START!!- pomyślał wrzucając bieg i wciskając pedał gazu w podłogę. Opony zapiszczały gazując przez moment w miejscu, po czym wystrzeliły do przodu, niosąc samochód ku horyzontowi.
Na początku wszyscy jechali razem, praktycznie zderzając się ze sobą. Nie było zbytniego pola do manewru, więc
Roy musiał jechać w kolumnie przez jakiś czas.
Ten „Å›cisk” nie trwaÅ‚ jednak dÅ‚ugo. Już po godzinie wszyscy rozjechali siÄ™ po swoich, wczeÅ›niej obmyÅ›lanych trasach.
Runner z początku chciał pojechać autostradą, gdzie czuł się swobodnie najdalej jak się da, ale wpadł na lepszy pomysł. Uznał, że pojedzie do
Littlepick, powojennego miasteczka, położonego jakieś 8 godzin od NJ. Miał tam przyjaciela, który na pewno go ugości i mu pomoże.
***
Pusta droga, włączone na full radio z piosenką
„One way ticket”. To jest to co
Roy lubił najbardziej. Jechał tak przy otwartym oknie, paląc papierosa i nucą pod nosem, gdy nagle w bocznym lusterku zauważył znajomego Jeepa. To był facet z niesamowitymi bajeczkami, którego
Roy poznał kilka godzin wcześniej w Nowym Jorku. Widząc go] zwolnił trochę by ten mógł się z nim zrównać.
Kiedy facet dojechał do niego, jedna z dziewczyn siedzących z tyłu wstała i podniosła swoją skąpą koszulkę pokazując piersi, krzycząc przy tym.
-Miłej jazdy, dupku!!- wrzasnął mężczyzna z Jeepa.
O’Neil nic nie odpowiedziaÅ‚. PozdrowiÅ‚ go tylko Å›rodkowym palcem, uniesionym w góre i przyÅ›pieszyÅ‚, wyprzedzajÄ…c goÅ›cia. Å»aÅ‚owaÅ‚, że nie mógÅ‚ zobaczyć teraz jego miny…
W sumie to cieszył się, że i tacy przystąpili do tego wyścigu. Zawsze można było sobie nimi humor poprawić.
Z lekkim uśmiechem na twarzy ruszył dalej, w kierunku zachodzącego słońca.
***
Kilka godzin później dojechał do swojego celu. Miasteczko
Littlepick, mała spokojna ostoja na pustyni.
Praktycznie nie różniÅ‚o siÄ™ od innych, tej wielkoÅ›ci miejsc. MaÅ‚y posterunek tutejszej „policji”, skÅ‚ad, w którym wiÄ™cej byÅ‚o szczurów i innego badziewia niż towarów. W centrum miasteczka znajdowaÅ‚a siÄ™ maÅ‚a knajpka, do której wieczorami schodzili siÄ™ wszyscy miejscowi. Wszystko otoczone siatkÄ… podÅ‚Ä…czanÄ… na noc do prÄ…du z generatora miejskiego.
Naprawdę przyjemne miejsce, w którym można chociaż na chwilę zapomnieć o całym tym syfie, bez pomocy Tornado.
Ludzie byli przyjaźnie nastawieni do wszystkich podróżnych. Nikt nikogo o nic nie pytał, nie patrzył z wyrzutem ani nie szeptał za plecami. Wszystko było dobrze, dopóki nie zaczynało się rozrabiać.
Roy wjechał do miasta długo po zmroku. Strażnicy wpuścili go bez problemu do miasta, więc od razu udał się do kanjpki.
W środku panował lekki półmrok, wszystko oświetlone było świecami co dawało magiczny klimat. Na ścianach wisiały przedwojenne plakaty różnych zespołów, filmów i aktorów. Była też mała scena, która prawie zawsze była pusta, chyba, że do miasta przyjedzie jakiś muzyk, grający za jedzenie i nocleg.
Za długą ladą stał grubszy mężczyzna, rozmawiający z miejscowymi. W głośnikach, zamontowanych na suficie leciały przeboje zespołu
The Beatles.
O’Neil wszedÅ‚ do Å›rodka, kierujÄ…c siÄ™ w stronÄ™ baru. UsiadÅ‚ przy ladzie, nic nie zamawiajÄ…c.
-Runner!! - usłyszał za sobą znajomy głos-
Kope lat! Co ty tutaj robisz?- Odwrócił się i zobaczył niskiego, krępego mężczyznę o czarnych włosach i piwnych oczach.
-Byłem w okolicy i postanowiłem odwiedzić starego znajomego. Wiedzę, Bill, że nie zapomniałeś o starych zanjomych- odpowiedział uśmiechając się szeroko.
-Oczywiście, że nie!- krzyknął simiejąc się-
Zajebiście dobrze cię widzieć- poklepał go po ramieniu-
Rick, whiskey dla nas obu, ja stawiam- krzyknął do barmana i zaprowadził przyjaciela do stolika.
Resztę wieczora spędzili wspominając dawne czasy przy butelce whiskey, słuchając muzyki.