Wątek: Tacy jak ty 3
Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 20-03-2008, 18:38   #528
hollyorc
 
hollyorc's Avatar
 
Reputacja: 1 hollyorc ma wspaniałą reputacjęhollyorc ma wspaniałą reputacjęhollyorc ma wspaniałą reputacjęhollyorc ma wspaniałą reputacjęhollyorc ma wspaniałą reputacjęhollyorc ma wspaniałą reputacjęhollyorc ma wspaniałą reputacjęhollyorc ma wspaniałą reputacjęhollyorc ma wspaniałą reputacjęhollyorc ma wspaniałą reputacjęhollyorc ma wspaniałą reputację
-Masz rację że trzeba ją pochować ale o tym niech zadecyduje Arcykapłanka. To jej domena. Poszukajmy ją bo sam z siebie nie chciałbym znów uchybić komuś. Już mamy wystarczająco dużo kłopotów. Zabierzmy zwłoki do świątyni. Poza tym masz rację nie jesteśmy teraz bezpieczni na ulicach. No i musimy uważać by nie przysporzyć dodatkowych kłopotów kapłance i Beulofowi.
Barbak pochylił głowę uderzając pięścią w okolice serca i wyrażając przy tym aprobatę planu dwarfa.

Kilka uderzeń serca później w ich okolicy pojawił się Drow. Dla standardów orka nie wyróżniał się on niczym szczególnym ze swojego ludu. Był tak samo ciemny, tak samo wyniosły i odnosił się z taką samą pogardą do innych. W Barbaku zawsze takie zestawienie wydawało się odrażające. Nie wiedzieć czemu ten tutaj zdawał się otaczać aurą przyjaźni i dobroci, a to wywołało w orku pomieszanie uczuć. Z jednej strony ta istota mogła być zupełnie inna i nie należało jej skreślać na samym początku, z drugiej coś mu w nowoprzybyłym nie pasowało.

Nieznajomy podszedł do Waldorfa i się przedstawił
- Porucznik Baenre. Idę z wami. Zadbam o bezpieczeństwo.
- No jasne!-
rzucił pod nosem ork. Ten drow, jednak nie różnił się niczym innym od pozostałych. Już jego pierwsze słowa zdawały się ociekać sarkazmem i pogardą dla wszystkiego co nie jest z nim samym związane. Spojrzenie jakie natomiast posłał Barbakowi sprawiło, że ork poczuł swędzenie rąk. Bezwiednie przed oczyma zielonego, stanął obraz lecącego sztyletu w kierunku porucznika. Ze zdziwieniem po uderzeniu serca stwierdził, że sztylet faktycznie ma w ręku. Mały, dobrze wywarzony, emanujący zielonym blaskiem. Aż prosił się by ork zamachnął się i wypuścił go z ręki.

- Spokojnie. Spokojnie wariacie.- Barbak uspokajał się. Zacisnął mocniej pięść na rękojeści po czym delikatnie rozluźnił uścisk dłoni i po chwili sztylet zdematerializował się.

- Dzięki Ci Panie za wsparcie, ale po pierwsze ten tu nic jeszcze nie zrobił, po drugie nie jest wart tego świętego sztyletu. Wydaje mi się, że w tym konkretnym przypadku działanie prewencyjne nie ma większego sensu... a może będzie mógł się przydać, może okaże się użyteczny. Zobaczymy. Barbak rozmyślał i uśmiechał się sam do siebie. A potem zaczął nucić:

Nie pytam Cię jak zacząć dzień,
Schowany w ciszy modle się.
Mówiłaś mi żyj, mówiłaś mi walcz.
Co powiesz kiedy sił mi brak?

Podajesz mi dłoń, zgadujesz me sny
Odwracasz wzrok, gdy szukam prawdy.
Poznałem Twą twarz, chce widzieć Twój wstyd.
Przez maskę uśmiechu poczuć łzy.

Za późno na lęk. Tak zapomnę wszystko, zapomnieć chcę.
Niema mnie.


Z zadumy wyrwał go głos krasnoluda.

-Kejsi,Barbak schrońmy się w świątyni i zastanówmy się co dalej robimy.Waldorff jak zwykle miał racje. Należało się zastanowić co dalej. Wyciągnąć jakieś wnioski z tego co się działo i zobaczyć co można zrobić teraz. Przez ten krótki czas jaki minął od chwili gdy pojawił się ten Karzeł, Barbak z chwili na chwilę zaczynał coraz bardziej cenić jego zdanie. Brodaty Dziadek niewątpliwie nabył doświadczenia życiowego, którego on sam zapewne nigdy mieć nie będzie. Dlaczego? To proste, on nigdy nie będzie żył 500 lat. A podejrzewał, że Waldorff może mieć nawet tyle.

Zielony już zamierzał zastosował się do sugestii krasnoluda, i już skierował się w do świątyni. Tam z czcią pomógł odłożyć ciało zielarki. Nie omieszkał również złożyć krótkiej modlitwy. Bóstwo co prawda nie było jego, ale wszakże było do bóstwo dobre, więc warte oddania czci.

Po krótkiej modlitwie Barbak powstał i zamierzał zacząć dysputę z Karłem na temat dalszych kroków, gdy ze zdziwieniem stwierdził, że Waldorfa nie ma już koło niego. Chwile potem sam stwierdził, że jego nogi nie znalazły oparcia Matki Ziemi.
Został uniesiony przez szponiastą łapę i posadzony na błoniastym skrzydle, a potem uniósł się w powietrze. Zdumienie orka nie miało granic, oczy wychodząc z orbit pokazywały swemu właścicielowi szybko przemieszczające się obrazy pod nogami. Przemieszczały się coraz szybciej i były coraz mniejsze, co mogło świadczyć tylko o tym że leci coraz wyżej i coraz szybciej. Nie czuł się z tym dobrze. Orki z zasady nie są stworzone do latania, a Barbak był w tej kwestii bardzo typowym orkiem. Po dłuższej chwili dotarło do niego iż siedzi sobie właśnie na Starfire’rze najprawdopodobniej na polecenie Kejsi. Jedyne do czego był zdolny to kurczowe ujęcie tego co akurat dało się złapać i nie rozglądanie się dookoła. Dziękował Palladine, za kolor swojej skóry, choć w głębi duszy wiedział, że bez względu na to jaka by ona nie była... w tej konkretnej chwili na pewno była by zielona.

Zjazd po ogonie bestii to lasu był istną torturą. Ale na szczęście skończył się szczęśliwie. Ork lądując w leśnym poszyciu prawie je ucałował.

- Kejsi proszę nie rób tego więcej! . Powiedział po czym oddał zawartość swego żołądka w pobliskie jagodziny.

Parę chwil trwało, zanim doszedł do siebie. Był pewien, że nie chce więcej latać. Jest orkiem, nie ptakiem. Orki nie latają. Nigdy więcej latania. Obiecywał sam sobie.

Jakby znikąd, zresztą jak zawsze pojawił się Asgatoth. Oblepiony był jakimś dziwnym czymś... i najwyraźniej był ranny. Ciekawe, zamyślił się Barbak. Ale nie dał po sobie znaku zdziwienia. Więc jak widać można zranić każdego no może prawie każdego.

- Świetnie. Więc jak widać w końcu jesteśmy w komplecie, no może prawie w komplecie.... Tylko co teraz?- Spytał ork towarzystwo. Waldorfie, nie zostało ci cokolwiek w bukłaku... dużo tych wrażeń w jednym dniu. Napił bym się czegoś.
 
hollyorc jest offline