Na widok
Astarotha Kejsi znieruchomiała. Znów ten chłód.
- Ast....aroth... – nawet jego imię z trudem przechodziło jej przez gardło. – Astaroth, posłuchaj, to bardzo ważne! Widzieliśmy z Sathemem wizję! Shabranido przyjdzie do tego świata i musimy go pokonać! W tej wizji widziałam, jak z nim walczysz, Żywym Ogniem i Wiatrem Lodu, ale przegrałeś, zabił cię! – mówiła chaotycznie. – Potrzebujemy Oka Światła, są legendy, trzy artefakty wygnały już raz Pana Mgieł, Almanakh żyje, masz rację, trzeba dziewięciu żeby ją wezwać, Verion jej nie zabił, tak myślałam, ale on ją ocalił przed kimś, Oko Światła żyje, musi nam pomóc, tylko Morcrohus został w górach a ja i Sathem walczyliśmy z demonami i....! – straciła oddech, zasapana. – I musimy po niego iść, bo jest nas dziewięciu i mamy misję, zadanie, żeby wezwać Almanakh, ona przyjdzie, wiem o tym, na pewno, pokonamy Shabranido, nie możesz kłócić się z Charlotte ani z Thomasem, my chcemy ci pomóc, chcemy pokonać Pana Mgieł, chcemy....! – jąkając się zerknęła na rękawicę, którą miał demon. – T-to jest... To rękawica Genghiego, Wielkiego inkwizytora, Elfa, Morcruchusa!...
Ze zgrozą spojrzała w oczy demona.
- Gdzie... gdzie jest Morcruchus!?
– jęknęła półszeptem. – GDZIE ON JEEEEST!? – z płaczem upadła na kolana przed demonem.