Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 13-03-2008, 23:23   #11
K.D.
 
K.D.'s Avatar
 
Reputacja: 1 K.D. ma z czego być dumnyK.D. ma z czego być dumnyK.D. ma z czego być dumnyK.D. ma z czego być dumnyK.D. ma z czego być dumnyK.D. ma z czego być dumnyK.D. ma z czego być dumnyK.D. ma z czego być dumnyK.D. ma z czego być dumnyK.D. ma z czego być dumnyK.D. ma z czego być dumny

Wyruszli.
Aby Wygrać, aby wygrać, i aby po prostu zagrać. Młodzi i starzy, bogaci i biedni, zwykli obywatele i szlachta, miastowi i ludzie pustyni.
Wyruszyli na spotkanie z Ameryką, a więc na spotkanie ze Śmiercią. I każdy z nich nosił się z tą świadomością, jak z drogim garniturem.
Najmężniejsi z mężnych i najsilniejsi z silnych ścigali się, by pokazać, że się nie boją, że chcą sprawdzić swe umiejętności w największych ekstremach, i by wygrać – udowodnić, że jednak są najmężniejszymi z mężnych i najsilniejszymi z silnych.
Pragnienie sławy, chęć przetestowania samego siebie. Bycie pierwszym pośród wielu. To, a nie paliwo, napędzało ich silniki, tym, a nie nabojami, ładują swoje karabiny. Ambicja.
Albo…
Są znudzeni. Maniacy adrenaliny – był kataklizm, był głód, były choroby, były najazdy mutantów, a im ciągle mało. Im to nie starcza.
Oni chcą zabawy, i szukają jej – często na siłę. Ryzykanci. ‘Kto nie ryzykuje, ten w komiksach nie występuje’. Przeżyć przygodę swojego życia, tego chcą.
Ocieranie się o Śmierć to dla nich codzienność – im marzy się porwanie ję w tany, zatańczenie walca aż do ostatnich nut, i wywinięcie się jej, gdy jej ręce delikatne oplatają ich mocniej i mocniej z siłą imadła.
Podejść pod jaskinie lwa, policzyć do dziesięciu i uciec – niezły wyczyn. Wejść do jaskini lwa, policzyć do dziesięciu na głos i kopnąć zwierza w dupę przy piętnastu świadkach a potem dopiero uciec – jeszcze lepiej.
Albo…
Przyciągnęło ich bogactwo. Gdy śpią, śnią o bogactwie. Gdy chodzą, myślą o bogactwie. Gdy się bogacą, gdy biednieją, gdy się rodzą – wszystko kręci się wokół materialnego bogactwa. I gdy będą umierać, ich ostatnim słowem będzie wykrzyczane w niebo ‘Bogactwo!’.
Po co im ono?
Ten człowiek chce osiąść na stałe w Teksasie, z daleka od skażenia, Molocha i wojny.
Ten chce otworzyć fabrykę – będzie produkować przedmioty codziennego użytku według przedwojennych projektów dla mieszkańców największych miast, by dać im choć namiastkę tego, co było przed Wielkim BUM.
Ten potrzebuje gambli na leki dla swojej zadupnej wioski. Kiedy już wróci, objuczony ampułkami, pudełkami i buteleczkami, uratuje dziesiątki ludzi i stanie się bohaterem dla swoich sąsiadów – bycie bohaterem dla całych ZSA będzie tylko dodatkiem. Myśli, że zapewnia sobie zwycięstwo, bo startuje w szlachetnej sprawie. Myśli, że to doda mu szczęścia.
Jak na starych filmach, na których ludzki upór w akompaniamencie smutnej muzyki zdziałuje cuda.

I był też Doug. Wielki, kurwa, indywidualista i filozof, który wiedział, że nie można sobie zapewnić zwycięstwa. Można na nie jedynie zasłużyć.

*


Sznur samochodów przez chwilę poruszał się łeb w łeb, zderzak w zderzak, drzwi w drzwi. Wtem jednak odezwały się potężne, sportowe silniki z serii ‘setka w cztery sekundy’, a większość cięższych wozów zostawała systematycznie z tyłu, w tym i Maxx Douga, ale nie było co się przejmować – to tylko pierwsze zafajdane metry.
Odległość między wyścigowiczami zwiększała się zarówno wzdłuż, jak i wszerz – zwarta linia rozpraszała się, każdy wybierał własne skróty, własne autostrady, własny kierunek, ten który uznawał za najlepszy, dzieląc go na kategorie od najbezpieczniejszego, do najszybszego.

Po godzinie już tylko sylwetki pojedynczych pojazdów majaczyły gdzieś na równinie za oknem montera, którego prawdziwego imienia nie znał nikt prócz niego samego – po lewej pieprzona, dwunastometrowa limuzyna – przedwojenny wariant starych, dobrych wojskowych Hummerów, a po prawej odpicowany, fioletowy GTX Plymouth, z którego wyraźnie dobiegała ostra muzyka, słyszana nawet z tej odległości.
Doug od początku wiedział, jaką drogę wybierze.
Na przełaj.

Po kolejnej godzinie towarzystwo rozjechało się w swoje strony dokumentalnie. Doug sam jechał szeroką autostradą, dla zabawy mrucząc pod nosem jedną z melodii z Mecmûa-i Sâz ü Söz. Musiał sprzedać radio, by uzupełnić zapas paliwa. W dzisiejszych czasach nikt nie bierze nic na krechę ani nie daje pożyczek.

Daleko przed nim, na drodze, zmaterializowała się ciemna, nierówna plama. W miarę zbliżania się mógł stwierdzić, że plama również poruszała się – w kierunku przeciwnym do jego – i że w rzeczywistości składała się z watahy mniejszych plamek, które w miarę zmniejszania dystansu nabierały kolorów i kształtów.
Kropka, która zmieniła się w grudkę, która zamieniła się w plamę, która zamieniła się w stado kropek, które zamieniły się w gang motocyklistów.

Doug zatrzymał się na środku autostrady, wyjął Mossberga z mocowań i razem z pokrowcem zarzuciło sobie na ramię. Nie chciał obrazić gangerów wychodząc do nich bez broni, ale trzymanie jej w dłoniach, odbezpieczonej i naładowanej, byłoby po prostu zaproszeniem…
Zatrzymali się kilka kroków od niego i otoczyli półkolem. Siła ludzi – z piętnastu chłopa. Tuż przed monterem, na swoim zakurzonym, chromowanym chopperze siedział wielki facet o aparycji posiwiałego niedźwiedzia gryzzli. Jego czarny kask był zwieńczony małym, stalowym kolcem na czubku głowy, broda koloru korca maku posypanego solą opadała na pierś szeroką jak baryłka ropy, a zza czarnych, posklejanych taśmą okularów groźne spojrzenia rzucała para stalowoszarych oczu. Doug skurczył się trochę w sobie pod tym spojrzeniem, ale nie nawet nie drgnął. Znał tego człowieka.

-Niech mnie wszystkie kurwy Vegas wyjebią i zostawią w rowie, jeśli to nie…!- Wrzasnął na całe gardło ganger i klepnął się w uda. -…Doug! Stary lisie!- Ryknął, zeskoczył z maszyny i porwał mężczyznę z ziemi w niedźwiedzim uścisku, nim ten zdążył choć mrugnąć. Herszt gangerów puścił go dopiero, gdy monter zaczął charczeć, po czym ze śmiechem klepnął go w plecy. To było jak uderzenie łopatą. –Co tu robisz, Złota Rączko, na środku pustyni? Nie, nic nie mów – Cannonball, co? Hm, hm, wiedziałem! Od lat nie widziałem na tej drodze takiego ruchu. I wszyscy śpieszą się do San Francisco. Kurwa, jak babcię kocham, trzeba mieć jaja na takie zabawy! Za stary już jestem...- Monologował siwy ganger tubalnym głosem.
-Prawda- Powiedział Doug i pokiwał lekko głową. Motocyklista łypnął na niego spode łba, po czym westchnął i pokręcił ze smutkiem głową, opadając na siodełko swojego choppera.
Monter odwrócił się, wsiadł do swojego wozu, poczekał, aż gengerzy się rozstąpią i wcisnął gaz do dechy. Liczył begłośnie poruszając ustami i patrząc w lusterko. Raz… dwa… trzy… osiem…
Przy ‘osiem’ herszt bandy dał znak ręką i gang rzucił się w pościg. Doug zaklął cicho. Miał nadzieję, że dadzą mu chociaż jedenaście, tak po starej znajomości…
 
__________________
"Uproczywe[sic] niestosowanie się do zaleceń Obsługi"

Ostatnio edytowane przez K.D. : 15-03-2008 o 16:36.
K.D. jest offline