W obozie panowała cisza. Nikt nie rozmawiał, nie było słychać żadnego odgłosu poza strzelaniem ogniska i kilku słów wypowiedzianych przez zwiadowców, gdy
Piona częstował spirytusem. Powietrze było ciężkie od emocji spowodowanych niedawnym zajściem.
Marius czuł się nieswojo. Nie było go w momencie gdy Heinrich wpadł w szał i miał do siebie o to pretensje.
Felix nie był typowym żołnierzem i miał dużo szczęścia, że nic mu się nie stało. Tileańczyka gnębiła myśl, że nie mógł mu w żaden sposób pomóc, a przecież każdy z obecnych w tym obozie musiał wiedzieć, że może liczyć na współtowarzyszy broni.
Marius w milczeniu jadł posiłek, jak zawsze mu smakował. Żart
Olgi mimo, że stary i oklepany wywołał uśmiech na twarzy najemnika. Kot, który nagle się pojawił w obozie wprawił wszystkich w zdumienie.
-
Skąd żeś się tu wziął? -
Marius zapytał kota, tak jakby ten mógł mu odpowiedzieć na to pytanie. -
Jak żeś przeżył w taką pogodę?
Najemnik o dłuższej chwili oderwał wzrok od kota i podniósł się. Począł się rozglądać po okolicy. Próbował wypatrzeć cokolwiek co mogło nie pasować do krajobrazu. Obecność na takim pustkowiu żywego kota zaczynała go niepokoić.
-
Może gdzieś w pobliżu są jakieś domostwa, które nie są zaznaczone na mapie - powiedział do wszystkich. -
Ten kot nie mógł przeżyć w takich warunkach.
________________________________________________
Tak na wszelki wypadek wykonałem rzut na spostrzegawczość [Rzut w Kostnicy: 37]