- Sierżancie Anderson proszę zawrócić i dołączyć do grupy! To rozkaz! – usłyszała za plecami ryk Wolfa. - Tak jest, Sir – cofnęła się posłusznie i przyjęła skruszoną minę. Nie chciała stawiać Wolfa w niezręcznej sytuacji, szczególnie przed cywilami. Chyba zbyt się rozluźniła korzystając z nieobecności majora i zbagatelizowała skrupulatność Wolfa. Tak czy owak jej wizja przyjemnego spędzenia wolnego czasu nagle rozmyła się i pękła jak mydlana bańka. Wolf kontynuował: - Zanim się rozdzielimy mam propozycję. Możemy się podzielić lub iść razem we wspólnie wybrane miejsce. Skoro mamy określony czas, to lepiej się nie zgubić i nie wpaść w jakieś kłopoty. Czekam na propozycję. No tak. Nie wpaść w kłopoty. Dobre sobie. Ale niektórych zdaje się kłopoty odnajdują same – pomyślała. A potem jakby na potwierdzenie jej teorii Kent niespodziewanie wypalił wiązankę na jej temat. - Skoro Kate ma ochotę na samotność we dwoje to po co jej tego zabraniać? Mamy być grupą szczęśliwych, pełnych zadowolenia z siebie i otoczenia osób. Nabzdyczona jak pięciolatka i wlokąca się z opuszczoną głową turystka byłaby widokiem wprost niezwykłym…. Spojrzała z ukosa na Kenta i zaśmiała się nerwowo. Poczuła, że wzbiera w niej gniew. Ten pieprzony cywil śmiał prawić jej kazania? Zacisnęła dłonie w pięści ale zaraz je rozluźniła jakby usiłowała wymusić na sobie spokój. - Jeżeli chodzi o posiłek we dwoje Kent, to czuj się zaproszony. Może wyjaśnimy sobie wtedy coś na osobności, bo zdaje się masz jakiś problem. I albo jestem dziś wyjątkowo drażliwa albo ty mnie kurwa obrażasz…- zrobiła w jego kierunku kilka kroków. Mimo iż sięgała mu zaledwie do brody wyzywająco podniosła ku niemu oczy. |