Joseph zaciekawieniem przyglądał się końcówce akcji. Jak na jednego, niezbyt w sumie wielkiego, zwierzaka miś narobił niemało zamieszania. Nie dość, że stawił dzielnie czoła czterem przeciwnikom, to jeszcze powalił jednego z nich i w najlepsze oddalił się, niemal nie draśnięty. Niemal, bo widać było, że na ziemi pozostały ślady krwi.
Joseph zeskoczył z konia i rzucił wodze na ziemię. Wiedział, że dobrze wyszkolony wierzchowiec nie ruszy się z miejsca bez wyraźnego rozkazu.
Spojrzał w stronę uciekającego niedźwiedzia upewniając się, że zwierzę nie zmieni nagle zamiaru i nie wróci zmierzyć się z nimi wszystkimi. Potem ruszył w stronę leżącego krasnoluda. Przyklęknął przy nim.
- Żyje - powiedział.
Okazało się jednak, że to było jedyne optymistyczne stwierdzenie. Garnir uparcie nie otwierał oczu. Nawet poklepanie go, w dodatku dość silne, po twarzy w niczym nie zmieniło sytuacji.
- Gdyby to była dama, można by jej podsunąć pod nos sole trzeźwiące - powiedział na wpół żartobliwie. - Ale krasnolud?
- Abrahimie - spojrzał na Araba - masz może coś co silnie pachnie? W ostateczności można mu pomachać pod nosem otwartą butlą z silną wódką. Może ten zapach postawi go na nogi...
Miał nadzieję, że zetknięcie z ziemią, które pozostawiło na głowie krasnoluda wielkiego guza, nie będzie miało żadnych poważnych skutków...
- Ma twardy łeb, jak wszystkie krasnoludy, więc raczej nic mu nie będzie - dodał. Może odrobinę niepewnie...
Ostatnio edytowane przez Kerm : 22-03-2008 o 23:58.
|