Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 12-03-2008, 16:22   #181
Markus
 
Markus's Avatar
 
Reputacja: 1 Markus wkrótce będzie znanyMarkus wkrótce będzie znanyMarkus wkrótce będzie znanyMarkus wkrótce będzie znanyMarkus wkrótce będzie znanyMarkus wkrótce będzie znanyMarkus wkrótce będzie znanyMarkus wkrótce będzie znanyMarkus wkrótce będzie znanyMarkus wkrótce będzie znanyMarkus wkrótce będzie znany
Lorianna i Siemowit

Młody mężczyzna siedział na oknie z oczami zwróconymi w ciemność. Czuł się niemal jak wtedy, gdy zobaczył ją pierwszy raz. Jedno spojrzenie, jeden uśmiech i już wiedział, że oddałby duszę za krótką chwile, w której mógłby się cieszyć widokiem ukochanej. Siemowit oparł głowę o twardy kamień i zamknął oczy. Wiedział, że przyjdzie... musiała przyjść. Ich przeznaczeniem było spędzić całą wieczność razem i nic nie mogło tego zmienić. Nawet tyle lat rozłąki nie mogło zniszczyć ich miłości. Miłości wielkiej, wspaniałej, zdolnej pokonać śmierć.

Ciche skrzypienie drzwi i odgłos kroków uświadomił mężczyźnie, że oto nadszedł czas. Otworzył oczy i spojrzał w jej kierunku. Stała tam, piękna i wspaniała, jak najcudowniejsza muza. Jego muza! Jego ukochana! Związana z nim, aż po Ostateczną Śmierć! Błyskawicznie znalazł się na nogach i wyszedł z cieni, wprost w obręb światła wpadającego z korytarza.

- Siemowit...

Cichy szept, który uleciał z jej warg, dla Siemowita brzmiał, niczym najwspanialsza symfonia. Spojrzał w jej oczy ciekaw, co w nich dojrzy i z radością spostrzegł, że były takie jak dawniej. Ciemne, przenikliwe... dokładnie te samo, które jednym spojrzeniem potrafiły rzucić go na kolana. Te same, niezmienione przez czas, czekały na niego przez te wszystkie lata. Właśnie na niego, na wybrańca Fortuny...

- Siemowicie... coś ty zrobił? - wyszeptały drżące wargi.

Nie! To nie miało tak wyglądać! Dlaczego w jej oczach nie było radości? Dlaczego nie widział na jej twarzy uśmiech szczęścia? Przecież tego właśnie chciała! Tą drogę wskazała mu, gdy odtrąciła go od siebie.

- Ja... ja uniosłem na swych barkach grzech Kaina. Pozwoliłem, by anioł wypalił mi na czole piętno krwi. Ja zrobiłem to, co mi nakazałaś swym milczeniem w dniu, gdy mnie opuściłaś. Zrobiłem to dla ciebie moja piękna. By stać się godnym mojej bogini, Venus generosa.

Dłoń mocniej zacisnęła się na czerwonej róży, a jeden z kolców wbił się w palec mężczyzny. Na bladej skórze ukazała się pojedyncza kropla krwi. Delikatnie, jakby bojąc się, że mógłby przestraszyć ukochaną, objął ją w talii i przyciągnął bliżej siebie.

- Cii... Niech słowa nie niszczą tej chwili.

Skaleczony palec przyłożył do jej drżących warg, delikatnie rozmazując krople krwi na jej ustach. Nadszedł czas. Czas, by znów odnowili swoją miłość, taką jaka była dawniej. Zamykając oczy, Siemowit zbliżył swoje wargi do warg ukochanej.

„Boże... Panie mój... Ojcze w Niebiosach... Stwórco Nieba i Ziemi... Wszechwiedzący... ty mnie chyba nie lubisz, prawda to azali?” - myślała wówczas jego najdroższa Lorianna.

W ostatniej chwili chyba wsunęła dłoń między ich usta unikając pocałunku. Miała ochotę pluć, jak najszybciej zetrzeć posokę Siemowita, która niczym smoła wypalała się karminem na jej wargach. Musiała jednak działać rozmyślnie.

Subtelnym gestem starła rękawem vitae Kainity ze swej skóry. Jednak ostrożny ruch ręki nie uszedł uwadze Siemowita. Z zaskoczeniem i niedowierzaniem obserwował, jak ukochana skrawkiem sukni ociera usta z jego krwi. Dlaczego? Dlaczego odrzucała jego dar? Niewielki, niepozorny. A jednak tak dla niego ważny. Spojrzała na niego poważnie, szeroko otwartymi oczyma - tak jak lubił, starając się przy tym, by nie wyczytał prawdziwych uczuć z jej twarzy. By nie rozpoznał złości i odrazy. Nawet jako ludzkie pachole – książę Siemowit bywał wszak szaleńcem.

- Nie takim cię kochałam. Kochałam człowieka czystego i prawego, nieskażonego klątwą. Skąd mam wiedzieć kim teraz jesteś? Może jeno imię i twarz pozostały te same... - rzekła księżna, nadając swojemu głosowi odcień smutku.

- Nie takim? Człowieka czystego i prawego? Czemu więc porzuciłaś mnie tamtego dnia?! Dlaczego zostawiłaś mnie na pastwę losu?! I tylko patrzyłaś, jak odchodzę, znikam z twojego życia!

Siemowit postąpił w kierunku ukochanej, a w jego oczach widać było płomienie gorączki. Gorączki, a może obłędu? Choć nie miał przy sobie żadnej broni, to w jakiś niesamowity, nienaturalny sposób wydawał się groźny. Niebezpieczny, jak cała armia. Niebezpieczny i szalony. Ale czy rzeczywiście całkiem ogarnął go obłęd? Czy Lorianna nie potrafiła dostrzec iskier świadomości, tylko czekających, by ktoś wydobył je na powierzchnie i skierował na właściwy tor?

- Nie okłamiesz mnie moja piękna. Widzę twe serce, twą duszę. Wiem, że zostawiłaś mnie bo byłem słaby, byłem nikim. Nie mogłem się z tobą równać ukochana. Ale teraz mogę! Teraz i w moich żyłach płynie krew Kaina. Teraz i ja ma moc, której tysiące... nie, miliardy śmiertelników pożąda!

Nagle mężczyzna się zatrzymał. W jego oczach zabłysła iskierka zrozumienia i przez krótką chwile, Lorianna była pewna, że jednak dostrzegł jej prawdziwe uczucia. Gdy Siemowit znowu się odezwał, w jego głosie brzmiał gniew.

- To o niego chodzi, tak? Co ten człowieczek, nędzny śmiertelnik mieniący się księciem, ma czego ja nie mam?! Władze? Ha! Jedno me słowo łamie ludzkie serca, jeden gest sprawia, że padają przede mną na kolana. On włada ze względu na swe urodzenie, ja ze względu na moc. Przeciw niemu się zbuntują, mi nikt nie ośmieli się stanąć na drodze. Jeżeli zechcę zrzucę go z tronu! Jest niczym! Pyłkiem na wietrze, który zdmuchnę jedną myślą. Co jeszcze ci ofiarował? Pieniądze? Nie, to tylko nędzne błyskotki będące jedną z wielu dróg do celu. W moich rękach spoczywa cały majątek tego głupca Bolesława, który wciąż myśli, że jestem jego synem. Ale ty nigdy na to nie patrzyłaś ukochana, prawda? Więc co? Dał ci miłość, której tak pragniesz? A czymże jest jego miłość? Odrobiną krwi, nędznym pocałunkiem, uściskiem dłoni? Tylko na tyle mógł się zdobyć. Tylko tyle mógł złożyć na ołtarzu waszej miłości. A ja? Ja w ofierze złożyłem ci swoje życie, swoją krew, myśli, serce, a nawet duszę! Tyle lat pozostałem ci wierny. Oddałem ci wszystko, co miałem i zrobiłbym to jeszcze miliardy razy. Ofiarowałem ci siebie ukochana, a ty?! Ty żałujesz mi jednego pocałunku po tylu latach rozłąki!

Tak, jak gwałtowny był napad szału młodzieńca, tak teraz nagle się uspokoił. W jeden chwili w jego oczach zgasły iskry obłędu, ustępując miejsca dawnemu spojrzeniu, pełnemu miłości i uczucia do dawno niewidzianej ukochanej. Ale w tym spojrzeniu było jeszcze coś. Smutek... smutek, ponieważ Siemowit zrozumiał, że posunął się za daleko. Wolnym ruchem mężczyzna uklęknął przed ukochaną, z delikatnością godną najwspanialszego kochanka ujmując jej dłoń i składając na niej pocałunek.

- Wybacz mi pani. Nie powinienem był... Jednak twoje słowa zabolały mnie bardziej, niż najokrutniejszy cios. Jeżeli nie wierzysz mi ukochana, że wciąż jestem, tym kim byłem... Wejrzyj w głąb mej duszy. Zajrzyj w serce i w myśli. Przecież potrafisz ukochana. Wypróbuj mnie i sama zdecyduj, czy jestem godny, by stać u twego boku. A jeżeli nie... to ciśnij mnie w otchłań.

Siemowit uniósł głowę i spojrzał w głębie jej wspaniałych oczu. Tych najwspanialszych źrenic, jakich nie widział od tylu lat. Nie miał zamiaru się bronić. Wszystko co zrobił, robił dla niej. Jeżeli ona nim pogardzała i nie miała w swoim sercu miłości dla niego, lepiej, żeby Ostateczna Śmierć spotkała go już teraz, z ręki ukochanej.

W tym samym czasie, Salwador powstał z klęczek. Okryty zasłoną swych mocy, skryty wśród cieni, był właściwie niedostrzegalny. Do tej pory ze spokojem przysłuchiwał się rozmowie, ale teraz... nie mógł dopuścić, by ta wampirzyca zniszczyła Siemowita, a wraz z nim wszystkie jego plany. O nie, Siemowit na razie miał zbyt wielką wagę dla Salwadora.
 
Markus jest offline