Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 24-03-2008, 13:11   #255
Nami
INNA
 
Nami's Avatar
 
Reputacja: 1 Nami ma wspaniałą reputacjęNami ma wspaniałą reputacjęNami ma wspaniałą reputacjęNami ma wspaniałą reputacjęNami ma wspaniałą reputacjęNami ma wspaniałą reputacjęNami ma wspaniałą reputacjęNami ma wspaniałą reputacjęNami ma wspaniałą reputacjęNami ma wspaniałą reputacjęNami ma wspaniałą reputację
- Skoro jesteś tak uczciwy to zabierz tą pukawkę i pomóż mi wstać - ciągnął dalej wyciągając do mężczyzny rękę. - Jeśli chcesz coś kupić to nie będziemy tego załatwiać tutaj jak jakieś menele. Chodźmy do karczmy. - rzekł Alfred a mężczyzna uśmiechnął się do niego podstępnie.

- Jasne, chodźmy... - powiedział tajemniczo i podał niziołkowi rękę. Ten uśmiechnął się, że wszystko poszło po jego myśli, że przeżyje i spienięży szlachetny kamień jednak nagle usłyszał szczekanie psa. Rozpoznałby to nawet gdyby był ślepy i niepełnosprawny umysłowo, wiedział, po prostu to wiedział! To była Burza, jego Burza! Psina rzuciła się na obcego mężczyznę wskakując mu na plecy i powalając na ziemię. Alfred niestety nie mógł wstać gdyż został postrzelony w nogę, jednak wiedział, że jest szansa na ucieczkę. Dostrzegł niedaleko broń, która wypadła z rąk mężczyzny. Przeczołgał się. Mimo ciemności doskonale widział broń, jednak stracił z oczu mężczyznę i swego psa, ze względu na to iż podążał w przeciwną stronę. Zostawiał za sobą krwawy ślad. Gdy dobył już broni usłyszał skomlenie Burzy. Wiedział, że ma tylko jedną próbę. Odwrócił się i . . . strzelił na oślep.

* * *

W tym samym czasie Garret i Johann wyruszyli na poszukiwanie swojego towarzysza. Ciemność ograniczała ich widoczność jednak doskonale znali swój cel. Na ulicach było pusto, co było czymś dziwnym jak na wielką metropolię. Szli ostrożnie trzymając dłoń na rękojeści gotowi do ewentualnej obrony gdy nagle usłyszeli głuchy strzał, po którym ciemne kształty wzniosły się jak ptaki, zostawiając całkowitą ciszę. Odwróciliście się i szybko ruszyliście w kierunku strzału.

* * *

Niziołek zamknął oczy z nadzieją, że to coś pomoże. Gdy strzał ucichł otworzył je. Serce zaczęło żyć własnym światem, waliło w klatkę piersiową jakby pragnęło z niej wyskoczyć. Z chwilą, w której napięcie wzrastało coraz bardziej, Alfredowi wydawało się że krzyczy i woła "Uciekaj, albo daj uciec mnie...".

- Jesteś śmieszny. - powiedział mężczyzna trzymając się za krwawiącą ranę na brzuchu. Uśmiechnął się ukazując wampirze kły, których wcześniej nie dostrzegłeś. Kontem oka dostrzegłeś swojego martwego już psa. Przełknąłeś nerwowo ślinę, a łzy i złość napłynęły Ci do gardła raniąc go od wewnątrz. Poczułeś swój koniec gdy mężczyzna wbił w Twoją szyję kły spijając z Ciebie ostatnie chwile Twojego życia...

Gdy Johann i Garret dobiegli na miejsce ujrzeli martwego psa. Wyraźnie było widać, że ma wykręcony kark. Zaczęli nawoływać Alfreda jednak nie usłyszeli odzewu. Przeklęta cisza jak nigdy dotąd raniła ich na wskroś, drażniła swoją nicością. Ruszyli śladami krwi z mieczami gotowymi do walki. Wiedzieli, że współpraca czyni cuda. Jednak Świat, ten Inny Świat, w którym się znaleźli nie uznawał cudów. Przekonali się o tym szybko. Walczyli dzielnie, raniąc swych przeciwników, których znaleźli przy martwym ciele Alfreda. Co dziwne, uśmiechał on się. Zupełnie jakby było to spełnienie jego marzeń.

- Zostawcie go! - krzyknęła kobieta, a wampiry odskoczyły od Garreta i Johanna. Była to Juliette, ta Juliette, którą miałeś chronić Garret. Miała wampirze kły i uwodzicielski wzrok. Patrzyłeś na nią oniemiały, jednak Johann nie dał się nabrać na te sztuczki. Ruszył na nią z mieczem i wtedy jeden z wampirów porwał go w górę i wraz z resztą gdzieś uciekli. Spadł na Garreta deszcz krwawych łez, którego właścicielem był sam najemnik. Juliette i Tobie nie pozwoliła uciec, jednak zamiast zabić Cię i spić Twą krew do końca, podarowała Ci trochę swojej gdy byłeś już na skraju śmierci.

* * *

Sumar spokojnie siedział w gospodzie pijąc piwo i czekając na resztę. Nie mógł nacieszyć się odzyskaniem swojego topora. Mała Ann klęczała nad swoim opiekunem obejmując go za szyję zaś Sandor...Sandor gdzieś zniknął. W późniejszych latach nikt nawet nie wiedział, że kiedykolwiek istniał.
Nagle Veren zakasłał. Sumar jak i Ann spojrzeli na niego z góry. Otworzył oczy całkowicie obolały i wstał do pozycji siedzącej. Złapał się za kark i rozmasował go.

- Wujek! - krzyknęła radośnie Ann i przytuliła go.

"- Sumarze uciekajcie stamtąd...uciekajcie!" - usłyszał krasnolud w swoich myślach głos dziewczynki z lasu - Uwolniono mnie...ten kamień, który miał Alfred...on uwolnił mnie! - rzekła radośnie lecz szybko dodała - Uciekajcie z tego miasta...to jest Inny Świat...zbyt obcy i okrutny by śmiertelnicy się w nim cieszyli.

Krasnolud jak zawsze wierzył dziewczynce. Gdzieś w głębi czuł, że jest ona dobra i raczej nie mylił się. Nie pamiętał nic, co stało się po słowach zasłyszanych w swoich myślach. Nie wiedział w jaki sposób, ale nagle znalazł się w lesie. Obok niego był Veren z Ann.
Sumar został w lesie wraz z dziewczynką, która zawsze wskazywała mu prawdę, zaś Veren...Veren już nigdy nie powrócił do Innego Świata...

* * *

- Uciekli mi! - syknął Garret szczerząc swe kły. - Widziałaś to?! - wrzasnął rozzłoszczony zrzucając ze stołu butelkę czerwonego wina. Juliette naburmuszyła się tylko i spojrzała na niego gniewnie

- Właśnie taki z Ciebie świetny wojownik! Ten Twój durny krasnolud, mała dziewczynka i chory staruch, którego krwi nawet ja bym nie chciała! Nie ma czego żałować - odburknęła wzruszając ramionami i poszła na najwyższe piętro rezydencji. Garret zaś, dzielny mężczyzna i wojownik, nie mógł tego znieść. Oni żyli, zaś on był skazany na wieczność w tym zapchlonym mieście, do którego raz na siedemdziesiąt pięć lat, zjawiał się ktoś z krwi i kości...

* * *

Johann, Alfred i jego dzielna psina Burza zostali obudzeni przez promienie Słońca. W metropolii znów zawrzało. Ludzie pałętali się w tę i z powrotem. Na targach niebywały gwar. Kupcy przekrzykiwali się na wzajem twierdząc, ze to jego towar a nie sąsiada jest najtańszy. Wstaliście z piaszczystej ziemi i odruchowo dotknęliście miejsca w którym nadal czuliście pulsację jednak nie wyczuliście śladów kłów. Czyżby sen? Jakiś straszny koszmar, z którego nagle się ocknęliście? Jednak, dlaczego tylko Wy? A gdzie reszta? Gdzie Garret? Spojrzeliście na wielką rezydencje, a w jej oknie dostrzegliście blondwłosego mężczyznę...czy to był...? Nie wiedzieliście. Nagle okna w całej rezydencji zostały zasłoniętne. Tak po prostu.
Snuliście się jak cienie, jednak nie byliście nimi. Skąd ten wniosek? Mieszkańcy was dostrzegali. Niczego nieświadomi pałętali się bez celu, rzucając sobie miłe "Dzień Dobry". Gdy zaczęło już się ściemniać miasto nadal żyło! Spytacie, jak to możliwie?
W tej chwili byliście świadkami rzezi. Jako jedyni widzieliście śmierć każdego człowieka z rąk wampirów. Przybyły tu jakby znikąd. Spadli jak grom z nieba, jednak nie przynosili dobrych wieści. Wokół was była pożoga jednak mieszkańcy zaczęli powstawać. Byli tym, czym wy nie byliście. Wasza śmierć powtórzyła się, a rano, po przebudzeniu dostrzegliście ten sam gwar i radość co przedtem. Słońce znów wskazywało na piękny dzień, a wy musieliście się do tego zacząć przyzwyczajać. Śmierć, jaką szło wam oglądać zeszłej nocy, śmierć, jaką sami przeżyliście, będzie powtarzać się wieczność, dopóki ktoś nie znajdzie szlachetnego kamienia o szafirowej barwie i nie powie "Mordu stało się zadość" . . .

* * *

"... otworzyłem oczy, by zobaczyć niebo, a gdy je zamknąłem, świeciło błękitną plamą pod powiekami...i zostałem tam, gdzie upadają anioły..."


T H E - E N D
 
__________________
Discord podany w profilu

Ostatnio edytowane przez Nami : 24-03-2008 o 13:19.
Nami jest offline