Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - DnD > Archiwum sesji z działu DnD
Zarejestruj się Użytkownicy

Archiwum sesji z działu DnD Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemie DnD (wraz z komentarzami)


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 12-03-2008, 12:17   #601
 
Umbriel's Avatar
 
Reputacja: 1 Umbriel ma w sobie cośUmbriel ma w sobie cośUmbriel ma w sobie cośUmbriel ma w sobie cośUmbriel ma w sobie cośUmbriel ma w sobie cośUmbriel ma w sobie cośUmbriel ma w sobie cośUmbriel ma w sobie cośUmbriel ma w sobie cośUmbriel ma w sobie coś
Decyzja
- Teraz za późno na wycofanie się...w cokolwiek żeśmy wdepnęli.- rzekła Ilmaxi, nerwowo przestępując z łapy na łapę.

„Racja… Ona ma rację. Ale to szaleństwo! Ruszyć w trójkę na całe plemię? Na ich terenie? „ – myślał gorączkowo Gaalhil

- Jak myślisz, co powinniśmy zrobić? - zapytał bardziej siebie, niż lamię. – Moim zdaniem powinniśmy pertraktować... Tylko nie wiem czy z jaszczuroludźmi, czy z tą kobietą.

- Wszystko jedno...- odparła lamia.- ...z kim. Stojąc w miejscu, marnujemy tylko czas. Z nią się nie dogadałeś spróbuj z jaszczurkami. Zajmij się wyjaśnianiem sprawy...z naszej trójki wyglądasz na najsł...na najbardziej pokojowego.

Zgromił ją spojrzeniem w stylu „jeszcze się przekonamy, po czym ruszył spokojnym krokiem w stronę jaszczuroludzi z rękoma lekko uniesionymi i otwartymi w ich stronę w geście pokoju.


„Nie bojąc się życia, zakochałem się w śmierci…” – uśmiechnął się, przypominając fragment z jednej ksiąg, którą czytał wiele lat temu, będąc jeszcze dzieckiem. Wtedy, nie rozumiał jeszcze tego zdania. Teraz chciałby go nie rozumieć. Decyzja zapadła, nici losu zostały związane. Ale dużo wcześniej.

Psionik podszedł do nich na tyle blisko, by doskonale go widzieli i słyszeli, a na tyle daleko od nich, by w razie ataku móc się natychmiast wycofać.

Największy z nich, najprawdopodobniej przywódca, przemówił:

- Wy obce...wy iść stąd...to ziemie Czarna Łuska...Nie ludzi. Wy odejść na ziemie ludzi.

Widząc, iż jaszczuroludź zna podstawy kupieckiego języka, młodzieniec przemówił w jak najbardziej prosty i klarowny sposób.

- My podróżnicy. Widzicie kobietę? – tu wskazał na Kyulii – Jej bracia i siostry zabici przez wasza rasa? Wiecie coś o tym? To wy zrobić? Ona chce zemsty - tu zrobił pauzę i ponownie zaczął przemawiać – Jeśli wy zaatakować jej plemię, to chcemy uczciwa walka z tymi co atakowali, jeśli nie, odejdziemy w spokoju na swoje ziemie i nie będziemy więcej nękali swym widokiem Czarna Łuska

„Małe szansę, by to nie okazali się oni. Jeśli jednak traf szczęścia tak zechce, to wyperswaduje jakoś to tej kobiecie i ruszymy w swoją stronę. Jeśli nie, niech bogowie mają nas w swojej opiece…”


Był spięty i gotowy, ustawił się z lekko rozstawionymi nogami tak, by móc błyskawicznie doskoczyć do nich i zaatakować. Ręce jednak miał swobodne, by ani nie narzucać tej pozycji bojowego charakteru w oczach jaszczuroludzi, ani pewności siebie. Wiedział, że jeśli uznają że jest słaby, poniosą klęskę. Inna taktyka, opracowana szybko w głowie, przewidywała roztoczenie mentalnej tarczy nad wojowniczką, która będzie walczyła, i psioniczne ataki z odległości, póki będzie można. Lamia była „czarnym koniem” – nie znał jej możliwości bojowych i nie próbował nawet ryzykować polegania na nich. Niewątpliwie jednak istota ta była dość potężna i była ich jedynym prawdziwym atutem. Przymknął na chwilkę oczy, rozprowadzając fale ciepła po całym ciele i oczyszczając umysł.

Uśmiechnął się wesoło i otworzył szybko oczy. Nie czuł już niepokoju, nie czuł adrenaliny. Był tylko pełny, idealny spokój, wyciszenie, niemal szczęście. Twarz była naturalna, wypoczęta, oczy świeciły charakterystycznym blaskiem, pełnym energii, optymizmu i… wiedzy.

”Łatwe drogi są dla słabych”.
 
__________________
13 wydział NYPD
Pijaczek Barry
"Omnia mea mecum porto"
Umbriel jest offline  
Stary 12-03-2008, 20:49   #602
 
abishai's Avatar
 
Reputacja: 1 abishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputację
Bagna Zapomnianego Boga, Starożytne ruiny

- Przybyłam tu właściwie nie z własnej woli. Wiele dni temu, gdzieś poza bagnami rozegrała się bitwa, w której i ja brałam udział. Stałam po stronie prostych istot, które chciały tylko znaleźć nowy dom, a naprzeciw nas stała armia, która chciała im odebrać wszystko, co jeszcze mieli. W czasie bitwy zabiłam dowódcę oddziału gnolli, którego towarzysze uważali za wybrańca ich mrocznego boga. Od tamtej pory uciekam przed nimi, zapuściłam się tu na bagna licząc, że łatwiej ich zgubie, że nie ośmielą się za mną pójść. Niestety, ale pomyliłam się. Najpewniej wciąż idą moim śladami i choć zdołałam uśmiercić jeszcze trójkę z nich, sześciu wciąż pragnie mojej krwi. Obawiam się pani, że trafią wkrótce również tutaj. Nie chcę narażać ani ciebie, ani tego miejsca, dlatego mam tylko jedną prośbę, poczym opuszczę to miejsce... oczywiście, jeżeli zechcesz mnie wysłuchać.- dokończyła Aeterveris zmęczonym głosem.
- Bitwy...Jedna się kończy, druga zaczyna. Nie ma końca.- odparła spokojnym głosem Liircha. Ruszyła w kierunku wielkiej kamiennej misy wypełnionej wodą i przesunęła dłonią nad nią kilka razy...Za każdym przesunięciem dłoni Aeterveris widziała w odbiciu wody inny fragment bagna, przeważnie statyczne nieruchome obrazy...Ale potem pojawił się kolejny, ponury pochód jaszczuroludzi w dużej liczbie, prowadzący trójkę ludzi, jedną kobietę i dwójkę mężczyzn, w dziwacznych, kolorowych szatach. Ludzie ci szli spętani więzami z lian. Zapewne byli więźniami jaszczuroludzi.
- Coraz gorzej.- mruknęła pod nosem staruszka, po czym wykonała kolejny ruch dłonią. Obraz znikł i pojawił się kolejny obraz bagien, a potem kolejny na którym staruszka i Aeterveris zobaczyły, grupkę gnolli idących szybkim tempem.
- Zmierzają w tym kierunku, nie ma co do tego wątpliwości...Ale póki jesteś w murach twierdzy, nie wytropią cię...Przynajmniej nie za pomocą magii.- dodała Liircha. A następnie spytała.- To o co chciałaś poprosić, dziecko?

Na szlaku, na bagnach

Gaalhil podszedł bliżej i wkładając w słowa cały swój urok i talenty dyplomatyczne powiedział.
- My podróżnicy. Widzicie kobietę? – tu wskazał na Kyulii .– Jej bracia i siostry zabici przez wasza rasa? Wiecie coś o tym? To wy zrobić? Ona chce zemsty - tu zrobił pauzę i ponownie zaczął przemawiać – Jeśli wy zaatakować jej plemię, to chcemy uczciwa walka z tymi co atakowali, jeśli nie, odejdziemy w spokoju na swoje ziemie i nie będziemy więcej nękali swym widokiem Czarna Łuska
Stwory spojrzały na Gaalhila, po czym zaczęły naradzać między sobą bardzo długo i gwałtownie...Ale dla Gaalhila te syki i skrzeki były niezrozumiałe. W końcu ustaliły wspólne zdanie i jeden z nich rzekł wskazując łapą kierunek.- Wy iść tam...do twierdza wężowego boga...Tam znaleźć wodza Czarna Łuska i wyrównać rachunki...Wy iść stąd opuścić osada...Już.
-To jest już jakieś rozwiązanie...Tylko jak je przedstawić Kyulii? – stwierdziła bardziej niż spytała Ilmaxi.

Phalenpopis, górna wewnętrzna biblioteka

Kobieta w purpurowej szacie kapłańskiej z wyszytym symbolem smoczej i ludzkiej pięści zderzających się ze sobą na tle czerwonego okręgu, przeglądała księgi. Tymczasem do okna zbliżył się łeb dużej czerwonej smoczycy.
- Siooostro, jak dłuugo jeszcze...Zapach krwi i odgłosy walki dochodzą aż tutaj...Wzyywa nas zeew bitwy.- ryknęła smoczyca.

- Uzbrój się w cierpliwość szlachetna Ulveertanixis.- rzekła z pokorą kapłanka Diamorga. – Jego wysokość lord Arsivius, nie podjął jeszcze decyzji w tej sprawie.
Smoczyca ryknęła zirytowana odpowiedzią kapłanki. Następnie jej pysk odsunął się od okna. Kapłanka odetchnęła z ulgą...Choć Ulveertanixis traktowała ją jak równą sobie, to czerwone smoki miały wybuchowy charakter. I w gniewie potrafiły atakować nawet bliskie sobie istoty. Nie tylko ze względu na siłę czerwone smoki uważane były za najbardziej niebezpieczne z chromatycznych.
- Ja miałbym podobne pytanie. Jak długo lord Arsivius każe gnić wojsku w murach tego zamku?- rzekł gniewnie głos z od strony wejścia do biblioteki.
- Generał Galthus...tutaj, to rzadki widok. O ile pamiętam, nie pałasz miłością do ksiąg. – rzekła wymijająco kapłanka.
Potężnie zbudowany mężczyzna, rzekł pogardliwie.- Nie zbaczaj z tematu kobieto...Siedzimy w zamku, zamknięci, bogowie wiedzą, po co. Podczas gdy banda potworów na zewnątrz kpi sobie z naszej bezsilności atakując miasto. A wystarczy jedno słowo lorda Arsiviusa, a zetrę je w pył!- zakończył wypowiedź krzykiem.
- Lord Arsivius kazał czekać tu nie bez powodu.- odparła kapłanka.
- Lord Arsivius stracił siły i odwagę...Odkąd zaczęły się te problemy z magią jest tylko cieniem dawnego...- rzekł z pasją w głosie generał.
- Planujesz go obalić Galthusie?- zapytała kapłanka.
- Ja?! Ależ nie! Jestem lojalny wobec mego pana. Nigdy by mi nie przyszedł do głowy taki pomysł!- odparł generał szybko nieco przestraszonym głosem.- Po prostu martwi mnie słabość jaka lorda Arsiviusa....
-Lord Arsivius nakaże atak w stosownym momencie generale.- na twarzy kobiety pojawił się złośliwy uśmieszek, gdy przechodziła obok niego.- Uzbrój się w cierpliwość.
Galthus zacisnął pięści w niemym gniewie.
Tymczasem w kierunku obojga biegł osobnik w szatach jakie nosili niżsi statusem słudzy.
- Panie, do zamku ktoś się wdarł podstępem, po czym uciekał! -krzyknął na widok Ghalthusa.
- A co zabrał ?- spytał generał.- I jakim cudem nie uruchomił alarmów ?
- Nie wiem panie...Wiem tylko, że zniszczył kratę w wychodku i zabił czyszczące wychodek gobliny.- odparł sługa.
- Po co mieli wedrzeć się do środka jeżeli nie po skarby ? I skąd wiedzieli o kanałach? - zamyślił się generał. W duchu odczuwał wielką radość...Nareszcie coś się działo!

Phalenopsis, dzielnica rzemieślnicza.

Ból był ponad granice elfiej wytrzymałości...W świecie snu, Beriand chwycił za rapier by wbić go sobie w serce i zakończyć mękę. W realnym świecie ciało Berianda posłuszne umysłowi, również wyciągnęło rapier i wymierzyło w serce. Gdyby nie szybka reakcja instynktowna Aydenna i Rasgana elfi czarodziej zakończył by żywot z rapierem w sercu. Silne ramiona obu elfów unieruchomiły dłonie Berianda. Obaj musieli się przybliżyć do ciała czarodzieja i wtedy zauważyli to...

Wgryzający się w kark czarodzieja robak przypominający wyglądem larwę chrząszcza, tle że większy...W dodatku świecił niczym świetlik jasnożółtym światłem. Aydenn sięgnął po sztylet lewą ręką i precyzyjnym ruchem nabił robala na niego i oderwał go ciała Berianda. Czarodziej wrzasnął nieludzko...Rozejrzal się dookoła pólprzytomnym wzrokiem, spostrzegając trzymających jego ramiona znajomych elfów, oraz własny rapier trzymany we własnych dłoniach ,a wymierzony w siebie...I zemdlał. Dla jego umysłu dzisiejsze wydarzenia były za dużym obciążeniem. Aydenn i Rasgan zabrali nieprzytomnego elfiego czarodzieja i zanieśli go do domu Turama.

Phalenopsis, dom Turama.

W domu wszyscy już spali...Nawet Mi Raaz przegrał walkę ze zmęczeniem. I usnął w trakcie przeszukiwania domu. Położywszy więc nieprzytomnego Berianda w jego pokoju. Rasgan i Aydenn udali się na spoczynek nie tracąc czasu ni sił na przebieranie się do snu.
Czas mijał, gdy bohaterowie śnili...Minuta, za minutą....Godzina, za godziną. Nastał nowy dzień.
Pierwszy obudził się Turam...Wyjął z lodowni ostatnie zmrożone jaja z zamiarem przygotowania omletu na ostro z zieloną papryczką. Omletu na dwóch tuzinów jaj...Ostatni posiłek, jaki przygotuje w rodzinnym domu. Turam czuł, że ten omlet jest jego swoistym pożegnaniem z dotychczasowym, spokojnym i ustabilizowanym życiem.
 
__________________
I don't really care what you're going to do. I'm GM not your nanny.

Ostatnio edytowane przez abishai : 01-08-2008 o 17:55.
abishai jest offline  
Stary 15-03-2008, 17:27   #603
 
Odyseja's Avatar
 
Reputacja: 1 Odyseja ma wspaniałą reputacjęOdyseja ma wspaniałą reputacjęOdyseja ma wspaniałą reputacjęOdyseja ma wspaniałą reputacjęOdyseja ma wspaniałą reputacjęOdyseja ma wspaniałą reputacjęOdyseja ma wspaniałą reputacjęOdyseja ma wspaniałą reputacjęOdyseja ma wspaniałą reputacjęOdyseja ma wspaniałą reputacjęOdyseja ma wspaniałą reputację
Luinehilien spała niespokojnie. Koszmary wyrywały ją co chwila ze snu. Gdy się jednak budziła, nie pamiętała już otaczających ją w półśnie mar. Wtedy zasypiała ponownie.

Obudziła się dosyć wcześnie, ale nie wcześniej niż Nuhilla. Wilczyca leżała na ziemi, cicho i cierpliwie czekając aż ta się obudzi. Gdy ujrzała, że druidka otworzyła oczy, zaraz zaczęła merdać ogonem. Całkiem jak pies.

- Zaczekaj chwilkę, przygotuję się i cię wypuszczę.

Otworzyła okno i wciągnęła w płuca powietrze. Zaczęła wpatrywać się w widok po części zniszczonego miasta. Potem ubrała się umyła, uczesała włosy i uklękła do modlitwy. Przygotowała czary, które uznała za przydatne i zaczęła pakować swoje rzeczy. Nie miała wiele rzeczy, więc nie trwało to długo. Pomyślała tylko, że przydałoby się uzupełnić swój bagaż. Ale to później.

Zeszła rześkim krokiem na parter i wypuściła Nuhillę na pole. Zamknęła drzwi, wiedząc, że wilczyca upomni się o wpuszczenie do środka.

- Witam mości Turamie. Może mogę pomóc w przygotowaniu śniadania? Omlet chyba jeszcze potrafię zrobić... - zaśmiała się. Na jej twarzy prawie nie było widać efektów niespokojnej nocy.
 
__________________
A ja niestety nie mam nic na swoje usprawiedliwienie. Co spróbuję coś napisać, nic mi nie wychodzi. Nie mogę się za nic zabrać, chociaż bardzo bym chciała. Nie wiem, co się ze mną dzieje. W najbliższym czasie raczej nic nie napiszę. Przepraszam.
Odyseja jest offline  
Stary 16-03-2008, 18:20   #604
 
Markus's Avatar
 
Reputacja: 1 Markus wkrótce będzie znanyMarkus wkrótce będzie znanyMarkus wkrótce będzie znanyMarkus wkrótce będzie znanyMarkus wkrótce będzie znanyMarkus wkrótce będzie znanyMarkus wkrótce będzie znanyMarkus wkrótce będzie znanyMarkus wkrótce będzie znanyMarkus wkrótce będzie znanyMarkus wkrótce będzie znany
Bagna Zapomnianego Boga
“Ruiny świątyni Jaśniejącego


- Bitwy...Jedna się kończy, druga zaczyna. Nie ma końca.

Głos Liirchy był nadzwyczaj spokojny, zupełnie jakby dla staruszki kolejna wojna była czymś zupełnie normalnym. Z drugiej strony, Aeterveris nie miała pojęcia, jak wiele kobieta przeżyła. Wyglądała bardzo staro, mogła więc widzieć konflikty, o których nimfa nawet nie słyszała. Wszystko zależało od tego, jak długo Liircha żyła na bagnach w odosobnieniu.

Podczas, gdy dziewczyna rozmyślała nad wiekiem staruszki, próbując domyślić się, jak wiele Liircha wie o otaczającym ją świecie i jego historii, czarodziejka zbliżyła się do sporej, kamiennej misy. Aeterveris z zaciekawieniem obserwowała refleksy słabego światła przemykające po wodnej tafli. Woda zdawała się falować, choć tak naprawdę w pomieszczeniu nie było nic, co mogłoby ją wprawić w ruch. Chcąc lepiej się przyjrzeć zjawisku dziewczyna ruszyła za Liirchą i podeszła do misy.

Dopiero teraz Aeterveris zauważyła, że woda tym mocniej faluje im bliżej stała staruszka. Zupełnie jakby sama obecność kobiety wprawiała ją w ruch. Dziewczyna z zainteresowaniem obserwowała, jak strażniczka świątyni przesuwa dłoń ponad misą. W pierwszej chwili Aeterveris myślała, że nie stało się zupełnie nic. Po prostu woda trochę mocniej zafalowała w odpowiedzi na ruch czarodziejki. Jednak dość szybko kazało się, że nimfa była w błędzie. Woda nagle uspokoiła się, a na jej powierzchni uformował się obraz.

Dziewczyna z zainteresowaniem obserwowała, jak po każdym przesunięciu dłoni przez Liirche, widok zmienia się. Z początku wszystkie obrazy łączyły wspólne cechy. Nieruchomość i martwota, zupełnie jak całe bagna. Jednak po którymś z kolei przesunięciu dłoni, w zasięgu wzroku Aeterveris ukazała się dość niepokojąca scena.

Duża grupa jaszczuroludzi szła przez bagno. Było ich tak wielu... za pewne nie mniej niż dwudziestu. Wszyscy wyglądali na wojowników, bynajmniej na tyle, na ile Aeterveris zdołała się im przyjrzeć. Ubrani właściwie tylko w przepaski biodrowe i różnego rodzaju prostą, symboliczną biżuterie z drewna, z dość prymitywną bronią w dłoniach, wyglądali na grupę barbarzyńców. Gdyby nie brak kobiet i dzieci można by pomyśleć, że to jakaś niewielka grupa koczowników szuka nowego terenu do zasiedlenia. Jednak to byli wojownicy i myśliwi, i dziewczyna nie miała co do tego żadnych wątpliwości.

Zanim obraz się rozmazał i przeszedł w kolejną scenę, Aeterveris dostrzegła jeszcze trójkę ludzi idących w środku pochodu. Związane ręce, nerwowe ruchy i rozglądanie się dookoła, wyraźnie wskazywały, że są to więźniowie. Zanim jednak dziewczyna zdołała im się lepiej przyjrzeć, obraz już przedstawiał inną, pustą część bagien.

W pierwszym odruchu nimfa chciała zapytać Liirche o ten dziwaczny pochód jaszczuroludzi i jego cel. Jednak widząc uważne spojrzenie staruszki, wciąż skupione na falującej tafli, Aeterveris postanowiła poczekać z pytaniami.

Kolejnych parę nieruchomych obrazów, a po nich nieprzyjemny widok. Grupa gnolli uparcie podążała za swoją ofiarą, a staruszka wcale nie pocieszyła Aeterveris mówiąc, że pościg zmierza w tym kierunku. Nimfa w myślach przeklęła upór swoich wrogów, nie chcąc kalać spokoju tego miejsca bluźnierstwem. Jakby miała mało kłopotów, to jeszcze te gnolle nie chciały się od niej odczepić. Dziewczyna coraz częściej myślała, że prędzej, czy później będzie musiała stanąć z nimi do walki. Jednak z dwóch możliwych opcji wolała jednak odległą przyszłość, najlepiej gdy będzie wypoczęta i gotowa. Teraz, gdyby doszło do walki, Aeterveris nie miałaby żadnych szans. Jakie szczęście, że trafiła do tej świątyni i Liirchy, inaczej gnolle zapewne już ucztowałyby na jej zwłokach.

- Zmierzają w tym kierunku, nie ma co do tego wątpliwości... Ale póki jesteś w murach twierdzy, nie wytropią cię... Przynajmniej nie za pomocą magii. To o co chciałaś poprosić, dziecko?
- Pani wybacz, że zanim odpowiem na twoje pytanie, wpierw sama o coś zapytam. Co takiego miałaś na myśli mówiąc „coraz gorzej”?
- Energia magiczna dziwnie się zachowuje... Mythal który otaczający tą twierdzę uległ rozpleceniu i wypaczeniu... Bagno prawie wymarło w ciągu jednego... I ten półmrok. Zupełnie nie rozumiem co się dzieje ostatnio.
- To wina magów, pani. Zapewne słyszałaś o Wojnie Magów? Jej skutkiem właśnie stało się to załamanie w magicznym polu, czy jak tam mędrcy nazywają to zjawisko. Magia całkiem oszalała i stała się bardziej niebezpieczna niż najpotężniejsza broń, którą kiedykolwiek stworzył człowiek. Z chęcią bym opowiedziała więcej o tym, jak obecnie wygląda świat poza bagnem, ale obawiam się, że nie mam teraz dość czasu. Powiedziałaś pani, że gnolle nie trafią tu przy pomocy magii, ale zwyczajnym metodami już mogą? Jeżeli ta, to chyba najlepiej będzie jeżeli, jak najszybciej opuszczę to miejsce. Nie chciałabym narażać cię na niebezpieczeństwo.


Staruszka spojrzała w oczy nimfy z niedowierzaniem, a gdy dostrzegła, że ta mówi poważnie, nagle zaczęła się śmiać. Aeterveris z zaskoczeniem patrzyła na ten wybuch wesołości i dobrego humoru. Nie wiedziała, czym tak bardzo rozweseliła czarodziejkę, jednak zagadka rozwiązała się dość szybko. Liircha opanowała śmiech i powiedziała już spokojnym głosem, w którym jednak wciąż słychać było drobne nutki rozbawienia.

- Niebezpieczeństwo? Dziecko co ty mówisz? Naprawdę sądzisz, że jakieś gnolle stanowią dla mnie zagrożenie?- staruszka podeszła do najbliższego grobowca, oparła się o niego plecami i dumając mówiła dalej- Wojna Magów? Oni zawsze wojują... Niby czemu akurat ta miałaby coś zmienić. Skoro poprzednie nie wpłynęły... Nie rozumiem tego. Gnolle... tak. Gnolle na pewno wytropią. W końcu to gnolle.

Przez chwilę Aeterveris milczała nie chcąc przerywać staruszce jej rozważań. Tak naprawdę nie chciała opuszczać świątyni, ale z drugiej strony nie miała większego wyboru. Nie mogła z czystym sumieniem czekać tu na przybycie gnolli i narażać Liirchy na niebezpieczeństwo, niezależnie od tego, jak stara i potężna była kobieta. Musiała więc dokonać wyboru, a im dłużej by zwlekała, tym trudniejszy stałby się dla niej. W końcu, zebrawszy się w sobie, Aeterveris odezwała się swoim przyjemnym, melodyjnym głosem, przypominającym ptasi trel.

- Proszę więc pani, wskaż mi drogę do Phalenpopsis, a ja niezwłocznie udam się w dalszą drogę.
- Phalenpopsis? Nie znam... Nigdy nie słyszałam o takim miejscu. Po prawdzie od wieków nie kontaktowałam się ze światem zewnętrznym. Tak było bezpieczniej... i dla mnie... I dla świata.
- rzekła staruszka zdziwionym tonem głosu.

Odpowiedź Liirchy zbiła Aeterveris z tropu. Dopiero po chwili dziewczyna zrozumiała od jak dawna staruszka mogła nie opuszczać bagien. Nimfa wcale nie byłaby zaskoczona, gdyby okazało się, że za młodych lat kobiety nie istniały jeszcze plany wybudowania Phalenpopsis. Ale dlaczego taka izolacja miała być bezpieczniejsza? Ciekawska natura Aeterveris nie pozwoliła jej pominąć tych słów milczeniem, tym bardziej, że zbyt kojarzyło jej się to z działaniami innych nimf, które również wycofały się ze świata. Po chwili zastanowienia, nimfa odezwała się z zaciekawieniem w głosie.

- Dlaczego tak miało być bezpieczniej dla innych? Zapewne posiadasz wielką wiedzę, pani. Czy nie dałoby się jej użyć dla dobra zwyczajnych, przeciętnych ludzi, którym los nie sprzyja w tych czasach?
- Widziałaś płaskorzeźby, prawda? Minęłaś trupy sprzed wielu lat. Naprawdę uważasz, że kto... cokolwiek znajduje się w tej twierdzy można użyć dla dobra innych?
- spytała enigmatycznie staruszka.

W pierwszej chwili na usta Aeterveris nasunęło się proste pytanie: „A co kryje się w tych ruinach poza tobą pani?”, jednak dziewczyna ugryzła się w język. Liircha wydawała się całkiem miła i sympatyczna, więc to nie ona była tym groźnym „czymś”. Ale skoro nie ona, to co? Czego strzegła ta stara kobieta?

Pytań było bardzo wiele, ale nimfa wiedziała, że teraz nie ma czasu na ich zadawanie. Musiała uporać się z dwoma innymi problemami, które zdawały się teraz ważniejsze niż gadanie o mitycznych potworach, czy straszliwych, przeklętych przedmiotach. Aeterveris znała wiele takich opowieści i aktualnie nie potrzebowała kolejnej. Zamiast tego, jej myśli powróciły do trójki więźniów jaszczuroludzi. Po tym, co dziewczyna widziała na płaskorzeźbach, musiała się dowiedzieć jaki los czeka schwytanych przez jaszczuroludzi.

- A ci ludzie... więźniowie jaszczuroludzi. Czy to jacyś nikczemnicy? Co z nimi będzie?
- W dawnych wiekach... Gdy Yuan-ti władali tą twierdzą. Zniewolili tutejsze plemiona jaszczuroludzi i wmówili kult Wężowego Boga... Nie był to jednak kult Wiecznego Węża... O nie. Yuan-ti nie pozwoliliby by byle podrzędna rasa czciła ich bóstwo. Wężowy Bóg był ich wymysłem. Jego pomnik stoi na terenie twierdzy. Tam jaszczuroludzie zanosili ofiary, złapanych ludzi... W zależności od kaprysu Yuan-Ti kazali zostawić jeńców żywych bądź złożyć w ofierze. Polecenia wydawali nadając posągowi pozory życia. Choć Yuan-ti od dawna nie ma, to jaszczuroludzie kultywują dawne zwyczaje. W przypadku, gdy są kłopoty składają ofiary. Co prawda uczyłam ich poprzez posąg by składali dary z żywności... Ryb i owoców. Musieli jednak uznać, że tym razem ryby i owoce to za mało. A ja ostatnio, całą moc czarodziejską jaką posiałam, musiałam użyć by podtrzymać mythal, a niewielką mocą objawioną jaką dał mi Jaśniejący nie jestem w stanie użyć posągu.


Aeterveris zaniemówiła. Czyli jednak tych ludzi czeka śmierć? A ona nie zdoła im pomóc? Bo niby, jak miała sama, zmęczona i wyczerpana, poradzić sobie z dwudziestką wojowników. Dopiero po chwili, w zmęczonym umyśle nimfy zabłysła myśl, że przecież wcale nie musi zniszczyć całego oddziału. No i wcale nie jest sama. Tuż przed nią stała przecież Liircha. Musiały tylko wymyślić jakiś podstęp. Tylko łatwiej było to powiedzieć, a trudniej zrobić. Zmęczony umysł odmawiał współpracy, a ciało domagało się choć odrobiny snu. W końcu Aeterveris uznała, że tak, czy inaczej sama nie da sobie rady. Spojrzała więc w oczy staruszki ze smutkiem i na nowo zabrała głos.

- Ale... chyba nie pozwolimy, żeby ci ludzie zostali złożeni w ofierze? Przecież musimy im jakoś pomóc! Prawda, że możemy ich uratować?
- Nie wiem... Mamy trochę czasu. Dotarcie tutaj zajmie Ssaa'gothowi wraz niewolnikami ponad godzinę.


Ssaa'goth… Dziewczyna nie znała tego imienia, ale w myślach już dodała jej do listy istot, którym miała dać w mordę, najlepiej tak, żeby przez miesiąc nie mogli nic przeżuć. A w szczególności ludzkiego mięsa. Co za tępak z tej przerośniętej jaszczurki! Składać żywą, myślącą istotę w ofierze dla jakiegoś podłego bożka! Nawet jeśli była to jakaś wielka tradycja, to skoro Yuan-ti już nie było w tych okolicach, to po co ją kultywować? W szczególności, jeżeli bożek sam, albo raczej z drobną pomocą Liirchy, domaga się ofiar w postaci owoców i ryb.

Pożar gniewu narastał w sercu Aeterveris, gdy ta sama wciąż dokładała oliwy do płomienia swojej złości. Dłonie odruchowo zaciskały się w pieści i na nowo rozluźniały, podczas, gdy umysł szukała jakiegoś sposobu na ratunek dla porwanych przez jaszczuroludzi. W końcu, zapalona przez emocje Aeterveris zaczęła wykładać staruszce plan powoli rodzący się w głowie nimfy.

- Pani mówisz, że magia dziwnie zachowuje się tu na bagnach. A potrafiłabyś w przybliżeniu określić, jak wielkie są zmiany i jak niebezpieczne jest używanie na tym terenie czarów? Bo jeżeli da się w miarę normalnie czarować, być może znalazłam rozwiązanie, które pozwoli nam załatwić dwa problemy za jednym razem. Mogłybyśmy pozwolić jaszczuroludzią zbliżyć się do pomnika ich boga, a wtedy ja przy użyciu magii wywołałabym głos ich bóstwa. Przekaz byłyby prosty. Bóg jest coraz bliżej szału, ponieważ do świątyni zbliżają się intruzi, którzy chcą ją sprofanować i zniszczyć święty pomnik. Jaszczuroludzie mieliby porzucić swoje żywe ofiary przy ołtarzu, tak by bóg mógł samemu się obsłużyć i zaspokoić swój głód, a następnie ruszyć przegnać intruzów i uśmierzyć tym samym gniew boga. Oczywiście owymi intruzami jest pewna banda gnolli zbliżająca się w kierunku świątyni. Nawet pomimo swojego wyszkolenia i wyposażenia, gnolle zapewne ugną się pod ponad trzykrotną przewagą liczebną przeciwnika. A gdy gnolle i jaszczuroludzie będą zajęci walką lub wzajemny ganianiem się po bagnie, my zaopiekujemy się więźniami. Co o tym myślisz pani?
 

Ostatnio edytowane przez Markus : 16-03-2008 o 23:05.
Markus jest offline  
Stary 16-03-2008, 22:08   #605
 
rasgan's Avatar
 
Reputacja: 1 rasgan jest godny podziwurasgan jest godny podziwurasgan jest godny podziwurasgan jest godny podziwurasgan jest godny podziwurasgan jest godny podziwurasgan jest godny podziwurasgan jest godny podziwurasgan jest godny podziwurasgan jest godny podziwurasgan jest godny podziwu
Poszukiwanie

Ulice miasta wydawały się być tak ciche. Liczne zakamarki, puste domy, wszystko to potęgowało odczucie osamotnienia, opuszczenia i zagłady. Nawet dźwięk, choć powinien być donośny, dochodzić z echem zachowywał się nienaturalnie. Był przytłumiony, jakby musiał dobiegać w jakimś gęstym ośrodku. A może faktycznie tak było? Może cały żal i strach mieszkańców w jakiś sposób kumulowały się w powietrzu utrudniając oddychanie i tłumiąc dźwięki. Tego nie wiedział ani Rasgan ani Aydenn. Bohaterowie amatorzy mogli tylko rozmyślać nad powodem takiego stanu rzeczy.

Elf w milczeniu podążał za swym równie milczącym towarzyszem. Niczym cienie przemykali od budynku do budynku, od alei do alei. W ich ślady podążała kotka, tak samo cichy pielgrzym jak wyprzedzająca ją dwójka. I choć bez słowa, to i tak rozumieli się doskonale w poszukiwaniu swego celu.

Ta milcząca wędrówka dawała elfowi rzadko spotykaną sposobność do snucia swych ponurych myśli i wizji przyszłości. Szlachcic, choć wyglądem przypominał mężczyznę w wieku trzydziestu lat, w rzeczywistości był dużo starszy. Jego „umiejętności” miały swoje dobre i złe strony. Nawet po tylu latach nie do końca akceptował to kim się stał. Nie potrafił sklasyfikować swojej profesji czy jasno określić strony po której stoi. Dążył tylko do osiągnięcia celu jaki właśnie przyszedł mu do głowy i wcale nie miało dla niego znaczenia, że świeżo obrany punkt w jego dążeniach z całą pewnością zmieni się lada chwila. Szlachcic błąkał się w swym życiu jak nigdy, a przyczyną jego stanu była własna duma. Choć osamotniony w swym życiu, często nierozumiany przez nikogo brnął naprzód pogrążając się coraz bardziej z każdym skróconym przez ostrza jego mieczy życiem.

Właśnie nadszedł jeden z tych momentów, gdy nie pierwszej młodości elf miał ochotę paść na kolana i zapłakać. W takich chwilach miał ochotę prosić bogów o łaskę, o wybaczenie i pragnął odkupienia. Był jednak zbyt dumny by to uczynić, a może zbyt tchórzliwy, tego nie wiedział nawet on sam. Zepchnął więc myśl o łasce na dalszy plan skupiając swą równoległą do rzeczywistej, astralną wędrówkę na myśli o swoich towarzyszach.

Elf, choć nie chciał tego okazywać nikomu, martwił się losami miasta. Zewnętrzna otoczka i wizerunek jaki sobie kreował nie pozwalały mu ukazywać swoich obaw, a wręcz kazały mu dążyć do znienawidzenia go przez towarzyszy. Choć bał się samotności podświadomie do niej dążył. Na szczęście w jego głowie myśli były bezpieczne. Nie musiał tutaj odgrywać chaotycznego mordercy swojej rasy. Tutaj w spokojnych zakamarkach jaźni mógł oddawać się medytacjom i rozmyślaniom.

Po chwili mrożącej krew w żyłach wizji upadającego miasta, szlachcic postanowił pomyśleć o czymś przyjemniejszym. Nie mógł się jednak długo cieszyć rozmyślaniem o Luinëhilien. Jedno szybkie, niemalże niezauważalne skinienie Aydenna i błyskawiczna reakcja ratująca życie elfiemu czarodziejowi.
- Zostawmy to ścierwo tutaj. Po co nam czarodziej podatny na byle robaka? – zapytał z pogardą proponując porzucenie czarodzieja. - Zresztą... co mi tamRasgan bez słowa zarzucił sobie czarodzieja na plecy i zaczął wlec w stronę domu Turama.

Śniadanie

Od samego ranka elf był bardzo milczący i tajemniczy. Miał zamiar nie odzywać się do nikogo, nawet do Mi Raaza. Chciał obdarzyć druidkę najszczerszym i najszerszym uśmiechem na jaki było go stać po czym poświęcić się miał swoim codziennym ćwiczeniom.

Ćwiczenia miały trwać około godziny. Szlachcic liczył, że może załapie się jeszcze na przygotowywany przez Turama omlet. Miał nadzieję, że krasnolud poczęstuje go odrobiną. Był jednak przygotowany na to, że będzie musiał zadowolić się samym chlebem i winem.

Chciał bez słowa zjeść swój ostatni posiłek w mieście, a dopiero przekroczenie bram posiadłości Turama miał skwitować słowami:
- Dokonało się. Niech duchy przeszłości nie wiedzą dokąd odchodzę.

Tak jednak miało się nigdy nie stać.
 
__________________
Szczęścia w mrokach...

Ostatnio edytowane przez rasgan : 03-04-2008 o 14:31.
rasgan jest offline  
Stary 17-03-2008, 19:37   #606
 
g_o_l_d's Avatar
 
Reputacja: 1 g_o_l_d wkrótce będzie znanyg_o_l_d wkrótce będzie znanyg_o_l_d wkrótce będzie znanyg_o_l_d wkrótce będzie znanyg_o_l_d wkrótce będzie znanyg_o_l_d wkrótce będzie znanyg_o_l_d wkrótce będzie znanyg_o_l_d wkrótce będzie znanyg_o_l_d wkrótce będzie znanyg_o_l_d wkrótce będzie znanyg_o_l_d wkrótce będzie znany
Phalenopsis, Koszary, Plac Apelowy

Gedwar oprał się na drewnianym trzonie swojej broni i z trwogą wymalowaną na twarzy wsłuchiwał się w słowa mistrza Luciana

- Wybacz mi Panie moją śmiałość, ale jestem przekonany, że pan i władca tego pięknego miasta nie bez powodu czeka z ofensywą. Nie umiem znaleźć powodu, dla którego miałby zwlekać. Na pewno robi wszystko, co w jego mocy, by uratować swój lud. Bogowie mają nas w swojej opiece.


W głosie paladyna można było wyczuć nutkę niepewności. Gedwar najwyraźniej sam podświadomie nie wierzył w słowa, które padły z jego ust. Dlaczego? Przecież poświęcił życie na krzeszecie wiary w sercach bliźnich. W jego sercu zawsze pojawiały się wątpliwości, gdy wkoło bezsensownie ginęli ci, którym miał nieść nadzieję. Nim jednak mężczyzna zdołał zebrać swoje myśli do kupy, na placu Apelowym rozległ się donośny głos mistrza dwuręcznego miecza:

- Uformować szyk i przygotować się do wymarszu!

Ciemne oczy Gedwara zwróciły się w stronę twarzy mistrza Luciana. Pod kamienną maska obojętności spojrzenie paladyna próbowało dostrzec chociażby oznakę niepewności. Jeszcze przed chwilą ganił ich za to, jak miernymi są wojami. Teraz było już za późno na naukę. Wielki mistrz musiał przecież wiedzieć, że posyła tych nieszczęśników na pewną śmierć. Nie miał jednak innego wyjścia, bo cóż innego mógł uczynić?

- Panie nim ruszycie pozwól mi zadać sobie ostatnie pytanie.
- Niebieskie oczy Luciana zwróciły się w stronę Gedwara, wyczekując kolejnych słów.

- Zanim ułożę się na spoczynek, chciałbym wznieść swe modły przed ołtarzem mego patrona, jednak wspomniał pan, że dzielnica świątynna przepadła. Słyszałem wiele plotek, którym nie mogę dać wiary. Racz mi Panie wyjaśnić co takiego się stało.

- Słyszałeś opowieści...Prawda? O snopie czerwonego światła? To wszystko prawda. Uderzył z góry pojedynczy promień świetlny, który następnie rozszerzał się z dużą prędkością...Niewielu zdołało uciec. Ci którzy mieli to szczęście twierdzili, że wypaczał wszystko co znalazło się w jego blasku. Ja sam widziałem to z daleka...Wraz z Waldorem, nieżyjącym już komendantem straży miejskiej, Daviusem i innymi urzędnikami zakonnymi niższej rangi negocjowaliśmy z Wielką Radą Gildii kwestię kilku pustostanów, które chcieliśmy przeznaczyć na tymczasowe kwatery dla rekrutów do straży miejskiej oraz rozszerzenie liczebności i kompetencji straży...Ale to już inna historia. Co zaś do samej Dzielnicy Świątynnej. Nikt, kto się tam udał...Nie wrócił. O ile wiem Szkoła Oświeconych wysłała co najmniej dwie wyprawy. Obie zakończył się całkowitą klęską. A magowie którzy w nich uczestniczyli zostali spisani na straty. Z drugiej jednak strony, potwory z wrogiej, które tam weszły, również zaginęły...Wierz mi, lepiej od Dzielnicy Świątynnej trzymać się z daleka.

- Rozumiem panie, twe słowa będą mi przestrogą.

Gedwar odchodząc skłonił się lekko przed mistrzem Lucianem. Wkrótce potem stukot maszerujących stóp rozbrzmiał pośród uliczek Phalenopsis. Paladyn trzymał się w pewnej odległości od niezdarnie uformowanego szyku. Kontem oka lustrował przerażone spojrzenia ludzi, sparaliżowanych strachem przed śmiercią. Pokracznie trzymany oręż i zbroje pozornie spełniały swoje zadanie. Nienależycie dopasowane, pełne wgnieceń krępowały ruchy. Waleczne serce paladyna ponownie zaczęło rwać się do boju, gdy do uszu paladyna dobiegł szczęk ścieranego oręża. Mężczyzna zamarł w pół kroku. Do jego uszu dotarł znów ostatnie tchnienia konających. Twarda dłoń zacisnęła się na trzonie młota. Nagły przeszywający ból przypomniał o rannym ramieniu. Bolesne otarcia i rana boku szybko ostudziły jego zapał. Bezradność była chyba doznaniem, do którego paladyn żywił największą nienawiść. Porośnięta krzaczasta brodą twarz opadła pomału ku brukowemu kamieniowi. Ciężkie niczym z kamienia stopy skierowały się w stronę gospody. Zmęczone powieki opadały nad misa pełną strawy. Jeszcze przed zachodem słońca obmyte i opatrzone ciało legło w puch miękkiej pościeli. Pomimo obezwładniającego znużenia sen i ukojenie nie chciało przyjść.”Natłok myśli. To mnie niszczy. Trzeba walczyć, wygrać, zniszczyć. To co boli, niepokoi, mieć oparcie w kimś kto koi...”. Błogi spokój nie trwał długo. Gedwar gwałtownie się podniósł. Jedna myśl, dodała mu sił. Ona znów go natchnęła. Wiedział, że to ona, bo któż inny? Nie minął kwadrans, a on w pełnym rynsztunku zbiegał w dół drewnianych schodów. Wybiegł przed karczmę. Chwyciwszy pierwszego poczciwca za ramię, rzekł bez ogródek:

- Wskaż mi drogę do siedziby Wielkiej Rady Gildii.
 
__________________
Nie wierzę w cuda, ja na nie liczę...

Dreamfall by Markus & g_o_l_d
g_o_l_d jest offline  
Stary 18-03-2008, 14:18   #607
 
Beriand's Avatar
 
Reputacja: 1 Beriand to imię znane każdemuBeriand to imię znane każdemuBeriand to imię znane każdemuBeriand to imię znane każdemuBeriand to imię znane każdemuBeriand to imię znane każdemuBeriand to imię znane każdemuBeriand to imię znane każdemuBeriand to imię znane każdemuBeriand to imię znane każdemuBeriand to imię znane każdemu
Beriand obudził się wcześnie. Początkowo nie widział co się dzieje.... krzyknął cicho "Nie!" i sturlał sie z łóżka. Wyrżnął głową o podłogę i zobaczył przed oczami gwiazdy. Złapał się za głową i stanął na nogach. Głowa mocno go bolała, elf nie wiedział czy to przez wczorajsze wydarzenia, czy też uderzenie w podłogę. Podejrzewał że przez obydwa. Wyjrzał przez okno i zobaczył, że był już ranek. Beriand westchnął, po czym niezdarnie wyjął księgę zaklęć i zaczął ją studiować. Magia zwykle przynosiła mu ulgę. Ale nie dziś. Zastanawiał się kto go uratował i kto chciał go zabić.

Po dłuższym czasie wstał, zamknął księgę i zszedł na dół. Zobaczył druidkę i krasnoluda. Oraz jedzenie.
-Panie Turamie, wygląda to apetycznie- elf wskazał na omlety, wymawiając te słowa w krasnoludzkim. Po chwili odezwał się znowu, tym razem we wspólnym- Kto mnie tutaj przyniósł? Chciałem mu podziękować i o coś spytać. Prawie mnie wykończyli.
Kiedy czarodziej uzyskał odpowiedź, zasiadł do stołu i zaczął powoli jeść. Nagle zobaczył swoją kotkę. Odwrócił się do Turama:
-Panie, nie masz czegoś może dla kota? Dość długo nic nie jadł, pewno jest głodny.
Beriand potarł głowę, Ból już prawie ustąpił. ~Ciekawe, co przyniesie nowy dzień. Czy uda się uciec? A jeśli, to komu? ~
 

Ostatnio edytowane przez Beriand : 18-03-2008 o 14:22.
Beriand jest offline  
Stary 20-03-2008, 16:28   #608
 
Umbriel's Avatar
 
Reputacja: 1 Umbriel ma w sobie cośUmbriel ma w sobie cośUmbriel ma w sobie cośUmbriel ma w sobie cośUmbriel ma w sobie cośUmbriel ma w sobie cośUmbriel ma w sobie cośUmbriel ma w sobie cośUmbriel ma w sobie cośUmbriel ma w sobie cośUmbriel ma w sobie coś
Przeczucie


Jeśli wy zaatakować jej plemię, to chcemy uczciwa walka z tymi co atakowali, jeśli nie, odejdziemy w spokoju na swoje ziemie i nie będziemy więcej nękali swym widokiem Czarna Łuska

Psionik spojrzał badawczym wzrokiem na jaszczuroludzi, starając się poznać, czy jego słowa do nich dotarły i czy wywołały zamierzony efekt.

Stwory spojrzały na Gaalhila, po czym zaczęły naradzać między sobą bardzo długo i gwałtownie...

Młodzieniec co prawda nie rozumiał, czy debatują nad odpowiedzią, czy może nad tym, w jaki sposób ich przyrządzić, ale uśmiechał się mimo wszystko, licząc na to że talent dyplomatyczny się przydał.

W końcu ustaliły wspólne zdanie i jeden z nich rzekł wskazując łapą kierunek.- Wy iść tam...do twierdza wężowego boga...Tam znaleźć wodza Czarna Łuska i wyrównać rachunki...Wy iść stąd opuścić osada...Już.

W takich wypadkach psionik się nie wahał. Natychmiast sięgnął do kryształu, szepcząc niezrozumiałe dla nikogo słowa i czekając na to, co mu przekaże na temat intencji i prawdziwości przekazu. Z zewnątrz przybrał zaś pozę, jakby się nad czymś zastanawiał, z lekko spuszczoną głową.

Po uzyskaniu informacji spojrzał na nich groźnie.

- Wyruszymy natychmiast, ale jeśli to pułapka, to ta Niebiańska Istota tu wróci! I wywrze straszliwą zemstę! – tu wskazał na Ilmaxi, stojącą nieopodal, posyłając jej spojrzenie w rodzaju „rób dobre wrażenie!”

Po czym odmaszerował spokojnie, acz pewnie w stronę reszty współpodróżników.

-To jest już jakieś rozwiązanie...Tylko jak je przedstawić Kyulii? – stwierdziła bardziej niż spytała Ilmaxi.

Gaalhil spojrzał na Lamię niezadowolony.

- W ciemnych barwach widzę wyruszenie do tej twierdzy… Obawiam się, że nawet jeśli zabijemy ich wodza, to nie polepszy w żaden sposób naszej sytuacji. Jednakże, w co wdepnęliśmy, musimy brnąć dalej – tu westchnął lekko – lepsze to, niż ścieranie się z całym plemieniem. Będziemy tam dla Kyulii w charakterze eskorty – nie damy jej skrzywdzić, ale to jej bitwa. – po czym podrapał się chwilkę po brodzie marszcząc brwi – Czemu nie uczyłem się telepatii…[/i]

Gdy ustalili już wszystko odnośnie podróży, Gaalhil nakazał Kyulii, by usiadła przed nim, po czym nawiązał kontakt wzrokowy, samemu też usadawiając się w siadzie skrzyżnym. Potem poszukał jakiegoś patyka w pobliżu i zaczął ryć nim w ziemi rysując jak najprościej, od strony wioski w stronę lasu - jaszczuroludzia, strzałkę w stronę lasu, wieżę-twierdzę, i miecz. Odrzucił patyk i spojrzał, czekając aż w jakiś sposób potwierdzi iż pojeła co chciał jej powiedzieć.

Następnie wstał i rzekł do Ilmaxi

- Wyruszamy. Pilnujcie wskazanego przez jaszczuroludzi kierunku – w takim lesie łatwo stracić orientację… I życie. – Tu uśmiechnął się wesoło, nieco pocieszająco, jakby sam przeczył swoim słowom. Tym razem ruszył przodem, przebijając się prze leśną gęstwinę i mozaikę błotnistych bagien, torując drogę dla kobiet. Cały czas sprawdzał ich położenie, by nie stracić orientacji. Szedł tak wąską ścieżką twardego gruntu, otoczony nienaturalnie martwą ciszą. Było smutno, cicho i ponuro jak na pogrzebie. Zdecydowanie wolałby słyszeć śpiew ptaków, lub cokolwiek, co sprawiłoby, że byłoby mu mniej nieswojo. Podczas podróży widział spokój otaczającego go życia - harmonię - i to pozwalało mu się wyciszyć wewnętrznie. Taki martwy spokój skutecznie utrudniał koncentracje i napawał niepewnością.
 
__________________
13 wydział NYPD
Pijaczek Barry
"Omnia mea mecum porto"

Ostatnio edytowane przez Umbriel : 02-04-2008 o 19:44.
Umbriel jest offline  
Stary 22-03-2008, 11:15   #609
 
Mi Raaz's Avatar
 
Reputacja: 1 Mi Raaz ma wspaniałą reputacjęMi Raaz ma wspaniałą reputacjęMi Raaz ma wspaniałą reputacjęMi Raaz ma wspaniałą reputacjęMi Raaz ma wspaniałą reputacjęMi Raaz ma wspaniałą reputacjęMi Raaz ma wspaniałą reputacjęMi Raaz ma wspaniałą reputacjęMi Raaz ma wspaniałą reputacjęMi Raaz ma wspaniałą reputacjęMi Raaz ma wspaniałą reputację
Mi Raaz rzucał się na łóżku. Sny które miał nie pozwalały mu na spokojny odpoczynek. Mimo, że od kilku dni prawie w ogóle nie spał. Co chwile miał wizję jak to jego dusza cierpi zamknięta w szklanym słoju, a krasnoludzki nekromanta przechodzi obojętnie obok niej zajmując się swoimi eksperymentami. On chce krzyczeć, ale nie ma ust. Nie ma już żadnej części swego ciała. Za to co jakiś czas mógł poczuć obecność swojego ciała całkiem blisko. Nekromanta przemienił je w bezduszne zombi, które zajmowało się pomocą w szaleńczych eksperymentach. Obudził się spocony w domu Thurama. Jego głowa była kotłem szeregu myśli, o samobójstwie, o wymordowaniu wszystkich w domu, o samobójczym ataku na nekromantę. Tak czy inaczej wszystkie opcje które rozważał kończyły się albo jego śmiercią, albo pozostaniem już na zawsze duszą w słoiku, lub bezmózgim zombi. Mi Raaz wstał z łóżka. ~~Nie powinni mnie doprowadzać do stanu skrajnej desperacji. Dziś poleje się krew.~~
- Cokolwiek zobaczysz czy usłyszysz, krasnoludowi nic się nie stanie, nie ingeruj za wcześnie. - Powiedział siedząc sam w pokoju Mi Raaz, każdy kto nie wiedział o jego kleszczu uznałby go za obłakańca.
Kapłan podszedł do okna. Już świtało. Stracił osłonę ciemności, co skwitował szpetnym przekleństwem. Jego zbroję nadal miał Eudaimonion. ~~Hmm, czyli zginę nawet bez zbroi. Nieciekawa perspektywa.~~ Przerzucił miecze przez plecy, sprawdził, czy ma swój sztylet i ruszył na dół, do kuchni. Stamtąd dochodził głos krasnoluda i druidki. Gdy wszedł do kuchni przywitał wszystkich obecnych skinieniem głowy. Nie wypowiedział żadnego słowa. Podszedł możliwie blisko Thurama. Pochwycił krasnoluda na oczach zebranych przykładając swój sztylet ofiarny ostrzem między szyję a obojczyk. Wyglądało to nieco dziwnie, bo krasnolud był dużo niższy od Mi Raaza. Kapłan jednak nie martwił się tym całkowitym brakiem osłony.
- Zachowajcie spokój, jeżeli nikomu nie przyjdzie do głowy zostać bohaterem, to wszyscy przeżyjecie - W myślach dodał: ~~ A może nawet przeżyjemy~~
Kapłan cofał się, żeby plecy oprzeć o najbliższą szafkę. Nie mógł ryzykować, że dostanie niespodziewany cios w plecy.
- Lunehien jesteś druidką i nie obce są ci tajniki medycyny prawda? - Mi Raaz nie przejmował się przekręceniem imienia kapłanki natury - Wiesz, że mój sztylet może jednym sprawnym ciosem pozbawić życia inżyniera, dlatego nie próbuj żadnych czarów. I niech nikt nie waży się zrobić kroku w moją stronę, bo nawet jeśli zginę to albo w pośmiertnym skurczu, albo siłą samego upadku przebiję szyję inżyniera! - Ostatnie zdanie niemal wykrzyczał. ~~Ciekawe kiedy pojawi się gladiator ze swoim ironicznym poczuciem humoru.~~ W głowie kapłan już widział Aydena wchodzącego do kuchni z obnażonymi ostrzami i mówiącego "O widze mamy wesołe śniadanko"
- Teraz Thuramie napiszesz do swojego wuja z prośba o wyjawienie miejsca ukrycia prawdziwego berła. I miej nadzieję, że odpisze jeszcze przed obiadem.

Oczy kapłana powędrowały po zebranych. Nie były to te same pełne bólu oczy, które widział Amman. Były to oczy szaleńca. Przeświecał przez nie obłęd. W tej chwil dla Mi Raaza nie liczyło się nic. Dobrze wiedział, że zabije krasnoluda, jeżeli coś pójdzie nie tak. Nie przejmował się ingerencjami nekromanty.
 
Mi Raaz jest offline  
Stary 22-03-2008, 17:54   #610
 
Odyseja's Avatar
 
Reputacja: 1 Odyseja ma wspaniałą reputacjęOdyseja ma wspaniałą reputacjęOdyseja ma wspaniałą reputacjęOdyseja ma wspaniałą reputacjęOdyseja ma wspaniałą reputacjęOdyseja ma wspaniałą reputacjęOdyseja ma wspaniałą reputacjęOdyseja ma wspaniałą reputacjęOdyseja ma wspaniałą reputacjęOdyseja ma wspaniałą reputacjęOdyseja ma wspaniałą reputację
Luinehilien w wesołym nastroju krzątała się po kuchni, pomagając gospodarzowi przygotować śniadanie dla ośmiu osób. Co prawda raz upuściła patelnię, ale poza tym większych problemów nie miała. Tak jak myślała. Nie zapomniała jeszcze, pomimo tych kilku lat na łonie natury, jak się gotuję. Omlet ostatni raz jadła, przed wyruszeniem na nauki... osiem lat temu. Dopiero teraz uświadomiła sobie, ile czasu upłynęło, od kiedy opuściła rodzinny dom. Już nigdy więcej nie przebywała w nim dłużej niż tydzień. Teraz domu nie ma... Druidka szybko odrzuciła od siebie te myśli. Zaczął się przecież nowy dzień, wydostaną się z miasta... W najgłębszej części duszy zamknęła świadomość, że każdy nowy dzień, każda godzina, każda minuta i sekunda zbliżają Tais do zagłady. Po co o tym myśleć? Przez trzy miesiące przecież wiele jeszcze może się zmienić...

Później wstał Rasgan. Na każdy jego uśmiech, odpowiadała mu tym samym. Coraz bardziej lubiła elfa. Najwyraźniej na razie wszyscy byli w doskonałych nastrojach.

Następnym, który się obudził, był Beriand, któremu Luinehilien nie odpowiedziała, bo, po pierwsze, nie wiedziała, a po drugie, nie wydawało jej się, by pytanie było skierowane do niej.

Druidka wręcz emanowała radością. Tak, jakby noc pozwoliła jej się pozbyć jakiegoś jarzma. To, co się wydarzyło wczoraj, było dawno. Ważny jest dzień dzisiejszy. Przez moment czuła się, tak, jak wtedy, gdy miała trzy lata. Było to tak dawno, ale Luinehilien pamiętała swoje uczucia, gdy żyła jej matka. Poczucie bezpieczeństwa, optymizm i radość. Czemu tylko spokój nie trwał tak długo, jakby chciała?

Mi Raaza zauważyła tylko kątem oka. Zdążyła się już pogodzić z tym, że kapłan będzie z nimi podróżować. Po chwili jednak ujrzała błysk sztyletu i automatycznie odskoczyła. Z niedowierzaniem i przerażeniem na twarzy widziała, jak Mi Raaz błyskawicznie przykłada nóż do gardła Turama. Chociaż stała najbliżej, nie była w stanie nic zrobić. Nie była tak szybka jak było to potrzebne. A może szukała dla siebie wytłumaczenia?

- Zachowajcie spokój, jeżeli nikomu nie przyjdzie do głowy zostać bohaterem, to wszyscy przeżyjecie.

Druidka nie mogła w to uwierzyć. Czy kapłan był tak głupi, czy tak zdesperowany? Do tej pory ukrywał swoje zamiary, a teraz tak nagle zrobił coś takiego. Najgorsze było to, że postawił wszystkich w szachu.

- Lunehien jesteś druidką i nie obce są ci tajniki medycyny prawda? - Czemu Luinehilien miała wrażenie, że kapłan celowo przekręcił jej imię? - Wiesz, że mój sztylet może jednym sprawnym ciosem pozbawić życia inżyniera, dlatego nie próbuj żadnych czarów. I niech nikt nie waży się zrobić kroku w moją stronę, bo nawet jeśli zginę to albo w pośmiertnym skurczu, albo siłą samego upadku przebiję szyję inżyniera!


Luinehilien gdyby mogła, zabiłaby go samym wzrokiem. Nie mogła nic zrobić. Miał rację. Nie mieli wyboru. Przynajmniej druidka takowego nie widziała.

- Teraz Thuramie napiszesz do swojego wuja z prośba o wyjawienie miejsca ukrycia prawdziwego berła. I miej nadzieję, że odpisze jeszcze przed obiadem.

- Nie rób nic głupiego... Odłóż sztylet... - mówiła powoli, nie wykonując żadnych gwałtownych ruchów. Nie bardzo wierzyła, że to coś pomoże. No i cała radość znikła. Równie gwałtownie, jak wiosną, 22 lata temu...
 
__________________
A ja niestety nie mam nic na swoje usprawiedliwienie. Co spróbuję coś napisać, nic mi nie wychodzi. Nie mogę się za nic zabrać, chociaż bardzo bym chciała. Nie wiem, co się ze mną dzieje. W najbliższym czasie raczej nic nie napiszę. Przepraszam.
Odyseja jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 13:58.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172