Morque siedział jak zwykle, trochę z boku. Nie lubił ścisku na równi z ludźmi. No, ludzi nie lubił bardziej. Półelfi mieszaniec okazywał to wystarczająco wyraźnie by mieszkańcy Ostoi nie mieli co do tego żadnych wątpliwości. Nie mieliście i wy. Mruk i milczek nie lubił gadać ani o sobie ani o czymkolwiek. A jak już się odezwał to tak, że szło w pięty. Ale robotny był. I zręczny. Tam gdzie on był robota szła szybciej, choć mało kto chciał z nim pracować. Nie dbał o to.
Siedział odziany w swój codzienny ubiór, ciżmy, lniane spodnie i koszulę rozchełstaną na piersiach, ukazującą pocięty wąskimi pasemkami blizn tors. Nie miał przy sobie niczego, bo wszystko zostawił w domu, w którym nocowaliście. Nie było tego wiele. Jakaś stara tarcza, miecz w pochwie, jakiś tobołek pobrzękujący i torba. Wszystko ciśnięte pod łoże na którym sypiał.
Słysząc słowa Paula tylko skrzywił się i mruknął: - Jak chcesz umilić czas to może pomilcz?? - jego oczy patrzyły jakoś tak obco i ... dziko. Zwłaszcza w blasku wschodzącego nad jeziorem księżyca.
Od osady po drewnianym pomoście szedł powoli podtrzymywany przez jednookiego Jorertha, tutejszego wodza wojennego, Bat. Starzec trząsł się przy każdym kroku a jego chude członki sprawiały wrażenie jakby miały rozpaść się przy następnym kroku. Mimo to, dzięki jakiemuś cudownemu zbiegowi okoliczności, doszedł. Siadł ciężko dysząc na jednym z pniaków a Joreth stanął za nim prężąc swą muskularną sylwetkę. Ten to mógł podkowy łamać!
- Cieszy, żeście razem, w komplecie - żekł dziadek wypluwając słowa z bezzębnej szczęki - długo byliście w naszej osadzie, jedliście, piliście, spaliście. Teraz czas odpłaty. Mam do was prośbę a wy ją spełnicie, bo jesteście prawi. Nieprawdaż? - na poły pytał, na poły stwierdzał, choć nie mógł raczej mówić tego do Morque. |