Janna ruszyła w kierunku głównego holu i przegoniła adeptów i żaków. Albrecht puścił przodem Andresa i Tomasa, podtrzymujących Maxa. Wszyscy ruszyli w kierunku holu.
- Chce Pan wiedzieć? – Spytał mag. - Została oskarżona o zdradę Korony, wyznawanie zakazanych Bogów. Dosyć pytań.
Wszyscy skierowali swe kroki do małych drzwi, umieszczonych pod schodami na piętro. Janna złapała za klamkę i otworzyła wejście do korytarza prowadzącego schodami w dół. Pochodnie wiszące na ścianie same się zapaliły i oświetliły kręte zejście. Wszyscy zeszli schodami do podziemi. Wydawało się, że ta droga nie ma końca. Z lewej nowi więźniowie zauważyli zamknięte drzwi. Na wprost duże pomieszczenie na pierwszy rzut oka przypominające salę tortur. Po prawej korytarz i cele więzienne. Janna otworzyła jedno z wejść do cel.
- Wy do środka. – Arcymag wskazał na Tomasa i Andresa.
– Jego muszę doprowadzić do jakiegoś poczciwego stanu. – Wskazał na Maxa.
Zaraz po tym jak woźnica i Ren weszli do środka drzwi same się zamknęły. Mężczyźni ze zdziwieniem zauważyli, że w drzwiach nie ma zamka. Tomas usiadł pod ścianą i spojrzał pytająco na Andresa. Janna uklękła nad Maxem i wyjęła pręt z barku. Dotknęła dłonią rany i wyciągnęła mały flakonik. Wlała jego zawartość do ust Maxa. Rana zasklepiła się i nie pozostała nawet blizna. Łowca odzyskał przytomność i powoli też siły fizyczne. Wstał.
- Co wy sobie wyobrażacie?! Mogłem zginąć?! – Łowca wybuchnął nagle krzykiem na Janne i Helsehera.
- Milcz! Nie zagalopowałeś się trochę Teufelfeuer? Pamiętaj o naszej umowie. – Oburzył się Helseher.
- Masz czego chcesz…
- Nie Maximilianie… Mam tylko część tego czego chcę. Sprowadź w moje ręce resztę i plany… - Spojrzał na Andresa.
– Wiesz o co chodzi. Nie mamy czasu.
- Bądź przeklęty… - Jestem… Już jestem Maxie…
* * *
Bernardt ruszył pospiesznym krokiem prowadząc Calien, Joachima i Felixa na cmentarz. Mijali zatłoczone uliczki szykujące się na przyjazd Heinricha Todbringera, aktualnie pogrążone w nieładzie i zamieszaniu jakie wywołał wybuch we Freiburgu. W parku na stadionie Bernabau zauważyli potężny namiot cyrkowy. Wszystkie drzewa udekorowane lampionami i wstążkami. Zerwał się lekki wiaterek i zaczęło się chmurzyć. Pewnie kolejna ulewa. Nagle na prośbę Felixa wszyscy się zatrzymali i ten wbiegł w park, szukając dogodnego miejsca, gdyż jak stwierdził wczorajszy posiłek go sponiewierał. Po dłuższej chwili wrócił zadowolony. Bernardt ruszył w głąb Ulricsmund. Reszta szybko go dogoniła. Minęli potężną Katedrę Ulryka. Do świątyni tej ściągali wierni z całego Imperium aby zobaczyć monumentalną budowlę i pomodlić się w jej murach.
W tym tygodniu Gród Ulryka oblegała niesamowita rzesza pielgrzymów z całego kraju. Dało się to zauważyć przez ilość ludzi koło świątyni, pielgrzymów, nowicjuszy i kapłanów.
Po chwili Bernardt skręcił w wąskie uliczki. Skierował się na północ od Katedry. Nagle między dwoma budynkami zatrzymał się i zaczął się śmiać.
- Jak śliwka w kompot. – Wyciągnął miecz i obrócił się.
– Nie próbujcie sztuczek. Za wami stoi dwóch ludzi celujących w wasze plecy z kusz. Nie macie szans.
Za plecami Bernardta również pokazało się dwóch mężczyzn. Ubrani w mundury straży miejskiej Middenheim z mieczami w dłoniach, zaczęli się szyderczo śmiać. Beznadziejną sytuację spotęgowało to, że akurat w tej uliczce okna są wysoko i nie ma drzwi od tej strony murów. Poddać się lub walczyć.