Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 12-03-2008, 20:49   #602
abishai
 
abishai's Avatar
 
Reputacja: 1 abishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputację
Bagna Zapomnianego Boga, Starożytne ruiny

- Przybyłam tu właściwie nie z własnej woli. Wiele dni temu, gdzieś poza bagnami rozegrała się bitwa, w której i ja brałam udział. Stałam po stronie prostych istot, które chciały tylko znaleźć nowy dom, a naprzeciw nas stała armia, która chciała im odebrać wszystko, co jeszcze mieli. W czasie bitwy zabiłam dowódcę oddziału gnolli, którego towarzysze uważali za wybrańca ich mrocznego boga. Od tamtej pory uciekam przed nimi, zapuściłam się tu na bagna licząc, że łatwiej ich zgubie, że nie ośmielą się za mną pójść. Niestety, ale pomyliłam się. Najpewniej wciąż idą moim śladami i choć zdołałam uśmiercić jeszcze trójkę z nich, sześciu wciąż pragnie mojej krwi. Obawiam się pani, że trafią wkrótce również tutaj. Nie chcę narażać ani ciebie, ani tego miejsca, dlatego mam tylko jedną prośbę, poczym opuszczę to miejsce... oczywiście, jeżeli zechcesz mnie wysłuchać.- dokończyła Aeterveris zmęczonym głosem.
- Bitwy...Jedna się kończy, druga zaczyna. Nie ma końca.- odparła spokojnym głosem Liircha. Ruszyła w kierunku wielkiej kamiennej misy wypełnionej wodą i przesunęła dłonią nad nią kilka razy...Za każdym przesunięciem dłoni Aeterveris widziała w odbiciu wody inny fragment bagna, przeważnie statyczne nieruchome obrazy...Ale potem pojawił się kolejny, ponury pochód jaszczuroludzi w dużej liczbie, prowadzący trójkę ludzi, jedną kobietę i dwójkę mężczyzn, w dziwacznych, kolorowych szatach. Ludzie ci szli spętani więzami z lian. Zapewne byli więźniami jaszczuroludzi.
- Coraz gorzej.- mruknęła pod nosem staruszka, po czym wykonała kolejny ruch dłonią. Obraz znikł i pojawił się kolejny obraz bagien, a potem kolejny na którym staruszka i Aeterveris zobaczyły, grupkę gnolli idących szybkim tempem.
- Zmierzają w tym kierunku, nie ma co do tego wątpliwości...Ale póki jesteś w murach twierdzy, nie wytropią cię...Przynajmniej nie za pomocą magii.- dodała Liircha. A następnie spytała.- To o co chciałaś poprosić, dziecko?

Na szlaku, na bagnach

Gaalhil podszedł bliżej i wkładając w słowa cały swój urok i talenty dyplomatyczne powiedział.
- My podróżnicy. Widzicie kobietę? – tu wskazał na Kyulii .– Jej bracia i siostry zabici przez wasza rasa? Wiecie coś o tym? To wy zrobić? Ona chce zemsty - tu zrobił pauzę i ponownie zaczął przemawiać – Jeśli wy zaatakować jej plemię, to chcemy uczciwa walka z tymi co atakowali, jeśli nie, odejdziemy w spokoju na swoje ziemie i nie będziemy więcej nękali swym widokiem Czarna Łuska
Stwory spojrzały na Gaalhila, po czym zaczęły naradzać między sobą bardzo długo i gwałtownie...Ale dla Gaalhila te syki i skrzeki były niezrozumiałe. W końcu ustaliły wspólne zdanie i jeden z nich rzekł wskazując łapą kierunek.- Wy iść tam...do twierdza wężowego boga...Tam znaleźć wodza Czarna Łuska i wyrównać rachunki...Wy iść stąd opuścić osada...Już.
-To jest już jakieś rozwiązanie...Tylko jak je przedstawić Kyulii? – stwierdziła bardziej niż spytała Ilmaxi.

Phalenpopis, górna wewnętrzna biblioteka

Kobieta w purpurowej szacie kapłańskiej z wyszytym symbolem smoczej i ludzkiej pięści zderzających się ze sobą na tle czerwonego okręgu, przeglądała księgi. Tymczasem do okna zbliżył się łeb dużej czerwonej smoczycy.
- Siooostro, jak dłuugo jeszcze...Zapach krwi i odgłosy walki dochodzą aż tutaj...Wzyywa nas zeew bitwy.- ryknęła smoczyca.

- Uzbrój się w cierpliwość szlachetna Ulveertanixis.- rzekła z pokorą kapłanka Diamorga. – Jego wysokość lord Arsivius, nie podjął jeszcze decyzji w tej sprawie.
Smoczyca ryknęła zirytowana odpowiedzią kapłanki. Następnie jej pysk odsunął się od okna. Kapłanka odetchnęła z ulgą...Choć Ulveertanixis traktowała ją jak równą sobie, to czerwone smoki miały wybuchowy charakter. I w gniewie potrafiły atakować nawet bliskie sobie istoty. Nie tylko ze względu na siłę czerwone smoki uważane były za najbardziej niebezpieczne z chromatycznych.
- Ja miałbym podobne pytanie. Jak długo lord Arsivius każe gnić wojsku w murach tego zamku?- rzekł gniewnie głos z od strony wejścia do biblioteki.
- Generał Galthus...tutaj, to rzadki widok. O ile pamiętam, nie pałasz miłością do ksiąg. – rzekła wymijająco kapłanka.
Potężnie zbudowany mężczyzna, rzekł pogardliwie.- Nie zbaczaj z tematu kobieto...Siedzimy w zamku, zamknięci, bogowie wiedzą, po co. Podczas gdy banda potworów na zewnątrz kpi sobie z naszej bezsilności atakując miasto. A wystarczy jedno słowo lorda Arsiviusa, a zetrę je w pył!- zakończył wypowiedź krzykiem.
- Lord Arsivius kazał czekać tu nie bez powodu.- odparła kapłanka.
- Lord Arsivius stracił siły i odwagę...Odkąd zaczęły się te problemy z magią jest tylko cieniem dawnego...- rzekł z pasją w głosie generał.
- Planujesz go obalić Galthusie?- zapytała kapłanka.
- Ja?! Ależ nie! Jestem lojalny wobec mego pana. Nigdy by mi nie przyszedł do głowy taki pomysł!- odparł generał szybko nieco przestraszonym głosem.- Po prostu martwi mnie słabość jaka lorda Arsiviusa....
-Lord Arsivius nakaże atak w stosownym momencie generale.- na twarzy kobiety pojawił się złośliwy uśmieszek, gdy przechodziła obok niego.- Uzbrój się w cierpliwość.
Galthus zacisnął pięści w niemym gniewie.
Tymczasem w kierunku obojga biegł osobnik w szatach jakie nosili niżsi statusem słudzy.
- Panie, do zamku ktoś się wdarł podstępem, po czym uciekał! -krzyknął na widok Ghalthusa.
- A co zabrał ?- spytał generał.- I jakim cudem nie uruchomił alarmów ?
- Nie wiem panie...Wiem tylko, że zniszczył kratę w wychodku i zabił czyszczące wychodek gobliny.- odparł sługa.
- Po co mieli wedrzeć się do środka jeżeli nie po skarby ? I skąd wiedzieli o kanałach? - zamyślił się generał. W duchu odczuwał wielką radość...Nareszcie coś się działo!

Phalenopsis, dzielnica rzemieślnicza.

Ból był ponad granice elfiej wytrzymałości...W świecie snu, Beriand chwycił za rapier by wbić go sobie w serce i zakończyć mękę. W realnym świecie ciało Berianda posłuszne umysłowi, również wyciągnęło rapier i wymierzyło w serce. Gdyby nie szybka reakcja instynktowna Aydenna i Rasgana elfi czarodziej zakończył by żywot z rapierem w sercu. Silne ramiona obu elfów unieruchomiły dłonie Berianda. Obaj musieli się przybliżyć do ciała czarodzieja i wtedy zauważyli to...

Wgryzający się w kark czarodzieja robak przypominający wyglądem larwę chrząszcza, tle że większy...W dodatku świecił niczym świetlik jasnożółtym światłem. Aydenn sięgnął po sztylet lewą ręką i precyzyjnym ruchem nabił robala na niego i oderwał go ciała Berianda. Czarodziej wrzasnął nieludzko...Rozejrzal się dookoła pólprzytomnym wzrokiem, spostrzegając trzymających jego ramiona znajomych elfów, oraz własny rapier trzymany we własnych dłoniach ,a wymierzony w siebie...I zemdlał. Dla jego umysłu dzisiejsze wydarzenia były za dużym obciążeniem. Aydenn i Rasgan zabrali nieprzytomnego elfiego czarodzieja i zanieśli go do domu Turama.

Phalenopsis, dom Turama.

W domu wszyscy już spali...Nawet Mi Raaz przegrał walkę ze zmęczeniem. I usnął w trakcie przeszukiwania domu. Położywszy więc nieprzytomnego Berianda w jego pokoju. Rasgan i Aydenn udali się na spoczynek nie tracąc czasu ni sił na przebieranie się do snu.
Czas mijał, gdy bohaterowie śnili...Minuta, za minutą....Godzina, za godziną. Nastał nowy dzień.
Pierwszy obudził się Turam...Wyjął z lodowni ostatnie zmrożone jaja z zamiarem przygotowania omletu na ostro z zieloną papryczką. Omletu na dwóch tuzinów jaj...Ostatni posiłek, jaki przygotuje w rodzinnym domu. Turam czuł, że ten omlet jest jego swoistym pożegnaniem z dotychczasowym, spokojnym i ustabilizowanym życiem.
 
__________________
I don't really care what you're going to do. I'm GM not your nanny.

Ostatnio edytowane przez abishai : 01-08-2008 o 17:55.
abishai jest offline