wieczór zapowiada się wspaniale.
- Wygląda na to ze ktoś będzie prezentował swoje talenty. - Walnar siadł obok dziewczyny.
- Tak, i to nie byle kto, a doskonale znany artysta. Miałam już okazję go kiedyś słyszeć, to zaiste muzyka godna uszu królewskich.

W tym czasie Tan Alander podszedł do stolika przy którym rozmawiali El Saline i Tan Walnar.
- Witajcie państwo, widocznie jakiś koncert się szykuje. Pozwól pani nadmienić iż przepięknie wyglądasz w tej sukni
- Dziękuję Tan Alanderze. Czy zechcesz się do nas przysiąść?
Walnar spojrzał na Alandera.
- Nie oceniajmy koncertu zanim go nie usłyszymy. To jak dzielenie skóry na niedźwiedziu który nas goni.
- Miło będzie wysłuchać tak przedniego koncertu w znamienity towarzystwie. Nie słyszałem wprawdzie wcześniej o tym artyście ale zawierzę twojej opinii pani - rzekł Tan Alander.
- Wkrótce będziemy mieli szanse się przekonać czy owy koncert jest wart czasu jakiego przy nim spędzimy -odparła elfka.
- I oby nie był stracony - dodał Walnar.
- A jak wam panowie minął dzień?
- Całkiem mile to miasteczko chociaż niewielkie. Ciekawe mają zioła nawet z tych mniej dostępnych - po tym tajemniczym stwierdzeniu mag uśmiechnął się.
- Interesujesz się ziołami panie? - spytała El Saline.
- Miasteczko wydaje się sporo oferować - Walnar spojrzał w kierunku sceny i wrócił wzrokiem do reszty. - Choć mogło by ciekawsze.
- Tak sądzisz Tan Walnarze? Mi miasto całkiem się spodobało. Przede wszystkim jest w miarę czyste, a i ludzie tutaj są zazwyczaj uprzejmi. - Następnie Saline zwróciła się do elfa. - Tan Alanderze, mówiłeś coś o ziołach, czy zechcesz to rozwinąć?
- Oszem pani, dużo ziół przydaje się w praktykach magicznych. Muszę się zgodzić Tan Walnarze kto widział w życiu chociaż raz Ostragar ten nie będzie zachwycony tym miasteczkiem.
- Ach, aż wstyd się przyznać, ale w mojej podróży nie zahaczyłam jeszcze o Ostrogar. A cóż w nim takiego pięknego?
- Z tego co słyszałem to większe miasto, stolica na wyspie - odrzekł Walnar.
- Życie moja pani. Takiego gwaru i różnorodności nie spotkasz w żadnym innym mieście. Te koncerty te akademie, teatry, wyższa kultura - powiedział Alander.
- A wraz z wielkością pojawiają się pewnie także problemy z czystością miasta. Domyślam się także ze nie trudno tam o zamieszki, kradzieże czy inne niebezpieczeństwa. Każda moneta ma dwie strony, nie ważne czy to srebrniak czy sztuka złota - odparła elfka.
- Przemieszane z bagnem motłochu, dzielnicą slumsów, kradzieżami, mordami i występkami - dodał Walnar. Przez chwilę myślami był gdzie indziej.
- Widzę Tan Walnarze że zgadzamy się w tej kwestii - Saline uśmiechnęła się do towarzysza.
- Istotnie.
- Owszem, to niezaprzeczalny minus wszystkich dużych miast - Alander pociągnął łyk mocnego korzennego piwa z kufla.

Zortek podał kolację, która jak zwykle wyglądała bardzo apetycznie. Wszyscy mieliśmy już zacząć jeść, gdy na scenę wszedł bard by rozpocząć swój koncert. Na sali zapanowała cisza, każdy oczekiwał tego co zaraz nastąpi. Niektórzy już słyszeli talent owego człowieka, i ci z jeszcze większą niecierpliwością oczekiwali na koncert. I wtedy zaczął swoją melodię, która popłynęła przez salę łagodnymi tonami. Melodię, która porwała wszystkich obecnych w jakieś tajemnicze krainy, w zakątki jak ze snu lub jak stworzone strumieniem magii. Piękne nuty unoszące się w powietrzu pobudzały wyobraźnię, i nikt w czasie koncertu nie myślał nawet o jedzeniu. Elfka słuchała urzeczona muzyką. Gdy bard skończył, w jej uszach nadal odbijały się ostatnie dźwięki melodii.

Przypomniała sobie gdy pierwszy raz słyszała grę El Dragorusa, było to kiedy odwiedził on Olgrion niecałe dwa lata temu. Była wtedy na jego koncercie z niejakim Tan Artusem, niezwykle urodziwym elfem, którego Saline co prawda lubiła, ale jakoś wszyscy na siłę próbowali ich wyswatać. Był to jeden z powodów, dla którego Saline opuściła rodzinne miasto. Czuła, że jeśli zostanie tam dłużej, ich rodziny zmuszą ich do ślubu wbrew ich woli. Artus co prawda często pokazywał się publicznie z Saline by trzymać pewien poziom, ta wiedziała jednak, że zakochany był w pewnej półelfce z niższej klasy, o ciekawej urodzie i bystrym umyśle. Teraz, słuchając znów tej muzyki, przypomniała sobie Artusa jakby siedział obok niej. Wiele razem przeżyli i zawsze byli dobrymi przyjaciółmi. Tęskniła za nim równie mocno jak za rodziną.

- Trzeba przyznać, ma talent - powiedział Walnar.
Saline na dźwięk słów Walnara zdała się obudzić z głębokiego snu.
- Co? Ach... tak. Masz rację - odparła. - Och, ale widzę że nie daje się namówić na przedłużenie występu, jaka szkoda.

Zasłuchany mag wpatrywał się chwilę nieco nieprzytomnym wzrokiem. Zdawało mu się iż muzyka jeszcze długo dźwięczała w sali. Rozmowa towarzyszy ocknęła z zadumy Tan Alandera.

- Zaiste dorównuje on Tan Derenowi Dasowi, którego miałem przyjemność sluchać w Gett-war-Garze.

Saline zaczęła jeść zimną już potrawę.
- Potrawy już wystygły, to jeden z minusów wysłuchania koncertu - dodał Alander.
Walnar spożył chłodny posiłek, odsunął pusty talerz.
- Minusy, plusy, wszystko się równoważy.
- Nadal jednak kolacja była bardzo smaczna - powiedziała Saline.
- Karczmarz się postarał - rzekł człowiek.
- Jak zwykle z resztą - odparła elfka. - Jakie macie plany panowie na jutrzejszy dzień?
- Jak na letnie potrawy są w miarę dobre - dodał Alander - Plany raczej sprecyzowane mam, na dłuższy okres szkolenie po to tu przybyłem, a potem muszę się wybrać w okolice Kurtowego dworu. Wolny tylko będę w czasie posiłków moja pani.
- Ja również będę raczej zajęty u mego chwilowego mentora - rzekł Walnar.
- To chyba jakiś dziwny przypadek. Ty też panie wybierasz się do Kurta? - spytała elfka.
- Jak już mówiłem Tan Walnarowi zioła tam są które potrzebne są memu mentorowi. Ciekawe gdzie ten Kurtowy dwór jest, nie wypytałem wcześniej, czyżby to była nazwa jakiejś miejscowości?
- Jak na mój gust to posiadłość - odparł Walnar.
- Niestety nie sprawdzałam jeszcze gdzie wlaściwie mieszka Kurt, zostało jeszcze trochę czasu zanim się tam wybierzemy z Tan Walnarem.
- To raczej nie problem dowiedzieć się o lokalizację - powiedział rycerz.
Tan Alander gestem przywołał karczmarza przechodzącego opodal. Ten szybko znalazł się przy stoliku.
- Słyszałeś może coś o Kurtowym dworze?
- Nie szanowny panie, nic żem nie słyszał. Czym mogę jeszcze służyć? - odpowiedział zagadnięty gospodarz.
- Może jeszcze tego piwa tak ze dzban - podając opróżnione naczynie odpowiedział mag.
- Służę uprzejmie. - Karczmarz zebrał zamówienia i naczynia i ruszył za ladę by przygotować zamówienia.
- Właściwie zorientuje się już jutro jak tam trafić, lepiej wcześniej niż później - powiedziała Saline gdy Zortek już się oddalił.
- Mamy sporo czasu jak widzę na to. Każde z nas jest czymś zajęte. - Walnar napił się wina z kielicha.
- Niestety, czasem wpada się w taki wir obowiązków, że nie ma czasu na... przyjemności. - Saline zaakcentowała ostatnie słowo.
- Nie powiedziałbym. Właśnie przyjemności miedzy obowiązkami sprawiają że wiemy iż żyjemy. Na przyjemności zawsze znajdzie się czas. - odrzekł człowiek.
- To prawda. Weźmy na przykład to wino. Jak przyjemny smak zostawia na podniebieniu. Zortek zadbał dziś o gości. - Saline spojrzała w stronę zabieganego karczmarza. - Sam koncert to także uczta dla uszu, ciekawe czy coś jeszcze ciekawego przygotowano na najbliższe dni.
- Owszem wieczorami, trochę czasu pewnie każdy zdoła wygospodarować. A jeśli obsługa będzie nadal taka, to zaiste będzie to ciekawe przeżycie - powiedział elf.

- Skąd pochodzicie panowie? - spytała Saline po krótkie pauzie.
- Długo mieszkałem w Get-war-garze - odparł Alander.
- Z paru miejsc można by rzec. Znad brzegów Złotej Zatoki - odpowiedział rycerz.
- Tan Walnarze, znowu mamy coś wspólnego. Urodziłam się w Olgrionie.
- Poniekąd, Olgrion z tego co wiem nie leży nad Złotą Zatoka. A ja urodziłem się w pobliżu Gór Czerwonych nad ową zatoką.- Walnar uśmiechnął się do Saline - Ale istotnie, całkiem blisko siebie żyliśmy.
- Ach, czyli po przeciwnej stronie owej zatoki. Olgrion leży przecież rzut kamieniem od Złotej Zatoki. Hmm, więc tak, żyliśmy niedaleko siebie, ale ja żyłam zdecydowanie dłużej - elfka zaśmiała się.
- Nie da się tego ukryć droga El Saline.
- A musieliśmy przebyć tak długa drogę by się spotkać.

W czasie gdy inni wymieniali się wiadomościami geograficznymi mag dumał i wydawał się nieobecny. Ruch w karczmie zaczynał powoli maleć.

- Przyznam że trochę tęsknię za rodzinnym miastem i za wygodami własnego domu - kontynuowała Saline.
- Ale chyba nie żałujesz że go opuściłaś?
- Nie, nadszedł czas by pozwiedzać trochę świata i zmierzyć się z nowymi wyzwaniami. A przy okazji poznałam nowych, ciekawych ludzi.
- O to właśnie chodzi moja droga. O to w życiu chodzi.
- Owszem nigdy dość nowych doświadczeń drodzy państwo - odezwał się w końcu Alander.
- Tak, Doszłam do wniosku że na spokojne życie jeszcze będę miała czas, a najbliższe 200 czy 300 lat mogę spędzić ciekawie - Saline zaśmiała się.
- A owszem jakieś czterysta lat wędrówek to jest to - roześmiał się mag.
- Cóż, ludzie nie mają tyle czasu. Dlatego żyjemy ciągle pełnią życia.
- Właśnie to, że krócej trwa wasze życie sprawia, że jest pełniejsze i szybsze, elfy rzadko pozwalają sobie na takie coś, ale mam zamiar spróbować - odrzekła Saline.
- Zapraszam zatem do wspólnej wędrówki. Z pewnością będzie pełna życia. - Walnar uśmiechnął się lekko.
- No to iż można się uczyć tyle dłużej, jednak daje wiele przyjemności, a nawet te trzysta lat podróży zapowiada się wspaniale, ileż nowych wyzwań na każdym kroku. Dziękuję, wielce to szlachetne z twojej strony panie - odpowiedział Alander.
- Chętnie skorzystam z propozycji Tan Walnarze, z reszta już skorzystałam, przecież do Kurta wybieramy się razem.
- Istotnie. Skoro się wybieramy tam wspólnie z chęcią bym usłyszał czym się pani zajmujesz. I ty Tan Alanderze.
- Jestem magiem.
- Ja zaś trudnię się kupiectwem. A ty panie?
- Jestem Czarny Rycerzem - odparł tonem jakby oznajmiał że idzie na śniadanie.
- Dość ciekawa... profesja. Co cię skłoniło do obrania takiej drogi panie?
- Co mnie skłoniło? - uśmiechnął się do siebie, spoglądając w blask świecy. - Można powiedzieć że życie zdecydowało za mnie.
- Dzisiejszy dzień był pełen wrażeń czuję się zmęczony, pozwolicie iż opuszczę was i udam się na spoczynek - powiedział Cedryk.

Po tych słowach kłaniając się współbiesiadnikom elf odszedł aby zregenerować siły snem. Walnar i Saline skinęli głową elfowi na pożegnanie i odprowadzili go wzrokiem.

- Tan Walnarze, czy zechcesz opowiedzieć o tym jak to twój los pokierował twoimi ścieżkami czy może jest to dość osobista kwestia?
- Jak już mówiłem to życie tak mnie ukierunkowało, przeżycia za młodu. W szczegóły nie chciał bym się wdawać.
- Rozumiem, takie twoje prawo panie. Czy mogłabym coś zaproponować? Co prawda znamy się krótko, ale może darujemy sobie te tytuły? Jestem Saline, po prostu.
- W sumie możemy się bliżej poznać. Zwłaszcza, że dobrze się porozumiewamy. - Walnar uśmiechnął się lekko. - Propozycja jest zatem jak najbardziej na miejscu. Ale tylko wobec nas dwojga droga Saline.
- Cieszę się, że również tak uważasz. Będzie nam się lepiej podróżować. Wyobraź sobie sytuację, kiedy jedziemy do Kurta a tu w krzakach zauważyłam złodziei. Szybciej krzyknąć "Walnarze uwaga!" niż Tan Walnarze racz uważać na prawicę" - elfka zaśmiała się. - Na razie nie poznałam się tu z nikim na tyle by tak po prostu przejść na "ty", i także nikogo na tyle nie polubiłam. A co sądzisz o Tan Alanderze?
Owszem, takie sytuacje wymagają szybkiej reakcji. - Nalał sobie wina, wychylił łyk - A co do lubienia kogoś. Kto wie, może w przyszłości zaowocuje to przyjaźnią. Tan Alander Wydaje się być chwilami nieobecny. Bujający w obłokach. Ale jak to mag, może się przydać.
- Tak, też to zauważyłam, jest dość... jakie to słówko... ah, apatyczny! Wybacz, nadal Wspólna Mowa wydaje się mieć dla mnie tajemnice. I oczywiście magia się przydaje, jeśli będzie na tyle szybki by jej użyć. Chociaż mam nadzieję, że nie będzie nam dane przekonywać się o jego zdolnościach ofensywnych.
- Jak to mówią, lepiej mieć maga po swojej stronie niż przeciwko. Choć osobiście wolę kapłanów.
- Mi jest to zupełnie obojętne jak długo magia stoi po mojej stronie.
- Cóż, widzę że jesteśmy wyjątkowo zgodni w paru szczegółach droga Saline.
- Pamiętam jak parę lat temu był u nas w mieście pewien iluzjonista. Myśleliśmy że to zwykłe sztuczki, nie mające nic wspólnego z magią. Tym czasem okazał się być dość potężnym magiem. Najlepsza magia jest taka, której się nie spodziewasz.
Walnar zmarszczył brwi i rzekł coś szeptem.
Saline kiwnęła głową - Rozumiem Cię.
Mężczyzna odetchnął głębiej i rzekł już zwykłym głosem - Sądzę, że sprawa z Kurtem będzie dość prosta w rozwiązaniu.
- Tym bardziej że co dwie głowy to nie jedna. A przepraszam, trzy.
Po odwiedzeniu złoczyńcy spotka go zasłużona kara. Odbierzemy skradzione przedmioty a resztę można uznać za łup wojenny. Zwłaszcza posiadłość może być interesująca.
- Ja muszę od niego odebrać pewną określoną sumę pieniędzy, nic innego mnie nie interesuje. Ale masz wolną rękę, nie będę ci przeszkadzać w poszukiwaniu cennych przedmiotów. - elfka uśmiechnęła się i odchyliła na krześle.
- Wszystko zależy od tego jak cenne te przedmioty będą dla mnie i czy mnie zainteresują - Wa;nar wychylił łyk wina.
- Jeśli to rzeczywiście taki łotr, może mieć u siebie kilka ciekawszych rzeczy.
- Trzeba będzie jednak uważać. Może mieć jakąś ochronę, paru sługusów, którzy będą mieli pilnować jego tchórzliwego tyłka.
- Tak, najlepiej będzie opracować jakiś konkretny plan i poobserwować chwilę posiadłość zamiast od razu do niej wchodzić jak do karczmy.
- W tym przydałby się ktoś o odpowiednich zdolnościach. Na przykład złodziej, tudzież mag zamieniony w ptaka i z góry sprawdził co też może być za ewentualnym murem.
- Drogi Walnarze, umiem chodzić cicho jak kot i skryć się w cieniu równie dobrze jak niejeden złodziej. Kwestia praktyki, a tej trochę miałam. - Saline mrugnęła do towarzysza.
- Ach rozumiem. Kupieckie sztuczki - uśmiechnął się lekko.
- Mam ich jeszcze wiele w zanadrzu. Gibkość, zwinność, cechy które bardzo się przydają... w wielu sytuacjach.
- Nie wątpię moja droga. Nie wątpię. Mam jednak nadzieje, że w razie takiego zwiadu będziesz uważać.
- Oczywiście. Cenię sobie swoje życie. No i smutno mi na myśl jakbyś rozpaczał gdyby coś mi się stało! - Saline najwyraźniej dopisywał dobry humor.
- Rozpacz ? Na pewno smutek. Na rozpacz nie znamy się aż tak dobrze - uśmiechnął się.
- Mamy dobrych kilka dni by poznać się lepiej. Dni i nocy. Ale ta powoli dobiega końca. Udam się teraz na spoczynek, na pewno spotkamy się jutro. Dobranoc Walnarze.
- Dobranoc Saline - wstał żegnając elfkę.- Na pewno nie będzie to czas stracony.

Saline odchodząc podeszła jeszcze do Zorteka.
- Proszę o przygotowanie ciepłej kąpieli.
- Oczywiście.

Następnie elfka udała się do swojego pokoju czekając na możliwość zmycia z siebie trudów dnia. Wiele udało jej się dziś osiągnąć. Współpraca z tym kupcem może okazać się wielce interesująca, widać, ze dobrze sobie tutaj powodzi. No i ten Kurt, jakiż to dziwny przypadek że aż trzy osoby na raz wybierają się w okolice jego posiadłości, a podobno do niedawna ciężko go było zlokalizować. Elfka cieszyła się jednak, że udało jej się dzięki temu nawiązać nić znajomości z Walnarem. Czarny Rycerz! Saline sporo o nich słyszała, nie cieszą się najlepszą reputacją. Niby przestrzegają Kodeksu, ale jednak według swojego widzimisię. Wielu zajmuje się też czarną magią. Jednak Walnar, co wynikało z rozmowy, najwyraźniej o magii pojęcia nie ma. "To chyba dobrze" - pomyślała Saline. Teraz już wiedziała, dlaczego to właśnie on przyciągnął jej wzrok, było w nim coś złego, a takie rzeczy zawsze przyciągają jak magnes, powodują dreszczyk emocji. Tak, ta znajomość może być wielce interesujące.

Saline zaśmiała się na myśl o tym, że jej matka pewnie na wiadomość o tym z kim zaprzyjaźniła się jej córka zaczęła by odprawiać jakieś gorące modły do Sharami by Saline zmądrzała i unikała tego człowieka. Była to jednak ostatnia rzecz na jaką elfka miała ochotę. A pierwszą rzeczą o jakiej teraz marzyła tą kąpiel, po której ułoży się do snu. Jutro czeka ją ciężki dzień, ale zapewne bardzo owocny. A może i tym razem sny uprzyjemnią jej noc.
 
__________________
Courage doesn't always roar. Sometimes courage is the quiet voice at the end of the day saying, "I will try again tomorrow.” - Mary Anne Radmacher
Redone jest offline  
Stary 02-03-2008, 22:42   #13
 
obce's Avatar
 
Reputacja: 1 obce ma wspaniałą reputacjęobce ma wspaniałą reputacjęobce ma wspaniałą reputacjęobce ma wspaniałą reputacjęobce ma wspaniałą reputacjęobce ma wspaniałą reputacjęobce ma wspaniałą reputacjęobce ma wspaniałą reputacjęobce ma wspaniałą reputacjęobce ma wspaniałą reputacjęobce ma wspaniałą reputację
Kathryn w zamyśleniu delikatnie stukała końcem stalówki o blat stołu. Książka pożyczona od Salomona nie spełniła jej oczekiwań. Autorowi udało się zbić wszelkie interesujące i nowatorskie idee nudnym i apatycznym językiem, równie ciekawym jak niedoprawiona kasza. El Pauleno – mag i iluzjonista. Bardziej mag niż iluzjonista. Jego ksiązka nie dawała odpowiedzi na jej pytania.
Jako iluzjonista powinien wiedzieć, że największym ograniczeniem czarodzieja jest jego własna wyobraźnia, własny umysł; on niestety jednak pozostawał przy jednoznacznej, fizycznej niemal, praktyce magowskiej. Dobry w sprawach technicznych – można by nazwać go nawet błyskotliwym, gdyby nie kompletny brak warsztatu literackiego – gubi się całkowicie w momencie wkroczenia na płaszczyznę metafizycznych dywagacji. Spojrzała krytycznie na objętość księgi: z nudnego tomiszcza dałoby się kilkoma zdecydowanymi ruchami ręki zrobić interesującą broszurkę. Wzięła trzecią już kartę pergaminu pokrytą jej drobnym, ostrym pismem i zanurzyła stalówkę w inkauście. „Księgi jako nagrobki myśli. Spętanie formą. Forma jako treść. Oko jako zwierciadło. Lustro + lustro = nieskończoność odbić. Nieskończone zapętlenie poprzez oko. Pomnażanie wizerunków. Krzywe zwierciadła i tych wizerunków zniekształcanie. Oko – odbicie umysłu w tafli. Dusza [?]. Lustrzany pryzmat? Lustrzana kula? Więzienie. Przejście [?!] Symbolika”. Zniechęcona odłożyła pióro. „Kolejny ontologiczny problem, który wypełni niejedno popołudnie spędzone z Salomonem. Czy wizerunek istnieje w sposób obiektywny? Czy lustrzane odbicie posiada swój własny byt? Czym na wszystkie demony jest to, co odbija się w zwierciadłach? Złudzeniem posiadającym własny byt czy też przedłużeniem bytu obiektu odbijającego się?”. Zamknęła książkę i rozparła się wygodniej na krześle. Starczy.

Była znudzona.

Wpatrując się w sufit, przysłuchiwała się rozmowie toczącej się tuż koło niej. Intonacja głosów, ich barwa, melodyka, imiona i nazwy przewijające się jak mantra. Plany raczej sprecyzowane mam, na dłuższy okres szkolenie po to tu przybyłem, a potem muszę się wybrać w okolice Kurtowego dworu. To melodyjny głos elfa podającego się za maga. Niestety nie sprawdzałam jeszcze gdzie wlaściwie mieszka Kurt, zostało jeszcze trochę czasu zanim się tam wybierzemy z Tan Walnarem. To elfka zachowująca się tak, jakby jej największym marzeniem było wskoczenie Walnarowi do łóżka. Weźmy na przykład to wino. Jak przyjemny smak zostawia na podniebieniu. I znów elfia wielbicielka przyjemności wszelakich. Jestem Czarny Rycerzem. Kathryn przeniosła spojrzenie na człowieka. No proszę, jaka niespodzianka. Tak, też to zauważyłam, jest dość... jakie to słówko... ah, apatyczny! Znów elfka. Osobiście nie ufam za grosz iluzjonistom. Cichy szept Walnara. Jasna poczuła budzącą się iskrę zainteresowania, która niestety – jak sam temat - narodziła się i umarła w tym jednym, jedynym zdaniu. Po odwiedzeniu złoczyńcy spotka go zasłużona kara. Odbierzemy skradzione przedmioty a resztę można uznać za łup wojenny. Zwłaszcza posiadłość może być interesująca. Znów czarny rycerz. W tym przydałby się ktoś o odpowiednich zdolnościach. Na przykład złodziej… Zmarszczyła lekko brwi. Drogi Walnarze, umiem chodzić cicho jak kot i skryć się w cieniu równie dobrze jak niejeden złodziej. Kwestia praktyki, a tej trochę miałam. Przez twarz Kathryn przemknął cień drapieżnego uśmiechu.

Była bardzo znudzona.

* * *

- Naprawdę jesteście czarnym rycerzem? – spytała niskim, lekko schrypniętym głosem siedząca niedaleko Walnara kobieta.
Siedziała bokiem do stołu, wyciągając przed siebie długie nogi obciągnięte zamszowymi spodniami. Dwa sztylety przy pasie, biała, niedbale rozpięta koszula, ciemny rzemyk ginący w dekolcie, łokieć oparty na książce oprawionej gładką solidną skórą. Na jej twarzy światłocień rysował wciąż nowe rysy – raz delikatne i elfie, to znów wydobywał ostrą, ludzką twarz, tylko po to by zaraz połączyć je w jedną całość. Tak jakby migotliwe światło świec i lamp nie mogło zdecydować się która z nich powinna zostać nakreślona. Złociste oczy podmalowane czarną barwiczką wpatrywały się z lekkim powątpiewaniem w rycerza.
Walnar obrócił się ku Kathryn.
- Istotnie jestem nim - odparł po chwili. - Jakaż to ciekawość skłoniła cię do tego pytania pani…?
- Zapewne niezdrowa - wzruszyła lekko ramionami.
- Ciekawość nie może być niezdrowa. To raczej wiedza bywa czasami niezdrowa i to kto ją posiada lub ukrywa.
- Nie może? Więc jeśli teraz poszłabym do twego pokoju szukając niepodważalnego dowodu twego rycerstwa, pochwaliłbyś moje głębokie zainteresowanie swoją osobą?
Rycerz zmarszczył czarne brwi.
- To było by przekroczenie granicy dobrego smaku.
- Ah, ale zdrowe przekroczenie, jeśli dobrze rozumiem twoje poprzednie słowa - uśmiechnęła się leciutko.
- Może tak, może nie. Wszystko zależy od punktu widzenia. Równie dobrze można by to było uznać za włamanie i próbę kradzieży. A wtedy kara była by surowa.
- Ach, włamanie i próbę kradzieży, tak? Z surową karą? Czy łamanie prawa obraża cię, panie, jako rycerza?
- Prawo powinno być przestrzegane, przez każdego. A co do kar. Wszystko zależy od tego jaka była wina. – Spojrzał znacząco na kobietę - i kto wyznacza wyrok.
Kathryn roześmiała się głośno. Pokręciła z rozbawieniem głową i wstała od stołu. Włożyła do plecaka swoje rzeczy i butelkę wina.
- Byłam ciekawa jakiż to rycerz mówi o korzystaniu z usług złodzieja i całuje po rękach kobietę, która w zasadzie przyznała się do wieloletniej, złodziejskiej praktyki. Teraz już wiem. - Skłoniła się lekko. - Dziękuję ci panie, rozjaśniłeś mój dzień.
- Zawsze do usług - uśmiechnął się przy tym ironicznie.
Popatrzyła na Walnara przez ramię.
- Do zobaczenia w posiadłości Kurta.
- Czas pokaże.
Wychodząc z karczmy, Kathryn pomachała Zortekowi ręką.
- Będę na tarasie.
- Jasna, tu nie ma tarasu.
- Oczywiście, że jest. Wystarczy poszukać.

* * *

Kathryn leżała na dachu karczmy wpatrując się w nocne niebo. Pod plecami czuła szorstkie i nierówne dachówki, na języku miała jeszcze smak dojrzałego wina, lekki wiatr przyjemnie chłodził skórę. Nie była pewna czy nie popełniła dużego błędu robiąc sobie wroga ze szlachetnie urodzonego rycerza, miłośnika pięknych elfek. Ale Walnar zwyczajnie wpadł jej prosto w ręce jak dojrzały owoc – wyrażając przyzwolenie na złodziejstwo, przyznając się do chęci zagarnięcia cudzej własności, mówiąc, że prawo musi być przestrzegane przez wszystkich. Najprawdopodobniej jedyny spośród zgromadzonych gości, by zaskoczyć ją, rozproszyć choć na chwilę wszechogarniającą nudę. Nudę tak silną, że zabijającą inne emocje. I choć sama rozmowa zakończyła się rozczarowaniem, to jego gniew pulsujący pod ironicznym uśmiechem dawał mglistą nadzieję, że rycerz ma więcej charakteru niż anemiczna gąsienica. „Yazon nie miał racji mówiąc, że potrzebuję spokoju i odpoczynku. Nie miał racji mówiąc, że to zmęczenie, że muszę odciąć się, odgrodzić. Że powinnam opuścić na jakiś czas Ostrogar. To jest tak, jak mówił Matti’ja – ta nuda, to szaroskrzydłe dziedzictwo mieszanej krwi. Umysł kłóci się z długowiecznym ciałem. Postrzeganie czasu, intensywność doświadczeń, emocjonalna świeżość i oczywistość. Niczego nowego pod niebem tego świata”.

Nigdy jeszcze nie czuła się tak pusta i wypalona jak teraz, leżąc z oczami wbitymi w bezchmurne niebo.
 

Ostatnio edytowane przez obce : 05-03-2008 o 13:17.
obce jest offline  
Stary 04-03-2008, 20:30   #14
 
Cedryk's Avatar
 
Reputacja: 1 Cedryk ma wspaniałą reputacjęCedryk ma wspaniałą reputacjęCedryk ma wspaniałą reputacjęCedryk ma wspaniałą reputacjęCedryk ma wspaniałą reputacjęCedryk ma wspaniałą reputacjęCedryk ma wspaniałą reputacjęCedryk ma wspaniałą reputacjęCedryk ma wspaniałą reputacjęCedryk ma wspaniałą reputacjęCedryk ma wspaniałą reputację
Spacer po miasteczku był nad wyraz pożyteczny. Tan Alander Sanssel poznał jego topografię odwiedził zielarza dowiedział się o możliwości zakupu ziół i preparatów.

„Przyda się takie rozeznanie jak już przejdę szkolenie, trzeba będzie zadbać o swoją sakiewkę”.

Na rynku spostrzegł kilku kupców nonszalancko obnoszących się ze swymi bogactwami, aż prosili się, aby ich oskubać. No, ale był już na tyle doświadczony, iż wiedział, że polowanie na cudzym terenie może się skończyć dużymi kłopotami, a nawet nożem w plecach.

Gdy zmierzch powoli zaczął się zbliżać zadowolony powrócił go gospody.
Ujrzał tam rozsiadających się znajomych z obiadu wiec szybko podszedł po drodze zamawiając kufel ciemnego piwa u Zorteka.

W czasie gdy karczmarz realizował zamówienie Tan Alander podszedł do stolika, przy którym rozmawiali El Saline i Tan Walnar.

- Witajcie państwo, widocznie jakiś koncert się szykuje. Pozwól pani nadmienić, iż przepięknie wyglądasz w tej sukni
- Dziękuję Tan Alanderze. Czy zechcesz się do nas przysiąść?

Walnar spojrzał na Alandera.
- Nie oceniajmy koncertu zanim go nie usłyszymy. To jak dzielenie skóry na niedźwiedziu, który nas goni.

„O cóż może chodzić, przecież jeszcze niczego nie oceniłem, strasznie drażliwy jest, może nie lubi muzyki ciekawym czemu.” – pomyślał elf obrzucając uważnym spojrzeniem mężczyznę.

- Miło będzie wysłuchać tak przedniego koncertu w znamienity towarzystwie. Nie słyszałem wprawdzie wcześniej o tym artyście, ale zawierzę twojej opinii pani - rzekł Tan Alander uśmiechając się promienie do Seliny
- Wkrótce będziemy mieli szanse się przekonać czy owy koncert jest wart czasu, jakiego przy nim spędzimy -odparła elfka.
- I oby nie był stracony - dodał Walnar.
- A jak wam panowie minął dzień?
- Całkiem mile to miasteczko, chociaż niewielkie. Ciekawe mają zioła nawet z tych mniej dostępnych - po tym tajemniczym stwierdzeniu mag uśmiechnął się.

„Bardzo miłe tak dużo dojrzałych kupców do zerwania. Widocznie bardzo dobrze się wszystkim powodzi, nawet złodziejom skoro, aż takie sakiewki wypchane noszą przy sobie kupcy.”


- Interesujesz się ziołami panie? - spytała El Saline.
- Miasteczko wydaje się sporo oferować - Walnar spojrzał w kierunku sceny i wrócił wzrokiem do reszty. - Choć mogłoby ciekawsze.
- Tak sądzisz Tan Walnarze? Mi miasto całkiem się spodobało. Przede wszystkim jest w miarę czyste, a i ludzie tutaj są zazwyczaj uprzejmi. - Następnie Saline zwróciła się do elfa. - Tan Alanderze, mówiłeś coś o ziołach, czy zechcesz to rozwinąć?
- Oszem pani, dużo ziół przydaje się w praktykach magicznych.

„No znacznie ciekawsze są możliwości bojowe, trujące i otumaniające owych ziół.” - poczym uśmiechnął się do swoich niezbyt miłych myśli, w których główną rolę odgrywali najważniejsi członkowie rodu Karrar.

- Muszę się zgodzić Tan Walnarze, kto widział w życiu, chociaż raz Ostragar ten nie będzie zachwycony tym miasteczkiem.

„Tak ciekawe jak by mu było gdyby musiał takich warunkach żyć.”

- Ach, aż wstyd się przyznać, ale w mojej podróży nie zahaczyłam jeszcze o Ostrogar. A cóż w nim takiego pięknego? - ozwał się melodyjny głos Saliny.
- Z tego, co słyszałem to większe miasto, stolica na wyspie - odrzekł Walnar.
- Życie moja pani. Takiego gwaru i różnorodności nie spotkasz w żadnym innym mieście. Te koncerty te akademie, teatry, wyższa kultura.- powiedział Alander.

„Pękate sakiewki i głupi kupcy no i dużo przeklętych przedstawicieli Karrar. Ma też dobre strony" wspominajac stołeczne zamptuzy na twarzy elfa pojawił się uśmiech, który zamaskował sięgnięciem po kufel z piwem.

- A wraz z wielkością pojawiają się pewnie także problemy z czystością miasta. Domyślam się także ze nie trudno tam o zamieszki, kradzieże czy inne niebezpieczeństwa. Każda moneta ma dwie strony, nie ważne czy to srebrniak czy sztuka złota - odparła elfka.
- Przemieszane z bagnem motłochu, dzielnicą slumsów, kradzieżami, mordami i występkami - dodał Walnar. Przez chwilę myślami był gdzie indziej.
- Widzę Tan Walcarze, że zgadzamy się w tej kwestii - Saline uśmiechnęła się do towarzysza.
- Istotnie.
- Owszem, to niezaprzeczalny minus wszystkich dużych miast
- Alander pociągnął łyk mocnego korzennego piwa z kufla uśmiechając się do swoich myśli. Wszak i w najgorszych dzielnicach miał wielu znajomych i dobrych druhów. Wiele godzin spędził w niezbyt szanowanych dzielnicach Get-warr-Garu i tam zawsze wiedział, iż żyje, bawi się i walczy pełną piersią


Zortek podał kolację, która jak zwykle wyglądała bardzo apetycznie. Wszyscy mieliśmy już zacząć jeść, gdy na scenę wszedł bard by rozpocząć swój koncert. Na sali zapanowała cisza, każdy oczekiwał tego, co zaraz nastąpi.
Muzyka była wspaniała, przenosiła iście w czarowny świat stworzony tylko słowem i melodią pieśni przez barda.
„Żadne iluzje temu nie dorównują, wszak każdą z nich da się przejrzeć będąc odpowiednio skupionym.”


Zasłuchany mag wpatrywał się chwilę nieco nieprzytomnym wzrokiem. Zdawało mu się, iż muzyka jeszcze długo dźwięczała w sali. Rozmowa towarzyszy ocknęła z zadumy Tan Alandera.

- Zaiste dorównuje on Tan Derenowi Dasowi, którego miałem przyjemność słuchać w Gett-war-Garze.

Saline zaczęła jeść zimną już potrawę.

- Potrawy już wystygły, to jeden z minusów wysłuchania koncertu
- dodał Alander.
Walnar spożył chłodny posiłek, odsunął pusty talerz.

- Minusy, plusy, wszystko się równoważy.
- Nadal jednak kolacja była bardzo smaczn
a - powiedziała Saline.
- Karczmarz się postarał - rzekł człowiek.
- Jak zwykle z resztą - odparła elfka. - Jakie macie plany panowie na jutrzejszy dzień?
- Jak na letnie potrawy są w miarę dobre - dodał Alander - Plany raczej sprecyzowane mam, na dłuższy okres szkolenie po to tu przybyłem, a potem muszę się wybrać w okolice Kurtowego dworu. Wolny tylko będę w czasie posiłków moja pani.

„Ciekawe ile zedrze za ta chcianą czy niechcianą dodatkową rozrywkę. Zawsze jest jakiś cel w takich działaniach.” Szybkimi dyskretnymi ruchami posprawdzał sakiewki tą widoczna i te dokładniej ukryte. „No miałem szczęście nikt się do nich nie dobierał”

- Ja również będę raczej zajęty u mego chwilowego mentora - rzekł Walnar.
- To chyba jakiś dziwny przypadek. Ty też panie wybierasz się do Kurta? - spytała elfka.
- Jak już mówiłem Tan Walnarowi zioła tam są, które potrzebne są memu mentorowi. Ciekawe gdzie ten Kurtowy dwór jest, nie wypytałem wcześniej, czyżby to była nazwa jakiejś miejscowości?
- Jak na mój gust to posiadłość
- odparł Walnar.
- Niestety nie sprawdzałam jeszcze gdzie wlaściwie mieszka Kurt, zostało jeszcze trochę czasu zanim się tam wybierzemy z Tan Walnarem.
- To raczej nie problem dowiedzieć się o lokalizację
- powiedział rycerz.

„Ciekawe, o jakich mentorach wspominają i czym się trudnią. On mi wygląda na rycerza zaś Saline to pewnie jakaś artystka”

Tan Alander gestem przywołał karczmarza przechodzącego opodal. Ten szybko znalazł się przy stoliku.

- Słyszałeś może coś o Kurtowym dworze?
- Nie szanowny panie, nic żem nie słyszał. Czym mogę jeszcze służyć?
- odpowiedział zagadnięty gospodarz.
- Może jeszcze tego piwa tak ze dzban. - podając opróżnione naczynie odpowiedział mag.
- Służę uprzejmie. - Karczmarz zebrał zamówienia i naczynia i ruszył za ladę by przygotować zamówienia.

- Właściwie zorientuje się już jutro jak tam trafić, lepiej wcześniej niż później
- powiedziała Saline gdy Zortek już się oddalił.
- Mamy sporo czasu jak widzę na to. Każde z nas jest czymś zajęte. - Walnar napił się wina z kielicha.
- Niestety, czasem wpada się w taki wir obowiązków, że nie ma czasu na... przyjemności. - Saline zaakcentowała ostatnie słowo.
- Nie powiedziałbym. Właśnie przyjemności miedzy obowiązkami sprawiają, że wiemy, iż żyjemy. Na przyjemności zawsze znajdzie się czas. - odrzekł człowiek.
- To prawda. Weźmy na przykład to wino. Jak przyjemny smak zostawia na podniebieniu. Zortek zadbał dziś o gości. - Saline spojrzała w stronę zabieganego karczmarza. - Sam koncert to także uczta dla uszu, ciekawe czy coś jeszcze ciekawego przygotowano na najbliższe dni.
- Owszem wieczorami, trochę czasu pewnie każdy zdoła wygospodarować. A jeśli obsługa będzie nadal taka, to zaiste będzie to ciekawe przeżycie. - powiedział elf.

- Skąd pochodzicie panowie? - spytała Saline po krótkie pauzie.
- Długo mieszkałem w Get-war-garze. - odparł Alander.

W czasie, gdy inni wymieniali się wiadomościami geograficznymi mag dumał i wydawał się nieobecny. Ruch w karczmie zaczynał powoli maleć.

- Przyznam, że trochę tęsknię za rodzinnym miastem i za wygodami własnego domu - kontynuowała Saline.
- Ale chyba nie żałujesz że go opuściłaś?
- Nie, nadszedł czas by pozwiedzać trochę świata i zmierzyć się z nowymi wyzwaniami. A przy okazji poznałam nowych, ciekawych ludzi.

„Zmierzyć się z życiem, jakaż kwiecista mowa, ani chybi jakaś artystka – pewnie poetka.”
Tan Alander przypomniał sobie te wszystkie ciężkie chwile, kiedy to musiał się mierzyć z życiem. Niedostrzegalny dreszcz wstrząsnął plecami maga.

- O to właśnie chodzi moja droga. O to w życiu chodzi.
- Owszem nigdy dość nowych doświadczeń drodzy państwo
- odezwał się w końcu Alander.
- Tak, Doszłam do wniosku, że na spokojne życie jeszcze będę miała czas, a najbliższe 200 czy 300 lat mogę spędzić ciekawie - Saline zaśmiała się.
- A owszem jakieś czterysta lat wędrówek to jest to - roześmiał się mag.
- Cóż, ludzie nie mają tyle czasu. Dlatego żyjemy ciągle pełnią życia.
- Właśnie to, że krócej trwa wasze życie sprawia, że jest pełniejsze i szybsze, elfy rzadko pozwalają sobie na takie coś, ale mam zamiar spróbować
- odrzekła Saline.
- Zapraszam, zatem do wspólnej wędrówki. Z pewnością będzie pełna życia. - Walnar uśmiechnął się lekko.
- No to, iż można się uczyć tyle dłużej, jednak daje wiele przyjemności, a nawet te trzysta lat podróży zapowiada się wspaniale, ileż nowych wyzwań na każdym kroku. Dziękuję, wielce to szlachetne z twojej strony panie
- odpowiedział Alander.
- Chętnie skorzystam z propozycji Tan Walnarze, z reszta już skorzystałam, przecież do Kurta wybieramy się razem.
- Istotnie. Skoro się wybieramy tam wspólnie z chęcią bym usłyszał, czym się pani zajmujesz. I ty Tan Alanderze.
- Jestem magiem.
- Ja zaś trudnię się kupiectwem. A ty panie?
- Jestem Czarny Rycerzem
- odparł tonem jakby oznajmiał, że idzie na śniadanie.

„Ciekawe, czyli prawo będzie wspierać nawet najbardziej okrutne czyny będzie dokonywać, jeśli będzie wiedział, iż uzna za słuszne. Iście postawa urodzonego mordercy.” Tan Alander rozważał, do czego może się posunąć taki człowiek, widział już potencjalne zagrożenie.

- Dość ciekawa... profesja. Co cię skłoniło do obrania takiej drogi panie?
- Co mnie skłoniło?
- uśmiechnął się do siebie, spoglądając w blask świecy. - Można powiedzieć, że życie zdecydowało za mnie.
- Dzisiejszy dzień był pełen wrażeń czuję się zmęczony. Pozwolicie, iż opuszczę was i udam się na spoczynek - powiedział Cedryk.

Po tych słowach kłaniając się współbiesiadnikom elf odszedł, aby zregenerować siły snem. Walnar i Saline skinęli głową elfowi na pożegnanie i odprowadzili go wzrokiem.

Ostatnie chwile przed snem Mag spędził na przygotowaniach do szkoleń, sprawdził wszystkie potrzebne rzeczy. Przelał też całą niewykorzystaną w tym dniu energię do swego amuletu służącego za magazyn podręczny magii.
 
__________________
Choć kroczę doliną Śmierci, Zła się nie ulęknę.
Ktokolwiek walczy z potworami, powinien uważać, by sam nie stał się potworem.
gg 643974
Cedryk vel Dumaeg czasami z dopiskiem 1975

Ostatnio edytowane przez Cedryk : 02-06-2008 o 19:47.
Cedryk jest offline  
Stary 11-03-2008, 00:07   #15
 
Eliasz's Avatar
 
Reputacja: 1 Eliasz ma wspaniałą reputacjęEliasz ma wspaniałą reputacjęEliasz ma wspaniałą reputacjęEliasz ma wspaniałą reputacjęEliasz ma wspaniałą reputacjęEliasz ma wspaniałą reputacjęEliasz ma wspaniałą reputacjęEliasz ma wspaniałą reputacjęEliasz ma wspaniałą reputacjęEliasz ma wspaniałą reputacjęEliasz ma wspaniałą reputację
El Turgas

Rosół który zamówiłeś smakował wyjątkowo. Pewnie z powodu użytych przypraw z jakimi do tej pory się nie spotkałeś. Potrawa – mimo wyraźnie innego smaku była smaczna. Podobnie rzecz miała się z gotowaną piersią kurczaka. Po posiłku udałeś się szybko na spoczynek po niewiarygodnie ciężkim dniu.

Rankiem postanowiłeś podpytać karczmarza o pozostałych gości – którzy wyróżniali się na tle zwykłych mieszczuchów czy chłopów.

Zagajony karczmarz wyraźnie spochmurniał – chyba rozmowy o jego gościach, szczególnie tych wciąż wynajmujących u niego pokoje, nie należały do ulubionego kręgu tematów. Zortek zasępił się na chwilę po czym odrzekł.

- Wybacz Panie, lecz nie jest mi zbyt wiele wiadomo na temat gości „Złocistego Bażanta” . Jeden wygląda mi na rycerza, ale nie chciałbym zgadywać profesji czy zajęcia pozostałych osób.

Gdy przybyłeś do świątyni w wejściu przywitał Cię El Tornado, jednak to nie on miał Cię dziś torturować ćwiczeniami. W wir nauki tym razem wciągnął Cię El Granmur. Kapłan rozpoczął od porannej ceremonii w której uczestniczyłeś jednocześnie pomagając. Na poranną mszę przyszło kilku wiernych. W większości wyglądali jak typowi zabijacy, do ogólnego wizerunku brakowało jeszcze tylko wyciągniętych i zakrwawionych noży. Spojrzenia jakie rzucali w Twoim kierunku przywodziły na myśl „pośpiesz się kurw… , ile jeszcze?”. No ale czemu tu się dziwić skoro Morghlith w takich wyznawcach miał swych ulubieńców.

Po skończonej ceremonii dostałeś opasłe tomiszcze do opracowania. Jest w nim historia kultu Morghlitha, położenie największych świątyń, oraz ręcznie dopisanych kilkanaście pomniejszych – ze wskazaniem gdzie się znajdują. Najważniejsze wydarzenia w dziejach kultu, największe sukcesy. O porażkach nie ma ani słowa, lecz wyraźna niechęć do dobrych bóstw bije od każdej stronicy – wskazując, że na styku Twojej religii i przedstawicieli dobrych bóstw musiało niejednokrotnie dochodzić do konfliktów. Na wielu stronach – zapełnionych obowiązkami wobec boga, są mniej lub bardziej ważne wskazania. Niektóre są obowiązkiem inne przyzwoleniem. Jednak w przeważającej części to czysty panteon złych uczynków wpisany jest w powinność wyznawcy. Im gorzej tym lepiej.

Najbliższe dni poświęciłeś w całości treningowi. Na zmianę wpajano Ci zasady i obowiązki kapłańskie oraz powinności i umiejętności gwardzisty. Po kilku dniach El Tornado zmienił taktykę – ty sam zaś odczułeś wyraźny przypływ sił po ostatnich treningach, bez których nie podołałbyś obecnym ćwiczeniom. Przeszedł też do fechtunku – jeszcze lata praktyki oddzielały Cię od sposobu w jaki władał bronią oraz umiejętnością które posiadł. Mimo to – a może właśnie dzięki temu nauka przebiegała sprawnie. Wysiłek fizyczny równoważony był przez wysiłek umysłowy. Kapłan nie dawał Ci chwili wytchnienia, po jakimś czasie zlecał Ci już osobiste odprawianie porannych modłów – podczas gdy sam smacznie spał. W prostych czynnościach wysługiwałeś się chodzącym szkieletem – przy okazji dowiadując się, że kapłan gotów jest nawet zapłacić symboliczną kwotę za przywiezienie i dostarczenie zwłok. Tylko tak aby nikt nie widział…co musiało być jednak trudne zważywszy na strażników pilnujących wjazdu do miasta. Dowiedziałeś się też, że ten jeden szkielet uzyskał pozwolenie na istnienie dopiero po kilku miesiącach uporczywych starań jakie podjął kapłan wobec rady miejskiej. Za życia był to jeden z pomocników kapłana, co przy zachowaniu szczątkowej pamięci ułatwiało kościotrupowi wykonywanie podstawowych obowiązków jakie miał za życia. Zastanawiałeś się nawet czy i Ciebie spotka podobny los…

- Gdybyś jakimś sposobem wystarał się o kolejne zezwolenie mógłbyś liczyć na nagrodę. Wiem jednak, iż na razie będzie to wyjątkowo trudne – skoro nawet mi, ci głupcy z rady nie chcą przyznać większego limitu szkieletów. Nie rozumiem tego, nie ma przecież tańszej siły roboczej…

Aby bardziej Cię przygotować i przygnieść pracą, kapłan dorzucił jeszcze traktat „O mrocznej stronie życia„ – autorstwa El Smuteliona, w połowie składającego się z opisów mordów i tortur a w drugiej połowie z opisu przyjemności jakie płyną z wykonywania pierwszej części traktatu. Niezwykle dołująca i przygnębiająca lektura dla każdego zwolennika dobra, na Twoje szczęście do takich nie należysz.

Kapłan nauczył Cię też kilku nowych czarów, które znacząco podniosły Twoją wartość. Czułeś, że z każdym zaklęciem zbliżasz się do upragnionego poziomu, mocy i potęgi – droga jednak była jeszcze bardzo długa. Cała seria nowych umiejętności zarówno tych kapłańskich jak i płynących od gwardzisty sprawiła po dwóch tygodniach, iż poczułeś się wszechstronnie przygotowany na obu ścieżkach. Pod koniec ćwiczeń już sam odprawiałeś główna mszę, zdołałeś też zapamiętać nielicznych odwiedzających Was wyznawców. Szczególnie jeden brodaty człowiek – zapowiadał się dość mrocznie. Przychodził niemal na każdą mszę – przelewał swą krew do naczynia ofiarnego przysięgając, albo zemstę albo morderstwo – w zależności od tego na co miał zapał. Po tygodniu jednak znikł zupełnie – kapłan szybko Ci wyjaśnił, że zapewne – tak jak i wcześniej wyruszył do innego miasta lub wsi, aby dokonać tego co przyrzekał. Na mocy układu jaki świątynia zawarła z radą miejską, kapłani Morghlitha byli zobligowani pilnować swych wyznawców do czynienia zła daleko poza granicami miasta. Układ był o tyle „dobry” że pozwolił na wybudowanie w tym miejscu świątyni, bez tego ograniczenia świątyni w Bogenhafen po prostu by nie było.

- Oczywiście ten zakaz, czy tez nakaz jest jedynie częściowo respektowany. Oficjalnie jednak jest respektowany w pełni, a radę i nas interesuje przecież tylko oficjalne stanowisko… Nie mniej jednak, nie chcemy utracić możliwości sprawowania swoich funkcji w tym mieście – bezpieczniej jest odsyłać nadgorliwców z dala od miasteczka. Oczywiście wszelkie złe działania które pozostaną w ukryciu – lub też nie będzie między nimi a nami żadnych powiązań, które można by udowodnić… no cóż są dozwolone. – kapłan uśmiechnął się szczerze i szeroko, otwarcie szydząc z rady.

Obiady dostarczano Ci w południe jadłeś wraz ze gwardzistami i kapłanem. Wieczorem zbyt zmęczony na cokolwiek dość szybko zasypiałeś. Znalazłeś też kilka chwil, które mogłeś wykorzystać na zwiedzenie miasteczka czy też inne sprawunki.



Tan Walnar


Twój trening był ciężki, choć pozbawiony upodleń jakich niegdyś doświadczałeś. Tan Gortmund Czarny był wyjątkowo wymagającym nauczycielem. Nie licząc posiłków – niemal nie widziałeś miasta i ludzi w przeciągu dwóch tygodni, jakie spędziłeś na intensywnych treningach. W przeciwieństwie do nowopoznanych towarzyszy – przychodziłeś wyraźnie później od innych, z karczmy zaś wychodziłeś jako pierwszy by zdążyć na codzienne zajęcia. Pewnego dnia pojechałeś z nauczycielem na łowy – starając się znaleźć jakieś gobliny, wargi czy inne paskudztwo. Na nic nie natrafiliście – nie był to jednak zmarnowany dzień. Umiejętność walki na koniu była jednym z podstawowych obowiązków rycerzy – przynajmniej tych żywych. Zdołaliście upolować sarnę – strzał Tan Gortmunda nie pozostawiał wątpliwości co do faktu, że jest wyśmienitym strzelcem. Sarna dostała strzałą w szyję tak, że po kilku skokach padła na ziemię – gdy do niej dotarliście wciąż jeszcze żyła – dusząc się przebitą strzałą. Bez zbędnej zwłoki pozbawiłeś ją życia, po czym zabraliście się za jej przyrządzenie.
Mogłeś nieco lepiej poznać nauczyciela, który zwierzył się także z własnych doświadczeń.

- Cóż to znaczy być Czarnym Rycerzem? – zapytał retorycznie.
- Przecież gdybym miał świecącą jasną zbroję i udawałbym palladyna, większość za niego by mnie wzięła – prawda? – znów zapytał retorycznie , nie oczekując odpowiedzi.

- A palladyn? Czy jest taki jasny i dobry jak o nim mówią? Pewnie nie raz meczą go dylematy pomiędzy tym co należy zrobić a jak to zrobić. Jak można szerzyć porządek w świecie pełnym przemocy – nie uciekając się do niej? Jak można ratować czyjeś życie, nie odbierając go złoczyńcom którzy nań nastają?

- Jestem Czarnym Rycerzem gdyż uznałem, że tylko w ten sposób mogę zaprowadzić porządek w swoim życiu – pilnując jednocześnie, aby otoczenie przestrzegało prawa i porządku. Skrupuły, sumienie – to emocjonalne przeszkody, blokady, które utrudniają podjęcie i wykonanie właściwej decyzji. Palladyn jest tym obarczony, przed zadaniem ciosu – musi wiedzieć czy postępuje właściwie. Czarny Rycerz po prostu to wie.

- Niepowodzenia kształtują charakter i uczą więcej niż pasmo sukcesów. Przyjmuj z pokorą i radością każde niepowodzenie – bo daje Ci szansę na naukę, a jeśli pomimo upadku wciąż żyjesz to znaczy, że otrzymałeś podwójne błogosławieństwo. Nie pozostawiaj jednak za sobą świadków swoich niepowodzeń – jad z ich ust, może być gorszym zmartwieniem niż niejedna otwarta walka.

- Ważne tez jest dlaczego obecnie wciąż jesteś Czarnym Rycerzem, nic nie stoi na przeszkodzie byś porzucił tą drogę, poszedł łatwiejszą – zwykłego rycerza. Co wciąż Cię trzyma przy tej drodze Tan Walnarze? To znacznie ważniejsze pytanie od tego co Cię na nią sprowadziło. Ale zastanów się dobrze nim odpowiesz, nie musisz odpowiadać mi na to dzisiaj.


Przy pieczonej sarninie opowiedział Ci jak sam wraz z bratem i innymi młodymi synami rycerzy i czarnych rycerzy – znaleźli się w elitarnej szkole dla giermków. Były to pierwsze etapy nauki a służyli bezpośrednio dla oddziału czarnych rycerzy – zgrupowanych w chorągwi „Czarne serca”.

- Było to okrutne zgrupowanie, giermkowie często obrywali cięgi, dostawali baty, wykańczano nas psychicznie i fizycznie. Z początku nie mogłem zrozumieć po co to wszystko. W końcu gdy stwardniałem na zewnątrz i wewnątrz zrozumiałem. Szkolono nas w atmosferze okrucieństwa i przemocy byśmy sami nie wahali użyć się najgorszych rzeczy czy sposobów, aby tylko osiągnąć cel.
Jak jest więc różnica między nami a złoczyńcami? Ha ha, sam się głowię nad tym nie od dziś i czasami zastanawiam się czy nie przekroczyłem już tej delikatnej i cienkiej linii dzielącej Czarnego Rycerza od bycia Czarnym Złoczyńcom. Myślę, że to nasz wewnętrzny wstręt przed chaosem. Przed bezrozumnym szerzeniem głupoty i nieprawości. To nasza wewnętrzna potrzeba szerzenia sprawiedliwości…naszej sprawiedliwości – gdyż ta zewnętrzna bywa często w życiu zawodna. Oczywiście i ogólne prawa należy szanować – bardziej jednak traktując je jak wskazówki niż ścisłe polecenia. To nas różni od palladynów – oni za wszelką cenę gotowi są przestrzegać prawo – nawet za cenę własnego życia. Ja natomiast mówię – złam prawo i żyj dziś – byś mógł wrócić i naprawić sytuacje jutro i by suma twych uczynków wspierających ład i porządek przewyższyła te nieliczne uczynki pozbawione takiego charakteru.


- Jest jeszcze jedno co chcę abyś dobrze zapamiętał.
Uczono Cię zapewne jak wielki i przydatny potrafi być gniew. Jak ogromną ma siłę i moc. Potrafi z niemal martwej istoty wykrzesać na tyle siły by mogła zadać śmiertelny cios przeciwnikowi. Kobietę może naładować taką mocą, iż nawet mężczyznę pokona. Mówię tu jednak tylko o fizycznym aspekcie gniewu. Uważam, że rzeczywiście jest przydatny, ale tylko przy umiejętnym jego zastosowaniu. Potrzebę gniewu i siłę z niego płynącą przywołuj jedynie w sytuacjach, gdy naprawdę będziesz tego potrzebował. Sam gniew jest jak ogień – może Cię ogrzać, wzmocnić, ale potrafi też spalić i to żywcem. Długo utrzymywany gniew – jest niczym ognisko, do którego dorzuca się opału bez opamiętania. W takiej sytuacji nietrudno o pożar. Jak więc widzisz umiejętność kontroli czy panowania nad gniewem jest dla nas nie mniej ważna od umiejętności rozpalenia i utrzymania ogniska a jest to tylko jedna z emocji z którymi musimy nauczyć sobie radzić w życiu. Na wyższych kręgach porozmawiamy jednak o innych.


Siedziałeś i słuchałeś w milczeniu, nauczyciel przypomniał Ci o wydarzenia z dzieciństwa – gdzie fale gniewu były niczym te na wzburzonym morzu. Domyślałeś się, że Tan Gortmund podczas służby u „Czarnych serc” raczej nie mógł mieć lepiej. Była to jednak przeszłość a w tej chwili formowałeś teraźniejszość, aby wykuć przyszłość. Nauka przebiegała sprawnie i zdołałeś dowiedzieć się bardzo wiele. Tan Gortmund nauczył Cię nie tylko nowych umiejętności. Pokazał Ci jak można spoglądać na tą ścieżkę, jakie masz możliwości wyboru na niej, wyjaśnił niepewności dotyczące konkretnych okoliczności – a dokładnie tego jak powinien się zachować Czarny Rycerz w ich obliczu. Jedyną regułą zdawało się być to, że reguły ustanawia rycerz.

Zdołałeś odebrać zamówione rzeczy: jedwabną koszulę, spodnie z kaszmiru oraz skórzane wysokie buty. Wszystko pasowało idealnie, miękki materiał miło przylegał do skóry – podkreślając umięśnienie, choć nie w prowokujący sposób. Buty wygodnie leżały na nogach – zauważyłeś też, że zostały zaimpregnowane przed deszczem. Krwiście czerwone spodnie z pewnością będą przyciągały uwagę na niejednym balu. Ogólnie byłeś zadowolony z usługi – cena ubrań, wywindowana przez cenę materiału i tak była prawie o połowę tańsza – niż gdybyś zamawiał w innym mieście.



El Saline


Po pierwszym dniu nauki – gdy El Snori rzucił Ci na biurko stos ksiąg i własnoręcznych zapisków zrozumiałaś, że czekają Cię pracowite dni. Na pamięć kazał Ci się nauczyć stosu tabelek pokazujących jakie ceny za jakie materiały można osiągnąć w różnych miastach W ciągu kilku dni musiałaś opanować co skąd i dokąd najbardziej opłaca się przewozić, później te dane zostały uzupełnione o potencjalne niebezpieczeństwa związane z przewozem towarów. Kupiec szokował Cię ogromem zebranej wiedzy. Jeśli jego ustalenia i zapiski były prawdziwe i aktualne – to sama wiedza którą zawierały była bardzo cenna, przynajmniej dla osób zajmujących się tym fachem.
El Snori nauczył Cię też kilku przydatnych sztuczek i sposobów negocjacji – jako, że sam zbyt urodziwy nie był, doskonale uzupełniał Twoją dotychczasową wiedzę. Pokazał jak udawać obrażonego, jak zrywać negocjację – zostawiając sobie furtkę do ich ponowienia. Jak psychicznie oddziaływać na klienta lub sprzedawcę, aby osiągnąć zamierzony rezultat. „Lepsza sakiewka w ręku niż kwota na papierku” – to była jego dewiza odstraszająca przed przyjmowaniem czeków, czy tez innych potwierdzeń bankowych. Kupiec został uczulony przez doświadczenie – gdyż dwukrotnie już papiery jakie otrzymał były zwykłym fałszerstwem – niestety dość porządnie wykonanym.

- Byłoby dobrze gdybyś posiadała pełnię praw miejskich tam gdzie zamierzasz handlować. Prawa mieszczan są niezwykle silne w miastach – choć niewielu o tym wie. Niestety by w pełni z nich korzystać trzeba się wpierw przebić przez stosy wyroków wydanych w tym mieście – nie ma bowiem nic silniejszego niż wykazanie, że Twój wniosek ma już odpowiednik w dotychczasowej praktyce danego sądu, wykazanie, że w podobnej sytuacji sąd zadziałał na korzyść wnioskującego, niemal zapewnia Cię , że i w Twojej sytuacji sąd postąpi ponownie. Mamy tu dość uczciwego sędziego Tan Volframa – możesz u niego liczyć na sprawiedliwość, w większych miastach gdzie jest kilku sędziów – bywa już z tym różnie.


Nie obyło się też bez nauki dotyczącej twojej specjalności – kamieni szlachetnych. El Snori również zdradzał umiejętności jubilerskie – poparte wieloletnią praktyką, w pewnych zakresach wiedzy musiał Ci jednak ustąpić. Potrafił poprawić twoje techniki obróbki materiału, jednak przy samym oszacowaniu wartości, lub przy rozpoznawaniu z czym macie do czynienia – przewyższałaś go szybkością i dokładnością w ocenie.


Wojownik – El Guliwer – rosły i dobrze umięśniony człowiek był mało rozmowny. Był jedna z niewielu osób których nie fascynowała Twoja uroda, nawet nie próbował CIe podrywać podczas nauki. Poświęcił się całkowicie nauczaniu. Młynki, obroty, postawa – miałaś wrażenie, że godzinami powtarzasz jedną czynność. Pilnował perfekcji wykonania, nie miałaś prawa trzymać broni nawet centymetr niżej lub wyżej niż powinnaś. W postawie bojowej – odpowiednie ułożeniu nóg i rąk oszczędzało Ci czas na zadanie lub sparowanie ciosu. W sytuacji gdzie liczyła się każda chwila – ta perfekcja była na wagę złota.

- Wyżej ręce ! Nie zasłaniaj sobie widoku ramionami. – podszedł poprawił
- Teraz dobrze, wytrzymaj tak jedną klepsydrę – postawił ją obok i odwrócił. Przy jednej czwartej klepsydry nie wytrzymałaś bólu ramion i opuściłaś zastawę, za co od razu zostałaś zrugana. Po tygodniu doszłaś już do połowy klepsydry, po dwóch tygodniach byłaś już prawie w stanie wytrzymać ją całą – co jednak wystarczyło by zadowolić nauczyciela.

- Zobacz , trzymając broń w tej pozycji ( uniósł miecz tak, że ostrze poziomo leżało nad jego czołem) może z łatwością sparować każdy cios jak i wyprowadzić własny. Nie tracisz czasu na podniesienie rąk do góry. Oszczędzasz może sekundę lub dwie – ale ta chwila może zadecydować o życiu bądź śmierci. Pamiętaj też, że cios wroga jest wymierzony wprost w Ciebie, nie gdzieś na prawo czy lewo od Twojego ciała. Sama gdy trafiasz, też nie uderzasz gdzieś w bok – tylko prosto na przeciwnika. Gdy ten szarżuje na ciebie – proste zejście na bok sprawi, że przeleci a ty będziesz miała z przodu jego bok lub plecy –a to już ogromna przewaga.

Nauczył Cię jak schodzić z linii ciosu – był w tym wyjątkowo dobry. Krok jaki do tego ułożył – zmienił całą twoją pracę nóg jakiej dotychczas byłaś nauczona. Nigdy nie stawałaś w takiej postawie jaką Cię nauczył. Mimo, że z początku była to trudna technika, to pod koniec treningu byłaś już przekonana, że jest lepsza i efektywniejsza od twojej dotychczasowej. Zwinne zejście z linii ciosu przypominało taneczny ruch. Prawa noga kroczek w prawo – z dociągnięciem lewej podczas półobrotu. Lub odwrotnie gdy schodziłaś na lewą stronę. Godzinami ćwiczyłaś ten ruch by wykonać go płynnie i odruchowo podczas walki.




El Kathryn



Nic nie poprawiało Ci humoru. Wpatrywałaś się w chłodną ciszę nocy. Koty grasowały po dachach i uliczkach, przechodnie tak liczni za dnia pochowali się w domostwach. W oknach kolejno gasły świeczki lub lampy a ciemność powoli ogarniała miasto.
Ten dzień nie przyniósł oczekiwanych niespodzianek. Właściwie to oczekiwanie – w przypadku Kathryn nie było właściwym określeniem. Ona niczego już nie oczekiwała, była właściwie przekonana, że jedynym czego może jeszcze oczekiwać to wszechogarniająca nuda i apatia. Już dawno żadna sytuacja nie wzburzyła krwi płynącej w żyłach, nawet dość ostra wymiana zdań z rycerzem nie przywróciła jej dawnego wigoru i zapału. Większość osób żyła by tym jeszcze tygodniami, ale dla Kathryn ta burza w szklance wody skończyła się niemal tak szybko jak się zaczęła.

Monotonne i przewidywalne szkolenia również nie polepszały jej nastroju. Na pytania które zadawała nauczycielowi, iluzjonistka miała już własne odpowiedzi – a te które słyszała od nauczyciela przyswajała jedynie wówczas, gdy zgadzały się z jej wewnętrzna opinia. Ciężko było znaleźć jakiś punkt łączący te dwie osoby. Aż dziw brał, że jeszcze ze sobą nawzajem wytrzymywały. Dążenie do prawdy – było swego rodzaju misją czy też powołaniem Tan Salomona. Starszy człowiek przykładał większą wagę do odczuwania rzeczywistości i otaczającego go świata niż na szukanie odpowiedzi na różne pytania.

- Jestem już tym zmęczony, przez lata stawiałem pytania a kolejne poświęcałem na szukanie odpowiedzi – które jedynie przynosiły jeszcze więcej pytań.

- Zbyt dużo na to czasu poświeciłem zamiast na przyjemności i radość z życia. Teraz kiedy stawy i kości dają o sobie znać nie mam już siły i chęci na takie rozrywkowe życie. Ty jednak jesteś jeszcze młoda, pomimo, że dorównujesz mi wiekiem, to jednak możliwości twojego ciała dopiero się rozkręcają – podczas gdy mój organizm gwałtownie już hamuje. To różnicuje nasz światopogląd i spojrzenie na pewne sprawy. Wyobraź sobie na moment, że masz już starczą skórę i wiek, że dożywasz kresu wieku jaki Twojej rasie jest dany. Z tej perspektywy spójrz na swoje życie obecne. Może znajdziesz w tym cos pocieszającego, a może nie… Ja wolę dalsze ćwiczenie które czasami stosuję dla poprawy samopoczucia. Wyobrażam sobie, ze jestem
niesiony w trumnie, kondukt żałobny, rozpacz bliskich mi osób i z tej perspektywy – leżącego w trumnie człowieka przypatruję się obecnym problemom. Wszystkie tracą na znaczeniu, aż dziw bierze na myśl jak człowiek za tym wszystkim goni, za czymś co jest bez znaczenia z perspektywy wiecznej wolności jaką przynosi śmierć. Jest mi smutno i dołuję się otaczającą rzeczywistości? No cóż osobnik w trumnie kazałby się bić głową o ścianę za takie myśli, za niedoceniania każdej chwili w jakiej możemy żyć.


Salomon cieszył się z rozmów i niemal się nie denerwował, gdy otwarcie nie zgadzałaś się z jego zdaniem. Nie zamierzał Cię do niczego przekonywać, wiedział, że i tak się nie dało. Po prostu pokazywał Ci sposób w jaki on sam żyje, a przynajmniej jego życiowa filozofię licząc, że przekaże Ci lub wpoi w Ciebie choć jej część. Sam również słuchał Twojego zdania, jednak podobnie jak jego słowa do Ciebie, tak i Twoje słowa nie robiły na nim większego wrażenia. Po prostu się z nimi nie zgadzał choć czasami przyznał Ci w czymś rację, szczególnie jeśli tyczyło się to jego własnego zachowania. Był wyczulony na samoobserwacje, dlatego każda uwaga z Twoich ust podwójnie go koncentrowała. Gdy się myliłaś nie czynił wyrzutów, gdy miałaś rację – doceniał wkład wniesiony przez Ciebie w jego samoulepszenie.

Na kolejne dni przekazał Ci książkę-opowiadanie. Nie było tam ani tytułu ani nazwy autora. Sama opowieść była zaś zręcznie zrobionym kalamburem, którego nie rozwiązałaś pomimo upływu dwóch tygodni. Mistrz zlecił Ci ją jako ćwiczenie – miałaś odszukać w niej autora a także tytuł. Kolejnym kłopotem na drodze był fakt, że opowieść roiła się od kłamstw i niezgodności. Wilk który pożarł wnuczkę wcale jej nie pożarł. Wnuczka była ukrytym zabójcą, który jednak był jedynie szpiegiem. Wilk działał na zlecenie potężnego druida – który z kolei był kochankiem babci. Zdrada, intryga, morderstwo – kotłowały się mieszając ze sobą wzajemnie. Po kilkunastu stronach pogubiłaś wątek a im dalej w las…Gdy byłaś już w połowie odkryłaś w końcu chociaż jedną rzecz – wilk naprawdę istniał, fabuła i ogólne założenia powieści – o ile były jakieś założenia – nie pozwalały na nieistnienie wilka. Co więcej oprawa książki była przyozdobiona fragmentami wilczej skóry – co również upewniało Cię co do istnienia wilka – a także wskazywało które z zakończeń powieści było prawdziwe. Książka zawierała bowiem kilka zakończeń – które pasowały lub nie w zależności od możliwości umysłowych czytelnika. Głupcom pasowało każde zakończenie, osoby mądrzejsze zauważały już w niektórych pewne niezgodności. Jednak odgadniecie jej całej i przejrzenie na wylot mogło zająć nawet miesiące.
Pod koniec szkolenia mogłaś jednak z nieukrywaną dumą wskazać autora – El Bartolomeo
oraz tytuł powieści „Czerwona dziewczynka” – z reakcji jaką wyczytałaś z twarzy nauczyciela wcale jednak nie mogłaś być pewna swoich odpowiedzi. Salomon przytaknął Ci jednak tak jakbyś się nie myliła, choć coś w jego spojrzeniu mówiło, że odpowiedź w pełni właściwa nie jest. Słowa które przyzwalały Ci na dłuższe zatrzymanie księgi również zdawały się to potwierdzać.



Tan Alander


Nauka przebiegała systematycznie i skrupulatnie…przynajmniej u maga. Godziny spędzone przy różnorakich formułach, badania eksperymenty. Magia aż huczała dźwiękiem bez głosu. Czuć było jego wibracje. Uczyłeś się kontroli, skupienia poznałeś też rewelacyjne techniki magii. Tan Eldirion Dalabera zwrócił Ci uwagę, że większość tradycyjnych czarów opiera się na podobnych gestach i ruchach. Jak wiadomo należy trzymać rękę na nośniku energii – najczęściej amulecie, z którego czerpie się moc a drugą w tym czasie kreuje się zaklęcie z jednoczesnym wypowiedzeniem formuły.

- Lata badań nie tylko nauczyły mnie skracać czas włożony w rzucanie zaklęć, jak i sposób i energię jaką w to władam. Na początku musisz jednak opanować właściwą postawę…

Spędziłeś wiele „dodatkowych” godzin na wytrzymanie pozycji rąk i nóg, pozycji która po kilkunastu minutach powodowała już ból ramion i cierpnięcie nóg. Chwila przerwy, medytacja i powrót do wcześniejszej pozycji. W tym samym czasie trening umysłowy, zagadki, testy pamięci, koordynacji. Mag nakazał Ci owiązanie amuletu wokół dłoni a z czasem zamówienie branzoletki z kryształem mocy wewnątrz. Ważne aby klejnot dotykał dłoni lub okolic.

Po tygodniu zdarzył się też drobny wypadek, wiązka energii która wyrwała się spod kontroli uderzyła w butelkę mocnego trunku – o czym przekonaliście się po buchnięciu ognia jaki wywołał. Skończyło się na dużej ilości dymu i huku, opuściliście pomieszczenie śmiejąc się z całej sytuacji, podczas gdy drobny eksperyment wywołał falę niepokoju w miasteczku.


Gildia złodziei…to z pewnością było za dużo powiedziane. Trzech miejscowych rzezimieszków, nie wyróżniali się niczym. Zwykłe szare twarze, ubranie mieszczuchów, wyraz twarzy również. Zastanawiałeś się czy to jakiś żart.

- Ponoć jesteś złodziejem i szukasz nauki. Prawda to?

Kiwnąłeś głową potwierdzając, nie wyglądali na groźnych, choć dobrze wiedziałeś, że w ty zawodzie pozory bardzo często mylą.

- Dobra, z magusem się jeszcze rozliczymy, a teraz słuchaj. Jestem Pazur, to Szczur i Hiena - wskazał na towarzyszy. Pazur był trzydziestoletnim człowiekiem, nieco pulchnym mieszczuchem – na takiego wyglądał… Szczur był niezwykle chudy, młody chłopak z piegami na nosie, jeszcze pewnie spija mleko matki. Hiena… tak on sprawiał niezwykłe wrażenie. Pół-ork wydawał się być prawdziwym przywódcą bandy. Był kimś kto faktycznie sam mógł zgnieść konkurencję. Był nie tylko solidnie umięśniony, milczący, ale również niebezpiecznie zręczny. Było to widoczne we wszystkim co robił. To on przejął wprowadzanie Cię w arkana zawodu. Na początku, nim się zorientowałeś, podstawiano Ci pod rabunek ugadane ofiary. Gang „Podrzynaczy gardeł” miał wielu współpracowników na terenie całego miasta. Właściwie żadna cudza kradzież nie przechodziła bez ich uwagi, mimo niewielkiej liczebności. Nazwa budziła niemiłe skojarzenia, może nawet odrazę… i o to chyba chodziło, mieszkańcy miasta nigdy nie słyszeli o tego typu morderstwach i nie przejmują się zbytnio. Nie śmieją się jednak powtarzając tą nazwę, co samo w sobie działa odstraszająco dla konkurencji. Całą prawdę zna pewnie Hiena… ale czy to on jest szefem? W tego typu organizacji nigdy nie wiadomo.

Pół-ork nauczył Cię wszystkich niezbędnych umiejętności, popisując się przy tym własną sprawnością.

- Nie kradnę, aby się wzbogacić. Już dawno mógłbym z tym skończyć i czerpać radość ze zgromadzonych dóbr. Nie o to chodzi. Dla mnie to dreszcz emocji i swoista misja. Największą wartość przekazuję tym, którym odbieram rzecz którą ubóstwiają. Widziałeś pewnie takie rzeczy, kobiety zakochane w kryształowych lusterkach, czy biżuterii. Wojownikach chełpiących się swą magiczną bronią czy innymi trofeami. Emocje są tak silne, że wpadają w sidła owych przedmiotów. Z czasem stają się ważniejsze niż naprawdę ważne sprawy. Tak naprawdę to przywracam im wolność, a im ciekawsze wyzwanie tym lepiej.


Mag na koniec nauki pozwolił Ci wybrać jeden z podstawowych czarów. Zostałeś wyposażony w specjalną sakwę na zioła. Mag wypożyczył Ci też specjalistyczny nożyk do ich ścinania.

- Tylko go nie zgub, więcej nie mam a pomaga przy zbieraniu. Widząc twe zdziwione spojrzenie dodał, po prostu jest wyjątkowo ostry i precyzyjny – rzeczywiście po przyjrzeniu się wyglądał na idealnie przystosowany do odcinania delikatnych łodyg i liści.


Tan Tishalulle



Czas jaki upłynął wydawał się być jedynie smukłą nutą puszczoną na wietrze. Trening, wysiłek, przyjemność, śpiew, muzyka – to wszystko przepełniało ostatnie dwa tygodnie życia.
Tan Gotrik – był silnym mężczyznom, przykładającym wiele uwagi do odpowiedniej tężyzny fizycznej. Na tym polu nie miałaś za wiele do popisu, jednak zręczność i gracja ruchów nadrabiały siłowe braki. Podczas tego dwutygodniowego treningu zaczęłaś zastanawiać się nad tym jak weszłaś na obie profesje. Przez ostatnie dwa tygodnie ręce czasami tak Cię bolały ze zmęczenia, że nie byłaś w stanie grać. Śpiew raczej także był wyłączony z możliwości treningu – z uwagi na długotrwałe ochrypniecie barda Po tygodniu mógł już normalnie mówić, ale na śpiew nie mógł się jeszcze zdecydować. El Dragorus postanowił więc w ramach szkolenia, obarczyć Cię nauką kilku ważnych pieśni – na różne, specjalne okazje. Pokazał nowe chwyty na lutni i innych instrumentach, podszkolił też w grze na nich – szczególnie, jeśli nie potrafiłaś sobie z czymś radzić. Jego główną przesłanką szkolenia była „wszechstronność” co dało się zauważyć i odczuć.

- Dobry bard, musi być nie tylko dobrym muzykiem, ale i pisarzem, inaczej wszystko co w życiu odtworzy to będzie tylko cudza twórczość. Nawet nie będzie wiadomo, czy publiczność oklaskuje wykonanie czy treść utworu. Prawdziwy sukces mierzy się miarą braw i oklasków za wykonanie własnego utworu.


Praktycznie nie było Cię w mieście. Pogoda sprzyjała na miłe wyprawy w okoliczne lasy. Wspólnie z El Dragorusem przemierzaliście okoliczne tereny umilając sobie czas grą. Był to najprzyjemniejszy trening z wszystkich jakie odbyły się w ostatnich dwóch tygodniach. Oczywiście tą sielankę co jakiś czas burzył Tan Gotrik zaganiając Cię do ćwiczeń, ćwiczeń i jeszcze raz ćwiczeń. Nie mogłaś się właściwie doczekać uwolnienia od katorgi, no ale zawsze pod koniec wojowniczego treningu pojawiał się bard. Dawał odpocząć twoim mięśniom jednocześnie ćwicząc Twój umysł. Uznał za właściwe, abyś była zorientowana przynajmniej ogólnie w polityce.

- Bard to jedyna profesja która może wstrząsnąć i to skutecznie możnowładcami tego świata. Nasza profesja ma siłę oddziaływania na masy, a tylko te mają siłę wpływać na zmiany. Pojedyncza jednostka niknie w gąszczu urzędników oraz prawa i bezprawia. Jesteśmy jak pierwszy kamyk lawiny. Naszym obowiązkiem jest wręcz wpływać, bardziej lub mniej dyskretnie na gawiedź. Oczywiście ciąży na nas też najwyższa odpowiedzialność. Nie jest problemem zbuntowanie ludności przeciwko złemu możnowładcy. Tylko jak przyjmie Twoje sumienie fakt, że na skutek buntu wszyscy zostaną zabici?
Niestety musimy zachowywać niezwykłą ostrożność przy tego typu działaniach.


Ta rozmowa, jak też wiele innych utknęły Ci w pamięci, nie mniej niż nowe sposoby zadawania ciosów, unikania czy parowania. Jak szybko wpadłaś w wir nauki tak szybko też musiałaś go opuścić wyruszając na ustaloną misję.


-----------------------------------------------------------------------------


Miasto zdawało się żyć własnym życiem, odległym od dużych jak i mniejszych miast. Na pozór istniał tu ustalony porządek rzeczy w głębi jednak ułuda beztroskiego spokojnego miasteczka powoli zaczęła być rozrywana. „Gildia” złodziei, wyznawcy złych bóstw, więźniowie, podejrzanie niskie ceny, niezwykła uprzejmość. Każdy z Was wychwycił coś co mu nie pasowało do zwykłego wyobrażenia miasteczka tej wielkości.

Zortek wydawał się być w porządku. Zawsze uprzejmy, zawsze inkasujący należność nazajutrz – przynajmniej tym którzy wykupili nocleg. W ciągu dwóch tygodni najbardziej chyba zaczął się spoufalać z El Kathryn, nie bez wzajemności. Drobne dowcipy, docinki, pewna nonszalancja wprowadzona do wzajemnych stosunków. Ork był dość miłym właścicielem karczmy. Zainteresowani dowiedzieli się, że był tez członkiem rady miasta. Był to zresztą dość liczny organ miejscowej władzy, skupiający zresztą wszystkie klasy społeczne, choć wcale nie w równej ilości.

Miasteczko poruszone było wieścią o zbliżającym się sądzie nad krasnoludem. W zasadzie wszystko już dawno powinno się rozwiązać, jednak w obliczu surowego prawa, sędzia z niezwykłą łagodnością pozwolił na przygotowanie się do obrony prawnikom krasnoluda. Kupiec który brał udział w polowaniu, był również członkiem rady miasta, prawo było po stronie miejscowego przedstawiciela władzy. To krasnolud musiał udowodnić, że nie chciał zrobić krzywdy El Vergozowi, co oczywiście z natury rzeczy było niezwykle trudne. Prawo miasta zezwalało również na swoistą ugodę pomiędzy ofiarą a sprawcą. Być może to teraz przewlekało wyrok.

- Krasnal jest dość majętny a kupiec to sknera, żerujący na drobnych handlarzach z tutejszego rynku. No cóż, sytuacja pewnie trochę potrwa, dam znać gdy usłyszę nowinę. – Zortek powiadamiał zainteresowanych

W miasteczku wybuchł też „pożar”. Ponoć niemal spłonęła wieża maga podczas jakiegoś strasznego eksperymentu. Plotki głoszą o demonicznym ryku i płomieniu, jakby sam piekielnik się ponoć pojawił i stąd ten dym i siarka w powietrzu. Inni mówią, że mag pewnie tak się spił, że zapomniał o magii i się rozpełzła, jak gdyby mówili o nie dopilnowanym ognisku. Nikt jednak zbyt poważnie nie bierze sobie tego do serca a przeróżne wersje wydarzenia służą raczej zabiciu nudy przez gawiedź.

Dowiedzieliście się też, że wkrótce powinna tez przyjść dostawa srebra z niedaleko położonej wioski Impur-Kir.

- Jest tam kopalnia srebra, a jego dostawa umożliwi tańszy zakup kruszcu, jak i zniżkę na gotowe produkty – karczmarz uśmiechnął się przy tym niezwykle czarująco do dam, ukazując jednocześnie drobne braki w uzębieniu.

W ciągu dwóch tygodniu ze wspólnych rozmów i lekko rzuconych półsłówek okazało się, że gości karmy łączy więcej niżby mogli sądzić.

Pochodzące z Olgrionu elfki mają wspólnych znajomych – mimo iż nie spotkały się nigdy osobiście, słyszały o sobie sporo. Obie obracały się przecież pośród bogaczy.

Walnar przypomniał sobie gdzie słyszał o Kathryn dopiero, gdy półelfka w rozmowie z karczmarzem rzuciła pieszczotliwe zdrobnienie, jakim obdarzał ją kiedyś jej przyjaciel z młodości – Katika. Katika była jedną z pierwszych miłości jego wuja Tan Denthora, do której ten zawsze wracał z sentymentem i lekkim uśmiechem na twarzy.

Tishalulle słyszała o Turgasie, który zabił własnego opiekuna, Alander zaś spotkał go nawet osobiście, gdy został „poproszony” o odzyskanie i wycenę pewnych przedmiotów dla świątyni.

Alander i przyjaciel Saline Tan Artus – mają wspólnego wroga – ród Karrar. O których także Saline wyraża się z pewną niechęcią, jego przedstawiciele próbowali kiedyś zniszczyć reputację Tan Artusa.

Turgas był świadkiem jak za młodu Walnar przyczynił się ku chwale Morghlitha Grupa bandytów okradła świątynię tego właśnie wyznania. Dokonali tez wielu innych rozbojów. Pojawili się w okolicy a po niedługim czasie zostali wytropieni i pojmani. Tylko nieliczni z Turgasem włącznie wiedzieli, że schwytani idą do kamieniołomów…należących akurat do świątyni…

Alander reprezentował swojego mistrza magii w negocjacjach z Yazonem jakieś dziesięć lat temu, tam miał styczność z jego milczącym cieniem nazywanym Sol, który nosił twarz Kathryn. Pomiędzy kupcem i Sol istniała bardzo silna więź, choć Alander nie mógł być pewny charakteru relacji jaka ich łączyła.

Co ciekawe, wszyscy byli dwa lata temu na Wielkim Festiwalu w Tagarze Szarej. Ktoś komuś mógł tam mignąć, ktoś z kimś zamienić kilka przypadkowych słów.


Rankiem po spakowaniu rzeczy i przyszykowaniu się do drogi zjedliście jeszcze wspólnie śniadanie, rozliczyliście się z Zortekiem i wyruszyliście…w tym samym wschodnim kierunku.
 

Ostatnio edytowane przez Eliasz : 25-03-2008 o 23:19.
Eliasz jest offline  
Stary 15-03-2008, 23:46   #16
Patronaty i PR
 
Redone's Avatar
 
Reputacja: 1 Redone ma wspaniałą reputacjęRedone ma wspaniałą reputacjęRedone ma wspaniałą reputacjęRedone ma wspaniałą reputacjęRedone ma wspaniałą reputacjęRedone ma wspaniałą reputacjęRedone ma wspaniałą reputacjęRedone ma wspaniałą reputacjęRedone ma wspaniałą reputacjęRedone ma wspaniałą reputacjęRedone ma wspaniałą reputację
Dni przemijały przeraźliwie wolno. O ile z początku Saline miała chęć wstawać rano z łózka, to już po paru dniach ta chęć wyraźnie się zmniejszyła. Stosy ksiąg, zapisków, pergaminów... Miała tego serdecznie dość już po czterech dniach. Ale wiedziała, że bardzo jej się to przyda, wiec studiowała każdy zapis z pilnością. Jeden za drugim, literka po literce, cyfra po cyfrze, aż zamykały jej się oczy.

A na następny dzień znowu wstawała i szła do El Snoriego. I wciąż to samo. Miała nadzieję, że nauki z El Guliwer'em będą miłą odskocznią. Pomyliła się. Dzięki temu byłą zmęczona nie tylko psychicznie, ale też fizycznie. Guliwer był wymagającym nauczycielem, ale dbał o to by wyniosła z jego lekcji jak najwięcej. Chociaż czuła potem każdy swój mięsień. Jednak opłacało się, pod koniec treningu czuła się o wiele pewniej trzymając miecz w dłoniach. Miała nawet ochotę komuś dokopać. A możliwe, ze podczas wyprawy do Kurta będzie taka możliwość.

Tylko jedna część szkolenia z kupcem przypadła elfce do gustu - kamienie szlachetne. W końcu mogła pokazać Snoriemu, że ona też coś potrafi. Chyba nawet w tym temacie udało jej się nauczyć parę rzeczy mistrza. O minerałach Saline mogła mówić godzinami, zachwycała się ich strukturą, barwą, odblaskami lub wręcz przeciwnie, matowością. Lubiła ich zimny dotyk pod palcami, a widząc surowy minerał już oczami wyobraźni widziała na przykład naszyjnik z niego zrobiony.

Na koniec szkolenia Saline podziękowała ciepłymi słowami obu nauczycielom, za poświęcony jej czas. Czuła, że jej umiejętności w obu dziedzinach naprawdę się poprawiły. Wiele zawdzięczała El Snoriemu i El Guliwer'owi. Wypili wspólnie lampkę wina i Guliwer opuścił ich, a Saline jeszcze chwilę rozmawiała z kupcem. Dogadali szczegóły jej wyprawy do Kurta, po czym także Saline opuściła Snori'ego.

Idąc do karczmy przypominała sobie spędzone już w tym mieście dni. Sporo ludzi mówiło o tym krasnoludzie, który czeka na swój wyrok. Szczerze mówiąc, mało ją to obchodziło, to nie jej sprawa, i nie jej miasto. Krasnoluda też nie znała, więc jego los nie leżał jej zbytnio na sercu. Właściwie miała już trochę dość tego miasta. Z początku wydawało się bardzo ciekawe, ale okazało się po prostu... sztuczne. Nie wiedziała co dokładnie jest tu nie tak, ale nie wszystko było w porządku.

Wieczory uprzyjemniała sobie dobrym jedzeniem, winem i dobrym towarzystwem. Rozmowy z Tan Walnarem i Tan Alanderem były jedyną rozrywką, na jaką miała jeszcze siłę po całym dniu pracy. A i ta rozrywka nie trwała długo, bo zmęczenie dawało się całej trójce we znaki. Niemniej jednak mogli przynajmniej trochę się poznać przed wspólną podróżą, Saline zaś cieszyła się szczególnie z bliższego poznania Walnara, gdyż Alander nie zrobił na niej jakiegoś bardzo dobrego wrażenia. Choć okazało się, że mają wspólnych nieprzyjaciół.

W karczmie elfka zauważała także wciąż te same twarze. Część to stali klienci Zorteka, od razu widać, że miejscowi, choćby po tym, że jak już spiją się na umór wracają do swoich domów. Ale część gości spożywała kolację, pozostała chwilę na sali i udawała się do pokojów na piętrze karczmy. Czyli zupełnie jak Saline, pewnie byli tu przejazdem. Okazało się nawet, że wyruszają w tym samym kierunku co elfka.

Rankiem, kiedy mieli wyruszyć, spotkali się przy jednym stole i wspólnie zjedli śniadanie. Z niejakim smutkiem Saline żegnała tę karczmę, było jej tu naprawdę dobrze, a teraz znowu będzie spała gdzieś w dziczy. No i to pyszne jedzenie, pozostaje w pamięci na długo. Racje żywnościowe na podróż nie są nawet w jednej setnej tak smaczne jak posiłki ze Złocistego Bażanta. No i Zortek był zawsze tak uprzejmy dla gości. Elfka miała nadzieję, że szybko to wróci. Odda Snoriemu co jego i wyruszy dalej, możliwe, że u boku Walnara, dopóki nie znajdzie dla siebie innej drogi.

Koń Saline ucieszył się na jej widok, miał już dość bezczynności. Co prawda wyprowadzała go czasem ze stajni ale tylko na krótko, by miał szansę trochę pochodzić. Teraz ruszają w dłuższą podróż, i koń był chyba nawet wdzięczny, że już nie musi stać ciągle w tej stajni, tylko wyjdzie na otwartą przestrzeń. To samo cieszyło elfkę, dziecko natury.

Wraz z towarzyszami wyjechała za bramę. Gwardziści nawet nie zawiesili na nich na dłużej wzroku. Stukot końskich kopyt o bruk zniknął, gdy wyjechali na ubitą ziemię. Teraz słońce ich witało, ale kiedy przejeżdżali tu ponad dwa tygodnie temu, chyliło się ku horyzontowi. A dzisiejszy dzień zapowiadał się dość ciepło, co nie wróżyło dobrze komfortowi jazdy. Jednak Saline czuła się wyjątkowo dobrze, z optymizmem patrzyła w przyszłość. Wśród towarzyszy czuła się bezpiecznie - z jednej strony stal, z drugiej magia. Do tego sama czuła się teraz dobrze z orężem. Nie wiele mogła powiedzieć o pozostałych podróżnikach.

W tę samą stronę podążał także niejaki El Turgas, dość groźnie wyglądający półork. Ale dla Saline każdy ork czy półork wyglądał groźnie, po prostu tak bardzo różnili się od delikatnych elfów. I ten cały El Turgas ogólnie nie wzbudzał jej zaufania. Była też ta przepiękna kobieta o długich, jasnych włosach, od której żaden mężczyzna nie mógł oderwać wzroku. Potencjalna konkurencja, pewnie z nią także się nie zaprzyjaźni. No i jeszcze jedna kobieta, także dość ładna, ale jakaś zamyślona, raczej małomówna. Wydawała się Saline wyniosła, co nie nastroiło jej dobrze w kierunku kobiety. "Niestety, przyjemna wyprawa z Walnarem zamieniła się w jakiś dziwny pochód."

Elfka była ciekawa tego całego Kurta. Zalazł za skórę tak wielu osobom. "Cwaniaczek, umie sobie radzić w życiu, trzeba ostrożnie go podejść" analizowała w myślach sytuację. Tak naprawdę nie wiele o nim wiedzieli, jeśli kogoś pytali zazwyczaj dana osoba nie wiedziała kto to właściwie jest. Nie można lekceważyć żadnego przeciwnika i kobieta czułą, ze Kurt może ją czymś zaskoczyć. "Ciekawe, czy znajdziemy coś cennego". I chociaż sama nie chciała nic brać, chętnie zerknie kim jest ten człowiek, a to jak się mieszka, wiele mówi o osobowości.

- No, komu w drogę, temu czas.

Ruszyli więc przed siebie, elfka jechała raczej beztrosko, rozglądając się od niechcenia po okolicy. Może czuła się po prostu zbyt pewnie, a wiadomo że zbytnia pewność może czasem zgubić. Nie przejmowała się jednak tym zbytnio, w końcu nie jechała sama, nie musiała więc skupiać całej swojej uwagi. Ciekawa była gdzie przyjdzie im nocować, i jak ustalą wartę, choć osobiście było jej to obojętne, byli miała choć parę godzin snu.
 
__________________
Courage doesn't always roar. Sometimes courage is the quiet voice at the end of the day saying, "I will try again tomorrow.” - Mary Anne Radmacher

Ostatnio edytowane przez Redone : 17-03-2008 o 18:37.
Redone jest offline  
Stary 22-03-2008, 22:52   #17
 
Dhagar's Avatar
 
Reputacja: 1 Dhagar ma wspaniałą reputacjęDhagar ma wspaniałą reputacjęDhagar ma wspaniałą reputacjęDhagar ma wspaniałą reputacjęDhagar ma wspaniałą reputacjęDhagar ma wspaniałą reputacjęDhagar ma wspaniałą reputacjęDhagar ma wspaniałą reputacjęDhagar ma wspaniałą reputacjęDhagar ma wspaniałą reputacjęDhagar ma wspaniałą reputację
Trening zdawał się mijać niczym powolne urabianie kawałka żelaza. W gorącym piecu rozgrzewało się sztabę, by później przy pomocy młota i kowadła formować z niej będący w myślach odpowiedni kształt.
Rozmowa z Tan Gortmundem przy ognisku i pieczeni wiele wyjaśniła co do przeszłości nauczyciela. Zadawane pytania mimo, że bez odpowiedzi zdawały się nieść sporo przesłań, z których część znał a reszta była dlań nowością.
Zadane pytanie zaś, na które jego nauczyciel wymagał odpowiedzi sięgało ku głębi Walnara. Jego przeszłości, wściekłości, nienawiści. I niewyrównanych rachunków.

- Co mnie wciąż trzyma na tej ścieżce zapytałeś. - rzekł do Tan Gortmunda pewnego wieczora.
- Szansa na wyrównanie rachunków, których zwykły rycerz by się wzbraniał dokonać. Zdobycie władzy wedle własnych praw a nie tak miłosiernych jak to nieraz zdarzało mi się widywać. I nade wszystko osiągnięcie potęgi i mocy, jaką daje bycie czarnym rycerzem.

Pod koniec pierwszego tygodnia jak zwykle wieczorem Walnar siedział przy kominku oparty na krzesle z kubkiem wina w dłoni. Podszedł do niego półork i odezwał się do niego słowami:
- Przepraszam, czy mogę zająć chwilkę? - Zapytał.

Tan Walnar spojrzał na pytającego. - Słucham.

- Nazywam się El Turgas i, może to zabrzmi banalnie, ale jestem pewien, że spotkaliśmy się wcześniej.


- El Turgas. - człowiek zamyślił się na chwilę. - Być może tak było choć nie mogę skojarzyć miejsca, gdzie mogło się to wydarzyć. W wielu miejscach bywałem. Wielu też poznałem.
Wskazał dłonią miejsce
- Mów zatem, co cię sprowadza przed moje oblicze.

- Wydaje mi się, że spotkaliśmy się w świątyni, ale nie mogę sobie przypomnieć, gdzie ... -
powiedział zamyślony półork zajmując miejsce przy stoliku.
- Jeśli byłbyś łaskaw wyjawić swoje imię, może udałoby mi się przypomnieć, gdzie się spotkaliśmy.

- Z czasem z pewnością pamięć do szczegółów wróci -
odparł, napił się wina i odstawił naczynie - Ale chyba nie o tym chciałeś rozmawiać ?

- Rzeczywiście. Bez owijania w bawełnę, to chciałbym Ci zaoferować swoje usługi, jako gwardzisty. Czy byłbyś zainteresowany?

- Interesująca propozycja. -
rzekł Walnar po chwili. - I sądzę, że pojawiłeś się w odpowiednim momencie. Przede mną większa wyprawa się szykuje i przydałby mi się ktoś taki jak ty. Oczywiście jeśli przyjmiesz służbę u Zwiastuna Ciemności. - uśmiechnął się lekko

- Będzie to dla mnie przyjemnością -
twarz Turgasa rozjaśnił uśmiech.
- Już sobie przypominam, gdzie się spotkaliśmy. Czy nie nazywasz się Tan Walnar?

- Tan Walnar Razorge. Tak, to ja.

- Tym bardziej się cieszę, że właśnie Ciebie spotkałem. Bardzo się przysłużyłeś w młodości jednej ze świątyń naszego wspaniałego boga. Chyba, że od tego czasu coś się zmieniło. -
spojrzał badawczo na rycerza.

- Pomoc w walce z bandytami. Istotnie, należała im się nauczka
. - sięgnął po naczynie i dopił wino. - Nic się od tamtego czasu nie zmieniło El Turgasie.

- Więc sądzę, że tym lepiej będzie się układała nasza współpraca. - Turgas uśmiechnął się szeroko - Chciałbym również Cię zaprosić na modlitwę do świątyni, która się znajduje w tej mieścinie. O ile oczywiście czas Ci pozwoli.

- Z chęcią. Dawno w sumie nie uczestniczyłem w żadnym rytuale więc odnowi się swą wiedzę.

- Ceremonie odprawiane są codziennie rano i wieczorem.

Walnar pokiwał głową - Zatem kolejny wieczór będzie odpowiedni dla wspólnej modlitwy.

Półork przytaknął zgodnie. - A wracając do naszej umowy, kiedy moglibyśmy przedyskutować jej szczegóły? Jeśli mógłbym coś zaproponować, to może po jutrzejszej modlitwie sprawdziłbyś Panie, co sobą reprezentuję i wtedy uzgodnilibyśmy warunki.

- Niech zatem tak będzie. Wtedy też okaże się na ile cię stać i jak będzie twoja zapłata comiesięczna.

- Dziękuję zatem i dziś już nie będę zajmował Twojego cennego czasu. -
Turgas rozejrzał się i widząc prawie pustą salę dodał - Chyba najwyższy czas trochę odpocząć, jutro znów czekają mnie obowiązki. - podniósł się z krzesła i skinął głową rycerzowi - Zatem do zobaczenia jutro na modlitwie.

Walnar skinął głową na pożegnanie - Do rychłego zatem el Turgasie.

Los uśmiechnął się do niego. Pozyskanie usług gwardzisty było iście szczęśliwym zbiegiem okoliczności. A jego umiejętności z pewnością mogły mu się przydać w przyszłości.
Następnego też wieczoru spotkał się z półorkiem, który okazał się być również kapłanem a to była wielce dobra wiadomość.

"Kathryn, Katika. Więc to jest pierwsza kochanka i ukochana wuja. No proszę jak to się układają losy." - przemknęło mu przez myśli gdy dowiedział się w końcu kim była ów trochę irytująca dziewczyna która tak bardzo dopytywała się go o parę spraw. Uśmiechnął się do siebie - "Podróż zajmie trochę czasu. Może warto zamienić z nią parę słów. Zresztą i tak wszystko pozostanie w rodzinie cokolwiek by się nie wydarzyło lub dowiedziało..."

Ćwiczenia fechtunku, umiejętności, nowa wiedza. Czuł się jakby znów był u wuja. A może po prostu ciągnęło go do takich spraw, które były do siebie wielce podobne i tego samego rodzaju.
Dwa tygodnie minęły w końcu a Walnar przysposobił się do podróży. Zakupione nowe ubranie złożone trafiło do jednej z sakw, podobnie jak zapasy na drogę, ubrał się w niepełną zbroję, oporządził konia i zapłaciwszy karczmarzowi po śniadaniu ruszył ku dworkowi Kurta. Wraz z nim jechał jego gwardzista wiodąc czujnym wzrokiem wokół. Walnar podjechał bliżej El Saline widząc ją jadącą szlakiem tuż za miastem.

- Zapowiada się przyjemny dzień nieprawdaż ?
 
__________________
"Nie pytaj, w jaki sposób możesz poświęcić życie w służbie Imperatora. Zapytaj, jak możesz poświęcić swoją śmierć."
Dhagar jest offline  
Stary 29-03-2008, 17:30   #18
 
Smoqu's Avatar
 
Reputacja: 1 Smoqu jest na bardzo dobrej drodzeSmoqu jest na bardzo dobrej drodzeSmoqu jest na bardzo dobrej drodzeSmoqu jest na bardzo dobrej drodzeSmoqu jest na bardzo dobrej drodzeSmoqu jest na bardzo dobrej drodzeSmoqu jest na bardzo dobrej drodzeSmoqu jest na bardzo dobrej drodzeSmoqu jest na bardzo dobrej drodzeSmoqu jest na bardzo dobrej drodzeSmoqu jest na bardzo dobrej drodze
Pierwsze dni szkolenia minęły nie wiadomo kiedy. Turgas był jeszcze zmęczony podróżą, ale nie robiło to wrażenia na jego nauczycielach, a w szczególności na El Tornado, dlatego niezbyt miał czas i siły, aby zintegrować się z resztą towarzystwa, które zamieszkiwało karczmę. Zaraz po powrocie z ćwiczeń zjadał lekką kolację i szedł odpocząć do swojego pokoju. Przelewał również zgromadzoną przez cały dzień energię magiczną, jakże potrzebną do wszelkich rytuałów, do swojego amuletu. Wtedy właśnie zwrócił uwagę na człowieka, który również najwyraźniej mieszkał u Zorteka. Jego twarz wydawała się znajoma, jednak w żaden sposób nie mógł sobie przypomnieć, w jakich okolicznościach spotkał się z nim. Postanowił więc wrócić do swojego pierwotnego planu znalezienia pracodawcy.

Pewnego ranka pod koniec pierwszego tygodnia, wykorzystując pustkę na sali (albo wszyscy już wyszli, albo jeszcze się nie obudzili) zagadnął właściciela:

- Zortek, powiedz mi, co wiesz o innych gościach. - wywalił prosto z mostu - Wiesz, szukam jakiegoś sensownego pracodawcy. - dodał porozumiewawczo.

- Wybacz Panie, lecz nie jest mi zbyt wiele wiadomo na temat gości „Złocistego Bażanta”. Jeden wygląda mi na rycerza, ale nie chciałbym zgadywać profesji czy zajęcia pozostałych osób.

- Nie panuj mi tutaj, Zortek. - półork obruszył się - A który to? Czyżby ten człowiek?

- Tak mi się wydaje.

- Dzięki. Pogadam z nim, bo wydaje mi się, że gdzieś go spotkałem.

- Zawsze do usług.

Turgas szybko zjadł przepyszne, jak zwykle, śniadanie i szybko wyszedł z karczmy na następny dzień treningu. Na szczęście był to ostatni dzień przed weekendem, więc nareszcie będzie mógł troszkę odpocząć. Granmur zapowiedział mu, że musi wziąć udział w ceremoniach, ale gwardzista okazał się starym wyjadaczem i zarządził krótką przerwę regeneracyjną przed ćwiczeniami sprawnościowymi. Również dlatego ćwiczenia, które zaaplikował tego dnia, były lżejsze od poprzednich. A może ciało ćwiczącego już przyzwyczaiło się do takich wysiłków. Pomimo wszystko uczeń był młodym i silnym osobnikiem, więc szybko adaptował się do nowych wymagań. Tym niemniej wieczorem Turgas miał więcej sił niż zazwyczaj po ćwiczeniach z El Tornado.

Wróciwszy do "Złocistego Bażanta" poszedł się przebrać do swojego pokoju, po czym zszedł do sali zjeść kolację. W jej trakcie zauważył człowieka, który wydawał mu się znajomy i w tym właśnie momencie siedział samotnie. Po chwili wahania zdecydował, że być może lepsza okazja się nie trafi.

- Przepraszam, czy mogę zająć chwilkę? - zapytał .....

..... - Do rychłego zatem el Turgasie.

Zatem szczęśliwie trafił na wyznawcę Morglitha i to w dodatku Czarnego Rycerza.

Nie wyjawił w czasie rozmowy wszystkiego o sobie, bo chciał mieć jakąś kartę przetargową na tę ważniejszą część rozmowy - negocjacje warunków najęcia. W dobrym humorze (tym lepszym, że tym razem wypił trzy kufle Mózgotrzepa) wrócił do swojego pokoju, rozebrał się, wszedł do łóżka i usnął.

Następnego dnia wcześnie poszedł do świątyni na szkolenie u naczelnego kapłana. Postanowił dobrze się przygotować na wieczorne spotkanie, więc sumiennie studiował wszystkie nauki i księgi, które zostały mu zlecone przez przełożonego. W szczególności zwrócił uwagę na rytuały i szczegóły ceremonii modlitewnych, aby jak najlepiej wypaść w oczach przybyłego pracodawcy.

Słońce dotknęło dolną krawędzią swojej tarczy dachy domów Bogenhofen, gdy Turgas zmierzał do zakrystii przygotować się do modlitwy wieczornej, którą miał poprowadzić. Co prawda robił już to, ale tym razem chodziło o coś więcej niż tylko prawidłowe jej odprawienie. Chciał zrobić jak najlepsze wrażenie na rycerzu, który miał się na niej zjawić. Dlatego założył świeżą szatę i w myślach szybko przypomniał sobie cały porządek ceremonii. O wyznaczonej porze wyszedł do ołtarza i z zadowoleniem stwierdził, że Tan Walnar jest obecny. Sama uroczystość minęła bez większych problemów i dość szybko, gdyż nauczony doświadczeniem z poprzednich razów, kapłan wiedział, że wyznawcy Morglitha w tym mieście są niecierpliwi. Tym bardziej, że o tej porze zaczynali właśnie pracę. Po zakończonej modlitwie odprawiający ją skinął porozumiewawczo do obecnego szlachcica, po czym zniknął w zakrystii. Po kilku minutach pojawił się przebrany w swój zwykły strój, podszedł do czekającego człowieka i zagaił:

- Witaj Tan Walnarze. - powiedział półork kłaniając się lekko i podchodząc do rycerza.

- Witam El Turgasie.

- Cieszę się, że znalazłeś czas, aby uczestniczyć w modlitwie. - stwierdził dyplomatycznie kapłan kierując się do wyjścia ze świątyni.

- Można by rzec, że modlitwa każdemu jest potrzebna. Od czasu do czasu. - rzucił Walnar.

- Być może niektórym bardziej niż innym, ale nie będę Cię przekonywał o wadze modlitwy. Poza tym modlitwa to nie tylko ta ceremonia. Są rożne sposoby wielbienia naszego Pana.

- Przypomnienie złożonych przyrzeczeń, ślubów. Wspomnienie danych obietnic sobie -
dodał, odlatując gdzieś myślami na chwilę.

- Tak. - Turgas pokiwał głową zapamiętując to zdanie. - Chciałbym wrócić do naszej wczorajszej rozmowy w karczmie i zapytać Cię, Panie, jak znajdujesz moją przydatność dla Ciebie.

- Rzec można wielce przydatny się wydajesz. Tak jako gwardzista jak i kapłan.


Szli niespiesznie pustymi ulicami miasteczka w kierunku "Złocistego Bażanta" rozmawiając ze sobą. Mieszkańcy wrócili właśnie do swoich domów i jedli kolację, więc było dość pusto i nie musieli się obawiać, że ich rozmowę usłyszą niepowołane uszy.

- Jednak muszę od razu ostrzec, że tutejszy przełożony świątyni wyznaczył mi pewną misję do wypełnienia, więc bez żadnych ograniczeń będę do Twoich usług za około miesiąc.

- A jakaż to misja, jeśli wolno wiedzieć?

- Myślę, że również coś o tym słyszałeś, gdyż plotki krążą po całym Bogenhofen. Otóż poproszony zostałem o sprawdzenie, cóż się dzieje w Kurtowym Dworze.


Rycerz uśmiechnął się pod nosem - Jak widzę jesteś kolejną osobą, która ma jakiś zatarg z Kurtem. Ja również zmierzam w tamtym kierunku, więc twoja misja pokrywa się z moimi planami. Nie będzie zatem żadnych przeciwwskazań jak na mój gust.

- Wyśmienicie. Już się zastanawiałem, cóż mam z tym zrobić. Wspomniałeś, Panie, że jestem kolejną osobą. Czyżby było ich więcej niż Ty i ja? Obiło mi się co prawda o uszy imię Kurta w karczmie, ale sądziłem, że ma to związek z plotkami na jego temat.

- Licząc ciebie i mnie to w sumie pięć chyba.


Turgas uniósł wysoko brwi w zdziwieniu - Aż tyle? To musi być jakaś ważna osobistość, skoro wzbudza aż takie zainteresowanie. I oni wszyscy wybierają się do niego?

- Z tego co się dowiedziałem to tak.

- Zatem wiesz, kto to. Może moglibyśmy wszyscy połączyć siły, żeby załatwić nasze sprawy? Niestety do tej pory byłem zbyt zaangażowany w świątyni, żeby zdobyć jakieś bliższe informacje na mieście. Czy sądzisz, że byłoby to możliwe?

- Nie widzę przeciwwskazań.

- A inni? Kto to jest?

- Z tego co wiem Kurt podobno ma jakiej konszachty z demonami. Sporo uzbierał skradzionych przedmiotów też i ma długi. -
rzekł i kontynuował po chwili - A co do innych. Jak na moje oko to mag, kupiec i dawna ukochana mego wuja, również czarnego rycerza.

- To całkiem spore i ciekawe towarzystwo. Sądzisz, że dałoby się ich namówić na wspólną wyprawę?

- Sądzę, że to całkiem możliwe.

- Świetnie. Ja będę gotów do drogi za około tydzień. Kiedy będziesz chciał wyruszyć, Panie?

- Za tydzień. Mam jeszcze trochę nauki.

- Zatem będziemy mogli wyruszyć razem. Chciałby więc ustalić warunki naszej współpracy.

- Co miesięczna wypłata żołdu wysokości 3 sztuk złota. W zamian wymagam całkowitego poświęcenie w niesieniu pomocy, obronie, eskorcie i wykonywaniu rozkazów oraz dyscyplinie.

- Rozumiem. Przyrzekam dyscyplinę, jednak chcę zachować prawo do zwierzchnictwa w sprawach wiary. A co z ewentualnymi łupami? Chciałbym mieć w nich udział.


Rycerz zmarszczył czoło zastanawiając się nad tak postawioną propozycją. Jednak po chwili rozchmurzył się i pokiwał głową - Zgoda na udział w łupach. Co zdobędziesz własną walką należy do ciebie, chyba że zainteresuje mnie. Poza tym procent z całej zdobyczy.

- Jaki procent?

- Powiedzmy piątą część. Zgoda na zwierzchnictwo w sprawach wiary.


Kapłan wiedział, że w tym wypadku ma jedynie pomagać Walnarowi, ale piąta część to było czyste złodziejstwo.

- Tak nisko mnie oceniasz? - rzucił lekko poirytowany - A co powiesz, Panie, na dwie piąte? To mniej niż połowa.

- Powiem tak. Dwie piąte, gdy zobaczę cię w walce. Zgoda?
- uśmiechnął się lekko, gdyż nie liczył, że kapłan tak łatwo da za wygraną. Jednak nie mógł podać wyższej propozycji, gdyż wtedy nie miałby żadnego pola manewru w negocjacjach. No i ten mieszczanin nie może się równać ze szlachtą.

- Zgoda. Nie zapominaj, że jestem również kapłanem.
"A tę rozmowę potraktuję, jako usługi gwardyjskie, ale o tym dowiesz się, mości rycerzu, w odpowiednim czasie" pomyślał Turgas.
- A na potrzeby naszej wyprawy do Kurta, powiedzmy innym, że mam równy udział w łupach.

- Niech tak będzie.

- Zatem ustalone.
- półork wyciągnął rękę do człowieka, żeby przybić umowę - Wybacz mi teraz, gdyż muszę jeszcze asystować przy głównej ceremonii o północy. Może spotkajmy się jutro przy kolacji. Chętnie dowiedziałbym się czegoś więcej o naszych ewentualnych współtowarzyszach.

- Jeśli tylko będę miał trochę czasu. -
Tan Walnar uścisnął wyciągniętą rękę zadowolony z ubitego interesu. Za niezbyt wygórowany żołd będzie miał do pomocy gwardzistę i w dodatku kapłana Morglitha.

- Zatem do zobaczenia. - Turgas skłonił się lekko i wrócił do świątyni.

- Do zobaczenia- rycerz odwrócił się i skierował ku karczmie.

W czasie głównej ceremonii na cześć Morglitha, która jak zwykle odbywała się o północy, akolita cały czas rozważał zakończone niedawno spotkanie. Na szczęście nie była to pierwsza taka posługa z jego strony, gdyż wszystko odbyło się bez problemów. Po zakończonej uroczystości i sprzątnięciu ołtarza, zmęczony półork wrócił do karczmy i natychmiast poszedł spać.

Następny dzień miał wolny, więc pozwolił sobie na późne śniadanie. Zaś po nim wyszedł na miasteczko rozejrzeć się trochę, gdyż do tej pory nie miał na to czasu. W ten świąteczny dzień widać było, że pomimo schludnego wyglądu Bogenhofen jest jednak niewielką mieściną i nie ma tylu atrakcji, co większe miasta. Turgas przypomniał sobie Wielki Festiwal w Tagarze Szarej dwa lata temu. Tam to się działo! W zabawie na głównym placu brało udział pewnie dziesięć razy więcej osób niż liczy sobie całe to miasteczko. Uśmiechnął się rzewnie na wspomnienie tej balangi, a w szczególności kapłana Asteriusza, który stanął z nim do zawodów w piciu Mózgotrzepa. Cienias spadł pod stół w połowie drugiej baryłki.

Dzień wolny minął bez specjalnych atrakcji. Udało się odnaleźć sprzedawcę koni, który był oczywiście zamknięty tego dnia, sklepik z osprzętem do jazdy konnej i miejskie więzienie. Wszędzie jednak było wolne, więc po godzinnym spacerze, w czasie którego zwiedził praktycznie całe miasteczko, Turgas wrócił do karczmy, żeby zastanowić się nad swoją wyprawą do Kurta.

Następny tydzień rozpoczął znów od ostrej fizycznej zaprawy u El Tornado, ale teraz lepiej rozłożył siły albo już na tyle się wzmocnił, że po treningu mógł jeszcze asystować w wieczornych modłach. Po ich zakończeniu, gdy pomagał Granmurowi rozebrać się z szat liturgicznych, zapytał się:

- Chciałbym się jeszcze zapytać, co więcej wiadomo na temat Kurta?

- Nie wiadomo mi nic, słyszałem jedynie pogłoski o tym, że coś się tam dzieje
- odpowiedział kapłan.

- A skąd wiadomo, że w ogóle coś się tam dzieje? Pogłoski, to troszkę ogólne stwierdzenie. Ale mogą nieść jakieś informacje. Np. znikają w pobliżu ludzie albo słychać nocami wycie.

- Któryś z modlących się w świątyni przejeżdżał przez okolice Kurtowego dworu i ponoć słyszał nieziemskie wycie

- Czy to był ktoś miejscowy, czy przyjezdny.
- "On chce mnie zniechęcić, czy po prostu pozbyć? Żadnych informacji i mam jechać do tego Kurta, po co?" pomyślał lekko zirytowany półork.

- Przejezdny.

- Może można by było wypytać go troszkę dokładniej. Jak dawno przejeżdżał, o jakiej porze było to wycie, czy to było pojedyncze wycie, czy raczej sfora/stado?

- Tak dokładnych informacji nie posiadam, ale o dziwnych zjawiskach w pobliżu Kurtowego Dworu opowiadał też chłop ze wsi Altaren. Też go już nie ma,
- dodał szybko, uprzedzając pytanie - ale jak był to coś wspominał o kłopotach. Nikt się jednak tym zbytnio wówczas nie interesował. Historię tę przekazał mi jeden z wiernych. Z nim porozmawiaj, powinien być na ceremonii o 18. Jest codziennie, więc jutro będziesz mógł go odnaleźć.

- Dziękuję. Mogę liczyć, że mi go wskażesz?

- Oczywiście. Po zakończeniu mszy poproszę, żeby na chwilę został w świątyni


Jak kapłan powiedział, tak zrobił i następnego dnia Turgas rozmawiał już z owym wiernym. Miał przed sobą człowieka, który nie wyróżniał się specjalnie, ale prawdopodobnie to był jego atut, gdyż nikt nie podejrzewał go o podwójne życie. Ale nawet półork nie wiedział o jego drugim zajęciu, co nie przeszkadzało mu wypytać go o informacje na temat Kurtowego Dworu. Nie było ich wiele. Raptem jakiś chłop skarżył się pewien czas temu, że bydło zaczęło im ginąć, a w kurtowym dworku straszy. Jednak zapamiętał jego imię - Wiesiek i podał przybliżony rysopis i wiek - ok. 30 lat. Powiedział również, że do wioski, skąd pochodził ów wieśniak jest ok. tygodnia konno, zaś pieszo na pewno więcej.

Następnego dnia miał być dzień szkolenia u El Granmura, więc półork, przestraszony trochę koniecznością przejścia pieszo całej drogi do Kurta, zwrócił się do niego z prośbą:

- Dowiedziałem się, że do Kurtowego Dworu jest ok. tygodnia konno. To nie jest blisko, a ja nie mam wierzchowca. Czy świątynia nie mogłaby na czas tej misji udostępnić mi jakiegoś?

- W świątyni nie mamy koni, ale możemy pokryć koszty wynajmu. Musisz tylko podpisać zobowiązanie, że w wypadku jakichkolwiek uszkodzeń, pokrywasz koszty kupna.

- Oczywiście. Będę dbał o niego bardziej niż o własnego.
- "Którego nie mam" pomyślał kwaśno Turgas. - A gdzie mogę znaleźć wypożyczalnię?.

- Zapytaj El Tornado, on jest najlepiej zorientowany. Aha, i przed wizytą tam wpadnij do kancelarii, wypełnij formularz wypożyczenia, potwierdzenie wzięcia środka trwałego ze świątyni i zobowiązanie do pokrycia kosztów wynikających z twoich zaniedbań. Jeszcze dorzuć ubezpieczenie NNW, tak na wszelki wypadek. Chodź ze mną, to dam Ci upoważnienie, żebyś nie musiał wracać z papierami z wypożyczalni.

- Czy jest to konieczne?
- - zapytał lekko przerażony czekającymi go zadaniami akolita.

- Absolutnie! Przecież doskonale wiesz, że biurokracja motorem postępu! Poza tym chyba nie sądziłeś, że świątynia załatwi Ci wierzchowca na ładne oczy? Masz, oto upoważnienie. I nie próbuj wyciągnąć nic oprócz konia do jazdy, bo tam jest dokładnie napisane, do czego jesteś upoważniony.

Półork rzucił okiem na podany pergamin i rzeczywiście, było napisane na samym środku:

"W CELU WYPOŻYCZENIA WIERZCHOWCA"

- Masz jeszcze 10 sztuk złota, żebyś od razu zapłacił. - Kapłan z sakiewki wyciągnął kilka złotych monet, zaś drugą ręką podsunął następny kawałek papieru - Podpisz pokwitowanie. I resztę zwracasz!

Turgas natychmiast zauważył, że na podsuniętym formularzu nie było wpisanej kwoty, więc natychmiast uzupełnił odpowiednią rubrykę formularza.

"Jeszcze stary cwaniak wpisze ze 200 sztuk złota i co ja później zrobię? Jest do tego zdolny. Zresztą sam bym tak zrobił, cóż, kochajmy się jak bracia, a liczmy się, jak krasnoludy."

Po wypełnieniu wszystkich papierków i zebraniu pozostawionych przez Granmura pieniędzy, dziarskim krokiem udał się do El Tornado, aby ten wskazał mu, gdzie można wypożyczyć wierzchowca.

- Świetnie się składa. Przeszkolę cię trochę w rozpoznawaniu dobrego wierzchowca. To zawsze ci się przyda.

Zabrał więc zaraz młodzieńca poza miasteczko, do stadniny, gdzie można było wypożyczyć dobre wierzchowce.

- No dobrze. Najpierw ty wybierz jakiegoś konia.

Turgasowi od razu rzucił się w oczy piękny, kary ogier, który biegał samotnie po wybiegu. Jednak doskonale wiedział, że cena za takiego konia wielokrotnie przewyższa to, co dostał od tego skąpca ze świątyni. Więc spokojnie rozglądał się po stadninie oceniając jakość przedstawianych mu wierzchowców. W końcu jego wybór padł na czteroletniego, karego wałacha, który może nie wyglądał najpiękniej, ale na pewno był silny i łatwy w utrzymaniu, gdyż miał krótko przystrzyżoną grzywę i ogon z prostych, grubych włosów.

- No, nieźle, nieźle. - El Tornado pokiwał z uznaniem głową oglądając wybór - O ile chcesz mieć dobrego konia do bryczki. Widzisz, ma grube pęciny. To koń pociągowy, a nie pod siodło. Poczekaj chwilę.

Zniknął na chwilę w stajni i wrócił ze szczuplejszym, również karym koniem, ale zupełnie innym od tego, którego wybrał jego uczeń. Ten był wyższy, miał długie, silne nogi i piękną, błyszczącą sierść. Był całkowicie czarny.

- Weź tego. Już jest przeszkolony, więc nic tylko wsiadać i jechać.

Trochę zawstydzony półork odprowadził poczciwą szkapę, którą wybrał, do jej boksu, po czym udał się do kancelarii stadniny, aby dopełnić formalności. Już się bał, że zajmie mu to z godzinę, bo to taki kwit, za chwilę inny, ale na szczęście El Tornado miał tu znajomości z właścicielem, więc wszystko poszło nadzwyczaj sprawnie. Po podpisaniu co najmniej 4 różnych dokumentów, przedstawieniu swoich umiejętności obchodzenia się ze zwierzętami (nie był w tym mistrzem, ale potrafił zadbać o wierzchowca) i ustaleniu ceny za wynajem, odebrał osprzęt tego konia (siodło, wędzidło i narzędzia do czyszczenia), osiodłał go i wierzchem, z El Tornado za plecami, wrócił do świątyni. Po drodze El Tornado przeszkolił go, w jaki sposób wybrać dobrego wierzchowca i na co zwracać uwagę. Po dojechaniu do świątyni Turgas pozostawił konia w stajni świątynnej, zwykle używanej jedynie dla gońców, a teraz pustej. Oczywiście Jego srogi nauczyciel nie pozwolił mu odejść od wierzchowca przed solidnym wyszczotkowaniem i podaniem obroku.

- Zapamiętaj, zawsze utrzymuj swojego wierzchowca w dobrej kondycji i dbaj o niego, bo od tego może zależeć twoje życie

Jeszcze tylko rozliczenie się z Granmurem i robotę papierkową na dziś zakończy.

W końcu szkolenie się zakończyło. Ostatniego dnia przed wyjazdem Turgas zabrał całe oporządzenie swojego wierzchowca oraz konia ze stajni świątynnej w celu przetransportowania go do karczmy, skąd rano mieli wyruszyć z Czarnym Rycerzem.

Na odchodnym przeor rzucił tylko:

- Nie uszkodź go. Mam tu inne, ważne wydatki.

- Bez obaw, nie mam zamiaru na nim szarżować ma hordy nieprzyjaciół. Ma mnie jedynie dowieźć do Kurta i z powrotem
- odparł półork.

Odwrócił się i dziarskim krokiem pomaszerował do swojej noclegowni. Ostatnie dwa tygodnie były bardzo pracowite, ale dzięki solidnemu treningowi, który mu zaaplikował El Tornado i nowych wiadomościom, które mu udostępnił tutejszy proboszcz, czuł się dużo pewniej. No i nie będzie podróżował samotnie. A dodatkowo znalazł pracodawcę, co może się przydać na przyszłość.

Po powrocie do karczmy przygotował swoje rzeczy do wyruszenia w podróż, zakupił od Zorteka trochę świeżej żywności na pierwsze kilka dni i żelazne racje na wszelki wypadek, gdyby okazało się, że nie uda się znaleźć jakiejś dobrej duszy, która ich nakarmi.

Następnego dnia wstał wcześnie rano, uregulował należności z karczmarzem, zjadł ostatnie ciepłe śniadanie, zabrał wszystkie swoje rzeczy z pokoju, który był mu domem przez ostatnie dwa tygodnie. W głównej sali poczekał na swojego nowego pracodawcę i razem z nim udał się do stajni, gdzie oporządził konia mocując do siodła sakwy z jedzeniem i bukłak z wodą, po czym ubrał się w swoją zbroję, zarzucił tarczę na plecy, umocował włócznię do siodła, wskoczył na konia i razem z Tan Walnarem wyruszyli wraz z resztą tego dziwnego towarzystwa, które wybierało się w tym samym, co oni kierunku. Ponieważ jego przełożony nie uznał za stosowne przedstawienie go reszcie, więc spokojnie jechał za nim rozglądając się czujnie po okolicy. W końcu był właśnie w pracy.
 

Ostatnio edytowane przez Smoqu : 23-04-2008 o 20:40.
Smoqu jest offline  
Stary 05-04-2008, 14:11   #19
 
obce's Avatar
 
Reputacja: 1 obce ma wspaniałą reputacjęobce ma wspaniałą reputacjęobce ma wspaniałą reputacjęobce ma wspaniałą reputacjęobce ma wspaniałą reputacjęobce ma wspaniałą reputacjęobce ma wspaniałą reputacjęobce ma wspaniałą reputacjęobce ma wspaniałą reputacjęobce ma wspaniałą reputacjęobce ma wspaniałą reputację
Kathryn wyjechała na trakt, jeszcze przed świtaniem. Brązowe, solidnie zbudowane konisko o szerokim grzbiecie nie było może tak wygodne jak powóz, ale przynajmniej nie oferowało wątpliwych przyjemności w postaci współpasażerów najedzonych rzepą i czosnkiem. W zamyśleniu patrzyła na drobne monety błyskające czerwonawymi blaskami pomiędzy palcami obu jej dłoni. „Spraw żeby tańczyły”, powiedział jej Salomon pokazując jej tą drobną sztuczkę. „Ćwicz codziennie dłonie, ćwicz codziennie umysł – to jedyna droga ku doskonałości

Patrząc wstecz na ostatnie dwa tygodnie, Kathryn czuła rozczarowanie. Szkolenie wiele jej dało, temu przeczyć nie mogła i nie chciała, jednak metody i poczucie misji, jakie przyświecało jej nauczycielowi wyznaczało całkowicie obcy jej naturze paradygmat. Myśląc o Salomonie, wydęła lekko usta. Pomimo delikatnej pajęczyny sympatii i szacunku, jaką zdołali utkać pomiędzy sobą, wzajemne zrozumienie i zgoda nie była możliwa. Podczas rozmów z iluzjonistą częstokroć miała wrażenie, że rozmawia z kapłanem, któremu intelekt pomieszał się z emocjami lub jednym z tych lub jednym ze świętych mężów, który po zbyt długim pobycie na słońcu stwierdził, że doznał iluminacji i poznał Prawdę. Wielkie litery zdawały się być zresztą nieodłącznym towarzyszem Salomona – on nie mówił, lecz wymawiał słowa, podczas rozmów nieodmiennie wpadając w formę kazania, przekazywania objawionych mądrości. Jak wtedy, gdy mówił o poszukiwaniu prawdy, jak wtedy, gdy mówił o swojej praktyce i doświadczeniu w sztuce iluzji, jak wtedy, gdy opowiadał o swoim życiu, starości i zmęczeniu.

* * *

- Jestem już tym zmęczony, przez lata stawiałem pytania a kolejne poświęcałem na szukanie odpowiedzi – które jedynie przynosiły jeszcze więcej pytań – mówił cichym głosem a ostre południowe światło bezlitośnie wypełniało cieniem każdą bruzdę na jego twarzy. - Zbyt dużo na to czasu poświeciłem zamiast na przyjemności i radość z życia. Teraz kiedy stawy i kości dają o sobie znać nie mam już siły i chęci na takie rozrywkowe życie. Ty jednak jesteś jeszcze młoda, pomimo, że dorównujesz mi wiekiem, to jednak możliwości twojego ciała dopiero się rozkręcają – podczas gdy mój organizm gwałtownie już hamuje. To różnicuje nasz światopogląd i spojrzenie na pewne sprawy. Wyobraź sobie na moment, że masz już starczą skórę i wiek, że dożywasz kresu wieku jaki Twojej rasie jest dany. Z tej perspektywy spójrz na swoje życie obecne. Może znajdziesz w tym coś pocieszającego, a może nie… Ja wolę dalsze ćwiczenie, które czasami stosuję dla poprawy samopoczucia. Wyobrażam sobie, ze jestem niesiony w trumnie, kondukt żałobny, rozpacz bliskich mi osób i z tej perspektywy – leżącego w trumnie człowieka przypatruję się obecnym problemom. Wszystkie tracą na znaczeniu, aż dziw bierze na myśl jak człowiek za tym wszystkim goni, za czymś co jest bez znaczenia z perspektywy wiecznej wolności jaką przynosi śmierć. Jest mi smutno i dołuję się otaczającą rzeczywistości? No cóż osobnik w trumnie kazałby się bić głową o ścianę za takie myśli, za niedoceniania każdej chwili w jakiej możemy żyć.
Jasna popatrzyła na nauczyciela z niesmakiem.
- Wiesz, Salomonie, nie obraź się, ale jak człowiek, który zmarnował pierwszą połowę życia szukając nieistniejących odpowiedzi, a drugą oglądając z perspektywy trupa może mówić o docenianiu życia? Ty go niedoceniasz, ty w zasadzie nie żyjesz.; ty jedynie kontemplujesz życie, odrzucając jego najistotniejsze części jako niegodne uwagi, odsuwasz je od siebie. Nie interesuje cię już ono, jest to przedmiot straty, ale ta strata daje ci zadowolenie. Pogrzebałeś się za życia, Salomonie – razem ze swoją prawdą, ze swoją wiedzą, swoimi formułami. Bogowie! Popatrz tylko jak wygląda to miejsce – jak grobowa komnata, w której wśród bogactwa składano dawnych królów. Posłuchaj głosu swojego cienia: znajdź sobie młodą kobietę, wyjedź, weź tyle, ile dasz radę spakować w kilka minut, wyjedź. Stań się kimś innym. Po prostu.
- Czy jesteś zadowolona ze swojego życia, Kathryn?
Kobieta milczała przez dłuższą chwilę.
- Uraziłam cię, prawda? – powiedziała w końcu, przygryzając zakłopotana wargę. – Wybacz. Nie powinnam tego mówić.
- Dziękuję - powiedział bez cienia żalu czy urazy. – Mówiłaś kiedyś, że doszukałaś się w pracy Pauleno pewnej sprzeczności… - powiedział uśmiechając się lekko.

Salomon brak odpowiedzi poczytał jako odpowiedź, niemożność bądź nieumiejętnośc jej podania jako ostateczny argument przemawiający na korzyść jego „mortycznego” stoicyzmu. A Kathryn biorąc z jego dłoni napełniony winem kielich, który podał jej delikatnym gestem, plotąc kontrolowane bzdury o technikach lustrzanych odbić, wiedziała, że jej nauczyciel myli się. Myli instynktownie wymilczane i wypowiedziane kłamstwo z prawdą, pozbawioną znaczenia ciszę z ze znaczącym przekazem, istotnym behawioralnym znakiem.
Jak zwykle myli jej kłamstwo ze swoją prawdą.

* * *

A potem, w połowie drugiego tygodnia pożyczył jej cienką książkę.
Zyskała wtedy pewność, że należy on do tego rodzaju ludzi, którzy prędzej się złamią a nie zegną, prędzej zginą niż odstąpią choć na krok od swoich pryncypiów, zasad, ideałów. Że Salomon jest człowiekiem z żelaza a nie ze stali. A przecież nie chciała od niego wiele, przecież nie chciała, by rzucał wszystko, co posiada, by przygruchał sobie młodą, chożą dupę, przecież nie chodziło o to, by wyjeżdżał żegnając się z wszystkimi swoimi badaniami. Wtedy miała jeszcze nadzieję, że raczy choć trochę dopasować, nawet nie metody, lecz pewne elementy do poziomu i skłonności ucznia. Sprawa rozbijała się więc o minimum wyczucia dydaktycznego.

Zmarszczyła brwi. Źle. To nie o to chodziło. Salomon był dobrym nauczycielem, nie potrafił jednak oddzielić przekazywania wiedzy od prób wychowywania – w każdym ćwiczeniu, które jej zadał, w każdej rozmowie, którą odbyli iluzjonista starał się przekazać jej swoją drogę życia, chcąc odcisnąć na swej uczennicy trwały ślad. Swoje badania, swoją wiedzę, swoje doświadczenie poddawał nieustającemu wartościowaniu etycznemu, by następnie wkomponować je w ramy swojego światopoglądu, swojej wiary.

Tamtego dnia jak zawsze czekał na nią w salonie, jak zawsze zasiedli w wygodnych fotelach przy południowym oknie, jak zwykle nalał wina do kryształowych kielichów, jak zwykle rozmawiali o błahostkach, dyskutowali o rzeczach naprawdę ważnych dla nich obojga. I dopiero później, gdy już miała wychodzić, wskazując dłonią niewielki, oprawiony w skórę tom, powiedział:
- Mam coś dla ciebie. Chciałbym, żebyś przeczytała ją i jeszcze przed wyjazdem wskazała mi prawdziwy tytuł, autora oraz zakończenie.
- Oczywiście – uśmiechnęła się lekko. – Nic płaskością stylu przebić nie może el Paulena, więc sądzę, że lektura sprawi mi przyjemność. Szczególnie, jeśli jest zgrabnym kalamburem. Bardzo ci dziękuję.
W jej głosie nie pojawił się nawet cień ironii.

* * *

Książka poleciała w kąt pokoju zaraz po jej powrocie do karczmy, a Kathryn zwinnie wspięła się na swoje ulubione miejsce na dachu. Szukanie prawdy, inicjatywa jednako szlachetna i śmiech budzącą, była widocznym konikiem i pasją Salomona, pasją, której kobieta nie podzielała w najmniejszym stopniu a która przekreślała możliwość wszelkiej dłuższej współpracy. Wiedzieli o tym oboje.
Tam gdzie iluzjonista rozdzierał zasłonę kłamstw i złudzeń szukając jaśniejącego ziarna prawdy, tam Kathryn odruchowo tę kotarę tkała; gdzie on widział obiektywnie istniejące rzeczy, tam ona postulowała relatywizm poznawczy; gdzie on walczył delikatnie i ostrożnie, tam ona była agresywna i stosowała wszystkie brudne i niskie sztuczki; gdzie on obstawał przy jasnych i wyraźnych prawidłach rozumu, tam ona odwoływała się do intuicji, artyzmu i wyobraźni; tam, gdzie on przychylał się do twardych reguł i formuł, ona mówiła o elastyczności. Nie mogli się bardziej różnić.

Szkoda. Tym bardziej, że Salomona łatwo dawało się lubić i darzyć szacunkiem – spokojny człowiek, błyskotliwy i inteligentny rozmówca, posiadający doświadczenie w praktyce magicznej, którego wyższość nad jej studiami była niekwestionowana. Starszy, dojrzały, zadbany mężczyzna.
Szkoda, że tak bardzo nie spełniał jej oczekiwań.

Patrząc wstecz na ostatnie dwa tygodnie, Kathryn czuła rozczarowanie. Szkolenie, które ją nudziło, ludzie przypominający źle napisane książki, miasto niczym sielsko-sentymentalna akwarelka, śliczna jak aniołek panienka, którą otacza jednak dziwny, słodkawy zapach. To przez ten zapaszek, który czuła w wyglądzie miasta, w braku żebraków, w przymilnym zachowaniu mieszkańców, zapaszek pieniędzy, wątpliwego daru anonimowych bohaterów, zaczęła pisać list.


* * *

Alander. Jego imię i twarz nie przywoływana od dziesięciu lat przyblakła w jej pamięci. Dopiero, gdy podszedł do jej stolika i powiedział „Witaj, Sol”, przypomniała sobie, że przecież widziała już tego elfa w „pokoju spotkań” w domu Yazona, na tle jasnych, pozbawionych cieni ścianach. Siedział wtedy w głębokim fotelu, którego opacie i podłokietniki rzeźbione były w zwierzęta o oczach z bursztynu, oddzielony od Yazona długi, wąskim stołem. Ona zaś z kielichem wina w ręce siedziała na parapecie okna, przypatrując się półprofilowi Alandera, jasnym palcom na ciemnym drewnie, promieniom słońca wydobywających żywe błyski z bursztynowych oczu.

- Witaj, Sol. Co tam słychać u Yazona. Dalej obawia się duchów?
Kathryn popatrzyła na ubranego w błękitne szaty elfa znad pisanego listu.
- On nigdy nie bał się duchów w konwencjonalnym tego słowa znaczeniu, lecz „eterycznych konstruktów magicznych”, jak to raczył określić kiedyś twój nauczyciel. Co nie ma w tej chwili większego znaczenia – powiedziała cicho. – A jak tobie minęły te lata, Alandrze?
- Owocnie, że tak się wyrażę. W końcu mój mistrz zezwoli mi na wyzwolenie się na samodzielnego maga. Muszę ci powiedzieć, iż wypiękniałaś przez ten czas, Sol. Wydawało mi się, iż używasz teraz drugiego imienia, bo słyszałem jak tak zwracał się do ciebie karczmarz. No to jak tam u niego i co cię sprowadza do tej mieścinki.
- U Yazona? Także owocnie – na jej wargach zatańczył cień uśmiechu. – Nawiązał kilka nowych kontaktów, które przyniosły mu satysfakcjonujący zysk, organizuje wesele i niewiele mu brakuje, by schwytać swoje wytęsknione szczęście. Usiądziesz?
Zebrała pergaminy ze stolika i wskazała magowi drugie krzesło.
- Owszem.
Pańskim gestem przywołał służącą i zażyczył sobie Olgriońskiego Wina.
- Tak, no cóż widać nie byliście dla siebie stworzeni. Zawsze mnie ciekawiło, co cię przy nim trzymało, ale to już historia. Skończmy z Yazonem. Co tam u ciebie słychać.
- Jak widzisz zwiedzam fascynującą prowincję i zgłębiam tajemnicze obyczaje tubylców – skrzywiła się z niesmakiem. – No i mam interes do Kurta, jak chyba połowa tego miasta.
- No, też do Kurta. Ciekawe swoją drogą co to za człowiek, że tylu osobom podpadł. Aż dziwne, iż mój obecny nauczyciel wysłał mnie tylko po zioła rosnące w pobliżu jego dworu, a nie załatwić coś z tym indywiduum.
- Nie martw się, pewnie określenie „w pobliżu jego dworu” oznacza prywatny, dobrze strzeżony ogródek. Zaraza by to…
Zakręciła i schowała niewielki kałamarz do drewnianej skrzyneczki i wytarła płócienną szmatką palce poplamione inkaustem.
- A jak wypada twój nowy nauczyciel w porównaniu do Ellesemmdera? Masz zamiar się go trzymać?
- Z pewnością ma inne zapatrywania na magię niż Ellesemmder. Bardziej odpowiadające moim zapatrywaniom. Więc tak - dopóki będzie mógł mnie czegoś nauczyć, to mam zamiar się jego trzymać.
- Wspaniały… Agoba Wspaniały… Skąd właściwie wziął się jego przydomek?
- Nie wiem, pewnie sam sobie nadał i tak wszyscy przyjęli - uśmiechnął się do Sol.
Oddała uśmiech.
- Jeśli zostałbyś wielkim magiem pod jakim przydomkiem chciałbyś być znany?
- Jeśli byłbym wielkim magiem nie potrzebowałbym żadnych przydomków wystarczyłoby tylko moje imię - roześmiał się głośno.
- Gdybyś był magiem akademickim z pewnością. Natomiast jeśli stałbyś się rozpoznawalny, jeśli stałbyś się częścią jakiejś legendy, ludzie i tak nadaliby ci jakiś. Przydomki, określniki – prostym ludziom, i nie mam tu na myśli jedynie chłopstwa, wpasowują się one w wyobraźnię poetycką, że tak to ujmę. Oni ich wręcz potrzebują, żeby „oswoić” bohatera, wpisać go w pewien schemat myślowy.
- W takim razie zostawiam to bardom oni maja lepsza wyobraźnię do słów i z pewnością odpowiedni przydomek mi nadadzą. Czyż tak nie jest przeważnie?
- Oczywiście, że bard może taki wymyślić. Wszelki kunszt najlepszych bardów sprowadza się jednak do tego, by utrafić w tą poetycką wyobraźnię. – Złociste oczy wpatrywały się uważnie w twarz elfa. - Jeśli tego nie potrafią, nikt nie śpiewa ich pieśni, nikt nie zapamiętuje imion bohaterów ich ballad. Zresztą, masz pod ręką elfią bardkę, zawsze możesz zaryzykować i poprosić ją o przydomek
- Czysta abstrakcja. O tak błahych sprawach pomyślę jak już stanę się nieco sławniejszy. Doprawdy teraz nie ma się tym co zajmować. Nie chcę być śmiesznym z przydomkiem "Wielki". Teraz bardziej mnie pasjonuje sama sztuka magiczna oraz możliwości wiązania ją z zielarstwem.
- Wybacz, zapomniałam, że więcej w tobie praktyka niż teoretyka – uniosła kielich. – Wypijmy więc za samą sztukę magiczną i praktyczne zielarstwa zastosowanie.
- Owszem, twoje zdrowie. Lecz ciężkie ćwiczenia zmęczyły mnie dzisiaj. Będzie jeszcze czas odnowić znajomość, wszakże mówiłaś, iż też się wybierasz do tego niecnego Kurta.
Alander wstał od stołu i pożegnał się krótkim skinieniem głowy.
- Wybaczysz, iż opuszczę cię teraz.
- Oczywiście, że wybaczę – mruknęła z kpiącym uśmiechem, gdy drzwi zamknęły się za plecami maga.

* * *

To było łatwe, całkowicie naturalne. Lekki uśmiech, cichy głos, w którym pobrzmiewa cieniem zainteresowanie, oszczędna gestykulacja, spojrzenie skupione na twarzy rozmówcy, niewymuszona uprzejmość. Łatwo było wrócić do Sol.

Natomiast mag okazał się rozczarowaniem. Zapomniała, a być może dziesięć lat temu po prostu nie zdawała sobie sprawy z tego, jak niechętny jest on teoretycznym rozważaniom. Teraz jednak, po prawie dwóch tygodniach spędzonych na wielogodzinnych dyskusjach i rozmowach z Salomonem, jego niechęć wydawała jej się nie na miejscu. Wątpiła, by stanowił prawdziwie interesującego interlokutora.

Że nie zauważył i nie zareagował na kilka drobnych haczyków, które dla niego zarzuciła – mogła mu wybaczyć. Natomiast fakt, że nie skorzystał z pretekstu, by zacząć rozmowę z przepiękną kobietą, lekko ją zdziwił. Szczególnie, że bardka była jedną z jego ludu.
Dużo natomiast o nim powiedział.

Z zamyślenia wyrwał ją dźwięk podkutych kopyt stukających o ubitą ziemię. Obejrzała się przez ramię i ściągnęła cugle. O wilku mowa.

Poczekała, aż Alander ze swoją świtą zrównają się z nią.
Dzielna gromada jadąca, by zaprowadzić prawo i sprawiedliwość w ciemnogrodzie „niecnego Kurta”. Czarny rycerz bez charakteru, mag antyintelektualista, handlarka zachowująca się jak droga dziwka, kapłan bez powołania a do tego iluzjonistka, której już nawet czarować się nie chce.

O samym Kurcie nie wiedziała wiele – Salomon opowiedział jej swoją historię, od el, Snoriego dowiedziała się, że czarny pył, który sprzedał mu Kurt, był pierwszą z kilku zyskownych transakcji. Kupiec nie miał więc podstaw sądzić, że człowiek nie zwróci mu pożyczonych pieniędzy. Gortmund nie miał dla niej czasu, co nie zdziwiło przesadnie Kathryn – potężny i silny czarny rycerz, by użyć potocznego określenia, wycyckany został jak dziecko. Taki dowód naiwności musiał go boleć. Dalabera czas miał, ale rozmowa przypominała kreślenie słów na wodzie i dała dokładne tyle samo, czyli nic.

Z krzywym uśmiechem na twarzy uniosła rękę w geście powitania. W promieniach słońca zamigotała ciężka bransoleta z kutego srebra z adularowym kamieniem księżycowym wprawionym po wewnętrznej stronie nadgarstka.

 

Ostatnio edytowane przez obce : 23-04-2008 o 21:53.
obce jest offline  
Stary 13-04-2008, 18:52   #20
 
Cedryk's Avatar
 
Reputacja: 1 Cedryk ma wspaniałą reputacjęCedryk ma wspaniałą reputacjęCedryk ma wspaniałą reputacjęCedryk ma wspaniałą reputacjęCedryk ma wspaniałą reputacjęCedryk ma wspaniałą reputacjęCedryk ma wspaniałą reputacjęCedryk ma wspaniałą reputacjęCedryk ma wspaniałą reputacjęCedryk ma wspaniałą reputacjęCedryk ma wspaniałą reputację
Tan Alander Sanssel nigdy nie był dobrym jeźdźcem więc jego przejazd na jucznym koniu wywoływał często cięte komentarze. Wielokrotnie też osoby żałowały później, iż komentowały wygląd tego dziwnego jeźdźca i jego wierzchowca.

Spoglądał z nieufnością na El Turgas nie lubił orków i miał ku temu powody nie należał wszakże on do znienawidzonego rodu Karrar, ale któż to ich tam wie czy nie był z nim spokrewniony. Przypadkowe spotkanie, gdy na zlecenie hierarchów Morglitha odzyskał jeden z cennych przedmiotów czaszkę jednego z ich tfu świętych, też nie poprawiały uczuć jakimi darzył Orki.

Podróż w towarzystwie dwóch niebezpiecznych i oddanych złu osób nie odpowiadała za bardzo magowi, ale wiedział, chociaż czego się można po nich spodziewać, ponieważ zawsze przestrzegają prawa.

„Jak mawia przysłowie Przyjaciół trzymaj blisko wrogów jeszcze bliżej zawsze będę miał na nich oko”.

Humor poprawiał mu towarzystwo dwóch pięknych kobiet. „Zawsze mniej psują wzrok niż brzydkie Pomyślał poganiając swojego wałacha, aby doszedł do oddalających się towarzyszy.

Dziwne też było ponowne pojawienie się Sol, tym bardziej, iż wydawała się zmieniona, niby wszystko się zgadza, ale zachowanie inne.

„Ciekawie czyżby wtedy była pod działaniem jakiegoś uroku lub nie daj borze w tej chwili się pod nim znajdowała. Będę musiał przemyśleć tą sprawę dogłębnie, ale czasu mam jeszcze wiele. Co nagle to po diable”

Przypomniał tez sobie jak p oraz pierwszy spotkał ją był zalękniona nieśmiałą osobą całkowicie różną od Sol, którą spotkał teraz.

************

Któryś z wieczorów po meczącym wszelakim treningu. Niezbyt wesoło się zakończył ten niewielki wypadek spowodował, iż Tan Alander musiał się częściej oglądać po ulicach, bo zdawało mu się, iż wszyscy wiedzą o jego wpadce. Na sali w karczmie nie widział już swoich nowych znajomych lecz spostrzegł starą znajomą, taką nieśmiałą dziewczynę Sol, utrzymankę kupca czy też narzeczoną kupca Yazona.

- Witaj, Sol. Co tam słychać u Yazona. Dalej obawia się duchów?

Dziewczyna popatrzyła na ubranego w błękitne szaty elfa znad pisanego listu.

- On nigdy nie bał się duchów w konwencjonalnym tego słowa znaczeniu, lecz „eterycznych konstruktów magicznych”, jak to raczył określić kiedyś twój nauczyciel. Co nie ma w tej chwili większego znaczenia – powiedziała cicho. – A jak tobie minęły te lata, Alandrze?

- Owocnie, że tak się wyrażę. W końcu mój mistrz zezwoli mi na wyzwolenie się na samodzielnego maga. Muszę ci powiedzieć, iż wypiękniałaś przez ten czas, Sol. Wydawało mi się, iż używasz teraz drugiego imienia, bo słyszałem jak tak zwracał się do ciebie karczmarz. No to jak tam u niego i co cię sprowadza do tej mieścinki. – po tych słowach Alander roześmiał się. Wyraz jego twarzy wskazywał, iż miał być to żart, co długowieczności elfów.

- U Yazona? Także owocnie – na jej wargach zatańczył cień uśmiechu. – Nawiązał kilka nowych kontaktów, które przyniosły mu satysfakcjonujący zysk, organizuje wesele i niewiele mu brakuje, by schwytać swoje wytęsknione szczęście. Usiądziesz?

Zebrała pergaminy ze stolika i wskazała magowi drugie krzesło.

- Owszem.

Pańskim gestem przywołał służącą i zażyczył sobie Olgriońskiego Wina. Alander spostrzegł, iż wielkie zmiany zaszły w zachowaniu dawnej znajomej, z nieśmiałości przeszła w całkowitą przeciwność. Widywała już takie zmiany u osób szalonych lub pod wpływem uroków gdyby nie długi okres od ostatniego, spotania byłby tego pewny, ale skoro minęło aż dziesięć lat niczego nie mógł być pewien. „Czas zmienia wszystkich” jak mawiał jego pierwszy mistrz.

- Tak, no cóż widać nie byliście dla siebie stworzeni. Zawsze mnie ciekawiło, co cię przy nim trzymało, ale to już historia. Skończmy z Yazonem. Co tam u ciebie słychać.
– powiedział uśmiechając się do rozmówczyni.

- Jak widzisz zwiedzam fascynującą prowincję i zgłębiam tajemnicze obyczaje tubylców – skrzywiła się z niesmakiem. – No i mam interes do Kurta, jak chyba połowa tego miasta.
- No, też do Kurta. Ciekawe swoją drogą co to za człowiek, że tylu osobom podpadł. Aż dziwne, iż mój obecny nauczyciel wysłał mnie tylko po zioła rosnące w pobliżu jego dworu, a nie załatwić coś z tym indywiduum.
- Nie martw się, pewnie określenie „w pobliżu jego dworu” oznacza prywatny, dobrze strzeżony ogródek. Zaraza by to…


Zakręciła i schowała niewielki kałamarz do drewnianej skrzyneczki i wytarła płócienną szmatką palce poplamione inkaustem.

„Pewnie ma rację, co do tego dobrze strzeżonego ogródka, chociaż o niczym takim nie było mowy.”

Szybko przemyślał sprawę. Dalej była przewrażliwiona na punkcie swojego wyglądu tak ja zapamiętał i to się nie zmieniło w zachowaniu Sol. Mag pociągnął głęboki łyk wina delektując się jego smakiem.

- A jak wypada twój nowy nauczyciel w porównaniu do Ellesemmdera? Masz zamiar się go trzymać? – Zapytał nagle Sol, tak iż zaskoczony takim obrotem rozmowy mag odkaszlnął maskując swoje zakłopotanie tak dziwnym pytaniem.

- Z pewnością ma inne zapatrywania na magię niż Ellesemmder. Bardziej odpowiadające moim zapatrywaniom. Więc tak - dopóki będzie mógł mnie czegoś nauczyć, to mam zamiar się jego trzymać.
- Wspaniały… Agoba Wspaniały… Skąd właściwie wziął się jego przydomek?
- Nie wiem, pewnie sam sobie nadał i tak wszyscy przyjęli
- uśmiechnął się do Sol.
Oddała uśmiech.

- Jeśli zostałbyś wielkim magiem pod jakim przydomkiem chciałbyś być znany?
- Jeśli byłbym wielkim magiem nie potrzebowałbym żadnych przydomków wystarczyłoby tylko moje imię
- roześmiał się głośno.
„Wszak sława i czyny stanowiły sławę magów i bardziej znani nie musieli bawić się w dziwne przydomki gdyż byli tak znani, iż samo ich imię wywoływało strach czy też szacunek.”
Po tych słowach na chwilę zamyślił się rozważając tak dziwny kierunek, jaką obrała rozmowa.

- Gdybyś był magiem akademickim z pewnością. Natomiast, jeśli stałbyś się rozpoznawalny, jeśli stałbyś się częścią jakiejś legendy, ludzie i tak nadaliby ci jakiś. Przydomki, określniki – prostym ludziom, i nie mam tu na myśli jedynie chłopstwa, wpasowują się one w wyobraźnię poetycką, że tak to ujmę. Oni ich wręcz potrzebują, żeby „oswoić” bohatera, wpisać go w pewien schemat myślowy.
- W takim razie zostawiam to bardom oni mają lepsza wyobraźnię do słów i z pewnością odpowiedni przydomek mi nadadzą. Czyż tak nie jest przeważnie?
- Oczywiście, że bard może taki wymyślić. Wszelki kunszt najlepszych bardów sprowadza się jednak do tego, by utrafić w tą poetycką wyobraźnię. – Złociste oczy wpatrywały się uważnie w twarz elfa. - Jeśli tego nie potrafią, nikt nie śpiewa ich pieśni, nikt nie zapamiętuje imion bohaterów ich ballad. Zresztą, masz pod ręką elfią bardkę, zawsze możesz zaryzykować i poprosić ją o przydomek
- Czysta abstrakcja. O tak błahych sprawach pomyślę jak już stanę się nieco sławniejszy. Doprawdy teraz nie ma się tym, co zajmować. Nie chcę być śmiesznym z przydomkiem "Wielki". Teraz bardziej mnie pasjonuje sama sztuka magiczna oraz możliwości wiązania ją z zielarstwem.

Sytuacja sugerowana przez Sol była bardzo zabawna więc mag uśmiechnął się promiennie i pociągnął wina z kielicha delektując się jego bogatym bukietem.

- Wybacz, zapomniałam, że więcej w tobie praktyka niż teoretyka – uniosła kielich. – Wypijmy więc za samą sztukę magiczną i praktyczne zielarstwa zastosowanie.

- Owszem, twoje zdrowie. Lecz ciężkie ćwiczenia zmęczyły mnie dzisiaj. Będzie jeszcze czas odnowić znajomość, wszakże mówiłaś, iż też się wybierasz do tego niecnego Kurta.

Alander wstał od stołu i pożegnał się krótkim skinieniem głowy.

- Wybaczysz, iż opuszczę cię teraz.
- Oczywiście, że wybaczę
– mruknęła z kpiącym uśmiechem, gdy drzwi zamknęły się za plecami maga.

**********************

Koń potknął się wyrywając maga z zadumy. „Dobrze, iż cel jest dobrze znany, a i spieszyć się nie musimy.” Poczym dogonił towarzyszy.

 
__________________
Choć kroczę doliną Śmierci, Zła się nie ulęknę.
Ktokolwiek walczy z potworami, powinien uważać, by sam nie stał się potworem.
gg 643974
Cedryk vel Dumaeg czasami z dopiskiem 1975
Cedryk jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 05:10.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172