- To może wszyscy wybierzemy się na obiad? – zapytała cicho Amanda – Dowiedzieliśmy się nieco o naszych umiejętnościach oraz wykształceniu, ale myślę, warto jeszcze poznać się tak o... jak człowiek z człowiekiem. Kate przeszyła ją chłodnym spojrzeniem i cicho parsknęła śmiechem. Wiedziała, że niepotrzebnie zwraca na siebie uwagę pozostałych i z pewnością zrazi do siebie Mc’Roilly ale prawdę powiedziawszy było jej to obojętne. Może ostatnio zbyt często była cyniczna i niewzruszona ale nie potrafiła nic na to poradzić. Wolała więc myśleć o tym jak o obciążeniu genetycznym od niej niezależnym. - Może jeszcze potrzymamy się za ręce i wymienimy się pamiętnikami? – Mruknęła bardziej do siebie niż do pozostałych, chociaż ci którzy stali obok zapewne wyraźnie to słyszeli. Mimo kpiny w głosie ton miała poważny, uśmiechała się przy tym szeroko, prawie serdecznie. Przez tyle lat spędzonych w armii unikała tematów osobistych z żołnierzami, z którymi na co dzień latała, a tu nagle, ma usiąść przy jednym stole z zupełnie obcymi ludźmi i opowiedzieć coś o sobie? A co to ma być? Pieprzony zlot grupy wzajemnego wsparcia? Może niech pani doktor od razu rozstawi kozetki i rozda formularze testów psychologicznych. Doskonale wiedziała, że jej osąd był niesprawiedliwy i arogancki ale nie potrafiła powstrzymać się przed ciętym komentarzem. Tak było o wiele prościej. Szydzić z ludzi i ukrywać się za maską drwiny. Choć prawda była taka, że chciało jej się wyć. A Mc’Roilly znalazła się po prostu w nieodpowiednim miejscu i nieodpowiednim czasie. Kate czuła się stłamszona i zrezygnowana. Teraz kiedy nawet Tom zniknął z jej życia stało się ono nagle nic nie warte . Jeśli on nie żyje, nie wrócę z tej wyspy – zrozumiała - Nie mam do czego. To wszystko to jakaś ironia losu. Całe życie spędziłam w armii tylko po to aby spełnić oczekiwania własnego ojca i wreszcie się od niego uwolnić. Wszystkie możliwości przeleciały mi przez palce jak piasek w klepsydrze. Zmarnowałam moje szanse i teraz muszę tkwić w tym punkcie zawieszenia...- znów odpłynęła myślami. Ostatnio zbyt często jej się to zdarzało. - Może rzeczywiście wpadniemy do "Le quie" sprawdzić, czy kuchnia francuska jest warta swej sławy? – rzucił wreszcie Kent gdy zaczęli oddalać się od płyty lotniska zostawiając za plecami majora. Kate nie przepadała za eleganckim, snobistycznymi restauracjami. Już to widzę. Stylowe wnętrza, wykwintna kuchnia, salonowe maniery i menu po francuski. Takie miejsca przyprawiają mnie o zawrót głowy. Francuskiego nie znam a i etykietę mam opanowaną na miernym poziomie. O nie! Nie mam ochoty robić z siebie pośmiewiska. Chociaż Anglik byłby pewnie wniebowzięty– przemknęło jej przez myśl. Kate była prostą dziewczyną, ale zdarzyło jej się kilkakrotnie wylądować na randce w naprawdę ekskluzywnych miejscach. Była wtedy cała spięta i przygaszona do tego stopnia, że prawie w ogóle się nie odzywała. Spotkanie kończyło się fiaskiem a facet się zrażał bo był przekonany, że zgrywa znudzoną i zmanierowaną damę. A takie miejsca po prostu ją przytłaczały. Brakowało jej tam powietrza. Randki... – pomyślała rozbawiona – zabawny temat. Prawda była taka, że relacje damsko-męskie ją przerastały. Nigdy nie próbowała nawet stworzyć trwałego związku. Z drugiej strony jeszcze nigdy nie spotkała nikogo wartego podjęcia ryzyka. Chociaż może świadomie takiego unikała. Miała kilka zasad, które gwarantowały względną satysfakcję przy minimalnym zaangażowaniu. Na przykład, nigdy nie sypiała z facetami do których miała słabość. To pozwalało bez zbędnych skrupułów ulotnić się nad ranem z motelowego pokoju, lub co gorsza wyprosić towarzysza za drzwi własnego domu jeszcze przed śniadaniem. Ale największe katusze przeżywała, gdy facet po wspólnie spędzonej nocy dzwonił drugiego dnia i chciał ją gdzieś zaprosić. Panikowała wtedy i gubiła się we własnych kłamstwach żeby go spławić. Nie. Związki zdecydowanie nie były dla niej. Sama była wystarczająco niedojrzała i rozchwiana emocjonalnie. Nie potrafiła radzić sobie ze swoją psychiką w pojedynkę a co dopiero mieszać w to jeszcze kolejną osobę? Nie potrzebowała dodatkowych komplikacji. Trzeba spojrzeć prawdzie w oczy. Była uczuciowym kaleką. Miała problemy z budowaniem zwykłym międzyludzkich relacji. Matka niewiele zdążyła jej w tej dziedzinie nauczyć, a ojciec… Cóż, ojciec był zbyt zajęty zamienianiem ich domu w poligon. - Na mnie nie licz Kent. Do francuskiej restauracji musiałbyś zaciągnąć mnie siłą, a zważywszy na rozkazy majora abyśmy nie rzucali się w oczy byłoby to wielce odradzane, ponieważ uwierz, ja umiem skutecznie stawiać opór. – uśmiechnęła się zjadliwie - A poza tym nic dziś jeszcze nie jadłam, a ja zazwyczaj bywam wyjątkowo paskudna przed śniadaniem. Zdecydowanie daruję sobie żabie udka, a jeśli ktoś ma ochotę na tradycyjne piwo i jajka na bekonie... – chrząknęła lekko - przepraszam, miałam oczywiście na myśli kawę i jajka na bekonie, to zapraszam. Ja stawiam – uśmiechnęła się zawadiacko wymachując złotą kartą. Znów dopadł ją wisielczy humor. Obróciła się na pięcie i już zaczęła iść w kierunku pobliskiego baru szybkiej obsługi, gdzie kelnerka w schludnym, białym fartuszku krzątała się z parującym dzbankiem czarnej kawy – I proponowałabym aby choć jedna osoba się do mnie przyłączyła. O’hrurg wyraźnie mówił żeby się nie rozdzielać – teraz gdy major zniknął jej z oczu poczuła się znów jak pies zerwany z łańcucha.
Ostatnio edytowane przez liliel : 11-03-2008 o 00:49.
|