Nagle zrobiło się tak cicho. Gwen była cała upaprana krwią. Twarz umazały jej własne łzy, a ciało i ubranie krew walczących Kainitów. Musimy stąd wiać. Zaraz tu będzie policja. Na strach i myślenie o konsekwencjach przyjdzie pora później. Z ulgą patrzyła na przemianę Hanka, bała się co musiałaby zrobić, gdyby nad sobą nie zapanował.
- Odjeżdżamy. – powiedziała cicho. – Hank można otworzyć to pudło, tę maszynę- poprawiła się - z tyłu? Trzeba zebrać wszystko. Broń i tego...- wskazała ręką na miejsce gdzieś za wozem, gdzie leżał zakołkowany wampir. - Dasz sobie radę? – niepewnie spojrzała na gangrela. Czy ja tu mam sojuszników? Czy Hank jest sojusznikiem? Później. Nie czas na martwienie się. – Później. Później. – powtórzyła. Nawyk myślenia na głos znowu dawał znać o sobie
Podniosła wzrok na mężczyznę z mieczem
- Myslę, że będziesz chciał z nami pogadać? Ale już wozie rzecz jasna?
Nie czekała na jego odpowiedź. Przeszła po siedzeniach na drugą stronę wozu
Ruda – nadal mówiła bardzo cicho- ona żyje? Zapakujmy ją do wozu – tam podejmiemy resztę decyzji. – Słyszysz mnie, ruda?
- Trzeba stąd szybko uciekać. – To były pierwsze słowa które powiedziała głośno.
Czuła, że musi stąd odjechać, że dzieli ja krok od szaleństwa. Pić. |