- Napił bym się czegoś...
Lightning by *Stock-by-Kai on deviantART
OSZSZSZSZ.....!!!
Piorun!!!...
Z łomotem rozdarł niebiosa, wbił się między drzewa, tuż przed wami!!!
Potworny huk zatrząsł ziemią.
'A Viole(n)t Explosion' by *dekard49 on deviantART
Oślepieni, dłuższą chwilę trwacie w bezruchu, aż odzyskujecie wzrok. Pomiędzy wami przez chwilę jeszcze unosi się w powietrzu coś na kształt hologramu kobry.
butterfly cobra by =EurukaTT on deviantART
Przeklinam twe
Zbawienie
Błogosław swe
Cierpienie
Right here
Hear me out loud
You`re gonna listen to me
Ready or not!!!
Wokół robi się znów cicho, na nocnym niebie migoczą spokojnie gwiazdy. Serca łomoczą wam w piersiach. Dreszcz na skórze. Robi się zimno.
Zdaje się, że
Barbak swoim słowem/czynem rozzłościł jakąś siłę wyższą!
Tev pomyślawszy o tym odczuł zwyczajowo złośliwą satysfakcję i rozbawienie. W tym samym momencie z czarnego nieba dobył się srogi pomruk grzmotu, drzewa wokół zatrzęsły się, szeleszcząc złowrogo liśćmi. Reszta po minie Teva zgadła, że i on coś przeskrobał.
Astaroth wybiera się na zwiady i rozmawia chwilę z pumą-chimerą. Najwyraźniej, puma wie, że ma do czynienia z kimś Takim Jak Astaroth, czujna, spięta, nie ryzykuje ataku, zachowuje zimną krew, lecz widać, że jest uległa i niechętna do walki.
Kejsi wita się z pumą.
- Szukamy elfa Kirena i Kissiego, były tu też dwa lewiatany!?
- Kirena nie było tu od dawna, dużo czasu minęło odkąd był u siebie, w śród drzew – mruczy puma. – Kissi przechadzał się po lasach, pod drzewami, siedem wschodów gwiazdy temu. Demonów nie były, ale były, nie było ich widać, było ich zimno.
- I tam jest światełko w lesie, wiesz co to, co to!?
- To światło ludzi, ludzkiej pochodni. Dwaj młodzi szli lasem, w mrok, przestraszeni, zagubieni, czaili się, obeszli nasze domy, nie obchodzili nas więc. Nie szukali zwady, nie szukali pomocy.
Astaroth rusza następnie w stronę migoczącego w mroku światełka. Teleportuje się...
Reszta; WAAAAAAAAAAAAAAAAH!!!!!!!!! – z mroku lasu dobyły się naraz przerażone, histeryczne wrzaski młodych, męskich głosów.
O JA PIEOWAAAAAAAHOŻŻŻŻUUAAAAAAAAAAAWAAAA WaaaaaaHHHH WAAAAH WAAAAAaaaaaaaaaaaAAAAAAAAaaaaaaaaaaHHHHHhhhh!!!!!! !
Słyszycie rumor, trzaski gałęzi, tupot, stale wrzaski, płacz, pisk, kwik, wycie.
Astaroth; ...Speszony, stoisz nad leżącą w trawie pochodnią, którą upuścił jeden z młodzieńców. Schylasz się spokojnie, podnosisz ją. Dwa podrostki nadal drą się w niebogłosy w panice, próbują uciec, wpadają na oślep na drzewa, potykają się, przewracają. Kiedy tylko teleportowałeś się obok nich, i ujrzeli w mdłym, rozedrganym świetle pochodni twoją sylwetkę, dostali ataku lęku. Czekając aż się uspokoją, lub padną po którymś zderzeniu z drzewami, opalasz pochodnią ranę. Szczypie. Parzy. Glut skwierczy. Zaciskasz zęby, dzielnie przypalasz dalej. Glut bulgocze. Cuchnie. Topi się, kapie na trawę jak wosk. Udało się, rana zaczyna się goić.
UŁŁłłłłWAAAAAAaaaa – trzaśnięcie, chrupniecie, młodzik padł w chaszcze. Jego kompan zaplątał się w gałęzie krzewów nieopodal.
Wszyscy; przedzierając się przez gąszcz lasu dołączacie do
Astarotha. Nieopodal z ziemi zbierają się rozdygotani i zasapani młodzieńcy, wiek z 17 lat, z wyglądu zwykłe mieszczuchy. Potargani, wypaskudzeni trawą i ziemią.
- To chimery! – wysapał cichutko jeden.
- Ah... chimery...! – odetchnął drugi i zaśmiał się głupkowato, z ulgą. - He he... chimery!....
- Ty im powiedz!
- Nie, ty!
Zerkają na was niepewnie.
- Cześć...! – zająknął się jeden. - Przestraszyliście nas!
- Myśleliśmy, że to jakieś dzikie zwierzę!
- Wiecie, kły, pazury...
- Bo my właśnie tego eee...
- Zabłądziliśmy troszeczkę.
- A nasz kolega się gdzieś zapodział.
- Miał się trzymać blisko nas.
- Ale głupi poszedł się odlać i gdzieś się zawieruszył.
- Poszliśmy go szukać, ale bał się, że manto dostanie i gdzieś uciekł. Myśleliśmy, że go znajdziemy, ale chyba nie damy rady...
- Ciemno i... strasznie trochę... Las, zwierzaki, robaki, demony, duchy...
- Dalibyśmy radę, gdyby głupi się odezwał chociaż, ale on się boi i siedzi cicho, pewnie się przed nami chowa! Bawi go to, smarkacza!
- Nie widzieliście może go gdzieś... w okolicy?
- Taki mały... – pokazał ręką, zamyślił się. – Nie, taki... – pokazał jeszcze mniej.
- Smarkaty taki... Blond czuprynka, spodenki, koszula... sandały...
- Buty – poprawił drugi.
- No, buty.
- Icek się nazywa.
- Nie widzieliście go gdzieś tu?
- Albo gdzieś w Ditrojid...?
- Albo w mieście tych... no... – młodzik zerknął na towarzysza, poskubał się po uchu.
- Elfów.
- Właśnie, elfów.
- Bo on nam uciekł właściwie tak z polanki leśnej...
- Głupi.
- Smarkaty, no. To gdzieś było przy mieście elfów chyba.
- Albo wcześnie, gdzieś przy trakcie.
- Nie, tam jeszcze był, pamiętam, boś z Prestiosem gadał, a mały darł mordę i biegał wokół jak narwany za jakąś jaszczurką czy czymś, i wrzeszczałeś na niego żeby wywalił oślizłego płaza.
- Gada.
- No. Gada. Oślizłego.
- Dzieciak – wyjaśnił rezolutnie kompan.
- A kiedy Irmina i Tesela poszły, to już małego nie było.
- Ale jeszcze moment wcześniej go wyganiałem, a on wołał, że idzie sikać.
- Ze smarkatym przy dziewczynach nie szło wytrzymać.
- I poszedł i nie wrócił.
- Pewnie się wygłupia, bośmy go okrzyczeli.
- Bo się wygłupiał, robił miny i policzki nadymał, i jęzorem wywijał, aż dziewuchy wytrzymać nie mogły!
- I jakoś tak się zgubił.
- Tatko powinien go złoić, oj powinien, nicponia!
- Nie wrócimy do domu bez niego!
- Nie, musimy go znaleźć!
- Bo by nas tatko złoił, za smarkacza, szkoda gadać!
- Pomóżcie nam, łaskawe chimery!
- Pomóżcie, bo nie ma już sił do smarkacza!