Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 12-03-2008, 14:14   #281
DrHyde
 
DrHyde's Avatar
 
Reputacja: 1 DrHyde ma wspaniałą przyszłośćDrHyde ma wspaniałą przyszłośćDrHyde ma wspaniałą przyszłośćDrHyde ma wspaniałą przyszłośćDrHyde ma wspaniałą przyszłośćDrHyde ma wspaniałą przyszłośćDrHyde ma wspaniałą przyszłośćDrHyde ma wspaniałą przyszłośćDrHyde ma wspaniałą przyszłośćDrHyde ma wspaniałą przyszłośćDrHyde ma wspaniałą przyszłość
Andres niemalże wepchnął Arcymaga na długi, spowity mrokiem korytarz, prowadzący do holu głównego. Część świeczników była zagaszona. W cieniu stała dobrze znana mu osoba.



Janna Eberhauer uśmiechnęła się ironicznie, gdy zobaczyła zdziwienie na twarzy Andresa. Jej czarna pelerynka z kapturem zawirowała w powietrzu pod wpływem wiatru, który wywołało szybki zamknięcie wrót zamku. Szkarłatna suknia opinała jej zgrabny ciało. W ręce trzymała różdżkę w kolorze grafitu z czarną czaszką osadzoną na końcu. Zrobiła krok w kierunku Andresa.

- Witam Pana. Nie można się ukryć przed przeznaczeniem. Znów się spotykamy.


Albrecht spojrzał na Janne ze zdziwieniem.

- Znasz tego szaleńca? – Arcymag nawet nie zwracał większej uwagi na Maxa.

- Oczywiście i to bardzo dobrze. Prawda ? – Spojrzała pytającym wzrokiem na Andresa.

- Nie ważne. Mów człowieku co się dzieje i czemu wepchnąłeś mnie do środka, zanim przerobie cię na popiół za znieważenie.
- Arcymag nie był chyba w najlepszym nastroju.

Ren zauważył, że w holu na końcu korytarza stała liczna grupa ludzi. Najpewniej adeptów magii, sądząc po strojach jakie mieli na sobie.


* * *


Calien powoli dochodziła do siebie. Obraz rzeczywistości zmienił się na ten bardziej jej znany. Demony zniknęły. Nad nią stała grupka strażników i Franz, który poinformował zgromadzonych nieco głośniej, że żyje. Powietrze przerzedziło się i słońce rozświetliło pogorzelisko. Masa gruzu i zniszczone okoliczne dachy. Totalny zamęt i bałagan na ulicach. Ludzie już trochę się uspokoili. Mimo wszystko Calien czuła efekty swoich czynów. Wiedziała, że mogą ją zabić… To tylko kwestia czasu…
Do medyka podszedł jakiś żołnierz w biało niebieskim Mundurze z barbetem na głowie. Podparł się na mieczu półtorarocznym. Jego ubranie było zasmolone i nadpalone. Ściągnął rękawice.



- Ten człowiek uratował ci życie. – Medyk starał się mówić wyraźnie, gdyż Calien wyglądała na rozkojarzoną.

- Kłaniam się Panience.
– Żołnierz skłonił się w pas. – Wyciągnąłem panienkę z płonącego regionu. Strach sparaliżował ciało i leżała panienka na ziemi, majacząc coś, żeby zostawić, ale nie puściłem. Jestem Bernardt Vogel. Bardzo mi miło. – Wyciągnął dłoń do Calien, aby pomóc jej wstać.


* * *


Czterech krasnoludów z gildii inżynierów Nuln wyciągnęło wóz ze szczątek straganu. Robotnicy towarzyszący krasnoludom, również z Nuln, wsiedli na wóz. Joachim i Felix ledwie wepchali się między nich i usiedli na burcie wozu. Niziołek ruszył galopem w górę miasta nie zważając na nic. Zwierzęta uciekały już na sam widok wozu. Ludzie krzyczeli i wyzywali. Felix musiał przyznać sam sobie, że ta taktyka była całkiem niezła. Pozwalała na szybkie przemieszczanie się po mieście – ryzykowne, ale szybkie. W innym wypadku musieli by wlec się bocznymi ulicami, żeby ominąć nieprzejezdne ulice miasta.
Zaczęli zbliżać się do centrum wybuchu. Straty nie były takie duże, jak wydawało się im na początku. Joachim doszedł do wniosku, że wybuch mógł być równie dobrze przypadkowy. Mało to chorych na umyśle alchemików i magów mieszkało w tej dzielnicy. W końcu któremuś powinęła się noga. Wjechali w pole wybuchu i dostrzegli ludzi zgromadzonych wokół jakiejś kobiety. Wokół Calien. Felix i Joachim zamarli, lecz odetchnęli z ulga gdy zauważyli, że się rusza. Jednak już trochę razem przeszli i chyba odczuli by stratę następnej bliskiej osoby. Niebo zaczęło się rozpogadzać. Niziołek wyhamował przy jednej z kamienic.
 
DrHyde jest offline